środa, 2 czerwca 2010

Drake- Thank Me Later [June 15, 2010]


Ocena 3/5


Audrey Drake (wtf) Graham to znany tu i ówdzie aktorzyna serialowy z charakterystycznymi brwiami, który postanowił nas raczyć także swoimi popisami raperskimi. Mocno działa na nerwy truskulom, buja się z Lil Wayne'em, zapewne nie potrafi nawet wymienić jednym tchem 5 elementów= czyli mój wymarzony archetyp dobrego rapera, który rozkurwia membrany i grzebie prawdziwy hip hop. Hałasu wokół siebie narobił sporo, miał być jednym z tych wielkich debiutantów z 2009/2010 roku.

Jego mikstejpy, zwłaszcza "So Far Gone" przyjąłem entuzjastycznie, bo były solidne i pozytywne klimatycznie. Miał swój styl Drejk po prostu. Nie jest jakimś gigantem liryki, ale potrafił zbudować swój wizerunek na tych wydawnictwach.
Dlatego nawet z nadziejami oczekiwałem "Thank Me Later" i spodziewałem się dostać solidny mainstreamowy album, rozśpiewany ale jednocześnie "jakiś".
I chyba z tą "jakosiością" jest tu trochę problem- B.o.B władował całą energię w pokazanie, o czym marzył i jak bardzo chciał wypłynąć, Kid Cudi zbudował ciekawy nastrój na wszystkich porach roku, za to Drake nie zaprezentował tu niestety żadnego spójnego konceptu. Brzmi nie jak młody kot, a jak uznany, nasycony sukcesem weteran.
Nie wniósł tym wydawnictwem pożądanej od debiutantów świeżości.
To chyba największa wada "Thank Me Later", bo jakby to wszystko już gdzieś było. B.o.B na wyżyny wzniósł połączanie dobrego pop-rocka z rapem, Cudi magicznie zaczarował klimatycznym śpiewem i prostym, pozytywnym przekazem, Drake jawi się tu jako średniak niestety.
Czemu taka wysoka relatywnie ocena w takim razie? Bo płyta jest bardzo dobrze wyprodukowana, znane nazwiska (Kanye, Boy-1-da) robią swoje, a i kolega z Kanady, 40, daje radę. O ile sam Drake jest czasami odrobinę nijaki, tak bity jakie dostał są często wybitne, z największym kozakiem, "Light Up" z Hovą na featuringu, na czele. Podobnie jak "Unforgettable" ze Snowmmanem czy "Miss Me" z Wayne'em. Za bity producentom należą się sążne brawa. Są one odpowiednio klimatyczne, zróżnicowane, i dobrze zaaranżowane by zapewnić słuchaczowi to, czego główne wydarzenie na "Thank Me Later", czyli Drake, nie potrafi.
Zdarzyła się mała wpadka, "Fancy" bowiem ma dość denerwujący podkład, ale jak to bywa ze Swizzem, jest on nieobliczalny (choć druga część kawałka ma już podkład dobry).


Ok, wiemy że Drake nie ma praktycznie charyzmy na majku, ale jak z tematyką?
Sporo klimatów rodem z albumów rnb, na których naoliwieni panowie wyśpiewują swoje namiętności nieokreślonym pięknym paniom. Aż cztery kawałki w tym klimacie to chyba za dużo, choć oczywiście kobietom może się to spodobać w sumie.
Drake potrafi rozliczać się ze swoją sferą osobistą (Fireworks czy Thank Me Now), próbować swoich sił w bragga (Over) czy tradycyjnych już rozkmin nad sposobem budowania swojej kariery (The Resistance), tematów imprezowych nie zostawiając nieskomentowanych (Fancy). O tym, że m.in. jest sobą pomimo kasy i hejterów (Light Up) i że żyje pełną piersią wbrew warunkom zewnętrznym (Unforgettable) też się dowiemy.
Te songi są nawet fajne, po prostu nie oczekujcie od nich jakichś megapatentów na składanie rymów czy nowatorskich konceptów. Nie mogę zarzucić Drake'owi słabego flow czy niedobrego głosu, przeciwnie, wstawki wokalne i refreny mi się podobają.
Śpiewa nawet lepiej niż Cudi wg mnie, a i potencjał liryczny równie duży (niestety, niespożytkowany).
Jest tu pewnego rodzaju dorosłość, brak może odwagi, by powiedzieć coś kontrowersyjnego, ale oceniając standardami młodzika, to można nawet nazwać tę płytę osobistą (jest miłość, jest historia wystawienia przez dziewczynę przez co Drejku skończył z gnatem przy skroni, sporo przemyśleń na temat kariery).
Porażką może być też to, że sprowadził sobie na płytę poważnych gości. Zarówno Hova, Wayne (I've got so many styles I am a group!) czy emanujący energią Jeezy wciągnęli Drejka nosem. Jay szczególnie dał wybitną zwrotkę. Drake nawet nie potrafił przyćmić marnej Nicki Minaj. Cóż.

Jako zagorzały mainstreamowiec chciałem, by ta płyta plasowała się w czołówce tego roku. Tak jednak nie będzie. Wypada tylko mieć nadzieję, że na kolejnej płycie Drake ogarnie się trochę na majku, zaprezentuje jakieś emocje, iskrę.
Czekamy.

Plusy
- doskonała produkcja
- solidne wstawki śpiewane
- refreny
- dorosła, osobista płyta
- świetne występy gościnne
- działa na nerwy truskulowcom
- dobrze się tego słucha...


Minusy
- jak robisz coś innego niż skupianie się na tekście
- bo owe teksty są średnie
- brak charyzmy, pierdolnięcia, kopa, sami to nazwijcie
- charyzmy brakuje nie tylko by dorównać kroku legendom, ale nawet by przyćmić Nicki
- te brwi to ma bez kitu marne i za 2zł

PS: jednak obniżyłem do 3. Patrząc, co oceniłem w tym roku na 4, to jednak Drejkowi trochę brakuje.

4 komentarze:

  1. brwi można u kosmetyczki zrobić za 20 zł. takie z niego jigga, a nie wie? nie słuchałam jego mixtapów, oglądałam tylko Degrassi w gimnazjum, a dobrze grał tego na wózku. muzycznie teraz też inwalida, te śpiewki rnb. a zapowiadał się tak dobrze po featuringach u Jay-Z.

    OdpowiedzUsuń
  2. Damy mu szansę w przyszłości naprawić to , co popsuł na tej płycie. może następny projekt będzie klasykiem?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten koleś nigdy nie zrobi klasyka, przynajmniej ja tak uważa, mimo że nic do niego nie mam.

    OdpowiedzUsuń
  4. ^ wiadomo od 1410, ale mixtape i epka były pierwszej klasy.

    OdpowiedzUsuń