niedziela, 31 stycznia 2010

La Coka Nostra- A Brand You Can Trust [July 14, 2009]



Ocena 3,5/5


Superkolektyw raperów noszący miano La Coka Nostra, czyli Everlast, DJ Lethal, Danny Boy, Ill Bill oraz Slaine, wiele nadziei narobił swoją nadchodzącą płytą. Po wysłuchaniu mixtape’u, zapowiedziach gościnnych występów znanych mainstreamowych twarzy, wreszcie po wycieku sporej części płyty do internetu, recenzenci, jak zwykle zresztą podzielili się na obozy sceptyczne i te nadające z klęczącej pozycji. Nie ukrywam że znajduję się w tej pierwszej. Także jeśli oczekujesz peanów na cześć „A Brand You Can Trust” tylko dlatego, że jest tam Ill Bill, to zamknij od razu tę stronę.

Nie zamierzam jednak mieszać tego albumu z błotem, bo nie ma powodu.
Płyta ma swoje mocne strony, o których oczywiście powiem, ale ma i swoje wady. Nasuwa się od razu pytanie- Slaughterhouse czy La Coka Nostra? Moim zdaniem SH wygrywa, i to zdecydowanie, pod względem jakości tekstów, nie ma się co oszukiwać, przy będącym na fali Ortizie czy Royce’ie nawet agresywne wersy Billa są proste.
Chętnie za to widziałbym niektóre podkłady z LCN na płycie kolektywu z Jersey-Cali-NYC-Detroit, bo nie ma się co oszukiwać, bity są bardzo dobre. Szkoda, że nie wszystkie w podobnym metalowo-gitarkowym klimacie, bo np. „Choose Your Side”, będące bardzo mocną pozycją na trackliście, traci trochę przez to, że nie ma tak świetnego podkładu jak choćby „The Stain”.
„The Stain” gromko okrzyknięte najlepszym trackiem z albumu, jest istotnie bardzo dobry. Cieszy to, że nietypowo pojechał i Bill, i Slaine. Tematyka jest rodzinna, konkretnie mowa o córkach, na szczęście na inne kopyto niż to, do czego przyzwyczaił brat Necra.
Bardzo mocno uderza też intro będące pełnoprawnym kawałkiem, czyli „Bloody Sunday”, mocne gitarowe brzmienia i świetny refren Sen Doga z Cypress Hill. Tekstowo jest już standardowo:
„Bloody Sunday, Black Sabbath
The pope’s a pedophile with a drug habit
We’re all clinically depressed, they got us all manic
We keep swallowing their pills so we don’t fucking panic”

I jest to wers Everlasta, który bez problemu zjada ten od Ill Billa. I nie jest to jednostkowy przypadek, tak jak pojedynczy nie będzie fakt, że Slaine odstaje od wymienionych dwóch.
Tak jest w „Get You By”, gdzie Slaine ma nawet zacne linijki, ale wypluwa je jakoś tak bezpłciowo. Dodać do tego trochę słabszy bit, i mamy niesłuchalną całą część kawałka.
Inny przykład to „Hardcore Chemicals”, Ev i Bill znowu na poziomie, Slaine słabo.
Trzeba przyznać, że Slaine to zdecydowanie najsłabsze ogniwo LCN, nie nadąża ani za obdarzonym unikatowym glosem Everlastem, ani za bezkompromisowym Ill Billem.

W innych aspektach też nie zawsze jest dobrze, zdarzają się momenty, w których w zasadzie nie wiadomo, o czym jest dany kawałek, ot, choćby „Soldier’s Story” Ill Bill daje nam ładną historyjkę w swoim tradycyjnym krwawym tonie, a w drugiej zwrotce Sick Jacken wyskakuje jak Filip z konopii i zamiast kontynuować rozpoczętą historię, opowiada nam o życiu na ulicy...
Nie ma co udawać, że oczekiwano tutaj przełomu lirycznego, bo go nie ma. Owszem, kilka razy zwrotki są dobre i z sensem, widać, że chłopaki mają także coś do powiedzenia w sprawach społeczno-politycznym, jak choćby na "I’m an American” czy „Nuclear Medicinemen” (gdzie nawet Immortal Technique dał słabsze wersy od Billa i Q-Unique’a).
Potem jednak nadchodzą kawałki, o których nie da się powiedzieć inaczej, niż wypełniacze, tzn. wypełniacze w stylu Psycho-logical, czyli cokolwiek byle by było ostro, gangstersko i podlane horrorkorowym sosem.
Przykłady? Płyta spokojnie mogłaby wyjść bez „Fuck Tony Montana”, „That’s Coke” czy „Gun In Your Mouth”.
Szkoda, podziemny rap daje swobodę w dobieraniu konceptów, można było zrobić coś ciekawszego niż oklepane już do bólu krwawe wersy.
Nie wiadomo chyba było, o czym ma być ta płyta, nie jest ona ani gangsterska, ani horrrorkorowa, ani nawet traktująca o przejmowaniu przez chłopaków z LCN całej rapgry.


Nie można jednak nie wspomnieć o jasnych tekstowo i klimatycznie stronach płyty- „Hardcore Chemical”, wspomniane „Bloody Sunday” i „The Stain”, głębsze i zorientowane na własną świadomość i uczucia „Cousin Of Death”, „Get You By” czy „Once Upon A Time”- dobrze się tego słucha, chłopaki są energiczni, głodni rapu i bezkompromisowi.

W miarę jasno świeci Ill Bill, nie jest może lirycznym dominatorem, lecz parę dobrych linijek mu się zdarzyło:
“The fine line between insanity and genius
Murder you, I give your reality a remix”

albo
“It’s Ill Bill homie, I split atoms and spit anthems”

Everlast trochę śmiesznie brzmi jak wypluwa gangsterskie linijki, wszystko dlatego, że pamiętam jego czułe ballady z gitarą dla dziewczyny. Ale, jak powiedziałem, daje on radę na tej płycie.
You can’t burn my kingdom if it’s made of fire
You was born from a bitch, so you was born a liar


Slaine niestety słabo, nie znalazłem żadnego godnego zaprezentowanie cytatu na potrzeby tej recenzji.

Jak tu ocenić tę płytę?

Z jednej strony:
-świetne bity
-parę dobrych zwrotek, Everlast i Bill w formie
-udane featy (B-Real, Bun, Sen Dog na refrenie),
-zasługujące na pochwałę próby zróżnicowania tematycznego płyty

z drugiej:
-jakość tych prób nie zawsze udana
-kilka niepotrzebnych wypełniaczy
-Slaine
-przydługawe i denerwujące niektóre refreny
-brak ciekawszych konceptów
-featy mniej udane (Sick Jacken, Immortal Technique niestety, Snoop Dogg na refrenie)


Nie udźwignęli wydaje mi się ciężaru oczekiwań, to nie jest w żaden sposób przełomowa płyta, na pewno pod względem tekstowym, a i płyty z domieszkami metalowymi fanom rapu już się prezentowały wcześniej.
Muszę wystawić płycie ocenę 3,5/5, ta ½ i tak na zachętę. Jeśli jednak jesteś fanem klimatów okołoNecrowych, śmiało możesz dodać do oceny 1,5. Obiektywnie patrząc debiut LCN nie zasługuję na więcej niż to, co mu dałem. Wg mojego rankingu oznacza to, że dany wykonawca rokuje na przyszłość, i tu zapewne każdy się zgodzi. LCN może nagrać teraz tylko coś lepszego.

PS: Zapytałem też forumowiczów hip-hop.pl, jak by ocenili tę płytę (używając mojego systemu ocen). Wyszło po zaokrągleniu 3,3, czyli blisko mojego werdyktu

sobota, 23 stycznia 2010

K-Rino- Solitary Confinement [Oct 27, 2009]



Ocena 4,5/5


Niełatwo recenzuje się płytę człowieka, który jest na scenie od 1984, nagrał już ponad 20 płyt, był świadkiem narodzin tylu gwiazd w latach 80-tych i 90-tych, oglądał wschód zachodu, zachód zachodu, wschód wschodu, zachód wschodu, a nawet niedawny wschód południa, czyli swojego podwórka.
Czy jednak Eric Kaiser (bo tak się nazywa K-Rino) jest typowym południowym raperem, w stylu Young Jeezy'ego czy Scrappy'ego? Za takie pytanie powinien być bitchslap i izolatka na 10 lat. Czemu tak ostro?
Jako "Izolatkę" można przetłumaczyć tytuł recenzowanej tu płyty, bitchslapem dostało się ponownie wszystkim fałszywym raperom, a cd prezentuje się pięknie. No, poza okładką może, ale to już od zawsze bolączka tego rapera.

Co tym razem zaprezentował nam człowiek, który ma prawo nosić imię Canibus v.2.0.?
Genialne kawałki bragga, nietuzinikowe storytellingi, doprawione jednym rozkminkowym trackiem o życiu, jednym o tym, co tracą sprzedajni artyści, jednym o miłości i jednym o fałszywych znajomych, a nawet Popek i Bosski Roman, jakby znali angielski, to byliby ukontentowani, gdyż " Dem Laws" traktuje o złych policjantach.
Taka niby wyliczanka, ale uwierzcie, każdy z tych kawałków ma w sobie MOC. Pierwsze z brzegu, Barbedwire Discipline, czyli K-Rino w swoim żywiole, bragga doprawione wielokrotnymi, najeżone punchami:
He killed himself because to face me is double
He knew my schedule was busy so he saved me the trouble
If you mad I’m not the one you should blast on
Listen, I’m so twisted that under my face I’ve got a mask on
.

A to dopiero początek, serio.
Czasem te punche budzą respekt:
It ain’t my fault you’re pretending
I say the rhyme twenty times with twenty alternate endings

The sickest dude you ever hate, I elevate
and raise the bar as if I was making a night club elevate

również z "Barbedwire Discipline"

innym razem powodują śmiech
The only thing stronger than my flow is you jack off hand
z "When It's Time"

See im the type to snatch the mic
And get triflin with you
You the type that’s smiling on your driver license picture
z "I Got Stripes"

Naprawdę dużo tego, mógłbym całą recenzję zapełnić cytatami, a nie doszliśmy nawet jeszcze do najlepszego tracka w tym stylu na płycie, czyli "Forensics". 3,5 minuty czystego bragga, z punchami, agresją, esencją całego battle rapu, bez refrenu nawet. No tak, tyle, że Rino na każdej płycie ma w zasadzie takich morderców mikrofonu, "Forensics" doskonale wpisuje się w ten ciąg, śmiało postawię go obok "Wreck Time", "Astronomical" itp.
See these stupid guys utilse foolish pride
My vocals shot through his ride
Didn’t hit him but scared him so bad the fool just died
Left him crucified with a new supply
Charged me wih double murder
His soul left his flesh, commited suicide



Nie samym chwaleniem się umiejętnościami "Solitary Confinement" na szczęście stoi.
K-Rino to nie jest kolejny nudny podziemny raper który nagrywa całą płytę na jedno kopyto, byle tylko się rymowało i było skomplikowane.
Dostaliśmy zarówno głęboki tytułowy storytelling, w którym Rino przechadza się po czymś w rodzaju czyścca własnego umysłu, spotyka ludzi, których skrzywdził, tych, którym nie pomógł, a na końcu ich wszystkich razem.
W "Didn't Ask" mamy interesującą historię opowiadaną z perspektywny niepotrafiąceg jeszcze artykułowac słów dziecka, jednak jego myśli są bardzo dorosłe. Widzi rodzinę swoją, cieszy się z ich bliskości, widzi jej rozpad, cierpi mocno, gdy odchodzi ojciec, po dziecięcemu ma nadzieję, że może jednak się "zejdą" znowu. Tylko Rino tak opowiada...
Zbijamy trochę ten ciężki klimat zaskakująco luźnym "Talkin To Me", w którym to różnorakie sprzęty użytku domowego, od telewizora przez wieżę po rybę w lodówce (!), upominają się o należną im uwagę.
Utwór "Who Killed Realness", zamykający ten świetny album, opowiada przekorną historię o tym, jak swoim fałszywym postępowaniem ludzie zabili tytułową prawdziwość, czy Rino jako detektyw będzie umiał odkryć tajemnicę? Sprawdźcie sami.

Rino nie pozostawia również polityki i historii samej sobie, rozprawiając się z fałszymi datami, symbolami i przeinaczeniami w kawałku "Grand Deception", akurat dla fanów teorii spiskowych i rozpolitykowanego rapu.

Jak widać, zróżnicowanie liryczne na tej płycie jest ogromne, od storytellingów po bragga po antypolicyjne kawałki przez miłość (The Life Of Love) czy fałszywość znajomych (Phony aka jak powinno brzmieć TWPC z Koterskim), interesująco to brzmi w głośnikach, Rino jakby celowo robi każdy kawałek w innym lirycznym stylu. To jest jego cecha, zaleta, potęga.

Słabsze strony? Czemu nie 5/5? Bo brak zasadniczych wad (no, czasem może bit mógłby być lepszy, ale są to szczątkowe przypadki niewarte wzmianki) nie oznacza przełomu.
5/5 dostają płyty przełomowe, "Solitary Confinement" jest tylko doskonała. Warta sprawdzenia, i zapewne swojej ceny. Szkoda, że będzie zapewne wysoka, bo sklepy w Polsce nie mają w asortymencie tak podziemnych produkcji.

niedziela, 17 stycznia 2010

Raekwon- Only Built 4 Cuban Linx... Pt. II [Sep 8, 2009]



Ocena 4,5/5


Na sequel "Only Built 4 Cuban Linx" apetyt miał każdy fan rapu, od kiedy tylko ów następca genialnego debiutu z 1995 został zapowiedziany.
Kto z nas nie pamięta takich ulicznych bangerów jak "Verbal Intercourse", "Incarcerated Scarfaces" czy "Criminology"? Mocne, dosadne teksty Chefa uzupełniane żywymi, dynamicznymi wersami Ghosta, całość dopełniana przez kapitalne podkłady od samego RZA. Płyta wycisnęła to, co najlepsze z całego dorobku Kool G Rapa i "Illmatica", dostawała max w skali ocen u każdego szanującego swój fach recenzenta.
Była to wg mnie najlepsza płyta z 1995 roku, najlepsza płyta solowa od członków Wu-Tang Clanu, jedna z najlepszych płyt ze wschodu (top 10 bez problemu), mam ją na oryginale i chwalę sobie bardzo.

Siłą rzeczy, jakbym był Raekwonem, to po dwóch mniej uznanych albumach (Immobilarity dość słabe, Lex Diamond Stories średnie) nazwałbym swój kolejny release "Only Built 4 Cuban Linx 2".
Proste dość- wszechobecna komercja, chicken noodle soup, stanky leg, auto-tune, ludzie pochyleni z troską nad losem rapu, damy im to, czego chcą, surowego, mocnego ulicznego rapu, mainstreamowego, ale nie burackiego, ulicznego, ale akceptowalnego nawet dla fanów mainstreamu, mocnego brzmieniowo, ale z uznanymi w głównym nurcie producentami.
Nas póki co nie robi "Illmatic 2", ale Chef zdecydował się na taki dość populistyczny ruch. Trzeba od razu dodać, że chwała mu za to.
Dostaliśmy to, czego chcieliśmy. OBFCL2 to świetny następca genialnego debiutu, i choć dzieli je właśnie ta granica (świetny-genialny), bo 1995 był i nie wróci, to i tak 2009 można uznać za wielki powrót Raekwona.

Jak tylko przejdziemy przez "Intro" w którym Popa Wu, nie wiadomo czemu tutaj nazwany Papu Wu, wprowadza nas w koncept i klimat płyty, dochodzimy do "House Of Flying Daggers" i już wiemy, że będzie dobrze:
"Fly criteria, bury me in Africa
With whips and spears, and rough diamonds out of Syria
A true don, only I could do wrong
Rock fitted hats, get crack money and drive a sick blue joint
Retard-less, I'mma blow regardless
". Poparte doskonałym klipem, bitem nieodżałowanego J-Dilli, pretendent do singla roku.

Płyta tekstowo jest bardzo mocna, dosadna, mroczna i brutalna. Mamy tu zarówno dość krawą historyjkę pod niepozornym tytułem "Fat Lady Sings"
"Little young Keyon rushed him, yeah, shorty was a vet
Gillette soldiers, shorty hit the neck
Blood squirted, look like laundry detergent, the Dred fell out
Right from there, he gon' need a surgeon
"
relację z zakładu penitencjarnego, tym razem pod niezaskakującym tytułem "Penitentiary", w którym Rae otrzymuje prezent w swojej dziennej racji żywnościowej pozwalający mu uporać się z nieproszonymi goścmi, na wyjątkowo mrocznym bicie od BT, czy też kolejną brutalną mocną historię rodem z getta pod tytułem "Sonny's Missing"
Mouth bloody, muddy Gucci joints on, them shits was nine hundred
Couldn't wait to kill him, his sons wanted it
Champion hoody was gone, they broke his neck in like five places
Pushed him down the rail and it skipped his face
.
Ghost opowiadający w "Gihad" historię konfliktu zdradzony gach vs. korzystający z łatwej laski hustler, także zapadł mi w pamięć.

Nie mogło zabraknąć wspomnień o zmarłym w 2004 ODB, i pojawia się tu kawałek dedykowany jego pamięci, konkretnie "Ason Jones", hmmm, trochę jakby niepasujący do konceptu płyty, ale należy zrozumieć chyba żal po stracie przyjaciela.

Warto pamiętać także o bardzo mocnym punkcie na trackliście, czyli "Black Mozart", idealny bit od RZA, refren, zwrotka Rae niczym najlepsza esencja z mafioso rapu z OBFCL.
Wyjątkowo fajnym trackiem jest też "Mean Streets", na którym Rae daje mocną zwrotkę, i nie daje się tym razem stłamsić Ghostowi (o czym później).

Płytę kończy "Kiss The Ring" ze świetną zwrotką Decka i dobrym bitem Scram Jonesa.

Należy zauważyć, że Ghostface ponownie świeci najjaśniej na płycie, zarówno na "New Wu", "10 Bricks" jak i "Mean Streets". Ktoś nieobeznany z Wu-Tang Clanem mógłby pomyśleć, że to źle, iż dany MC nie jest głównym wydarzeniem na swojej płycie. Ale pamiętajmy, że na jedynce było podobnie, i nie chodzi o to, że wersy Raekwona są takie słabe, po prostu to wersy Ghosta są takie dobre.
Leather jackets on, rocked up rock stars
Treacherous bank robbers, the plan go dub, we pop guards
The team gotta eat, seeds is hungry, that's why we ain't scared
To dump on niggas, our guns is chunky
Usually we bust niggas down with bats, swell up they joints
Elbow, wrists, they shins get cracked
We still humiliate, brutalize, Ruger pop, pulverize
Still got gear in the closet, that's stupid live
From Benetton rugby skullies, Oshkosh conductor jumpers
The train hats fit me lovely
Rae job is to make sure the coke is fluffy
While I politic his birthday bash with Puffy
Bagged Nia soon as I linked up, the kid ain't inked up
I'm an old mummy, my gold weigh as much as King Tut (yeah, yeah)
Slippers, robes is minked up, under the doorag, bro (uh, yo, yo)
My three dimensional fade is clean cut


A wersy Raekwona naprawdę nie są słabe, przykładem może być "Cold Outside", czyli kawałka, na którym akurat wg mnie wypadł lepiej niż Tony Starks.

Rae wziął sobie do serca chyba życzenia fanów, pokazał, że dalej chce, że jest głodny rapu, że nawet chłopak z tak trudnej okolicy:
I grew up on the foul side, nickel bag vile side
Purple tops, two for fives
I had seven grams, outside with my eleven mans
On the corners with a pocket full of contrabands
Running up and down fire escapes, NARCs coming

jest w stanie nagrać coś świetnego.
Czuć tutaj jednak dalej moc, która miał mafioso rap w latach 90-tych:
We realer than the Spanglers Rep Posse squad that's dangerous
Rae płynnie przechodzi od chwalenia się ubraniami i rolexem do swojej reputacji na ulicy, wspomnień o dorastaniu, brutalności okolicy.
Płyta nie ma zasadniczo wad, są doskonałe bity od zróżnicowanego grona producentów (Dre, Necro, RZA, Scram Jones, Dilla, Ice Water, Erick Sermon, nawet legendarny Marley Marl), lirycznie jest to, co być powinno na płycie Raekwona, nie są to jakieś fajerwerki naszpikowane metaforami i panczami, i jakby to był album, powiedzmy, od Nasa czy AZ, to możnaby narzekać, ale Rae raczy nas swoją wizją liryczności, w której głównie przemyca nam slang i brudne, krwawe ulice, pełne dilerów i zabójców.

Nawet jeśli RZA nie produkował całości, nawet jeśli nie dał rady zawsze równać poziomem do gości, nawet jeśli "2" to ruch populistyczny, nawet jeśli nie ma tym razem Nasa, nawet jeśli znowu nie ma Kool G Rapa, nawet jeśli jedynka była na innym poziomie genialności, nawet jeśli tekstowo nie wynalazł prochu, to otrzymaliśmy album, który ma szansę stać się klasykiem.
U mnie już ma taki status, 5/5 nie mogę przyznać, bo to już jednak nie ta era, w której Wu wyznacza standardy rapu, Tony Montana i jego "You're fucking with me? you're fucking with the best!" nie zbuduje już dzisiaj nurtu na nowo. Mocne 4,5 jednak należy się.

wtorek, 12 stycznia 2010

Jay-Z- Blueprint 3 [Sep 8, 2009]



Ocena 4/5


"Hov's a livin legend and I'll tell you why
Everybody wanna be Hov and Hov's still alive
"
Jay-Z- Never Let Me Down (College Dropout)

Jay-Z, Shawn Carter, Hova, Jigga. Człowiek instytucja, ikona, businessman, w swojej długiej karierze protegowany, opiekun, uczeń i nauczyciel zarazem.
Kiedy Jay-Z coś stwierdzi, na jakikolwiek temat, możesz być pewien paru rzeczy, np. tego, że fora internetowe będą roztrząsać to do znudzenia (vide masoneria sugerowana niby w tekstach), dziennikarze muzyczni rozłożą to na części pierwsze i wywnioskują (jak zawsze), że ten akurat tekst to efekt kryzysu w związku z B,.a nawet tego, że The Game szybko to skomentuje w którymś kolejnym kawałku.

Tak właśnie było z D.O.A. (Death Of Autotune) pierwszym singlu, na genialnym samplu z Janko Nilovica i Dave'a Sucky'ego, który, jak wynika z wersu w 3 zwrotce, jest raczej pociskiem w stronę T-Paina, nie Lil Wayne'a, gdyż panowie Carter przecież się lubią:
"Wayne scorchin, I'll applaud him
If he keep goin, pass the torch to him
"
(z "Everyday A Star is Born")

Rozgorzała dyskusja, fani podzielili się na tych "za" i tych "przeciw", T-Pain przez jakiś czas nawet skandował na koncertach "Fuck Jay-Z!".
Cóż, singiel ten nie zabił auto-tune'a, który ma się dalej dobrze, ale jest mimo wszystko dość potężny w swojej wymowie. O kontrowersjach, podtekstach, awanturach, nieporozumieniach można by przy opisywaniu tej płyty jeszcze ze 4 strony A-4 zapełnić, ale czas chyba, by się zająć samą recenzją.

Zanim dojdziemy do "Death of Autotune", Hova raczy nas dwoma kawałkami, pierwszy to przypomnienie, kim Hova jest w biznesie. czym się zasłużył:
"A small part of the reason the President is black
I told him I got him when he hit me on the jack
"

Jako intro sprawdza się świetnie Następna pozycja to naprawdę bardzo dobre "Thank You", ironiczny, prześmiewczy trochę track.
3 zwrotka będzie zapewne długo pamiętana, do dziś wielu raperów zachodzi w głowę, o kim to tam mowa jest. Czyżby o Panu 50 Cencie?
Możliwe, wszak zarówno "Curtis", jak i "BISD" słabo się sprawdziły jako konkurencja mainstreamowa.

Dalej mamy omawianie już "D.O.A.", nadchodzi kolejny singiel, czyli "Run This Town" z gościnnym występem Rihanny i samego Kanyego, tym razem użyczającego także swych umiejętności raperskich.
Uczucia mam mieszane, Jay-Z świetnie pojechał w obu zwrotkach.
Kanye także fajnie, problemem jest chyba jęczenie Rihanny w refrenie, szkoda, że nie zatrudniono tu Alicii Keys, która zniszczyła,zmiażdżyła, oszołomiła na kolejnym singlu, czyli "Empire State Of Mind", jak dla mnie mainstreamowym tracku roku 2009, naprawdę, rap nie może być już bliższy ideału niż tutaj.

Kolejne tracki są różnej jakości, "Real as it Gets" z protegowanym Jaya z czasów jego szefowania Def Jamem, Young Jeezy'ym, jest znośny, nic więcej niestety.

"On To The Next One" jest już niesłuchalne, głównie przez podkład od Swizza, szkoda, bo parę fajnych wersów się zmarnowało
"Hov' on that new shit, niggaz like "How come?"
Niggaz want my old shit, buy my old album
Niggaz stuck on stupid, I gotta keep it movin"
Niggaz make the same shit, me I make The Blueprint
"

Czy też nawiązanie do znanej już afery z Cristallem.
"I used to drink Cristal, the muh'fucker's racist
So I switched gold bottles on to that Spade shit


"Off That" ze wschodzącą gwiazdą od Lil Wayne'a, czyli Drake'iem, ma chyba trochę nieywkorzystany potencjał, Można było z tego banger zrobić prawdziwy,tak jest tylko kolejnym kawałkiem na płycie. Jay dalej pokazuje jednak liryczne umiejętności:
"This ain't black vs. white, my nigga we off that
Please tell Bill O'Reilly to fall back
Tell Rush Limbaugh to get off my balls
It's 2010, not 1864
"
Zawiódł Timbaland, pierwszy i jedyny raz na tym albumie.

Kolejny song przypomina słuchaczom,. kogo słuchał Hova, kogo respektował, kim się interesował, trzeba przyznać jest to interesujące.
Nawet jeśli refren trochę niedomaga, a zwrotka J.Cole'a brzmi trochę jakby wyrwana z innego kawałka (nie jest związana z konceptem).

Nie ma problemów natomiast z "Venus Vs. Mars" świetny bit od Timbo, kapitalne gry słów, punche,przekorna historyjka o nieudanym związku z kobietą.
Prawdziwy banger, nawet hejterzy, którzy mają kapliczkę z Nasem, się tym jarają.

"Already Home" z kolejną wschodzącą gwiazdą, Kidem Cudi, jest dobre.
Bit jest świetny, Hov przypomina znowu niektórym, czego dokonał, i dlaczego powinni przestać wieszać na nim psy. Interesujący jest fakt, że Jay wspomina o tym, że nazywają go "Joe Camel".
Jest to trend internetowy, forumowy, byłem zaskoczony tym, że Jay-Z o tym wie.

"I don't surf the net
No i never been on myspace
"
("Beach Chair" z Kingdom Come)
Ktoś tu skłamał?


"Hate" to chyba najsłabszy kawałek na płycie. Pojawia się tu nawet, niby martwe już, autotune w refrenie. Wersy Jaya także niewysokich lotów.

"Reminder" to kolejny już banger od Timbalanda, Jay-Z jest tu Jayem-Z, złowiekiem, który zmienia wszystko w złoto
"What the hell have y'all won?
... Only thing you can identify with is losing
Ten #1 albums in a row, who better than me?
Only The Beatles, nobody ahead of me
I crush Elvis and his Blue Suede Shoes
Made the Rolling Stones seem sweet as Kool-Aid too
'96, '97, '98, '99
2000, 2001 and beyond
Oh-two, oh-three, oh-four, oh-five
Oh-six and seven, oh-eight, oh-nine
Back-to-back, double plat', I did what you won't
Men lie, women lie, numbers don't
Ain't nothin changed for, me 'cept the year it is
I think I have to send you a reminder, here it is
"

"So Ambitious" to cudowny bit od The Neptunes, a kawałek opowiada o tym, jak Jay pokonywał przeszkody, zdobywał swoją pozycję, widząc obłudę i arogancję innych.

"Young Forever" to kolejny już z cyklu "ostatni kawałek zrobię w stylu melancholijnym", który ciągnie się już od "Dynasty..." nie pasował na "American Gangster" (który był jednak albumem robionym, jak pamiętamy, bardzo spontanicznie)
czy "The Black Album", ale był taki na "Blueprint" czy też "Kingdom Come", nawet na starym już "In My Lifetime".
Sampel z Alphaville, osobiste i nietypowe wersy Hovy, kawałek ma swój ciekawy klimat.



O, to już wszystkie? Na to wygląda. Czas oceniać chyba całość tak?
Jaką mamy skalę ocen?

Proszę-
1- MARNE ŚPIEWANIE POD PUBLIKĘ NA PRZYMUS ZA 2ZŁ
2- Kool Herc pewnie by powiedział "Szajse"
3- Rokuje na przyszłość, ewentualnie w przypadku artysty z długim stażem- mała wpadka/nie na poziomie poprzednich
4- Będziemy o tym pamiętać za rok, dwa
4,5- j.w, ale z zadatkami na klasyka.
5- Geniusz, klasyk, 5/5 jak w The Source zanim ci je dali Lil Kim, najpewniej płyta roku, pięciolecia, dekady.


"The Blueprint 3" wystawiam mocną czwórkę. Płyta jest mocna lirycznie, z małymi nierównościami głównie w
sferze produkcyjnej, z dwoma słabszymi kawałkami, słucha się jej jednak znakomicie.
Czego innego wymagać od muzyki?
Jay pokazał się również jako promotor wschodzących gwiazd, bo czy może być dla rapera lepsza reklama niż featuring u największej gwiazdy tej muzyki? Kto, poza internetowcami, słyszał wcześniej o J.Cole'u? Pytanie naturalnie retoryczne.

poniedziałek, 11 stycznia 2010