Ocena 5/5
Długo czekaliśmy na prawdziwy klasyk w mainstreamie. Ostatni taki prawdziwy, mocny materiał został nagrany przez ekipę The Roots w 2008. W tym roku zbliżył się do tego statusu B.o.B, a czekają nas jeszcze premiery innych gigantów (Redman choćby). Tymczasem zaatakował nasze recenzenckie szańce Slim Shady, i narobił sporo zamieszania. Ja tam już po singlu "Not Afraid" wiedziałem, co będzie ten album sobą reprezentował. A co reprezentuje? Czytajcie dalej.
"Recovery" to JEST najpoważniejsza płyta Eminema. Tak stwierdzam na początek, na wypadek wszelki.
Jest tu po prostu najwięcej osobistych przemyśleń pana Marshalla, jakby rzeczywiście to było takie jego Recovery i mała spowiedź z życia i kariery, przyprawione czasem cierpieniem po stracie Proofa.
Nie spodziewajcie się jednak, że Shady wyzna swoje grzechy i przyjmie pokutę, to jednak nie ten typ człowieka, raczej spaliłby twój kościół i twojego tłustego pasterza. Ten kościsty brunet z morderczą miną zupełnie zresztą nie przypomina pajaca udającego Michaela Jacksona z "Just Lose It".
Zaczyna się w miarę luźno, "Cold Wind Blows" jest tym, za co lubiłem Ema choćby na "Marshall Mathers LP", mocne, dosadne, prześmiewcze linijki z dobrymi panczami:
Ya'll are sitting ducks, I'm the only goose standing
I set the world on fire, piss on it, put it out
Stick my d*ck in a circle, but I'm not fucking around motherfucker
poparte dobrym bitem, i fenomenalnym flow, świetnie wprowadza w płytę.
Potem zaczyna się już przejażdżka po tematach- osobiste i retrospekcyjne "Talkin' To Myself" (świetny refren Kobe'ego) w którym Marshall pierwszy raz rzuca trochę światła na swoje wewnętrzne przeżycia. Mamy tu nawet fragment o tym, że w pewnym momencie pichcił diss na Lil Wayne'a. Dziś, jak wiemy, nawet z tej płyty, są dobrymi ziomami.
W "Going Through Changes" Em przypomina sobie, i nam, jak to było w okresie zażywania piguł, jak brzydził się swoim odbiciem w lustrze, jak wiele siły wymagało wyrwanie się z tego syfu. Rozlicza się też ze swojego życia uczuciowego, zastanawia się, czy mogło się udać to, co psuło się przez tyle lat.
"Not Afraid" już znamy, oglądaliśmy świetny klip, słuchaliśmy, jak Em rozprawia się z przyszłością, i jak zapewnia, że będzie na tyle twardy, by wytrzymać na topie.
Zniszczenia w swoim życiu uczuciowym i ich nierzadko brutalne konsekwencje zostają ładnie opisane w "Space Bound", piękne przemyślenia o związku z Kim w "Love The Way You Lie" z zaskakująco dobrą Rihanną na refrenie, i przypieczętowane to wszystko hołdem dla Proofa w postaci "You're Never Over".
Nie samymi głębokimi tematami "Recovery" na szczęście żyje. Mamy tu zarówno świetne genialne wspaniałe "Cinderella Man" na megaenergetycznym (słownik firefoxa podpowiada "makroenergetycznym", ok jasne) podkładzie w której Em, niczym w "Till I Collapse", po prostu niszczy mikrofon i okolice potężnym strumieniem braggadocio i panczy. Podobne i równie mocne "Almost Famous" pięknie urozmaica płytę w sytuacji bardziej rozkminkowych kawałków na końcu tracklisty, a "No Love" z Weezym na feacie zaskakuje śmiałością sampla, Haddawaya chyba jeszcze nie było. Mi się podoba, co zrobić, to był hit mej młodości, niejedną dupeczkę się wyrywało na cwane taneczne interpretacje tego songa. Wracając do kawałka, to świetnie naprawdę pojechał reprezentant południa, choć oczywiście do poziomu wersu Ema brakuje lat świetlnych.
Znalazło się trochę kawałków luźniejszych, choćby ten z Pink, czy komediowy "W.T.P" opisujący imprezowe harce białych lamusów, rzucające znanymi nazwiskami w niepochlebnym świetle "On Fire", ewentualnie poruszające tematy około-dupeczkowe "Seduction" i "Bad", wszystko to na bardzo zacnych patentach, bez festyniarstwa, z typowym dla Szejdiego wyolbrzymieniem i ironią.
Między tymi songami hula konceptualny "25 to Life", czyli Eminema odpowiedź na "I Used To Love H.E.R.".
Praktycznie fan Ema z dowolnego etapu jego twórczości znajdzie tu coś dla siebie, praktycznie, bo fani pajacowania mogą mieć pewne problemy jednak (może "W.T.P" dla nich?).
Podstawowe zadanie jakie ma spełniać liryka po złotym wieku, to wg mnie zróżnicowanie tematyczne. "Recovery" nie ma z tym problemu. Wiecie, że lubię koncentrować się na liryce, więc wybaczcie takie prawie drobiazgowe skupianie się an tym aspekcie.
Różnorodna produkcja, począwszy od takiej z kopem jak wspomniany "Cinderella Man" czy "Almost Famous" po spokojniejsze, po bardziej elektroniczne "Seduction" (serio, ze 2 efekty dodać i spełniłoby swoje zadanie na jakimś trip hopie) przechodzące w delikatny rok "Love The Way You Lie" czy "Space Bound", nikt nie ma prawa stwierdzić, że bity są monotonne.
Lista producentów zacna, Khalil, Just Blaze, Boi-1da spełniła swoje zadania genialnie. Płyta muzycznie ma potężną moc.
Jak widzicie, ciężko do czegoś się przyczepić. "Recovery" jest o klasę lepsze od poprzedniczki, też przecież zacnej skądinąd "Relapse". Olbrzymi skok jakościowy widoczny w kwestii produkcyjnej (tak, taka produkcja, melodyjna, energetyczna, prosta jednocześnie i maksymalnie komercyjna lecz nie plastikowa, to przyszłość mainstreamu) jak i lirycznej usprawiedliwia takie stwierdzenie.
Czułem się, jakbym po raz drugi słyszał "The Eminem Show", które przecież było bliskie ideału.
O flow, o sorry, FLOW, nie ma co wspominać, to jak Shady płynie a w zasadzie pruje przez bity zasługuje na Nobla.
Podsumujmy zatem, czemu 5/5?
1. Skok jakościowy względem poprzedniczki (i poprzedniczki poprzedniczki)
2. Kapitalne zróżnicowanie liryczne
3. Naprawdę mocna produkcja, świetnie dobrane podkłady do tematów kawałków
4. Dojrzałość, odwaga, osobiste przemyślenia na niespotykaną wcześniej u Ema skalę
5. Wielki replay value, zdominował ten album moją playlistę ostatnio
6. Praktycznie zero tracków do skipu
7. Umiejętne udowadnianie, czemu twoje "top 3 flow w grze" bez Eminema brzmi śmiesznie
8. Sianie zniszczenia w każdej konwencji, czy to na trackach osobistych, czy na tych szalonych.
9. Zostawia w tyle mainstreamową konkurencję z ostatnich 5 lat.
10. Świetnie wymyślone featy, które wypadły równie świetnie.
A teraz tradycyjnie już
Plusy
+ ZERO TRACKÓW DO SKIPU
+ kapitalna liryka
+ kapitalne flow
+ kapi... świetna produkcja
+ dobre featy
+ wielki replay value
+ idealna pod względem czasu trwania
+ śpiew Eminema (poza jednym wyjątkiem)
+ dojrzałość + zabawa w jednym, strawne mimo wszystko
+ wyraźny progres
+ zadowoli fana Ema z każdego etapu jego twórczości
Minusy
- eee
- refren z "You're Never Over"?
- serio wyłączyłem "spuszczanie mode" i nie znalazłem niczego istotnego.
Czapki z głów panowie, czy tam szapo ba panie, sprezentowano nam kolejną wielką mainstreamową płytę, kupcie ją, chwalcie, załóżcie religię (tylko kurwa przygłupy nie krzyżujcie głównego boga i nie pierdolcie o nadstawianiu drugiego polika), kto wie, kiedy następna tak wybitna premiera będzie miała miejsce.
Popieram w 100%. Może jeden track bym skipnął, ale poza tym płyta ideał.
OdpowiedzUsuńPozdro, Andrew
PS: W ogóle że chciało ci się pisać tyle, props ;D
OdpowiedzUsuńPOopieram w całosci. moze tylko ten track z Pink mi nie pasuje ale reszta mega kozacka.
OdpowiedzUsuńZero porównania do Relapse.
Na początku mi nie podszedł ten labum, teraz się jaram w chuj. Zajebistość.
OdpowiedzUsuńThere's a seven disc, CD changer in her car
OdpowiedzUsuńAnd I'm in every single slot, and you're not, awww
komercja.
OdpowiedzUsuńsam jesteś komercja skwierzyna marnie za 2zł na dodatek.
OdpowiedzUsuńa na serio to jak tak brzmi komercja, to zmieniam nazwisko.
Dobra recenzja, choć na chama momentami można by się czepiać stylu. Fajnie, że skupiasz się na tekstach (nie wpadłem na porównanie z "I Used to Love H.E.R.). Nie zgodzę się tylko z replay value (już mi się trochę płyta przejadła) i parę bitów można by zmienić. Za to Eminem w superformie, może i życiowej, z wyjątkiem "Infinite" oczywiście ;)
OdpowiedzUsuńKurwa sieah za co znowu cie zbanowali na last.fm?
OdpowiedzUsuńCD zajebiste, wiadomo zgadzam się z recenzją.
kurwa no, musze ogarnać ryj i sprawdzić tooo!
OdpowiedzUsuńkurwa sieah ziomie dobry nie widzisz, ze TEN MARNY dj poli to tylko sezonowy mój wspólpracownik ? jak chcesz pisać ze skwierzyna marna i za 2zł o tylko do mnie !
OdpowiedzUsuńPłyty jeszcze nie słuchałem, ale widzę, że wszyscy chwalą i się podniecają. Chociaż mnie osobiście dziwi, że Em pozwolił sobie na featuring z Rihanną i Pink, co - jak mniemam - jeszcze kilka lat temu byłoby dlań absolutnie niedopuszczalne. Przy okazji napomknę, że zawsze wolałem Ema w odsłonie bardziej poważnej, odrzucając jednocześnie tę jego żartobliwą/prześmiewczą wersję wzbogaconą plastikowymi teledyskami (przypominają mi się w tym momencie idiotyczne klipy do "Without me", "Just lose it" i "We made you" gryzące się np. ze "Stan" czy "Lose yourself").
OdpowiedzUsuńA recenzja napisana z polotem;-)
Pozdr.
jeśli więc lubisz poważnego Eminema, to Recovery jest najlepszym wyborem, nawet lepszym od czegoś z trylogii SSLP, MMLP i TES.
OdpowiedzUsuńeminem to kurwa strasznie komercyjny dęciak, nie cierpie jego żabiego wokalu i nędznego flo, plyta jest badziewiem tak jak wszystkie wczesniejsze. to smiec!!!
OdpowiedzUsuńśmiecia to ty masz na chacie huju
OdpowiedzUsuńWhen I originally commented I clicked the "Notify me when new comments are added" checkbox and now each time a comment is added I get four e-mails with the same comment. Is there any way you can remove me from that service? Thank you!
OdpowiedzUsuńmy website > value of my car
i can't do anything about that homie, you need to do this yourself.
OdpowiedzUsuń