niedziela, 27 marca 2011

Snoop Dogg- Doggumentary [March 29, 2011]


Ocena:



Liryka

Muzyka

Klimat


Trudne, ach trudne nastały czasy dla wykonawców z West Coast.
Fani wymagają, by raperzy się nie sprzedali, by pozostali wierni nakazom starej szkoły, by korzystali z dobrodziejstw g-funku, by na produkcji byli Battlecat czy Quik, by promowali nowych kotów, ale jednocześnie nie zapominali o starych dinozaurach, by było bangerowo, ale nie festyniarsko, by na nowo przejęli rapgrę, ale psioczą na jakiekolwiek nowe poruszenia (vide hyphy). Tony wymagań, i tylko paru wykonawców, którzy mogliby im sprostać. Wśród nich na pewno, jeszcze, jest Snoop Dogg.



With so much drama in the L-B-C
It's kinda hard bein Snoop D-O-double-G

(1993 rok)
Cóż, w 2011, i w ogóle od ładnych paru lat, bycie Snoop Doggiem nie wiąże się z wieloma problemami. Człowiek ten wypalił pewnie już ze 2 Titaniki marihuany, zaliczonymi dupencjami można by wypełnić Arkę Noego, a odbyte imprezy idą w tysiące.
Ikona zachodniego wybrzeża, jak i całego gatunku na świecie, kojarzony ze względu na niezwykle charakterystyczny głos, aparycję i posturę znaną wszystkim studentom informatyki (czyli "40kg hardkoru"), po marnym "Malice N Wonderland", Calvin Broadus powraca, by zacerować lekko dziurawy wizerunek i udowodnić niedowiarkom, że odrobina energii jeszcze w tych trochę już starawych kościach pozostała.
Nie oszukujmy się, większość fanów postawiła na Calvinie kreskę już dawno, mniej więcej po premierze "Signs", a ci co bardziej przygłupi jeszcze wcześniej, po zaciągnięciu się w ranki armii Mastera P. Ich strata, płyty wydane pod jego szyldem, może poza "Da Game Is To Be Sold, Not To Be Told", były świetne.
Ja w Snoopa wierzyłem, i dalej wierzę, a premiera "Doggumentary" utwierdza mnie w tym przekonaniu niczym solidne zatwardzenie masę stolcową w okolicach krzyża.
A jak z hardkorowymi fanami zachodniego wybrzeża? To durnie.
Ale ok, spójrzmy na sprawę ich oczyma... oczami... no kurwa, spójrzmy na kwestię "Doggumentary" z ich perspektywy, biaatch.


Główny Urząd Statystyczny, Wydział gangsterki, koksu i miseczek D, przy pomocy Linii Wsparcia dla Alfonsów TP S.A., ustalili, na podstawie reprezentatywnych badań, jaka powinna być idealna zachodnia płyta.

1. Ma być G-Funk, piszczały
"Doggumentary" wypada tu zacnie, może mniej zacnie, niż bardziej skondensowane i spójniejsze "Revenge Of The Barracuda", ale są bity brzmiące wybitnie west coastowo.
Ksywki Fredwrek czy Battlecat powinny wam sporo powiedzieć.
Naliczyłem aż 10 takich właśnie zachodnich podkładów. To połowa (odliczając intro). Moim zdaniem dobry wynik, biorąc pod uwagę, że nikt poza internetowcami nie chce już dziś na rynku g-funku. "Take U Home" z pięknym refrenem Kokane'a czy "Peer Pressure" są ukłonem w stronę tej narzekającej bandy kundli, chcieliście, macie.
Nie są to oczywiście takie stricte klasyczne g-funkowe bangery rodem z 1993 roku, ale niezbyt mi daleko. Ideału, "Doggystyle" czy "The Chronic", i tak nie pobiłyby już, może nawet lepiej, że nie próbował tu Snoop ożywiać trupa, a pogodził różne nurty.
Correct.

2. Luźne, hustlersko-gangsterskie teksty
No tak, otóż... cholera, to przecież Snoop, można uciąć debatę.
Wymaganie spełnione.

3. Promowanie nowych kotów z zachodu
Wymóg całkiem nowy, stworzony specjalnie dla Dr. Dre, ale można go także podciągnąć pod pana Calvina. Cóż, tu nie ma specjalnie za co wychwalać Snoopa. Nie ma tych wszystkich nowych kotów z L.A., którzy mogą zrobić karierę. Kogo?- spytacie się.
No jak to kogo, Crooked I przecież, poza tym... no, ten, tak, Crooked I oraz... eee, Crookeda wymieniałem?
Nachodzą od razu człowieka pewne refleksje- dlaczego oni mają akurat promować kogoś nowego? Kto ich promował? Dlaczego niby są komuś cokolwiek winni?
Wymaganie niespełnione, acz durne niczym zakupy Jarka K. w osiedlowym sklepie.

4. Pamięć o dinozaurach
Nooo, tu znacznie lepiej. Sporo tych starych wiarusów się tu wkręciło. Jest E-Fortizzle, Too $hortizzle, Kokanizzle, Daz Dilingizzle, stary dobry znajomy Bootsy Colinizzle.
Goldie Loc nawet się znalazł, gdzie go ostatnio słyszeliście? Dobrze, że Dogg go odświeżył.
Wiadomo, kogo brakuje, szkoda, że nie pojawił się Doktor.
Szkoda, że nie miał szans pojawić się Nate Dogg...
Może będzie Snoop na "Detox"? Fajnie by było.
Wymaganie spełnione, you little beezle.

4. Bangerowość, klimat na lato, do fury
Bez wątpienia, płyta bez problemu zda egzamin w twojej 15-letniej Astrze gamoniu jebany.
Można ją puścić chyba w czasie grilla (werdykt zostawię na okres grillowy). "I Don't Need No Bitch", "Wonder What It Do" czy "We Rest In Cali" mają dość luzu, lekkości i wajbu, by sprawdzić się w okresie letnim. Cały cd jest pełen takich klimatów. Lekkie refreny, luzackie wersy, spokojne, bujające podkłady.
Egzamin zdany.

5. Wierność kardynalnym zasadom gatunku z L.A.
Cóż, ortodoksi będą narzekać, i czasem mogą mieć rację. "Wet" jest przemarne, nie wiem nawet, czy to nie jest najgorszy track Snoopa w jego karierze.
No, ale miał być singiel do klubów, dla kobiet, które stanowią w USA całkiem spory % ogólnych nabywców. W każdym razie nie jest to zachodni track, nie jest to nawet track dobry.
Kolejne dwa wybitnie singlowe numery, "Platinum" i "Boom", nie są to kawałki, które bym koniecznie zostawił na "Doggumentary", także nie są zachodnie zbytnio, uderzają raczej w klimaty poprzednich płyt, które nie zawsze szczęśliwie wychodziły na kolaboracjach z gwiazdami rnb. R.Kelly nawet przemyca tu swoje hastlerskie wersy, priceless, priceless. Nigdy wcześniej nie słyszałem, by tyle rapował na jednym kawałku. T-Pain tym razem bez autotune, i powiem wam, że refren, choć najgorszy w ogólnym rozrachunku w przekroju płyty, to nie każe siebie skipować.
No, "bumszakalaka" straszy trochę, ale nie przez takie przeszkody już musieliśmy przeskakiwać.
"Superman" z legendarnym (naprawdę) w kręgach muzyki country Willie Nelsonem na początku dziwi, potem śmieszy, a na końcu zastanawia. Proponuję traktować ten song jako skit, przerywnik, a nie pełnoprawny cut z albumu. Nie można mu odmówić radości, widać, że panowie mieli sporo zabawy przy tworzeniu. Harmonijka ustna zabija.
Jest też kwestia kawałka zrobionego przez Kanye Westa i wielkiego Mike'a Deana. Odmienny trochę klimatycznie od reszty płyty. Dałby sobie radę na "My Beautiful Dark Twisted Fantasy", a to w końcu ostatni mainstreamowy megaklasyk, póki co.
Wymaganie niespełnione do końca, tak gdzieś w 60% bym rzekł.

Jakby tak po truskulowemu, z ekierką i linijką podliczyć, porachować, dwa spuszczam trzy w rozumie przemnożyć i pododawać to wyjdzie, że... w takie rachunki bawią się tylko durnie. Cóż, durnia może zechcieć czytać tylko drugi dureń, także nie ciesz się przedwcześnie.
Wynika jednak jasno, że Snoop zacnie wywiązał się ze swoich obowiązków względem słonecznej Kalifornii. Nie jest to może tak kanonicznie wykonany album, który faktycznie przywróciłby, i wskrzesił cuchnącego już trupa pod tytułem Wielkość Zachodnich Brzmień, ale jeśli tylko dasz tej płycie szansę, i jesteś nawet umiarkowanym fanem muzyki z L.A., to gwarantuję, że się wkręcisz.
To oczywiście przy założeniu, że nie przeszkadza ci hustlerka totalna, jeśli idzie o teksty, przeplatana gangsterką absolutną, to wszystko posypane znaczną ilością zielonego (nie miał on już czasem skończyć z ziołem? a tymczasem nie oddaje nikomu kochanego stuffu w "The Weed Iz Mine" z Wizem).
Ok, WC jest lepszy na majku, a jego cd to jeszcze lepszy tribute dla zachodu, ale brawa dla Calvina za zejście ze złej drogi, na której zostawił konstrukcje o tak lichych fundamentach jak "Malice N Wonderland" czy "R&G (Rhythm And Gangsta) The Masterpiece".


Ludwizzle Dornie, Sabo, nie idźcie proszę tom drogo



Nie wpierdalaj się Olek. Znasz w ogóle opisywanego tu artystę?

Yeah i know the homie Snoop



Amazingizzle, you are:
+ Pełno lekkich, fajnych, letnich bitów
+ Fajne refreny
+ Gospodarz w formie, flow, głos, charyzma
+ Bardzo zacni goście
+ Produkcja w sensie ogólnym
+ Klimat


Please leave the spot, beezle:
- wielkich tekstów nie znajdziesz
- marny niestety track ze Snowmanem
- "Wet"
- można było uniknąć także innych tracków
- mniej spójne, skondensowane niż "Revenge Of The Barracuda"

"Doggumentary" jawi się jako naprawdę udany mix tego, co w zachodzie najlepsze, z umiejętnie wplecionymi wstawkami godnymi XXI wieku. To jeden z najsolidniejszych come-backów ostatnich lat, a na pewno najefektowniejszy. Spełnia oczekiwania zarówno wygłodniałych fanów zachodnich wajbów g-funkowych, jak i ludzi całkowicie obojętnych na problemy muzycznej Kaliforni, chcących pod postacią dysku kompaktowego otrzymać wyłącznie dobrą, niczym niezmąconą rozrywkę.
Bo w dostarczaniu rozrywki Snoop Dogg wyspecjalizował się przez te wszystkie lata, i jak mu się chce, jak mu wyjdzie, to ze szczytu ciężko go strącić.

PS: Zachód w tym roku rządzi- WC, Snoop, E-40 (świetne "Overtime Shift"), Murs & Terrace Martin, czekam na odpowiedź południa.

piątek, 18 marca 2011

Pharoareks Cunninmonguists- We Are Rhytmology [March 2011]



Oceny:

W.A.R.


Oneirology


R.E.K.S.



Marzec 2011 to krwisty, i esencjonalny miesiąc dla rapu. Recenzowana niedawno płyta WuCerminatora, rocznica śmierci Notoriousa i wyjątkowo smutna wiadomość z zachodniego wybrzeża (Dogg, ten, który trzymał formę przez cały czas, już nas opuścił). Nowe tracki z nadchodzących płyt Wiza Khalifa, Game'a czy Snoop Dogga. Słowem, było w czym wybierać i czym się interesować w miesiącu przed kwietniem, nieważne, jaką opcję polityczną reprezentujesz i czy wolisz truskulowe pierdzenie czy mainstreamowe cykacze.

Niemniej marcowe recenzje zostaną zwieńczone recenzją zupełnie innej płyty. Panowie, Panie, no, i ty też Bronku Wildsteinie- oto wspomnienie zeszłorocznego odkrycia muzycznego szołbiznesu (a słownik podpowiada agrobiznesu, oj blogspot)- pan Pharoareks Cunninmonguists.
Człek to niezwykły, choć martwy. W Polsce zresztą martwi cieszą się większym autorytetem niż żywi, więc nie ma problemu chyba.
Ludziska gadali, że pewnie go odstrzelili, gdy wracał ze swojej nudnej, sztampowej trochę i powtarzalnej pracy w centrum Londynu, w której przybijał stemple statystom w Royal Mail Office.
Chodziły też plotki po pudelek.pl, że zginął marnie i nawet tragicznie szarżując z karabinem w ręku, buntowniczym grymasem i okrzykiem na okopy gwardzistów Kadafiego 350km od Trypolisu.
"The Times" z kolei spekulujował, cytując anonimowe źródło, że Pharoareks odszedł do Magika w niebie w czasie wyjątkowo intensywnego, i wyczerpującego, a nawet okrutnego snu. A życzył sobie ponoć odejść w czasie orgii z dwiema nastolatkami...

Spokojnie cymbały, jak zawsze jestem, by rozwiać wszelkie wątpliwości, i żebyście mogli położyć się staremu do łóżka dziś z nienaruszonym sumieniem i czystą dupą (a może to było odwrotnie?). All ekskluziw, rapbzdury.blogspot.com prezentuje zapis ostatniego audio-wywiad z Pharoareksem przed jego tragiczną eksmisją do aniołków.
Zapiszcie to, za 100 lat będzie to warte miliony dolarów.

- Witam państwa, 9 kwietnia 2010 roku, na dworze Słońce, więc i u nas na antenie będzie gorąco. Witamy w studiu Pharoare... Pharore...Fa-ro-a-re-ksa Kunninmongustsa... Dzień dobry Panu

-My jesteśmy zbiorowością, człowieku...

...

- No no cześć kurwa, zero luzu, chciałem wprowadzić trochę mroku i męskiej tajemniczości

...
-Właśnie miała miejsce premiera pana najnowszego albumu, "We Are Rhytmology" dziś zagościł na półkach. Zbiera różne recenzje. Krytycy mówią o trzech wymiarach, które da się tu wyodrębnić, chwalą dobry, klimatyczny, oniryczny nastrój z jednej strony, dość ciepło wypowiadają się o Pana technice, flow, ale zaraz potem ganią brak innowacji i rzemieślnicze zaledwie wykonanie na części piosenek z nowej płyty. Która strona w tym sporze ma rację?


<śmiech> - Żadna.
Po prostu niektórzy nie umieją zrozumieć, że moja twórczość ma różne oblicza. Miałem dobry pomysł na koncept, i zrealizowałem go na "Hard As They Come (Act I)", na którym wcielam się w 3 znane powody ludzkiej śmierci, niedoli. Na "Looking Back" czy ""Shattered Dreams" tkwię w śnie, który każdy z nas chciałby przeżyć, za to na "Embers" prowadzę oniryczną wędrówkę na wyjątkowo klimatycznym bicie. Pokaż no mi drugi taki track, który tak ładnie i poetycko jak "Looking Back" by opowiadał o związku z kobietami.
Albo drugą taką płytę, na której ktoś miałby odwagę wcielić się w papieża i prezydenta jednocześnie, prawiąc o łączącej ich obłudzie?
Nie było nigdy chyba jeszcze w tym roku takiej płyty, która tak bardzo byłaby połączona i scalona z sennymi wynurzeniami, tak klimatyczna, taka spójna.
Choć przyznaję, że nie zawsze wychodziło mi flow, no cóż, miałem przy nagrywaniu akurat tych tracków paskudnego polipa w gardzieli, jest to jedyny zarzut, jaki bym postawił moim onirycznym bobaskom, moim dzieciaczkom kochanym.
A ja to zrobiłem, ja. Pharoareks, zakupcie mój nowy album, już dziś do dostania w dobrych skle...


- Hola hola. To porządny program, nie będzie tu reklamowania sieci marketów (choć radzę kurwa nie kupujcie w Albercie).
Krytycy doceniają ambicję i świetny nastrój, którzy towarzyszy tym trackom. Widać perfekcję, dopracowanie liryczne, koncepcyjne.
Narzekają raczej na niezbyt odkrywcze przemyślenia w trackach, na których próbuje Pan świrować buntownika. Mówią oni, ci krytycy wyobrazi Pan sobie, że to już gdzieś było. Był już cały ten struggle czarnego człowieka w świecie białego, nie zachwycają Pana przemyślenia na temat polityki, rządu, mediów. Czy naprawdę bunt wobec mass-mediów jest jeszcze dziś konieczny, w sytuacji, gdy macie czarnego prezydenta, a rap na stałe zagościł we wszelkich możliwych środkach przekazu?
Weźmy takie "Clap (One Day)", nagrał Pan do tego songa dobry teledysk, ale bez klipu to tylko kolejny antypolicyjny kawałek, a antypolicyjność była fajna w 1988. Nie rozumiem, czemu "W.A.R." ma służyć, dość już mamy chyba tych buntów wobec BET czy MTV, antykorporacyjność jest passe. Nie wspomnę już, że nie dał Pan zarapować Immortal Technique'owi, a tylko zatrudnił tego szaleńca na refren.
Doceniam za to "Evolve" czy "Assassins", eleganckie, dobrze zrobione tracki, na których Pan się czuje jak ryba w wodzie.
Jakby patrzeć na Pana próby zrobienia z tej płyty pewnego rodzaju manifestu, to na myśl przychodzi raczej ryba na patelni.
Czemu nie zrobił Pan więcej takich tracków, jak "Still Standing", na którym Jill Scott pięknie śpiewa i tańczy nawet, albo czegoś w stylu "Black Hand Side", opisu nieciekawych i mrocznych ulic Nowego Jorku?
Szkoda trochę, że nie utworzył Pan na tej części płyty żadnego fajnego konceptu, zbyt standardowo Pan zarządził, jak na swoje możliwości. Cudownie za to Pan jak zawsze płynie na bitach, cieszę się, że nie stracił pan charyzmy i formy, jeśli idzie o aspekty techniczne. Doceniam dobrą techniką, dwukrotne, świetny głos. Jest ogólnie dobrze, ale jest wrażenie, że mogło być lepiej.


- No nie wierzę, że akurat na te tracki te osły narzekają. Przecież odrzuty dałem na zupełnie ostatnią część "We Are Rhytmology". Tak, przyznaję się, niech to pójdzie w świat.
Miałem trochę kryzys wiesz, avatar z Tibii poległ, kobieta robiła mi wyrzuty, że niby papier toaletowy nie potrafi sam się założyć na pusty drążek. A przecież wiemy, że potrafi.
Niedobrze jest człowiekowi zdołowanemu. Ok, przyznaję, sam nie mogę dosłuchać do końca końcówki tej płyty. Mea pulpa!!!
Wiem, że "Like A Star" jest nudne, wiem, że "Cigarettes" ma zmarnowany potencjał, bo znowu jest o tym samym, nieudolnie próbowałem powiązać opowieść z fajkami. To wina tego krzykacza z M.O.P. Sam zobacz, jak można się skupić, kiedy obok ciebie pląta się jakiś karzeł z zespołu, który nazywa się MOP?
Miałem ochotę nagrać taki trochę nudny truskul, którym trafiłbym do tych, którzy określają się wymagającymi słuchaczami, a w sumie to słuchają mojej muzyki dla bitów i flow. Pozdro wariaty ze Ślizgu, to dla was! "Płyta kozak, jaram się, zamawiam fizyka"- hehe, wy już wiecie hehehehehe....


- Ooo, mamy telefon od słuchacza. Witamy, pan Marek z Warszawy, witamy Pana na antenie.


Dzień dobry, tu Marek Kondrat z ING Banku Śląskiego.
Masz może już Konto Oszczędnościowe? 6% korzyści w skali roku i tylko 45% Twoich zysków idzie na konto prezesa.
Pomyśl nad swoją przyszłością, pan także, panie raper, niebezpieczne życie zachęca do oszczędzania na lokacie. Pana dzieci, choć parszywe facjaty pewnie mają, jak tatuś, to zasługują chyba na coś, jak stary kipnie?
Dlatego serdecznie polecam nasze Konto Oszczędnościowe w ING Banku Śląskim.
Pozdrawiam słuchaczy, prowadzącego i gościa.
Marek Kondrat bez odbioru.


- Dziękujemy....
Wracając do tematyki płyty, to co z "This Is Me", "Wonder Years i "Mr. Nobody"? Ile można wałkować jeden temat? Trzeba mieć benedyktyńską cierpliwość, by wytrwać do szczęśliwego zakończenia tej płyty. Można chyba było więcej takich tracków, jak "Kill Em" czy ""U Know"?
Za bardzo czuć tu rzemiosłem, nie talentem i potencjałem. Tysiące takich płyt już słyszałem, ciężko by było wymienić coś, co tę część płyty wyróżnia. Uczynił pan tu coś nudnego z samej definicji, czyli truskul, jeszcze mniej emocjonującym.
Dlaczego?


- Ciemny lud i tak to kupi, zobacz na recenzję na necie, hehe. HipHopDX 4/5 na przykład. To dobra ocena nie?

- Tej audycji słuchają tylko inteligentni ludzie, no może poza tobą Rurku skurwysynu, więc bez takich.
Pomówmy o bitach, Zróżnicowane grono Pan tu zaprosił, jest Kno i Exile, są legendy jak Dj Premier, Alchemist, Diamond czy Pete Rock. Skąd więc taka dysharmonia wśród tych podkładów? Czemu te od Kno są wybitne, a pozostałe co najwyżej poprawne?
Czy tylko Kno potrafi wytworzyć klimat powagi, zadumy i zaduchu? Co się stało z Diamondem? To na pewno on zrobił? Statik Selektah jako tako, za to Alchemist chyba dał jakiś odrzut z początków twórczości. Buntownicza część pana płyty jest za to solidnie zrobiona, M-Phazes czy Exile to były dobre wybory, słychać, że na ich podkładach rozwija pan skrzydła. Szkoda, że tak nierówno tu to wyszło...


- Tak, Kno to wybitny producent, reszta może spierdalać. Jakbym miał dziś coś nagrać, to tylko na jego bitach, jego dobór sampli, jego budowanie atmosfery, mieszanie gatunków to mistrzostwo świata. Dj Premier czy Pete Rock niech się chowają ze swoją oldschoolową, powtarzalną szkołą. Choć "Evolve" od Exile'a również działa dobrze na zmysł słuchu. Jestem z produkcji w miarę zadowolony.

- Ja również. To była niełatwa rozmowa. Dziękuje za rzeczową dyskusję. Jakie plany na przyszłość? Gdzieś pan leci mówi pan?

-No hehe, ale to niespodzianka ma być, więc opublikuj ten wywiad dopiero w marcu 2011 proszę, o tak. Dziś mam bowiem lecieć na pokładzie samolotu prezydenta do Smoleńska, i dać koncert na pokładzie Tu-154. Niesamowite i pewnie jedyne w życiu będzie to zdarzenie w historii mojej twórczości. Życz mi szczęścia zią!!!

- Jasne, połamania skrzydeł, hehe. Powodzenia Panu życzę.
A Państwu dziękuję za uwagę. A już za chwilę- Piotr Semka i kolejny program z serii "Dylematy oszołoma"- dziś temat "Czy raz w dupę to jest przeciw Bozi?". Zapraszamy.


------------------------------------------------------------------------------------


+ Świetny, duszny klimat
+ Dopracowana warstwa liryczna
+ Parę fajnych konceptów
+ Genialna jak zawsze produkcja
+ Melodyjna, wpadająca w ucho, urzekająca

- Wielkimi raperami panowie nie są
- Mniej idealne niż "Death Is Silent"
- Tonedeff dał najlepszą zwrotkę na płycie
- W sumie to czym się różni Deacon od Nattiego?



+ Monch pięknie jedzie, flow światowe
+ Charyzma również
+ Technika niezmiennie świetna
+ Dobre featuringi
+ A i produkcja zacna
+ Refreny także

- Sztampowe potraktowanie tematu czarnoskórych
- Sztampowe potraktowanie tematu mass-mediów
- Brak zacnych konceptów
- Bezpłciowe trochę wrażenie po porównaniu z poprzednimi płytami


+ Reks to poprawny, dobry technicznie charyzmatyczny raper
+ Parę nawet poprawnych bitów
+ Dobry koncept z zabijaniem raperów
+ Termanology gościnnie

- Rzemieślnicza całościowo produkcja
- Nieporywająca lirycznie
- Poprawnych, dobrych technicznie raperów znam setki
- Fatalne eksperymenty (Limelight)
- Zero cech wyróżniających ten cd na tle innych podziemnych produkcji

czwartek, 3 marca 2011

WC- Revenge Of The Barracuda [8th March, 2011]


Ocena:



Liryka

Muzyka

Klimat


Na Zachodzie? Na Zachodzie bez zmian. Tak twierdził nie tylko Remarque, ale także każdy trzeźwiej myślący fan rapu z zachodniego wybrzeża. Nie dzieje się tam ostatnio dobrze, ba, ostatnio, nie dzieje się dobrze od momentu, w którym zabrakło 2Paca i Death Row. East Coast mimo zejścia Biggiego dalej miał Nasa, Jaya czy DMX'a, południe nie straciło żadnego znaczącego zawodnika. Zachód był trochę poszkodowany. Nagłe odejście wielkiej gwiazdy zszokowało raperów z LA na tyle, że przestali wydawać klasyki. Kto potrafi wskazać taki typowy zachodni klasyk po 1996? "The Documentary" to klasyk powstały na wschodnio brzmiących bitach, wajbie i nawet stylistyce rapowania. Jest to też jedyny istotny debiutant z tego regionu, nie pamiętam nikogo innego. Jest źle, i nie będzie lepiej, ale konające zwierzę broni się tym mocniej.

O ile ostatnia płyta Ice Cube'a trochę zawiodła, to w kolektywie Westside Connection na szczęście istnieje, trochę w cieniu sławniejszego kolegi, koleżka o dość niefortunnym jak na polskie warunki niknejmie WC (czekam na jakąś wspólną płytę jego i Chamillionaire'a, który zwie się też czasem Koopa), który może sobie rościć żądania co do tytułu najbardziej niedocenionego MC z zachodniego wybrzeża.


Przychodzi Ice Cube do WC i mówi- A co ty kurwa robisz w klopie?

Przyznaję się bez bicia, nie znam wszystkich jego płyt, ale "Ghetto Heisman" sobie cenię i czasem nawet wracam. Zawsze wyrazistszy wydawał mi się Ice Cube, który chyba jednak sprawiedliwie zrobił większą karierę niż Dub C. Cube był głosem pokolenia (dawno temu), WC był kolegą z zespołu.
Trzeba jednak przyznać, że jeśli idzie o gangsterskie linijki, flow, głos- to WC nie ustępuje w niczym Kostce. Cóż, los był mniej łaskawy dla kolegi z ciekawą bródką. Na szczęście ten się tym specjalnie nie przejmuje, i robi swoje, amerykańskie uosobienie od fleszy dystansu niczym Jędker. Jak to czasem bywa, bardziej dopakowane dolarami płyty są często gorsze od tych wydanych mniejszych nakładem, ale z większym sercem i zaangażowaniem. Cieszę się zatem, że tak jest w tym przypadku, i "Revenge Of The Barracuda" wciąga "I Am The West" nosem.


Przychodzi poseł Artur Górski do WC i mówi- O, Michael Jordan. Dzień dobry.

A zaczyna się mocnym uderzeniem, Dub C mimo podeszłego już, jak na rapera, wieku, nie zamierza rezygnować z mocnego, hardkorowego i gangsterskiego wizerunku. Od pierwszego tracka zachwyca swoim tubalnym głosem, pięknym zróżnicowanym flow i nieprzejednanymi tekstami, głównie o tym, co dzieje się na ulicach LA, ale także dzieląc się spostrzeżeniami na temat sytuacji w radiu i rapgrze.
Biorąc pod uwagę te wszystkie pierdy, które ostatnio wydawało na światło dzienne zachodnie wybrzeże (choćby płyty panów z DPG czy Snoopa), to te mocne zwrotki i elegancko sklecone bujające zachodnie bity jawią się jako dawno wyczekiwany Mesjasz, który może kroczyć przez ulicę LA zwiastując wielki powrót Kaliforni na mapę rapu amerykańskiego.
Pierwszy track, będący ładnym wprowadzeniem do reszty płyty, czyli tytułowe "Revenge Of The Barracuda" od razu pokazuje nastawienie Duba co do konceptu tej płyty. Dobrze zobrazuje to stwierdzenie z "Walking In My Taylors"-

Fuck a love song, slugs is thrown

Lirycznie ten cd to prawdziwy hołd dla tego, co było w zachodnim rapie najlepsze- gangsterki, ale i luzu.
Jest jednocześnie uliczny, ale i nie zabraknie komentarza na temat tego, co się w USA dzieje. Trochę Dre i Snoopa, trochę Ice Cube'a. "Reality Show" mówi nam, że WC pierdoli konwenanse, nie chce gonić za, jak on to ujął, Kardashianami (obrazującymi zapewne marne wybiegi dla gwiazd, choć dla tego, co pani Kardashian ma z tyłu, chyba bym się przemógł). Oczywiście wiadomo, że ma też trochę tu Dub zarzutów do radia, że nie chce grać ulicznych tracków, że wciska wszystkim papkę zamiast esencji. Nawet jeśli jest to z ekonomicznego punktu naiwne, to słychać, że WC jest szczery (szczery klozet! nie czytałeś tego nigdzie indziej!), a jego wkurwiony i potężnie niski głos nie pozwala się nudzić ani na chwilę.
Kolejnym trackiem w tej konwencji, "That's What I'm Talking About", nie będziemy się zajmować, bo porusza mniej więcej tę samą tematykę co "Reality Show" (to po co o nim piszę?).
Inną twarz pokazuje na "Sticking To The Script", nie ma zmiłuj, WC pozostaje prawdziwy, a zachód silny, choć są tacy, którzy chcą jego upadku (Iluminaci może? modni ostatnio), ale tacy polegną, bo WC ma gnata, i tacy wylądują na tacy 6 feet deep, niedługo. Ja bym proponował, skoro ktoś chce upadku, uciska, nie daje żyć, premiera Donka i polską deklarację pomagania w budowaniu demokracji w LA (drogi, stadiony, służba zdrowia może czekać, ważne by uruchomić za grubą kasę radio dla Białorusinów). Mocny track. Podobne deklaracje składa w "Dub C", ma może taką swoją obsesję na punkcie prawdziwości? Jest dorosły, zostawmy go w spokoju, nie będzie budził naszego niepokoju, dopóki nie ogłosi, że jest gejem, albo nie wrzuci na Twitter fotki z Bieberem.
Zastanawiasz się czasem może durniu zajebany, w przerwie między zakuwaniem na zbliżający się test gimnazjalny, czym zajmował się WC w przeszłości? Tak między rozkminianiem, czy Robert Jordan zrobił dobrze poświęcając się? To twoje prośby zostały wysłuchane. "What's Good" wyjaśnia sporo w tej kwestii. Oczywiście nie ma się co spodziewać jakiegoś ckliwego tracka, przeszłość Duba jest tak samo brutalna, jak teraźniejszość.
Nie zabraknie też oczywiście tradycyjnej gangsterki, chwalenia się swoim street repem, uzbrojeniem, choćby na "100% Legit" czy pięknym singlowym, definiującym zachodni rap w 2011 "You Know Me" z gościnnym udziałem Ice Cube'a i Cj'a z GTA: SA (wiem, że chce już zrzucić tę łatkę, ale nie da rady zią).
Jest wszystko, czego wymagać od dobrej, zachodniej gangsterskiej płyty z Kaliforni.


A i dla nas coś się znajdzie :):):):):*~~

Nie kurwo właśnie.
To typowo brutalna, szczera, mocna, w 100% heteroseksualna opowieść o życiu człowieka z LA. Jak ktoś ma być zły, brzydki i szczery, to tylko WC.
Jego przemyślenia na temat rapgry, opowieści o jego minie, gdy ma spluwę w dłoni, frajerach przechodzących na drugą stronę ulicy, przestraszonych staruszkach dziesionowanych w jakichś mniej przyjemnych okolicach Compton (a są tam przyjemne? odpowiedz matole, na pewno uwierzę, że tam byłeś), słowem wszystkiego, co powoduje, że maksyma "Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej cenię zwierzęta" ma swoje podstawy merytoryczne.
Ale nie przejmuj się, zanurz się w pięknym rapie i flow WC (flow w WC, też to tu czytałeś po raz pierwszy), i pośpiewaj nawet refren z "Dub C". Ja tak zrobiłem, żona potem jakoś tak dziwnie na mnie patrzyła...
Oczywiście można zarzucić liryce, że nie porusza czegoś tam, że nie ma tego i tamtego, ale... serio czegoś takiego oczekiwałeś? Może trochę brakuje jakiejś fajnej historyjki rodem z getta, ale powiem tak- żadnego kawałka bym nie wywalił. Są na tyle świetne w swojej klasie, że nie mierzi nawet fakt słabego zróżnicowania liryki. Nie da się tego po prostu zauważyć, tak dobrze Dub płynie po bitach.


Przychodzi zajarany płytą przygłup do Empiku, do działu z muzyką, i pyta- Gdzie WC?. A tam w lewo pokoik z panem na drzwiach- mówi sprzedawca

Nie byłoby tej płyty bez cudownych bitów, bez wajbu, bez klimatu. "You Know Me" to oczywiście taki west coasty banger, który rozrusza nawet zmarłego na Antarktydzie. Odpowiedzialni za to Hallway Productions powinni obaj dostać po medalu.
Cała reszta też składa się na piękną całość, są potężne p-funkowe akcenty, są nawiązania do g-funku, jest niesamowity Kokane i idealny zachodni track "What's Good".
Żadnych "hitów" do klubów, takie "100% Legit", "Walking In My Taylors" czy "The Spot" to sama esencja tego bujającego, słonecznego brzmienia, które urzekło wszystkim w rapach z LA w latach 90-tych. Ice Cube powinien się wstydzić, jak przypomnimy sobie choćby niesławne "Couldn't Make It On Her Own" z ostatniej solówki.
Taki sobie jest zasadniczo tylko tytułowy utwór, znacznie mniej imponujący niż reszta, i trochę sztampowy. Ale to naprawdę niewiele w porównaniu z mocą, która na nas czeka przy dalszym odsłuchu.
Warto znowu zwrócić uwagę na gości- wszyscy dali radę, Cube, Cj, Juvenile, chłopaki z DPG- na refreny, świetnie wyważone, by nie było zbyt namolnie.

Klimat tutaj jest po prostu znakomity, nie ma możliwości, byś nie jarał się i nie kiwał głową do tych hitów, a może nawet zaprosisz starego i zaczniecie napierdalać Poloneza i udawać, że dwóch obściskujących się panów to nic takiego?
Wszystko jest możliwe.

Przechodząc do tradycyjnego podsumowania:

Samoczyszcząca się ubikacja w holenderskim hotelu:
+ WC w światowej formie czyli:
+ Kapitalne flow, charyzma, pewność siebie
+ Punche, technika, akcentowanie, bezczelne porównania
+ Świetny, niski, tubalny głos
+ Genialna produkcja
+ Goście
+ Refreny
+ Świetna długość płyty
+ Najlepsza płyta z zachodu od dawien dawna, i lepsza od "I Am The West"
+ KLIMAT


Zapyziały toj-toj na ukraińskiej granicy:
- nie wiem
- Na pewno ma trochę mniej do przekazania potomnym niż Cube
- Jak lubisz jakieś koncepty czy storytelle, to nie znajdziesz tu nic dla siebie


Can't spell West Coast without my initials- stwierdził Dub C na tej płycie.
Od dziś wierze, że tak jest. O'shea Jackson powinien pewne wnioski wyciągnąć, bo tytuł płyty "I Am The West" powinien mieć recenzowany tu dziś album.
Ksywka kojarzy się jednoznacznie, ale uwierzcie, gówna na "Revenge Of The Barracuda" nie uświadczycie.
Po wysłuchaniu niniejszej na pewno nie polecisz do WC, by zbić zatwardzenie, o które przyprawiały niektóre projekty raperów z LA ostatnimi czasy.
Jeśli którykolwiek, wydany w mainstreamie, album po 2000 roku, ma prawo nazywać siebie spadkobiercą pięknych czasów g-funku i popularności west coastu, to tylko nowy cd od WC.
Jak chciałeś wielkiego powrotu takich brzmień, jak nie jarasz się nołnejmami wydającymi teraz w Bay Area, to lepiej trafić nie mogłeś.
A jak dalej marudzisz, to zanurz głowę w klopie i spuść wodę, na zdrowie.