niedziela, 30 stycznia 2011

Podsumowanie dekady.

Idąc powszechną modą na analizowanie, podsumowywanie i omawianie minionej dekady, postanowiłem przysiąść i samemu wysmażyć takowe zestawienie.
Od 2000 na całym świecie wydarzyło się całkiem sporo, WTC padły, Saddama powieszono, murzyn został 44 prezydentem USA, Leszek spadł pod Smoleńskiem, Piesiewicz naćpany paradował w sukience, Lepper był wicepremierem rządu, Korwin-Mikke proponował zlikwidowanie tramwajów a Antoni Macierewicz szukał poparcia u amerykańskich kongresmanów.
W osobistym życiu sporo zmian, znaleziona kobieta życia, ukończone studia, kupiony dom, samochód, pochowani seniorzy rodu, rozstanie z młodzieńczymi marzeniami.
10 lat zdecydowanie bogatych we wrażenia.
Warto więc chyba zrobić także muzyczne podsumowanie minionej dekady, najlepiej chyba będzie wyglądać, jak wymienię top 5 każdej kategorii. Wpis niestety długi



Kategorie będą następujące:
1. Płyta dekady
2. Postać/Raper dekady
3. Zespół dekady
4. Producent dekady
5. Wytwórnia dekady
6. Debiutant dekady
7. Wydarzenie dekady (pozytywne)
8. Wydarzenie dekady (negatywne)
9. Największa żenada/beka dekady
10. Rozczarowanie dekady (muzyczne)

Ok, do konkretów.

Płyta Dekady

Jay-Z- Blueprint (2001)

2. Canibus- Rip The Jacker (2003)
3. Deltron 3030- Deltron 3030 (2000)
4. Scarface- The Fix (2002)
5. Eminem- The Eminem Show (2002)

Dlaczego:
Tu chyba bez zaskoczeń większych, ciężko było, ale tylko z miejscami od "2" w dół.
"Blueprint" to jest "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" hip hopu. Płyta na nowo zdefiniowała sposób robienia rapu w mainstreamie, jeszcze bardziej ukazała geniusz Jaya w kwestii składania linijek i prezentowanie zróżnicowanego, niedoścignionego flow, wypromowała dwóch genialnych producentów, zawierała jeden z najlepszych dissów w historii, wyszła tego samego dnia, w którym wieże World Trade Center runęły. Widać więc, że ten album po prostu urodził się, by być wielkim. I takim pozostaje do dziś. Nie masz na półce- przegrywasz.

Postać/Raper dekady

Jay-Z

2. Eminem
3. K-Rino
4. Ghostface Killah
5. Nas

Dlaczego:
To była pracowita dekada dla Jaya. Przede wszystkim wydal kilka świetnych płyt, kontynuował promocję swoich ziomków, pomógł budować potęgę Dipset, szefował Def Jamowi- najistotniejszej wytwórni rapowej w rapie, zorganizował jedną z najlepszych tras koncertowych w historii tej muzyki, uczestniczył w najważniejszym beefie dekady, zadziwiał publikę na wszystkich występach na żywo, wreszcie- pozwolił zaistnieć Kanye Westowi i Just Blaze'owi. Do tego sprzedawał ogromne ilości płyt i niszczył wszystkie praktycznie występy gościnne, a było ich multum. Znasz kogoś, kto dokonał więcej w czasie tych 10 lat? Wymieniaj śmiało.

Zespół dekady

The Roots

2. Outkast
3. UGK
4. Cunninlynguists
5. Blackalicious

Dlaczego:
Spore wahania były, bo zasadniczo każda z grup z pozycji 1-4 spokojnie mogłaby okupować pierwsze miejsce. The Roots jednak zaprezentowali w tej dekadzie więcej niż Dre-Boi, przez co nieznaczną przewagą wygrali. Kapitalne, zróżnicowane muzycznie klimaty okraszone niezwykłymi skillsami frontmana, Black Thoughta. Godnie prezentują to, co w latach 90-tych było najlepsze, ale nie nudzą i nie smęcą o tym, jak za tymi czasami tęsknią, przez co mają szansę trafić do szerszego targetu. Każda, wydana po 2000 roku, płyta tej formacji jest znakomita. Czapki z głów.


Producent dekady

Kanye West

2. J. Dilla
3. Madlib
4. Dr. Dre
5. Kno

Dlaczego:
Wiadomo, że Dj Premier to G.O.A.T. producentów, niemniej jego dokonania w tej dekadzie są znacznie mniej imponujące (do top 10 by się załapał jednak). Najjaśniej świeci gwiazda Kanye Westa. Z nieznanego nikomu grajka wyrósł na jedną z ważniejszych postaci rapgry. Niezliczona ilość pięknych podkładów, producencki udział w paru klasycznych projektach, wskrzeszenie kariery Commona, znakomita solowa dyskografia, charakterystyczny, ciągle poprawiany styl. Nie ma mocnych.


Wytwórnia dekady

Def Jam Recordings

2. Shady/Aftermath/Interscope
3. Babygrande
4. Duck Down
5. Rap-A-Lot

Dlaczego:
Def Jam to po prostu najbogatsza i największa stricte hip hopowa wytwórnia. Od 1985 utrzymuje się na szczycie, i ciągle jej mało. To tu debiutowało wiele legend (choćby LL Cool J, Beastie Boys czy Public Enemy). Promuje także nowe talenty, ale i nie zapomina o weteranach (choć ci czasem oczywiście stękają, że mają za małą promocję).
Nie ma praktycznie ani jednego roku, w którym DJ Rec. nie wydałaby na światło dzienne jakiegoś klasyka. Dlatego jest bezkonkurencyjna, w każdym normalnym rankingu.

Debiutant dekady

Kanye West

2. 50 Cent
3. T.I.
4. Chamillionaire
5. Lupe Fiasco

Dlaczego:
Ponownie Kanye, cóż, wiele zostało powiedziane już w ustępie o Producencie Dekady, niemniej można dodać, że styl rapu, flow, teksty= to wszystko u Kanyego ewoluowało.
Przy tym był taki koleżeńsko szczery i nieraz bezczelny, przez co korzystniej wypadał na tle kontynuującego tradycję raperów-alfonsów 50 Centa. Każda płyta Kanyego była inna, niekiedy może aż nazbyt (808s). Narodziła się legenda, którą można śmiało stawiać obok Dr. Dre. Zaraz zaraz, Kanye sam sobie pisze teksty, i sam robi bity. No, ale nie uciekajmy się do pochopnych konkluzji.

Wydarzenie dekady (pozytywne)

Zakopany topór wojenny

2. Południe wybijające się na szczyt
3. Powrót soulu i rnb do podkładów mainstreamowych
4. Raperzy pomagający finansowo ofiarom kataklizmów
5. Obama słuchający rapu

Dlaczego:
Bez wątpienie epokowe wydarzenie, dwóch rywali, wrogów nawet, na jednej scenie, dających świetny koncert. Rap to muzyka twardzieli, nie ma tu miejsca na litość ani czułostki. Dwie legendy pokazały, że konflikt dwóch wielkich raperów nie musi się kończyć którymś z nich, albo oboma, 6 stóp pod ziemią. "R.I.P. Pac & B.I.G."- nie mogli lepiej tego wyrazić, niż podając sobie rękę.

Wydarzenie dekady (negatywne)

Jam Master Jay zastrzelony

2. Makabryczne ostatnie dni życia Guru
3. Przykry, poniżający upadek DMX'a
4. Kondycja mainstramowego zachodu (jeden istotny debiutant!)
5. Spadek sprzedaży płyt od roku 2006

Dlaczego:
And when they walked into the studio I prayed they didn't spray
Cause I miss that scratch from Jam Master Jay

Wyclef Jean, "Industry"
To mówi wszystko. Szkoda, że wskutek bezsensownej przemocy musieliśmy stracić kolejną ikonę naszej muzyki, człowieka, bez którego pewnie nie byłoby dziś normalnego rapu. Raperzy często wspominają, jak to JMJ urządza imprezy w niebie z Pac'iem, Notoriousem i Big Punem.
Ja bym wolał, by wrócił i stanął za gramofonem, choćby ten jeden, ostatni raz.

Największa żenada/beka dekady

Detox

2. Spięci nowojorczycy wściekli na dominację południa
3. Ludacris, Kanye i Raekwon na feacie u Biebera
4. Canibus wskrzeszający beef z Eminemem żenującym dissem
5. Videoblog Joe Buddena (i wszystko, co z nim związane)

Dlaczego:
Co prawda "Detox" jest już zapowiedziany na ten rok, niemniej przez większą część ubiegłej dekady był zapowiadany co roku na rok następny. Od poprzedniej płyty Doktorka minęło już tyle czasu, że nie jestem pewny, czy uda mu się nagrać coś, co spełni wymagania fanów. Ile czasu można siedzieć nad jedną produkcją? 2Pac nagrał klasyka (7th Day Theory) w 7 dni. Czemu Doktor nie może? "Detox" jest już tworem wręcz mitycznym, niczym "Duke Nukem Forever" (też zresztą zapowiedziany na rok 2011) i płyta The 4 Horsemen.

Rozczarowanie dekady (muzyczne)

Canibus- C True Hollywood Stories

2. O.C.- Bon Appetit
3. Raekwon, Ghost, Meth- Wu Massacre
4. Prodigy - H.N.I.C. 2
5. Guru – Guru 8.0 Lost And Found

Dlaczego:
(z wiki):
"He said that Bon Appetit was a main force in bringing the soul and funk samples back into hip-hop, which (according to Credle) inspired Jay-Z to record his hailed album The Blueprint."
...
Wybitne.
"Bon Appetit" było wyjątkowo traumatycznym przeżyciem, niemniej palmę pierwszeństwa w marności dzierży pewnie Canibus. Fatalne podkłady, zerowa spójność niby konceptualnej płyty, słabe, jak na niego, teksty, naprawdę ciężko znaleźć tu jakąkolwiek zaletę. Ciężko znieść tak charakterystycznego rapera jak Canibus na takich brzdąkaniach, jakie mu tu dali producenci. Ciężko sobie wyobrazić, że braggadocio od Jermaine'a Propane'a może być bezjajeczne i słabe. A jednak. Ciężko to, ciężko tamto, tych "ciężko" jest zbyt wiele.
Murowany kandydat do tytułu najgorszej płyty hip hopowej w historii. Gorzej się już chyba nie da.



KONIEC


------------------------------------------------------------------------------------


Tyle, jeśli idzie o podsumowanie.
PS: Pierwszy prezent dla lil sieaha to będzie Lil Wayne- Carter 3.

środa, 19 stycznia 2011

Top 10 wszechczasów...

... zrodzone w wielkich bólach, z wieloma ciężkimi decyzjami. Parę niespodziewanych dla mnie samego przetasowań (o tym później).
A trzeba wam wiedzieć, że moje top 10 było mniej więcej takie samo od początku mojej przygody z rapem (czyli od 2004 roku).
Taki mam state of mind w roku 2011. Może się to oczywiście zmienić.
Niemniej po głębszym namyśle, tak to wygląda.
Only god can judge me now, provided he exists after all.




Najlepsi z najlepszych, ikony, bez których nie byłoby dzisiejszego rapu. Godni pomnika.

#1


Kool G Rap

Kool G Rapem jarałem się już na samym początku słuchania rapsów. Imponowały mi jego umiejętności techniczne, fajerwerki, genialne flow, potężny głos, realistyczne historie, często przetykane trackami z lekkim przymrużeniem oka ("Operation CB"). Dziś dochodzę do wniosku, że ten człowiek to istotnie "Your favorite rapper's favorite rapper", a sposób, w jaki składał rymy, był nie tylko najlepszy w jego czasach, ale także dziś 90% grajków zastawiłoby swoje rodziny, byle tylko mieć połowę jego skillsów. Prawdziwy God of Emceeing.

Bez niego nie byłoby:
- wielokrotnych w rapie
- i wszystkich raperów, którzy wplatają w swoje teksty wielokrotne
- nurtu "mafioso rap" oraz w ogóle gangsta rapu na wschodzie
- Illmatica, Only Built 4 Cuban Linx, Ready To Die, Reasonable Doubt


#2


Chuck D

Bez tego człowieka zapewne nie było niczego, nad czym dziś spuszczają się truskule. Rapu zaangażowanego, poruszającego tematy polityczno-społeczne, buntowniczego. Public Enemy to prawdopodobnie grupa z najlepszą dyskografią w historii, a przynajmniej z największą ilością klasyków pod rząd. Dodać należy, że wielokrotne rymy także Chuckowi nie były obce, jak i luźniejsze tematy. Człowiek orkiestra. Jedna z ważniejszych person w historii tej muzyki, i z czymś inteligentnym do powiedzenia, wasz ulubiony raper to potrafi?

Bez niego nie byłoby:
- prawdopodobnie wszystkich podziemnych raperów, którzy swą reputację budują na buncie wobec show businessu (np. Immortal Technique)
- politycznego rapu
- przekonania czarnuchów, że ich słowo sprzeciwu ma znaczenie
- wszystkich tych wynalazków jak np. dead prez, Talib Kweli


#3


Scarface

""Scarface" the movie did more than Scarface the rapper to me"- stwierdził Jay-Z na "Ignorant Shit". Hova, sam będący legendą, mógł sobie tak powiedzieć. Jednak jakikolwiek raper wywodzący się spod linii Masona-Dixona takim stwierdzeniem postawiłby swoją osobę w mocno komicznym świetle. Potężny, dramatycznie momentami płaczliwy głos, krwawe historie i przemyślenia nieprzejednanego czarnucha z getta to już nieodzowny element każdej głębszej refleksji nad rapem z południa. Face począwszy od momentu, w którym pojawił się w Geto Boys, i od momentu, w którym rozpoczął karierę solową, cementuje swoją, i swojego wybrzeża, miejsce w historii tej muzyki. NIE BYŁOBY CAŁEGO WYBRZEŻA BEZ NIEGO, pomyślcie sami, całkiem niezłe osiągnięcie. Poznajcie człowieka, którego psychofanem był nawet 2Pac.

Bez niego nie byłoby:
- dirty southu (pamiętam o UGK oczywiście)
- gangsta rapu na południu
- a i w horrorcore swój wkład miał


POZA PODIUM

Raperzy, którzy nie dostali się do pierwszej trójki, bo sieah kurwą jest. Niektóre pozycje z tych, które się tu pojawią, mogą być dziwne, ale większych kontrowersji chyba nie znajdziecie tu. Aha, to, że nie są w top 3, nie znaczy nic, pamiętajcie, że top 10 wszechczasów, tu nie ma słabych, są tylko legendarniejsi.

#4


Jay-Z

"Everybody wanna be Hov and Hov's still alive"- to w zasadzie zamyka temat. Człowiek, który po śmierci Paca i Biggiego określał kierunek, w którym kroczył rap. Wielki Sternik jest do dziś idolem wielu raperów, którzy w rapgrę dopiero wkraczają. Słyszysz jakąś cwaną linijkę o dillowaniu ukrytą pod postacią jakiegoś pancza/metafory? Jay-Z dostał pewnie za to tantiemy. Bogata, bardzo dobra dyskografia, co najmniej 3 płyty zasługujące na 5 majków, promowanie nowych talentów, ziomków, i całej kultury na świecie. Twój ulubiony raper nie pije kawki z Warrenem Buffetem. Bez Hovy nie było mainstreamowego rapu w takiej postaci, jaka jest obecnie, dalej bylibyśmy w żałobie po Shakurze.



#5


Nas

Nagrywając swój debiutancki album w 1994, Nas zapewne nie wiedział, że tworzy platformę think tanku, na której będą się wzorować wszyscy uliczni raperzy , którzy mają za mało charyzmy, by udawać Jaya-Z. Sposób, w jaki Escobar przemycał swoje świetne linijki, doskonałe bity, które zapewnili najlepsi nowojorscy producenci- była to jedna z najmocniejszych kolaboracji w całej historii tej muzyki, i ostateczne rozstanie ze stylem rapowania ze Złotej Ery. Tworzyła się historia zupełnie nowych prądów i trendów w całej muzyce, i prawdopodobnie szczyt tego, do czego mógł się wznieść, nie zjadając własnego ogona, uliczny rap.

#6


Rakim

Przed Rakimem rapowanie w większości było niespecjalne technicznie (oczywiście pamiętamy o Run-D.M.C.) i często rapowane z niespecjalnym flow. Kiedy pojawił się God MC, raperzy zobaczyli, że można ten wers zarapować inaczej, te słowa inaczej ułożyć, a uzyskany w ten sposób tekst wyartykułować w całkowicie inny sposób. Spokojne, wyraźne, dosadne rapsy Rakima zbudowały karierę m.in. Nasa. Wielu uważa Rakima za najlepszego rapera w historii. Cóż, jego najlepsze wersy już trochę przykryły się kurzem, nowa płyta słaba, a Nas zasadniczo już go wyprzedził, niemniej top 10 bez jednego z pionierów technicznych rapów jest niepoważne. Bez niego nie było niczego, serio.


#7


Eminem

Eminem wkraczając do rapgry, musiał udowodnić wiele rzeczy, z których większość oscylowała wokół jego koloru skóry. Czy biały może rapować? Czy biały da radę coś sprzedać? Czy biały może mówić "nigga"? Czy biały może dissować czarnego? Eminem na wszystkie te pytania odpowiedział w najlepszy z możliwych sposobów- dyskografią. Piękna kariera, przeplatana skandalami, ale przede wszystkim muzycznymi arcydziełami, które zapisały się w annałach. Wielu czarnuchów może się od Shady'ego uczyć techniki i flow. Jego pojawienie się może nie spowodowało wysypu białasów w mainstreamie, ale każdą dyskusję o podziemnym białym raperze można dziś rozpocząć od pytania- ile mu brakuje jeszcze do Eminema?

#8


Ice Cube

Zachodni rap jest w odwrocie, ale w latach 90-tych to na serio był jeden z najważniejszych ośrodków hip hopu. Boom na muzykę z LA zaczął się od N.W.A.- grupy, którą współtworzył właśnie Ice Cube. Cube był jej najbardziej utalentowanym rapersko członkiem. Początki jego dyskografii to w zasadzie już klasyka gatunku. Można sobie mówić, że Ice-T był pierwszy, ale to Ice Cube spopularyzował bycie łotrem w Kaliforni. Warto pamiętać, że często nagrywał też kawałki skierowane do szerszej społeczności, społeczno-polityczne (efekt spotkania Chucka D). Wybitnie utalentowany raper, z charakterystycznym głosem i niemałym wpływem na kształ zachodniej sceny, także po okresie 2Paca.

#9


Big Daddy Kane

BDK czarował stylem i techniką na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Miało się wrażenie, że nie można lepiej jechać niż Duży Tata. Wielokrotne, pancze, genialne flow, świetny, wyraźny głos, no i styl, styl, styl. Flat top, markowy garnitur, złoty kajdan, cygaro, Kane był ideałem swaggeru, zanim jeszcze swagger wymyślono. Trochę go kobiety i blichtr zgubiły i popsuły, niemniej do samego końca kariery był to wielki raper, i jeden z prekursorów wielokrotnych rymów.

#10


2Pac

Last, but not least, 2Pac. Najsłynniejszy zapewne raper na świecie, człowiek, którego płyty w dalszym ciągu sprzedają się doskonale, a raperzy/fani kłócą się, co by Shakur o tym i tamtym powiedział. Prawdopodobnie najbardziej charyzmatyczny raper w historii, a na pewno jeden z bardziej kontrowersyjnych. Robił muzykę, którą może się jarać każdy, nawet 50-latek. Do dziś ma wierne, wielomilionowe (miliardowe?) grono fanów, którzy podtrzymują przy życiu to, co Pac głosił- że każdy, nawet najbardziej pokrzywdzony przez los, ma szansę się wybić. Do dziś budzi spory, a nie żyje od 15 lat. Prawdziwa legenda.



Tak to wygląda, nie planuję w najbliższym czasie jakichś zmian w tej konfiguracji, jest to konfig optymalny. Parę zacnych postaci z listy wyleciało (m.in. KRS-One), trochę się miejsc pozamieniało z innymi (Cube trochę spadł), i utworzyła się złota dziesiątka wspaniałych.
Zobaczymy, jak to w 2012 będzie.

sobota, 15 stycznia 2011

Oczekiwania w roku 2011

2010 rok był mocny dla rapu. Nie zrobiłem wprawdzie obiecanego podsumowania, ale w sumie komu chciałoby się znowu czytać o "My Beautiful Dark Twisted Fantasy" czy "Recovery", skoro można robić inne ciekawsze rzeczy?
Jak patrzysz w przyszłość, i nie wiesz, na co w 2011 czekać, to sprawdź poniższe zestawienie. Wpisy będzie oddzielać szlaczek z Adamami "O.S.T.R." Ostrowskimi, coby mikrobeki nie zabrakło.

Oto one, 10 płyt, na które najbardziej w nowym roku czekam, po 5 na mainstream i podziemie:



MAINSTREAM



Lil Wayne- Carter IV

Wiadomo, że Weezy jest dobry zawsze. Ten cedek, czyniący z serii kwadrylogię, ma szansę na stałe ustalić miejsce Wayne'a w panteonie mainstreamowych rap-bogów.
Oczekuję tego, co Dwayne dostarcza od tylu już lat, absurdalnych czasem panczy, dobrego flow, jakiegoś nowego singla, który znowu pobudzi truskulowców-forumersów razem z ich folderami mp3 do buntu, i stękania, że nie tak to się robiło w 1992.
Zamknij kurwa dupę lepiej i zobacz, co na wordpressie pisze Masta Ace.

Nadzieje:
1. Jay-Z i Eminem na featuringach
2. Powrót Mannie Fresha
3. Milion sprzedanych kopii w pierwszym tygodniu
4. Zapowiedź Cartera V zaraz po premierze
5. Po cichu liczę na Kanyego na bitach.

Co może zawieść?
1. Producenci, lepiej, by byli to sprawdzeni bitmejkerzy, niż wynalazki pokroju Bangladesha.


Jay-Z & Kanye West - Watch The Throne

Prawdopodobnie dwie najważniejsze persony rapgry obecnej dekady (+ Eminem, i jest Święta Trójca) zelektryzowały fanów wiadomością o wspólnej płycie. Co prawda rok 2010 należy raczej do Westa (genialna płyta, więcej hałasu wokół własnej osoby) niż Jaya (kilka pięknych featuringów), niemniej jestem przekonany, że to dalej Hova jest tym większym. Liczę, że będą się pięknie uzupełniać. Jest takie wewnętrzne przekonanie, że rap nie mógł dalej zajść w kierunku ideału, niż w punkt, w którym spotykają się drogi Jaya rapera i Westa producenta.

Nadzieje:
1. Płyta W CAŁOŚCI WYPRODUKOWANA PRZEZ WESTA
2. West w dobrej dyspozycji lirycznej
3. Zero featuringów

Co może zawieść?
1. Ktoś inny robiący podkłady, serio.
2. Marni goście, niepotrzebnie naćkani.


J. Cole - Title TBA

J.Cole zasługuje na legal, dowiódł tego swoimi świetnymi mikstejpami, a także zwrotką na "Blueprint 3". Nie wiem w sumie, czego oczekiwać po tym. Raczej nie będzie takie, jak debiuty B.o.B i Drake'a, prędzej uderzy w podobne tony co Lupe Fiasco. Pozostaje tylko poczekać, i sprawdzić.

Nadzieje:
1. Forma liryczna z mikstejpów
2. Jakiś dobry roster mainstreamowych producentów, torujący mu drogę do kariery
3. Jay-Z na featuringu, wiadomo.
4. Bez jakichś udziwnień proszę

Co może zawieść?
1. Sam J.Cole, niepotrafiący udźwignąć całości poważnego przedsięwzięcia, jakim jest legal, to już nie mixtape, drogi panie.



(Young) Jeezy - TM103

Brakuje mi trochę tego wariata w 2009 i 2010, mikstejpy to nie wszystko. Brakuje tej jego "pierdolę wszystko" postawy, chrypliwego głosu, komicznego czasem moralizowania, wersów o dillowaniu, i jego genialnego ucha do bitów. Mam nadzieję, że 2011 będzie rokiem Snowmana, i że ten album podejmie równą walkę z "Carter IV" o koronę na południu.


Nadzieje:
1. Jeezy bez zmian, naprawdę jego styl jest kompletny, swagger całkowicie dobry.
2. Dużo ad-libów
3. Jay-Z na featuringu
4. O bity jestem spokojny, ale niech będzie, piękne bangery producenckie
5. Wyśmiewanie Guru, obsrywanie 5 elementów, czyli to, co czyni rap pięknym.

Co może zawieść?
Nic.


Beastie Boys- Hot Sauce Committee, Pt. 1

Naprawdę świetne trio z Nowego Jorku jeszcze ani razu mnie nie zawiodło, ludzie zapomnieli chyba, że oni dalej się dobrze sprzedają i grają, jakby lata nie przybywały. Poprzedni album, "To The 5 Boroughs", można by tym wszystkim jojczącym o śmierci hip hopu przygłupom z Nowego Jorku postawić za przykład brzmienia, jakie NYC powinno mieć. Naprawdę, będzie to ważna pozycja roku 2011, co prawda przełożone póki co, i ma wyjść zamiast tego wcześniej, i przekornie, część 2, to ja i tak czekam. I oczywiście życzę panu MCA wygranej walki z nowotworem, oby tobie się udało tam, gdzie poległ ostatnio nasz wielki Konrad.

Nadzieje:
1. Chłopaki w stałej dobrej formie
2. Zwyczajowo pomieszane i pokręcone lyricsy
3. Zwyczajowy świetny muzyczny kolaż
4. Featuringi tak dobre, jak ten Nasa

Co może zawieść?
1. Hmmm, może to w ogóle w 2011 nie wyjść, to może zawieść. Nic innego.


Obiecany szlaczek:


TRUSKUL



K-Rino- The Alien Baby

K-Rino to najwybitniejszy wg mnie podziemny raper w historii. Człowiek, którego warsztat jest kompletny. Od lat zadziwia i czaruje konceptami, techniką, życiowymi historiami. Czekam na każdy jego album jak na narodziny dziecka (no, prawie). Nie otrząsnąłem się do końca po tym, jak rozpierdala "Duality" z poprzedniego albumu, a tu zapowiedź następnego. Premiera już naprawdę niedługo, oczywiście psychofańska recenzja się pojawi.

Nadzieje:
1. Kolejne świetne pomysły na storytellingi
2. Zwyczajowy genialny mix tracków braggowych z tymi z bardziej cwanym zamysłem
3. ZERO FEATÓW (to akurat się sprawdzi, nie ma gości na tej płycie)
4. Podobny poziom bitów, co na "Annih..." nie znoszę długich tytułów, co na ostatnim cd (tym podwójnym, no tym, wiecie, no ok wam kurwa niech będzie pedały, co na "Annihilation Of The Evil Machine")

Co może zawieść?
1. Mogą zawieść producenci niestety.


Kool G. Rap - Riches, Royalty & Respect

"Your favorite rapper's favorite rapper"- to wystarczy.
Kool Genius to najprawdopodobniej najwybitniejszy raper najlepszego (3 x naj co) okresu dla tej muzyki. Pozostaje udowodnić, że powroty legend z golden age'a nie muszą się kończyć poziomem "The Seventh Seal". Wystarczy naprawdę niewiele, dobrzy nowojorscy producenci (Buckwild, Preemo, może trochę zapomniany Havoc?), gangsterskie mroczne historie, może trochę wielokrotnych- legendom nie trzeba wiele, by wzbić się powyżej poziomu nawet najbardziej starających się pastuchów debiutujących w latat 2001-2010.

Nadzieje:
1. G Rap, któremu się chce (głównie flow mam na myśli)
2. Solidne featuringi (Raekwon przede wszystkim!)
3. Mocne, nowojorskie, mroczne bity
4. Wielokrotne, uliczne krwawe historie

Co może zawieść?
1. Rozleniwiony G
2. Słabi producenci, albo Preemo dający znowu jakieś odrzuty


Pharoahe Monch- W.A.R.

To już 5 lat bez żadnego gorącego materiałiwa (?) od Faraona, a rapgra potrzebuje jego sepleniącej persony, by być tym, czy miała być w zamysłach Kool Herca i Lil Wayne'a, gdy tworzyli tę piękną kulturę w latach 70-tych.
Singiel, który wyciekł, czyli "Shine", zrobiony przez Diamonda, choć bit marny, to ma pięknie poskładane wersy Moncha. Liczę na rozpierdol liryczny, Monch jeszcze mnie nie zawiódł.

Nadzieje:
1. Liryka Moncha
2. Technika Moncha
3. Pomysły Moncha
4. Bity Diamonda (może wszystkie?)

Co może zawieść?
1. Nic do głowy mi nie przychodzi


Chino XL- The RICANstruction

Czekam na coś od tego latynosa już tyle czasu, ile można jeszcze? Ile można dopracowywać jeden album? Co on może robić przez te wszystkie lata? Robi cd z braggadocio jak dwa pierwsze albumy, czy z konceptami, jak drugi? Czy pancze będą i dlaczego będą genialne? Czy gen. Błasik był w kabinie pilotów? Odpowiedzi na te pytania już ponoć bardzo niedługo...

Nadzieje:
1. Chino XL czyli- pancze, koncepty, cała jego niesamowita postać.
2. Jakaś zacna kolaboracja z innym geniuszem lirycznum (Canibus czy Priest)

Co może zawieść?
1. Nie wiem.



Tak to wygląda dobre ziomy (i koleżanki, bo wiem, że są także czytelniczki bloga z dziurką, komentujcie śmiało także).
Czekam jeszcze na inne płyty, wiadomo, Immortal Technique (!), Tonedeff & Kno, Dr. Dre, The Game, Fashawn, Madvillainy 2 (!), AZ, Royce, Raekwon, Brotha Lyncha, Fabolous, 50 Cent, Curren$y, Yelawolf, Wayne & Birdman, GZA (!), Ghostface, Lupe, Brother Ali (!), kolejny świetny na pewno cd Big Boia, solówkę Pushy z Clipse i wiele innych. Zapowiada się dobry, kolejny dobry rok dla rapsów. Będzie co recenzować, czym się jarać, czym rzucić w twarz marudzie smęcącej o śmierci rapu.
Szykujcie się.
Przy pisaniu zapowiedzi posiłkowałem się stroną hiphopdx.
HipHopDX prezentuje zapowiedzi płyt z 2011, polecam ten link.



















Aha, syn chyba będzie miał na imię Krystian. Props czy hejt?