niedziela, 23 grudnia 2012

12 kawałków na koniec świata

I co, cebulaki i inne katoliki? Końca świata nie było, co oznacza, że Majowie się mylili, a wy dalej możecie odgrywać wyluzowanych cwaniaków przed monitorami CRT. Jako, że do kolejnego końca jeszcze długo (2060 wg. sir Izaaka Newtona, a jeśli żydzi potrafią coś naprawdę dobrze, to liczyć, więc zwaha na ruchy jak dożyjecie tego roku), możemy spać spokojnie.
Przy tej okazji warto spojrzeć na to, jak Armageddon, poprawnie naukowo Harmagedōn, a po polsku po prostu Armagjedon, widzieli w przeszłości amerykańscy raperzy. Propozycji z mojej strony, zgodnie z datą, dwanaście.



środa, 3 października 2012

Jedyne takie Top 20


Coś się kończy, coś się zaczyna, powiedział Słowacki... czy kto tam kurwa. Zaczyna się mowy rok niebawem, kończy się moje lenistwo blogowe. Szykuję dla was przyjemną niespodziankę, która pojawi się mam nadzieję tutaj jeszcze przed końcem roku. Pojawi się też zapewne recenzja Chiefa Keefa oraz niedzielny wpis poświęcony gorącemu tematowi ostatnich dni... Albo nic się nie pojawi i znowu nie będę nic pisał, jak będę miał kaprys.
No, ale przejdźmy do rzeczy. Druga dziesiątka najlepszych raperów w historii stoi oto przed wami otworem, niczym ta wasza koleżanka, która to się zawsze jej mać zastanawiacie dlaczego tak szybko awansuje. Nie byłbym sobą, sprzedajnym glamrapowym ścierwem, jakbym wam dał wszystko na tacy. O takiego. Tak, zgadliście, 10 obrazków, wy musicie odgadnąć. Tak, było to już, ale rok temu i miałem nadzieję, że zapomnieliście.
Jak już przełkniecie złość, spróbujcie zgadnąć.
Przy zgadywaniu kierujcie się znajomością piosenek, tytułów, płyt, tekstów, a w 2 przypadkach uruchomcie obszar mózgu odpowiedzialny za skojarzenia.


Z-Ro- Angel Dust [October 2, 2012]


Ocena:


Fani dirty southu nie mają łatwego życia. Wyzywani od najgorszych, kojarzeni z najpodlejszymi dokonaniami całego gatunku, tworzą zwykle swoje własne getta. Przewagę nad gettami truskulowców mają zwykle taką, że w ich gronie pojawia się dużo kobiet, podczas gdy u szczękościsków Rawkusowych rolę tę odgrywa najbardziej gibki pasywny. Południowcy z owym brzemieniem ostracyzmu żyją w miarę swobodnie, bo mają swoją tajemną wiedzę. Wiedzą bowiem, że prawdziwy dirty south wygląda zgoła inaczej, niż chcieliby wrogowie, i jakby się uprzeć, to można by spokojnie nie uwzględniać w gronie reprezentantów Lil Wayne'a czy Ricka Rossa. Jako pierwszą salwę w zacięte pyski tradycjonalistów można by załadować kopię najnowszej płyty weterana z Houston, Z-Ro. Płyty z paru względów także tragicznej, ale o tym może później...

niedziela, 16 września 2012

DMX- Undisputed [September 11, 2012]




Ocena:




Believe me it could be done somethin's got to give
It's got to change cause I've got a son
I've got to do the right thing for shorty
And that means no more getting high drinking forties
So I get back lookin' type slick again


DMX w 1998

Jak masz czasem wyrzuty sumienia, że nie udało ci się spełnić obietnic noworocznych, to smutna konstatacja po analizie powyższego tekstu pomoże trochę z samopoczuciem. Kariera może człowieka zniszczyć, przetoczyć po dnie, pozbawić honoru, zdrowia, rozsądku i nawet rodziny. DMX z człowieka sukcesu, świętującego triumfy komercyjne z kolejnymi pięcioma płytami, z jednej z najbardziej rozpoznawalnych twarzy tej muzyki zmienił się w przykry i pusty wrak istoty ludzkiej. Wraku, do którego nie przyznaje się już nikt. Od Jaya-Z do Machine Gun Kelly'ego- tak wygląda ta sinusoida.
Jest wiele powodów, dla których DMX powinien już dawno powiesić majk na kołku i zająć się pielęgnacją ogródka. "Undisputed" przejdzie do historii jako wiarygodne tego świadectwo.
Wskrzeszenie kariery tak ciężko doświadczonego przez życie, i własną głupotę, rapera nie mogło się udać. I, co dość smutne, dziś nikogo nie obchodzi to, że DMX wydał właśnie nowy album.


niedziela, 9 września 2012

[Skromny Hołd] Master P


Usiądźcie dzieci i posłuchajcie dziadunia, albowiem historia nie będzie to długa. Za górami, za lasami, a nawet za oceanem, żył sobie człowiek imieniem Percy Miller. Nie urodził się w szlacheckiej rodzinie, nikt nie oczekiwał od niego żadnych gejowskich siłowań się z mieczem tkwiącym w kamieniu, nie wpadłby zapewne na to, by na zgubę smoka wypchać owcę solą i pieprzem, a na widok wielkiego jak cholera demona nie krzyknąłby "you shall not pass" tylko "tam pobiegli". Można powiedzieć, że był zakapiorem, jakich wielu. Spytacie więc, czemu ten jegomość wart jest własnej opowieści? To powiem wam- ponieważ z morałem opowieść to będzie, a na przykładzie Percy'ego i wy wielu rzeczy nauczyć się możecie. Takich, co to się przydadzą w życiu, drętwe komunały typu "miłość jest najważniejsza" zostawiam waszej babci.


środa, 22 sierpnia 2012

Slaughterhouse- Welcome to: Our House [August 28, 2012]



Ocena:

Dla wielu fanów prawdziwego hip hopu tak naprawdę nie ma znaczenia, jaki poziom prezentuje nadchodzący album supergrupy Slaughterhouse. Oni skreślili go już teraz, przekładając swoją nienawiść do białego rapera, który nie jest Slugiem, na realną ocenę tego projektu. Co ciekawego może zaprezentować taka sprzedajna, komercyjna ekipa?
Nikt na szczęście już nie bierze opinii pedałów z kółka agonalnej miłości do Rhymesayers na serio, więc możemy spokojnie zająć się rzeczową oceną tego niezwykłego, jak na dzisiejsze czasy, projektu.
Jak zapewne wiecie, brakuje w mainstreamie grup złożonych z kilku raperów. Są kółka adoracji, jak frajerzy od Tylera Wibratora czy ambicjusze z Black Hippy, są też ekipy, które są dumne z tego, że przebywają obok siebie bez koszulek ponad ustawowy, heteroseksualny czas (A$AP Mob, Taylor Gang). Nie ma natomiast już ekip zwartych, nastawionych na wydawanie płyt pod jednym szyldem. Outkast nie żyje, Mobb Deep się żrą między sobą, G-Unit i Dipset padły. Grupy w hip hopie są potrzebne, odegrały wielką rolę, lecz niestety zaczęły wymierać w ciągu ostatnich 5 lat. Jeszcze ciekawsze jest to, że w Slaughterhouse dwóch raperów jest ze wschodu, jeden z zachodu i jeden z midwestu, co, o ile mi wiadomo, nie miało precedensu w historii tej muzyki. Tym bardziej powinniście więc kibicować, by ten pomysł wypalił.
Wiemy, że Hack oceni tę płytę na 3/5, jak zresztą 99% innych, ale czas i miejsce zobowiązuje, by to sieah rozpoczął swój bełkot.


poniedziałek, 30 lipca 2012

Rick Ross- God Forgives, I Don't [July 31, 2012]




Ocena:


Wasz ulubiony recenzent nigdy nie był Big Meechem. Nie miał też ciepłej posady jako klawisz. Nie ma ginekomastii, nadwagi, nie ukradł nikomu ważnemu ksywki i nie dobudował sobie na jej podstawie biografii. Jakby stracił przytomność na pokładzie samolotu, to wykopaliby go jako balast, a nie robili awaryjne lądowanie. MTV nigdy nie brało go pod uwagę w kategorii "Najgorętsi", i najpewniej siedziałby za kratkami już dawno, jakby to u niego znaleziono marihuanę.
Jak więc jest możliwe, że taki nikt tworzy kolejną, nikogo nieinteresującą, ścianę tekstu na temat płyty tak uznanej gwiazdy? Postaramy się na to odpowiedzieć. Może wymiar kary będzie lżejszy, jak powiem, że sam album wyszedł Rossowi co najmniej dobrze, droga którą obrał, jest ciekawa, a najsłabiej wypada to, na co zazwyczaj lemingi na forach oczekują najbardziej- bangery.
Ross obiecał, że zajmie się trochę swoim zdrowiem, czyli pewnie koniec z hamburgerami i słodyczami, a "siema" dla osobistego trenera i lasera usuwającego rozstępy. Całe szczęście, że na płycie nie rapuje o drzewkach i radości z wpierdalania kiełków. Ciężko oczywiście o osobie z prawdopodobnie zmyśloną autobiografią napisać, że w przekroju całego projektu jest "sobą", ale spokojnie, znajdziemy inne zalety.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Podsumowanie I połowy 2012 roku





 
 
Tak, tak, obrazek powyżej nie kłamie, wasz ulubiony niedzielny recenzent oczyści rankingi z tych, którzy są nie najsest, ale łorst.
Lekko spóźnione, acz jak zawsze kompetentne podsumowanie roku musi zostać tu pokazane przed gorącymi, jesiennymi premierami, które zapewne lekko namieszają w już powoli formujących się rankingach a.d. 2012. Póki co bieżące 7 miesięcy obrodziło w produkcje zarówno bardzo udane, jak i te bezgranicznie wręcz denne. Jak zawsze starałem się oceniać obiektywnie, jak zawsze nie wyszło to do końca tak, jak bym chciał. Ale co wam będę mówił, sami przeczytajcie. Nie wiecie, czy pisać na forum, że jakąś płytą się jaracie? Albo boicie się, bo jesteście fanami Chady/Jimsona/Magika i w razie dyskusji zabrakłoby wam anglo-argumentów? Ten cykl jest m.in. dla was.
Nie obrazicie się też chyba, jeśli oceny będą powiązane z niedawno zakończonym Euro 2012.



niedziela, 15 lipca 2012

Nas- Life Is Good [July 13, 2012]





Ocena:


Wiele wody w rzece Hudson upłynęło, odkąd Nasir gościł na skromnych łamach tego bloga. Wiele zmieniło się też w życiu Nasa, które ponoć jest dobre. Choć sam raper w trakcie trwania albumu wyjaśnia, dlaczegóż owa egzystencja taka jest, to na pierwszy rzut oka nie wygląda to dobrze. Problemy z wydaniem "Lost Tapes 2", krwiożerczy urzędnicy z IRS, zachłanna była żonka- to wszystko zmusiło rapera to zawierania nie do końca pewnie aprobowanych przez niego, jak i fanów, znajomości. Te "przyjaźnie z konieczności", jak Rick Ross czy Nicki Minaj, nie są zdecydowanie na tym samym poziomie obory co Jadakiss i Styles w gorącej współpracy z Paris Hilton, ale jak ktoś uważał jeszcze Jonesa za ostatni bastion nowojorskiej tradycyjnej szkoły szczękościsku i bezkompromisowości, to może zacząć sobie szukać nowego idola. Na "Life Is Good" znajdą co prawda i parę akcentów dla siebie, ale z ostatecznego rezultatu niekoniecznie muszą być zadowoleni.

piątek, 6 lipca 2012

Raper kobiecie wilkiem [Vol. 2]



Pierwsza w historii bloga kontynuacja zaczętego cyklu nie może uderzyć w sztampę. W ankiecie wygrała opcja przemocy i zła, wiele to o was mówi. No, ale chcecie, będziecie mieć. Był raper raperowi wilkiem, będzie raper kobiecie wilkiem. Temat znacznie ciekawszy, i znacznie brudniejszy niż bezsensowne, fizyczne potyczki pełnych testosteronu samców alfa. Rodzina jest najważniejsza, kobiety nawet kwiatkiem, to wie każdy, ale każdy też wie, że jak mąż żony nie bije, to jej wątroba gnije. Przemoc domowa i nie tylko domowa- to takie proste. Odbrązowimy tu kilka uznanych dla świata muzyki postaci, by Rihannie żyło się dobrze. Hip hopowy Ike Turner niech wystąpi.

środa, 27 czerwca 2012

Trip Lee- The Good Life [April 10, 2012]



Ocena:


Deklaracji religijności wśród raperów nigdy nie brakowało, i pewnie nigdy nie zabraknie. Częściej jest to jednak szukanie odkupienia, niż krzewienie i popularyzowanie słowa tego, czy innego Pana, bardziej prośby o miłosierdzie niż konsekwentne podążanie za kodeksem spisanym przez przeszłych proroków (i nieważne, co palili). Grillowa wiara mogłaby być powodem do wstydu, gdyby nie była ona tak wygodna dla wielu z nas. Miliony ludzi w Polsce cały tydzień doją wódę, tłuką żonę i wykorzystują seksualnie córki, by potem w niedzielę w wypastowanych lakierkach zasiąść w najbliższym kościele i przekazywać sobie znaki pokoju. Jakkolwiek na religię nie patrzeć, chrześcijański hip hop w USA ma się całkiem nieźle, a raperzy tacy jak Trip Lee potrafią iść łeb w łeb w rankingach cyfrowych sprzedaży z Drake'iem czy Eminemem. Był na blogu horrorcore (Brotha Lynch), był hedonizm (Rick Ross), czas spojrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy. I choć Trip nie ma szans, by zmienić mnie w bożegochłopczyka, to warto przyjrzeć się jego przemyśleniom.

niedziela, 24 czerwca 2012

Raper raperowi wilkiem {cz. 1]



Rap to specyficzny rodzaj muzyczny, pod co najmniej jednym względem wyjątkowy. Nie, nie dlatego, że murzyni gadają tu do sampli, nie dlatego, że brudny włochaty kolega nie przygrywa na gitarce do wspaniałych metalowych baśni o Tolkienie. Nawet nie dlatego, że śpiewają bezkarnie o laskach i kasie. 
Elementem wyróżniającym akurat rap jest to, że wszelkie przechwałki przekazywane na trackach mogą zostać w każdym momencie zweryfikowane. Oznacza to, że nie zawsze opłaca się zgrywać gangstera, świrować maczosa i hustlera. Za rogiem może czekać przecież jakiś jeszcze bardziej charakterny człowieczyna... Są sytuacje, w których jedynie rękoczyny mogą rozwiązać dany problem. Że przemoc jest zła? Możliwe, ale ta seria na blogu pokaże, jak owa przemoc pomagała raperom kończyć konflikty, lub wręcz (dosłownie i w przenośni) je zaczynać. Dlaczego Big Pun rozbił butelkę na Jayu-Z? Czy Ja Rule faktycznie gonił 50 Centa z bejzbolem przez Queens, a Ghostface złamał szczękę Mase'owi? Te, i inne zagadki niedługo będą wyjaśnione. 
W tym wpisie jednak cofniemy się dużo, dużo dalej...

sobota, 16 czerwca 2012

Waka Flocka- Triple F [June 12, 2012]


Ocena:



Trudno nie zacząć recenzji najnowszej płyty (której tytuł musiałem skrócić, sorry) wariata z Atlanty od któregoś z jego legendarnych już ad-libów, ale, za przeproszeniem, POW! to nie jest powszechnie przyjęty środek wyrazu, przynajmniej w moich, coraz bardziej ocierających się "ą, ę bułka przez bibułkę neseserek mankiety" środowiskach. 
Choć z obietnic Waki w kwestii jego odejścia od rapu i podjęcia pracy w Wal-Mart pewnie nic nie wyjdzie, w inne jego zapewnienie uwierzyłem. Dla niego, zgodnie z podtytułem płyty, ważni są fani, rodzina i przyjaciele. 
Można mu zaufać- urodził się przecież w kojarzonej z realnessem dzielnicy Queens- w tym samym rejonie, co Pharoahe Monch, Canibus (tak, widziałem to) czy dwóch krzykaczy z Onyx. Czy gwiazdor tego wpisu ma tyle samo do powiedzenia co wyżej wymienieni, to osobna kwestia. Ja chyba jednak dalej wolę podrygującą w kusej spódniczce Shakirę z jej wersją Waki. 

sobota, 2 czerwca 2012

[What Went Wrong?] Część 1- Niesława








Nagrać klasyka, stawianego w jednym rzędzie z "Ready To Die", "Reasonable Doubt", "Enter The Wu-Tang" i "Illmatic", pozostać w rapgrze, nachapać się, a przy najbliższej okazji zaserwować coś kojarzącego się z opus magnum, by fani się nabrali. Tak? 
Nie, nie tak. 
"Infamy" otwiera nowy cykl na blogu, największych rozczarowań i nieporozumień w historii tego gatunku. Omówimy raczej wpadki utalentowanych niż stały poziom ułomnych, więc na Lil B czy Wakę nie liczcie. Szkoda, że otwiera go tak zasłużony dla brzmienia Nowego Jorku duet. Ale litości być nie może. 
Jak będziesz wskazywać na 50 Centa jako głównego sprawcę upadku marki Mobb Deep, to wspomnij "Infamy", wróć myślami do 2001 i zastanów się głęboko.

środa, 23 maja 2012

And Dear Mama...







Wiecie chłopaki postarałem się coś innego wam zafundować niż tradycyjnie "Dear Mama", "Dance" czy schizy Eminema. Tak by było mnie sztampowo.



piątek, 18 maja 2012

Czyim psychofanem jest sieah?




10 raperów, których krytykowanie może zakończyć twoje dobre relacje z autorem bloga.

Czyli, inaczej, kolejna ściana tekstu w której sieah pierdoli na temat, który nikogo nie interesuje.

Większość z was, przygłupy, szczyci się swoją rzekomą obiektywnością w spojrzeniu na muzykę, uważacie się za bezstronnych, rzeczowych krytyków dźwięków wszelakich. Do pisania o muzyce w internecie zakładacie nawet swoje najlepsze lakierki, a stara wam starannie prasuje mankiety dnia poprzedniego, dzień przed dniem świętym, który święcić w końcu musicie. Siadacie potem przed monitorem i pierdolicie te swoje smuty, których nawet sami potem czytać nie możecie, niepomni na słynne zdanie przypisywane m.in. Frankowi Zappa- Talking about music is like dancing about architecture. Mnoży się potem liczba cymbałów-blogerów, którzy nie kryją nawet swoich inspiracji pomysłami innych.

[w tle]

ekhem

A no tak, nie o tym miało być :)
W każdym razie, wracając do obiektywności, każdy z nas, szanowni koledzy, ma trudności z przyznaniem się, że w swoich recenzjach tego czy innego rapera faworyzuje go, bo ma do jego rapu stosunek sentymentalny, fanbojowski, psychofanowski. Zawsze trzeba wtrącić jakieś zdanie niby pokazujące nas w świetle bezpartyjnych fachowców. Praktyka pokazuje, że owi nie istnieją, każdy ma jakieś poglądy, jakieś autorytety, do których odwołać się musi.
Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy więc mamy takie sytuacje, że w obliczu konfliktu opowiadamy się po którejś ze stron, a fakt, że jedną konkretną wybieramy ślepo i często bez rozpatrzenia wszystkich za i przeciw przecież nie świadczy, że jesteśmy nieobiektywni, prawda?
Nie ośle, nieprawda.
Tobie pastuchu z Polski B zapewne brak odwagi, by się przyznać, za których raperów byś oddał swoje, i tak niewiele warte, życie.
Czas więc by zrobił to ktoś bardziej kompetentny od ciebie.
Oto raperzy, od których lepiej się odpierdzielić, o ile nie chcecie zrobić sobie wroga w postaci mojej. Wiem, że to nic groźnego i że ja też jestem tylko statystą ze strony internetowej, ale każdy podnieść swoją wartość czasem musi.



Idole
Pomniki, sieah nie widzi wad, nawet jeśli są.





Tu bez niespodzianek chyba co? W w większośći typów te ksywki padały. Nie ma co, znacie mnie dobrze.

Hov- człowiek sukcesu, genialny, długowieczny i wpływowy raper. Każdy (raper) chce być Hovą, ale Hov dalej żyje- pamiętacie z czego to? Co ciekawe, na początku swojej przygody z rapem nie byłem zwolennikiem tego pana, pamiętam pierwsze posty na hip-hop.pl i moje mini-wojenki z fanami... Jaya, w których wskazywałem na to, czemu Nas wygrał (były to jednak z perspektywy czasu dość głupie argumenty, nie będę cytował). Potem jednak przejrzałem na oczy, i od jakichś paru lat jestem najbardziej irytującym fanem Cartera nad Wisłą. Będę bronił wszystkiego, nawet płyt z R.Kellym, spróbuj mnie.
Thank you, the-step-the-fuck-back-Freeway God.

Face- mogę się poszczycić tym, że byłem jednym z pierwszych sajkofanów Face'a w Polsce, choć może w przypadku rapera dość, jak na dwie oceny 5/5 w "The Source", niszowego, może to się wydawać dziwne. Skromny człowiek z zasadami, przelewanymi w swoje zawsze emocjonalne i szczere rapsy- tak powinni się zachowywać wszyscy porządni ludzie. Cóż, choć moja kopia "The Fix" jest w tandetnej tekturze (wasza też?), niemniej wpływ Face'a na rap z południa, na rap w ogóle, respekt, świetna liryka, pogodne nastawienie, ciekawa osobowość, prawdziwy uliczny cred- to wszystko składa się na to, że dziś bez Scarface'a nie wyobrażam sobie swojej top 10, wszech czasów.
Thank you, the-not-caring-for-his-child God

K-Rino- w tym wypadku mogę śmiało powiedzieć, że byłem PIERWSZYM psychofanem Erica w Polsce. Rzadko się go widywało na forach przed "moją" erą. Wrócę znowu do początków mojej przygody z rapem- rok 2005, wkręcanie się w kulturę, raperów, fora internetowe poświęcone tej tematyce, budowanie swoich pierwszych rankingów. Jako, że wtedy byłem zawziętym zwolennikiem Nowego Jorku i konserwatystą (do tego stopnia, że prowadziłem anty-południowe krucjaty na ... allhiphop.com i ich Ill Community), negowałem praktycznie wszystko z rejonu spod linii Masona-Dixona. Dopiero K-Rino otworzył mi oczy. I dziś jestem po drugiej stronie barykady. Najlepsze storytellingi, koncepty, pancze, wybitna technika a przy tym pokorne trzymanie się swojego kursu przez dużo ponad 20 lat w raprze. Za Keja oddałbym wszystko, może poza życiem i zdrowiem, no i poza rodziną, no i poza rzeczami materialnymi, no i te niematerialne też oszczędźcie... No dobra, nie tak wiele znowu bym oddał, macie mnie. W każdym razie to jeden z moich prawdziwych, stałych ulubieńców. Nawet jak na okładkę swojej płyty znowu będzie pozował w ceracie.
Thank you, 20-albums-deep-still-no-success God

Giancana- era G Rapa w hip hopie już dawno minęła, kolejne pokolenia świeżaków mniej lub bardziej udanie próbowały albo go naśladować, albo zastąpić, a Luzacki Geniusz Rapu nie chce zejść z #1 w moim rankingu wszech czasów. Nawet nie wiem, od której zalety zacząć, od którego nurtu, który on zapoczątkował, od którego rapera, którego zainspirował. Każdy kto mnie zna, wie, że G Rap to mój prawdziwy psychoidol (?), prawdopodobnie większy od poprzednich 3. To G Rap, a nie Rakim, jest God MC.
Tutaj nigdy nie było żadnych zwrotów akcji, zawsze gościa lubiłem i lubić będę. Podstawowa lektura dla każdego fana rapu, nieważne, po której stronie w konflikcie truskul[klasyczność]-dirty south[swag] się opowiadasz.
Thank you, the-i-invented-everything God



Faworyci
Arcymistrzowie, specjalne miejsce w pamięci, na zawsze.





Tu już pewnie niektórzy zaskoczeni.

2Pac- wyjaśniłem we wpisie "top 10 wszech czasów". Niemniej- żaden zdechły raper nie wzbudza takich emocji, jak Pac. Jakby na scenie pojawił się hologram J Dilli, to byłoby to wydarzenie co najwyżej lokalne. Do dziś nikt nie pobił charyzmy i pewności siebie, jaką prezentował 2Pac. I nie widać nikogo na horyzoncie. Nie daj się zwieść armii zaślinionych nastolatków uznających Shakura za boga- raper ten to ikona, muzyki z jednej strony, bezsensowności przemocy z drugiej. Tyle lat po śmierci przemawia w dalszym ciągu z taką samą mocą.
Thank you, the-how-is-it-up-there? God

Shady- jedyny, poza Beastie Boys, biały raper z pasmem sukcesów to zarazem jeden z najbardziej utalentowanych ludzi w całej grze. Niepozbawiony dramatyzmu (uzależnienie, rodzina, Proof), Eminem w dalszym ciągu tak samo elektryzuje publiczność. W dalszym ciągu to Eminem okupuje listy sprzedaży, niezależnie od koniunktury, kryzysów i sukcesów innych. Ja już dawno się przekonałem, że składać wersy jak Shady potrafi tylko Shady. Dodać do tego spore grono wypromowanych raperów, niezły nawet film, niepodrabialną osobowość i prezencję sceniczną oraz niezrównany potencjał do wygrywania beefów- mamy prawdziwego idola nowożytności.
Thank you, the-did-you-really-burn-the-polish-flag God

Yeezy- Kanye to wyjątkowa postać na nieboskłonie, pamiętamy jego dość skromne początku na "Blueprint" czy "The Fix". Przez te 10 lat urósł do statusu jednej z największych gwiazd w historii tej muzyki. Przekorny, potrafiący stawiać naprawdę szokujące tezy (choćby te o sobie i Biblii) dodaje do tego naprawdę genialne pomysły na muzykę, jest najważniejszym producentem minionego dziesięciolecia i jednym z ważniejszych raperów, choć przecież raperem wielkim nie jest. Przyznam się, nie wróżyłem mu sukcesu w rywalizacji, kto sprzeda więcej, on swojego "Graduation" czy 50 Cent jego "Curtis". Zwycięstwo w tym prestiżowym pojedynku było prawdziwym momentem przełomowym w jego karierze i końcem pewnej ery w rapie. Od tamtej pory nie mogę żyć bez kolejnych projektów szaleńca z Chicago.
Thank you, the kim-kardashan-made-me-wear-man-thong God


Bis- to taka trochę stara, mocno zardzewiała sympatia, dziurawiona wieloma nie do końca niestety udanymi posunięciami Propane'a. Szkoda trochę kariery, jaką ten człowiek mógł zrobić, szkoda, że LL się na niego uwziął tak solennie... Szkoda, bo Canibus ma niezrównany potencjał liryczny, genialny zasób słów i naprawdę świetne koncepty. Do tego jadowity, wkurzony głos, pretensja do całego świata i drobną, nerdziarską budowę. Idol jak się patrzy, zwłaszcza dla zakompleksionych spaślaków marzących o posiadaniu swojej własnej martyrologii. Normalni ludzie, tacy jak my, cenią Canibusa zwłaszcza za okres 2000-2003, w których to latach Bis był prawdziwym geniuszem. Teraz jedyne co się zdarza, to przebłyski. Niemniej- na allegro "Rip The Jacker" jest za 10zł- DLACZEGO BAŁWANIE JESZCZE NIE KUPIŁEŚ?
Thank you, the stop-being-so-fucking-bitter-and-get-over-it-Eminem-won God



Bardzo lubię
Sprawdzę wszystko, co wydadzą..




Tunechi- znienawidzony przez całe masy, przez całe masy uwielbiany. Lubię takie postacie- albo kochasz, albo nienawidzisz nienawiścią szczerą. Tak zaskakujących, pozytywnie zakręconych postaci w rapie nie ma zbyt wiele. Czasem ma się naprawdę wrażenie, że to, co Weezy wypluwa w mikrofon to bezsens i bełkot, ale wartość rozrywkowa tych wynurzeń jest po prostu kolosalna. I nie chodzi tylko o komiczne pancze czy hashtag rap. Sama idea radośnie podskakującego, groteskowego karła robiącego multiplatynową karierę kontrastująca z twoim raperem sprzedającym 35k płyty w pierwszym tygodniu jest warta zachodu.
Pamiętaj, sprawdź sam jego twórczość, nie sugeruj się zdaniem hejterów.
Thank you, the i-kissed-my-daddy-on-the-lips-and-remain-shameless God

Yellow Nigga- nikt się pewnie nie spodziewał. Tym lepiej. Jedynym problemem z Chino jest.. znalezienie jakiegoś reprezentatywnego zdjęcia w internecie (serio, sprawdźcie,99% nie przejdzie na tym heteroseksualnym blogu). Poza tym same pozytywy- piękna liryka, karkołomne, obrazoburcze pancze, mroczny, introspektywny brutalny design wszystkich jego projektów.
Można sobie mówić, że Chino tak koncentruje się na panczach, że resztę tekstu traktuje jako dodatek do nich jedynie, ale ja czekam na jego nowy album już 6 lat i doczekać się nie mogę, zapewniam was jednakże już dziś- jak to wyjdzie, to będzie czołówka roku.
Thank you, the fuck-you-too God


Warci wspomnienia:
Immortal Technique
Pharoahe Monch
Young Jeezy
Paris
Chuck D
Killah Priest
Big Daddy Kane
Ice Cube
GZA
Ghostface
Notorious B.I.G.
Nas


-------------------------------------------------------------------------

Gratulacje, padły chyba wszystkie odpowiedzi. Znaczy to, że:
a) jestem przewidywalny
b) macie dogłębną wiedzę na temat postaci z internetu. Tak, to może o was źle świadczyć.

Poza tym psujecie kurwa zabawę, mogliście napisać- nie wiem, powiedz.