środa, 3 października 2012

Z-Ro- Angel Dust [October 2, 2012]


Ocena:


Fani dirty southu nie mają łatwego życia. Wyzywani od najgorszych, kojarzeni z najpodlejszymi dokonaniami całego gatunku, tworzą zwykle swoje własne getta. Przewagę nad gettami truskulowców mają zwykle taką, że w ich gronie pojawia się dużo kobiet, podczas gdy u szczękościsków Rawkusowych rolę tę odgrywa najbardziej gibki pasywny. Południowcy z owym brzemieniem ostracyzmu żyją w miarę swobodnie, bo mają swoją tajemną wiedzę. Wiedzą bowiem, że prawdziwy dirty south wygląda zgoła inaczej, niż chcieliby wrogowie, i jakby się uprzeć, to można by spokojnie nie uwzględniać w gronie reprezentantów Lil Wayne'a czy Ricka Rossa. Jako pierwszą salwę w zacięte pyski tradycjonalistów można by załadować kopię najnowszej płyty weterana z Houston, Z-Ro. Płyty z paru względów także tragicznej, ale o tym może później...



Z-Ro, wbrew pozorom, to wcale nie jest taka poważana postać w Houston, jak się wielu wydaje. Słynne są comiesięczne wpierdziele, jakie kolega ten zgarniał na całej długości tego wspaniałego miasta. Miał beefy z całkiem sporą grupą raperów. Ciekawym był konflikt z... 50 Centem. Pan Curtis Jackson któregoś dnia w pewnej audycji radiowej raczył był stwierdzić, że wytwórnie Murder Inc. i Rap-A-Lot zostały zbudowane dzięki solidnym wkładowi biznesu narkotykowego. Parę godzin później biura obu labeli zostały zaatakowane przez federalne służby i dogłębnie sprawdzone. Nie tylko Z-Ro w takiej sytuacji miałby powody, by parę pocisków w stronę Półdolarówki posłać. Inna historia głosi, że Ro był w swojej okolicy tak prześladowany i regularnie oklepywany przez tamtejszych urwisów, że uciekł pod ochronę potężnego J Prince'a, z którym mało kto chciał zadzierać. Tak czy siak, raper związał się z Rap-A-Lot na dobre, poniekąd na własną zgubę.
Taśmowo wydawane albumy z tytułami nawiązującymi do jakiejś kolejnej odmiany używki narkotycznej są niejako efektem tego dość toksycznego związku, raper bowiem chce jak najszybciej wypełnić kontrakt i uciec w swoje własne projekty. Nie boi się już wpierdolów, a może zamierza emigrować, a może przypakował i stanie naprzeciw urwisom z miną hardą- chuj jeden raczy wiedzieć. Ważne, że to rzeczywistość, której tylko jednym fragmentem jest fakt, że "Angel Dust", tak samo zresztą jak poprzedzające ją "Meth", to naprawdę dobry, zrobiony w starym, także dobrym stylu album, wart sprawdzenia.


Powyżej Trick Daddy, którego bruzdy pochodzą, wg legend, właśnie od Z-Ro
 
Przejawia się to (stary styl) w braku tandetnych, elektro-dance'owych wstawek w przekroju całej płyty, w klasycznym, gangstersko-introspektywnym charakterze liryki, która każdemu nieogarowi szybko wyjaśni, czemu Ro przez wielu nazywany jest 2Pac'iem południa. Pac'iem, który przez całą płytę raczy nas wyjątkowo wdzięcznym wokalem, z którego w naszym gatunku już od dawna słynie. Pasują jak ulał owe przyśpiewki do tematyki, jaką raper postanowił eksploatować na "Angel Dust".
Eksponujące własne wady "Truth Is" jest świetnym spojrzeniem na bilans jego życia. Raper wspomina, jak własna żona chciała go wpakować do paki fałszywymi oskarżeniami o pobicie, a mimo tego on dalej chce pomagać jej finansowo. Bachorom zresztą też. Gangster, a wybacza, takie rzeczy tylko w USA.
O trudnej sztuce wybaczania usłyszymy też w "Today"- Jezus wybaczał, więc on też musi, inaczej kim by był? Logika zrozumiała być może jedynie dla bożych chłopczyków, ale obronić się potrafi. Tym bardziej, że na tym kawałku wyrzuca całkiem sporo pozostałym owieczkom, które to wyśmiewały się z jego pobytu za kratami, nie wierzyły w niego, okradały z zysków z płyt, a wspomniany lachon dał sążnistego kosza, który pewnie bolał tym bardziej w męskim gronie za kratami.
Sporo ogólnie goryczy usłyszymy tutaj, głównie związanej z poczucia zdrady, rozczarowania, opuszczenia. Wg Ro tylko Pimp C i Lil Flip, obecny zresztą na płycie, w czasie jego odsiadki krzyczeli "Free Z-Ro!", wg Ro, jak już wspomnieliśmy, przyjaciele się od niego odwrócili (może stąd beef z Trae?), kobieta rzuciła, promotorzy oszukiwali go na hajs. Żal, którego wyrazem jest zarówno ostre "I Just Wanna Say" o takim właśnie zdradziecki koledze, jak i zakończone pozytywniejszą, zachęcającą do zadumy w świątyni, puentą "Time" to niejako dopełnienia wszystkich wątów, jakie raper posiada. Do całego świata. Świat pozostaje niewzruszony niestety, więc zerówka szuka odpowiedzi u wyższych instancji. Track "Heaven", trącący klimatem z dość nieszczęsnego "White Trash Beautiful", to track tak jednocześnie tak tandetny, jak i po prostu piękny, że nie schodzi z repeata już od jakiegoś czasu. Połączenie dwóch rodzajów gitar, kreowanie zapowiadanego już chyba wcześniej bluesowego wizerunku "Rothera Vandrossa", poruszające obrazy tego, co Ro zobaczy w niebie zaraz po tym, jak osądzi go niesprawiedliwy ziemski, wizja ponownego zjednoczenia z matką, z Dj'em Screw chwyta zwykłego człowieka za serce. Śmiejcie się, ja wracam do płakania.
Dużo głębszych tekstów znajdziecie na tej płycie, i choć słychać, że to przemyślenia niekoniecznie wysokiego sortu, dalekie od choćby tych od Lupe Fiasco, co widać dość boleśnie w komentarzach społecznych, to na pewno wybaczycie mu to, bo szczerość wybija tu z każdej sekundy. W swojej miłosiernej naturze darujcie też obrzydliwy wypełniacz pod tytułem "DiccOnU" czy niewiele w sumie lepsze "Take My Time".
Wrócicie z Ro do jego czasów szkolnych, dowiecie się, że w szkole był kujonem, zrozumiecie pewne rzeczy, które zrozumiane być powinny. Dzięki "Angel Dust" prześledzicie historię człowieka złamanego, smutnego, ale obiecującego sobie sporo po opuszczeniu zakładu penitencjarnego (When I Get Free), z planami na przyszłość, widzącego pozytywy otaczającego nas świata, chętnego do podzielenia się zupełnie sensownymi radami dotyczącymi życia. A że owe rady zapewne przyswoić mogą sobie jedynie czarnuchy z getta teksańskiego, to już temat na inną rozprawkę.


Shane Mosley, profesjonalny bokser, skopany przez ekipę Z-Ro, gd sprzeciwił się złożeniu autografu rapera na plakacie swojego syna, chora historia ogólnie, poszukajcie w sieci
 
Równie zadumaną, spokojną, choć naznaczoną południową filozofią tworzenia podkładów, warstwę muzyczną znajdziecie na "Angel Dust". Nie ma tu żadnych eksperymentów, żadnego wizjonerstwa, nie ma nawet jakiegoś małego zaskoczenia.
Zaatakują nas leniwe, bujające klimaty znane zarówno z poprzednich albumów Ro, jak i innych wykonawców obracających się w podobnym nurcie, choćby UGK czy Trae. Umiejętnie dodawana tu i ówdzie gitarka (I Just Wanna Say, Time, Heaven) ładnie współgra ze śpiewnym, podobnie jak produkcja leniwym flow Z-Ro. Natomiast jak wchodzą mocniejsze basy (Jaccers Wanna Know) czy takie same klawisze (Phuq Wit Me, zamulastość płyty znacznie się zmniejsza. Równie elegancko cieszy mroczniejsze, brudne "Love it".
Choć nie ryzykowałbym stwierdzenia, że mamy tu do czynienia z przesadnie zróżnicowaną produkcją, to wkradające się między standard inne klimaty potrafią mnie zaciekawić. Można sobie zadać też pytanie, jak raper niespecjalnie umiejętnie operujący flow, i z racji tego preferujący podkłady wolniejsze, poradziłby sobie na czymś takim, jak choćby "Coffin" z ostatniej płyty Slaughterhouse. Odpowiedź może być tylko jedna, a wniosek pojawić się w takiej same liczbie- Ro dobrał podkłady bardzo starannie, i pod siebie.
Jeśli szukasz klasyczniejszego klimatu, nieskażonego przesadnym zastrzykiem panujących w mainstreamie trendów, to muzyka może nawet wyjść na pierwsze miejsce wśród zalet na "Angel Dust".


Pimp-C , Bun-B, Scarface, Z-RO, Mike Jones, Slim Thug, J.Prince, Chamillionaire, LiL Flip

Nie ma się co wygłupiać i ogłaszać, że Ro wydał płytę roku. Nawet w kategorii albumów niezależnych są, i będą, lepsi. Nie sądzę, by ten raper miał jeszcze to coś w sobie, co motywuje człowieka do nagrania nawet lokalnego klasyka.
Nie ma też się co wygłupiać i udawać, że to pełnoprawna, nowiutka płyta. Fani Z-Ro znają pierwszy kawałek już od dawna, a uważni słuchacze, ci, którzy słuchają tekstów, wychwycą, jak Z-Ro w ostatnim kawałku (z K-Rino) końcową gadkę podsumowuje szumna reklama roku... 2008. Te rzeczy nie tylko świadczą o małym dramacie rapera (tym z początku wpisu), świadczą też o tym, że nie tylko w gigantycznych majorsowych kontraktach czają się wnyki.
Jak jednak przymkniesz oko na te niuanse... to możesz nawet przyjemnie spędzić czas, chłonąc szczerość i charyzmę weterana obdarzonego unikalnym głosem i pociesznymi warunkami wokalnymi, który odnalazł swoją receptę na dobre życie.

4 komentarze:

  1. Widać ksywa Z-Ro nie jest bez przyczyny...

    Bierz się za reckę MGK, dobrego zawodnika trzeba promować wśród czytelników.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sieah, ogólnie jaram się ciekawostkami o raperach, ale byłem pewien, że o Z-Ro znam większość z nich, bo jestem jego fanem od lat. Bądź tak miły i udziel mi paru źródeł swoich informacji, gdzie mogę przeczytać więcej tego typu historii, nie tylko o Z-Ro, o innych gorylach też, ale o nim szczególnie. Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzeba niestety szperać ziom. O Z-ro dowiedziałem się dużo dzięki www.texastakeover.com . Oglądam trochę wywiadów, czytam rozmaite fora i jakoś tam coś wiem, nie ma chyba innej drogi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie zgadzam sie w chuj.

    OdpowiedzUsuń