Ocena:
Muzyka
Klimat
Z każdym dniem przybywa osób, które mogą mnie pocałować w dupę, odejść bez słowa, i nawet się tym nie przejmę zbytnio. Z każdym rokiem przybywa też wydarzeń, które mnie omijają, i te uniki to świadomy wybór. Nie wiem, jak przebiegł ślub królewski, nie wiem, jak przebiegła beatyfikacja, z rozbawieniem odnotowałem fakt, że wreszcie dopadli starego człowieka, który terrorystą jest/był już tylko z nazwy.
Robię się obojętny na durne, napompowane hajpem wydarzenia z TVN24. Jedno wydarzenie jednak mnie ucieszyło na tyle, że warte jest to odnotowania na tym blogu. Premiera nowej płyty Beastie Boys to niezmiennie okazja do przypomnienia sobie, jak niesamowici i charakterystyczni panowie są, i to pomimo zaawansowanego wieku. Sam Jahwe pewnie im dał tyle powera.
Jest więc jedna rzecz, dla której warto żyć, nie, nie hip hop przygłupie, one more time- jest jedna rzecz, dla której warto żyć, czarno-biały świat Andrzeja Budy, i nie zmienia się nic!
Oto on, sam wielki AB we flaneli patriotycznej
To znaczy zapewne nie zmieniło się nic, bo ludzie się nie zmieniają. Andrzej Buda, światowej sławy felietonista, autor kilku książek o muzyce, także hip hopie, na pewno nie podziela mojej radości z premiery "Hot Sauce Committee Part Two".
Nie tak dawno przecież ten szacowny pan stwierdził, że Beastie Boys to gwiazda jednego utworu, którym udało się, bo lansowali się na trasie koncertowej Madonny.
Ma pewną swobodę, nie każdy fundamentalista prawicowy ma możliwość, i odwagę, by się określać jako tak zdecydowany przeciwnik Żydów. Jakby kojarzył go ktoś poza środowiskiem, miałby kłopoty pewnie z tysiącem organizacji zajmujących się tematyką, wszak to naród mocno wyczulony na tym punkcie.
Dla ciekawych poglądów Andrew Budy- http://www.hip-hop.pl/forum/projector.php?forum=4&thread=11451090231806
Nick Budy w temacie- duhh
Mam jednakże podstawy, by twierdzić, że nawet PrzePolak Buda miałby powody, by nowym wydawnictwem od chłopaków się jarać. No, ale po kolei.
Albowiem błogosławiony A. Buda powiedział:
"A fakt, że Beasty Boys są Żydami miał ogromne znaczenie dla komercjalizacji hip-hopu. Bo gdy Russell Simmons zakładał Def Jam, musiał mieć dystrybutora."
Prawdą, której niektórzy nie chcą zaakceptować, jest taka, że na świecie są trzy rodzaje raperów:
1 rodzaj- raperzy wybitni
2 rodzaj- raperzy charakterystyczni
3 rodzaj- raperzy nijacy, średni, marni, miałcy, mierni.
Po (to tylko taki przyimek, nie chodzi, panie Andrzeju, o pewną partię niepolską, ukrywającą prawdę o mgle Putina) lekturze tego bloga dobrze wiecie, kogo zaliczam do pierwszej kategorii, nie wiecie, kogo zaliczam do trzeciej (choć wpis poprzedni powinien wam coś chyba zasugerować), a teraz zaspokoję waszą ciekawość i oznajmię bezwstydnie, kto wg mnie znajduje się w drugiej.
Tak, o kurde, skąd wiedziałeś?
Chłopaki z żydowskiego trio (jak odliczymy Mixmastera) to przykład wykonawców, którzy się nie starzeją. Niewielu dinozaurów w rapie tak ma, KRS-One się zbiesił, LL Cool J spedalił, Kool G Rap rozleniwił, a Big L umarł (hehe, o, to było żałosne).
Co ciekawe, nie zawdzięczają tego w żadnym wypadku jakimś olśniewającym patentom na teksty czy nieziemskim konceptom. Panowie mają punkowy rodowód, ich teksty to więc, zwłaszcza na początku twórczości, plątanina wykrzyczanych, pijackich i szalonych wygibasów lirycznych, które nijak miały się do któregokolwiek z obowiązujących wówczas nurtów.
To dość ważne, że panowie pokazują, że czasem naprawdę pasja, chęci, dobra zabawa przy tworzeniu to wystarczający składnik tego, co ma prawo nosić dumną nazwę dobrej muzyki. Jakby do domu zapukali mi panowie z pejsami, i stwierdzili, że ten dom należał do nich przed wojną, toteż go zajmują, to bym się zgodził przez wzgląd właśnie na panów z BB. To znaczy twój dom bym oddał im durniu.
"To The 5 Boroughs", poprzedni cd Beastiesów, był naprawdę świetny. Nowy album kontynuuje tradycyjną już tendencję panów do poszerzania dyskografii dobrymi, równymi płytami.
Albowiem błogosławiony A. Buda powiedział:
"To nie moja wina, że Beasty Boys nie mają poważania wśród czarnych raperów (Def Jam wyrzucił ich ze swoich szeregów za ksenofobiczne teksty), a statystyki listy singli Billboardu wskazują, że mieli tylko 1 hit."
Na wstępie trzeba zaznaczyć, że lirycznie ta płyta nie jest wielka. Jak słuchałeś poprzednich płyt chłopaków, to wiesz, czego się spodziewać. Na zmianę wysoki głos z niskim, szybkie flow, i fajny, róbtacochcetowy klimat. Na warstwę tekstową składa się głównie braggadocio w charakterystycznym dla nich stylu. Sporo tu pokrzykiwania, które kojarzą się raczej z młodzieniaszkami, np. "Say It", będące moim faworytem na płycie, które wskazuje na ulubiony stan wskazujący i korzenie hc/punk grupy. Przywołuje oczywiście też skojarzenie z największym hitem, z którego znamy BB, oczywiście "Fight For Your Right" z debiutanckiej płyty. Czyżby mama dalej mówiła "NIE!"?
Przez to całe wokalne zamieszanie, energiczne zwrotki MC A czy Mike'a D, żywe, kolorowe tło, człowiek zapomina o tym, że panowie nie wymyślili niczego nowego od 1992 roku. Nie zwraca się uwagi na betonowe czasem pancze (mam flow jak woda w twojej toalecie), na to, że nie ma tu niczego interesującego, intrygującego czy nawet choć trochę zaskakującego.
Prawda jest taka, że nigdy tego nie było, a ludzie i tak z utęsknieniem czekali na kolejne projekty. Dlaczego? No właśnie, powrócimy tu do rozgraniczenia na 3 kategorie raperów. Nikt o zdrowych zmysłach i zdrowym słuchu nigdy nie pomyli żadnego z raperów z Beastie Boys z kimkolwiek innym. Jak Mc A wchodzi na majka, to nawet Kula wymięka. Nawet nie jest ważne, czy panowie uprawiają swoje szalone bragga, czy uderzają w lżejsze, bardziej życiowe tony, jak na "Don't Play No Game That I Can't Win", brzmią niepowtarzalnie.
Po raz kolejny można tu, empirycznie zresztą, przekonać się, że spontaniczność i luz to w dalszym ciągu równie dobra, albo i lepsza, recepta na dobry rap niż wydumane i przekombinowane piramidy myśli i techniki, którymi raczą nas truskulowcy.
Choć nie uwierzysz panom na słowo, że są panami mikrofonu, i że zjadają MC's jednym wersem, to z przyjemnością pozwolisz sobie to przekazać, bo przekazywanie to jest to, w czym Beastie Boys nie mają sobie równych.
Słychać tu takie oldskulowe rapowanie dla zabawy, sportu, coś, czego dziś, w czasach przerostu formy nad treścią, nie ma dziś specjalnie dużo.
Zapewniam was, wielu raperów z tysiącem wielokrotnych na linijkę chętnie oddaliby połowę swojej nudnej dyskografii za promil tego powera, który pulsuje w żyłach szaleńców z NYC. Nawet jeśli jest to power koszerny.
W skrócie- na plus energia, żywiołowość, pasja, na minus- teksty jako całość.
Ale, będąc zupełnie szczerym, nikt normalny nie spodziewał się rewolucji tekstowej.
Ja dostałem to, czego oczekiwałem, można kręcić nosem, jak się dostanie pod nos kotlet mielony, młodą kapustę i młode ziemniaki, że ty akurat wolałbyś przychlaście jebany jednak kalafior, ale zdrowa część populacji przyjmie takie dictum, pewne prawidła z otwartymi ramionami.
Albowiem błogosławiony A. Buda powiedział:
"Do tego brak uznania w hiphopowej prasie i czarnym hiphopowym środowisku. Beasty Boys doskonale spełnili te warunki. Zaczynali od punka, zmienili styl na rap, bo fani w listach nazywali ich marną kopią Minor Threat. Aby wylansować się, odbyli trasę z Madonną i dzięki temu ich debiutancki album osiągnął kilkumilionowy nakład."
Każdy, kto kojarzy jeden album od Beastie Boys, wie, że tym, co tworzy magię tego zespołu, jest niesamowita warstwa muzyczna. No i to, że są Żydami, i choć jako Polak patriota potępiam używanie krwi katolickich niemowlaków do wyrobu tej ich macy, to muszę przyznać, że za każdym razem oprawa muzyczna do ich płyt była wyjątkowa, wciągająca, kolorowa, żywiołowa i zapadająca w pamięć.
Takie muzyczne kolaże sprawdzały się w tym gatunku praktycznie zawsze, pokazywały, że nie musi być koniecznie sampel z Jamesa Browna albo innego tam jazzamana, żeby było mimo wszystko hip hopowo.
Wypada więc dodać- sprzeciw Beastie Boys wobec muzycznej sztampy ma tu ciąg dalszy.
Naliczysz tu całkiem sporo odhaczonych gatunków, to fajnie, że panowie nie zabawili się w swoich przyjaciół w wierze, i nie postanowili sobie, że za wszelką cenę zbudują sobie swój własny Izrael, osadzając i zamykając się sztucznie w jakimś przedziale muzycznym, tym bardziej, że sąsiedzi byliby równie agresywni, co ci realni, no i ciężko by było udowodnić, że nagrywa się lepszy dance rap od Wiza czy uliczny od Nasa.
Mamy tu zarówno ostrzejsze, hardcorowe wygrane na gitarach kocury jak "Say It" czy "Lee Majors Come Again", uciekające w stronę bardziej psychodelicznych rockowych brzmień, singlowe "Too Many Rappers", czy też zaskakujące na tle ciężkich raczej, dusznych sąsiadów, reaggowe-radosne "Don't Play No Game That I Can't Win" (wielki plus za ładną trąbkę na końcu), czy też elektro-rockowe "OK" kojarzące się z Gorillaz. Funkowo pogrywa piękny instrumentalny przerywnik "Multilateral Nuclear Disarmament" (tak powinien brzmieć nowy "Quik's Groove"), a chaotycznie, bez ładu i składu, i trochę denerwująco "Tadlocks Glasses". To jedyny zresztą zgrzyt na tej płycie, cała reszta jest wyprodukowana w sposób przemyślany, ciekawy, nieszablonowy, a jednocześnie nie jest "ę ą" i nie łechce uszu purystów, studentów w swetrach chcących od rapu alternatywy, nudy i nieprzystępności.
Wychodzi na to, że gitara elektryczna, sampler i czasem jakiś synth to dalej dobry przepis na zacną muzyczną oprawę płyty. Tak samo jak w 1992, tak i w 2011.
Album ogólnie utrzymany jest raczej w ciężkim, dusznym, czasem klaustrofobicznym klimacie, podkłady w większości są żywe, ale na swój sposób mroczne.
Ciężko mi stwierdzić, czy partie gitarowe to sample, czy grane na żywo solówki, trzeba będzie z tym poczekać, aż płyta będzie dostępna w Polsce.
Nie jestem znawcą szarpania drutów, więc może nie będę się wypowiadał o tym, czy są dobre technicznie, ale muszę przyznać, że tak dobrych gitar w tym roku na żadnej rapowej płycie nie słyszałem, no, Travis Barker w sumie tez fajnie młócił (to znaczy nie on, sami rozumiecie nie).
Albowiem błogosławiony A. Buda powiedział:
"Oskarżenie o "antysemityzm" jest w gruncie rzeczy próbą unicestwienia dyskusji na istotne tematy. Celuje w tym płytka, kosmopolityczna ideologia globalistycznej "wieży Babel w budowie", zwana polityczną poprawnością z jej mglistymi hasłami walki z "rasizmem", "antysemityzmem", homofobią, itp."
Nie jest dla nikogo zaskoczeniem, że gości na płycie, poza Nasem, brak. Nie są oni potrzebni w sytuacji, gdy zespół składa się z 3 osób.
Sam Nasir zresztą chyba też nie jest tu konieczny, panowie go zjadają swoją energią, ale dobrze, że chociaż próbuje nadrabiać.
Warto wspomnieć o rzeczy, która zawsze panów wyróżniała, czyli refrenach. Mając doświadczenie w gatunkach bardziej melodyjnych niż rap, nie da rady chyba tego aspektu spieprzyć. Przyjemnie się tego słucha, wielu raperów, muszących zatrudniać jakichś tam śpiewaków rnb na refreny, może im tego zazdrościć.
Nie ma tu żadnej niekonsekwencji, żadnej sztampy, wiochy, żadnego "ale co to?"- ich muzyka jest bardziej konsekwentna niż oni sami, w końcu MC A mimo bycia Żydem wyznaje buddyzm.
Czas chyba w takim razie na małe podsumowanie:
Andrzej Buda z Cyklonem B w Hajfie:
+ Piękna warstwa muzyczna
+ Fajna forma panów, dobre flow, głos, dykcja, humor, luz
+ Ciekawy, ciężki klimat, przetykany lżejszymi akcentami
+ Sporo gatunków muzycznych przerobionych
+ Każdemu się spodoba
Michnik wyśmiewający patriotów:
- tekstowo nic wielkiego
- jeden fatalny bit
Albowiem błogosławiony A. Buda powiedział:
"Wiesz, mam nadzieję, że Roman Giertych jako szef MEN odkręci lewacką propagandę, że poglądy narodowe i patriotyzm = faszyzm."
W nadziejach na 2011 wymieniłem ten album jako coś, na co warto czekać. Nie zawiodłem się, Beastie Boys to dalej mocna marka, gwarancja dobrej zabawy.
Pierwsi biali raperzy w rapgrze są w dalszym ciągu przebojowi, świeży i przyjaźni dla każdego ucha. Uniwersalność to dość istotna cecha, nie sądzicie?
Może czas więc już zapomnieć, że ich przodkowie ukrzyżowali Pana Jezusa, i dać im szansę, nawet jeśli nie miałeś z nimi nigdy do czynienia.
Tak, są tak dobrzy, że możesz sprawdzić najnowszy cd, a artystycznie nic nie stracisz. O ilu raperach, którzy wydali/wydadzą płytę w 2011 roku możesz powiedzieć to samo?
No właśnie.
Pierwszy!
OdpowiedzUsuńDrugi!!
OdpowiedzUsuńOj grabicie sobie, wiem kim jesteście.
OdpowiedzUsuńZiomie, justuj teksty, będzie się lepiej czytało, serio.
OdpowiedzUsuńDobra sugestia, props.
OdpowiedzUsuń"...jak się dostanie pod nos kotlet mielony, młodą kapustę i młode ziemniaki, że ty akurat wolałbyś przychlaście jebany jednak kalafior... "Jebany mistrz słowa...
OdpowiedzUsuń"...jak się dostanie pod nos kotlet mielony, młodą kapustę i młode ziemniaki, że ty akurat wolałbyś przychlaście jebany jednak kalafior... " - zdecydowanie linijka roku. Lirycznie: sieah > Beastie Boys.
OdpowiedzUsuńwiadomo ziomy dobre.
OdpowiedzUsuńzaraz pojdzie pozew od andrzeja
OdpowiedzUsuńhehe up on czasem takie beki kreci na drodze sadowej, sieah, a podobno syna masz, chcesz skonczyc jak Ja Rule?
OdpowiedzUsuńBeastie Boys, dobre hardcorowe rapsy od tylu lat. Jebać Madonnę, gdyby się płyty nie podobały to by tego nikt nie kupował (teraz jebać A. Budę)
OdpowiedzUsuńŻydy czy nie Żydy, płyty nie spalili (o hehe, przez Twoje żarty do moich wkradła się żałość :|)
"Don't play the game I can't win" na featuringu z Santigold - najlepszy numer.