piątek, 23 kwietnia 2010

B.o.B- The Adventures Of Bobby Ray [April 27, 2010]


Ocena mainstreamowca 4,5/5
Ocena fana hardkor rapu 2,5/5



Moje nowojorskie wcielenie- kolor czerwony, beka co
Nowoczesny mainstreamowiec- zwykły kolor.

Tak bo ta płyta stoi okrakiem na krawędzi, którą niebezpiecznie czasem przekraczać.
Skręca ona w stronę indie rocka, nawet popu. Jest wybuchową mieszanką, stworzoną przez, nie ma co ukrywać, nie jakiegoś tam wielkiego MC. Bo Bobby Ray Simmons, bo o nim mowa, istotnie rewolucji tekstowej nie uczynił. Jego wschód, wschód jego gwiazdy jest zapewniony jednak, bo ma to coś, co trzeba mieć, by zapisać się w historii.


Zaczniemy może więc? Gotowi?

Lyrics?
Zaraz zaraz, co to za ocena, przede wszystkim B.o.B nie robi niczego, czego już nie dokonano. Mamy tu raczej standardowy przekrój liryczny. Jakbym sięgał po porównania, to stwierdziłbym, że to taki bardziej rozśpiewany Fashawn i jego "Boy Meets World". Sporo życiowych bóli, wspominek, trochę miłości, z jedna czy dwa nawet nieźle wykonana pioseneczka bragga. Nie ukrywam, że gdy B.o.B chce, to ładnie wychodzi mu rapowanie, takie "Fame" czy "5th Dimention" zapada w pamięć. "Bet I" też, mimo syntetycznego do bólu bitu, który kojarzy się z brudnym południem. Sporo kawałków mamy tu życiowych, takich bliskich sercu każdego człowieka zapewne. Esencji nie ma tu prawie w ogóle.
Nie spodziewajcie się popisów technicznych, genialnych storytellingów, ciekawszych konceptów. Czy na pewno chcieliśmy takiego albumu, którego mogę nazwać "Man On The Moon Vol.2" albo "Boy Meets World 2"? No i czy raper, któremu Eminem zjada jednym wersem całą płytę, jest warty uwagi. Jedynym lirycznym wydarzeniem jest tu dissująca Rick Rossa linijka od Lupe Fiasco. Do tego dodać te wybitnie popowe refreny... Warto ten album sprawdzać? Sami sobie odpowiedzcie.

Z drugiej strony nie ma tu tak mało rapu, jak hardkorowcy by chcieli. Jest po prostu inaczej podany, gdyż nasycony sporą ilością śpiewu. Bo B.o.B daje dobre wersy, i nikt mi nie wmówi że jest inaczej. Na dodatek ma dobre flow, a jak ktoś szuka na siłę konceptu, to przecież "Airplanes" ma całkiem zacny, któż z nas nie ma czasem napadów takiego życzeniowego myślenia? Do tego naprawdę świetne refreny, może i popowe, ale kto powiedział, że pop jest zły? I kto się w ogóle spodziewał po tym albumie zdefiniowania hardkorowego rapu na nowo? Przede wszystkim ów krytykowany przekrój jest całkiem różnorodny, mamy tu bragga w paru wydaniach, wspomniane samoloty które są świetne, sporo osobistych przemyśleń, czy to połączonych z uczuciem, pasją wkładaną w rap (Don't Let Me Fall) czy trochę optysmistyczniej, żywiej (Past My Shades). Singlowy "Nothin On You" jest znośny całkiem, może nie jakiś genialny, ale znośny, i na pewno Eska sporo zyskała artystycznie promując ten song. Całkowicie śpiewana ballada (Ghost In The Machine) wg mnie fajna, urocza.
Wersy przechwałkowe też nie zawsze napisane tak samo, porównać wystarczy "Fame" czy "5th Dimention", jedne bardziej standardowe, drugie doprawione kosmicznym i luzackim sosem. I czy wers Bobby'ego był istotnie o tyle gorszy od tej zwrotki Shady'ego? Wg mnie werdykt nie jest tu tak prosty jak w przypadku "Drop The World".

Beats?
Mamy tu wypolerowaną produkcję zawierającą w sobie sporo gatunków muzycznych. A to jakieś pianinko, a to jakiś bardziej rockowy sampelek, a to dirty south, czy ogólnie trzymający się w ramach hip hopu. Jak lubicie takie granie, np. uważacie, że MGMT fajnie gra, to spodoba wam się to. Bity są baaardzo melodyjne, nie ma tu żadnego skrecza, żadnego cuta z Grand Puby, powiedziałbym, że jeszcze bardziej melodyjne niż Kanye West. Jeśli byłeś fanem "Man On The Moon" w wykonaniu Cudiego, to ta płyta ci się spodoba.
Właśnie ta melodyjność chyba zabija klimat tej płyty. W połączeniu z festyniarskimi refrenami nie każdemu się spodobają. A już podkład w "Magic" jest po prostu popem. Są tam jakieś może i rapowe akcenty, ale za mało tego. Recenzujemy rapowe bity tak? To tu nie za dużo do omawiania. 90% bitów stąd to po prostu idealne kandydatury na single. Man On The Moon jest istotnie bliski brzmieniowo. Ale Man On The Moon jest jedno, po co dublować?

Conclusion?
Jeśli lubisz takie rozśpiewane albumy, na których każdy kawałek może być singlem, któremu jest bliżej do pop-rapu niż do czegokolwiek stworzonego gdziekolwiek w jakiejkolwiek erze rapu, to może i ci się spodoba. Ale jeśli pragniesz alternatywy, to czemu chcesz B.o.B a nie coś wartościowego, np, ostatni album Q-Tipa albo coś od Orko The Sycotic Aliena?.
Nie zrecenzowaliśmy tu nawet rapowego albumu. Jest to jakaś hybryda, niestrawna w większości. Niemniej da się jakoś tam niektórych kawałków słuchać. Dlatego nie 0/5

Dostaliśmy rozśpiewany album, który ładnie wpisuje się w serię debiutów nowych kotów (Cudi, Wale). Jest w stanie zaoferować słuchaczowi przyjemne doznania słuchowe. Warunkiem koniecznym nie może być jednak żądanie hardkoru i ulicy, bo wtedy płyta będzie dla ciebie nie do przyjęcia. Jak jednak dasz jej szansę, zapomnisz o uprzedzeniach, to może cię niespodziewanie wciągnąć, więc uważaj.
Wg mnie otrzymaliśmy album aspirujący do miana klasyka, bo "syndrom zapętlenia jednego utworu" jest tutaj częsty.

Plusy?
-świetne bity
-dobre, różnorodne teksty
-interesujący klimat
-dobre featy (Eminem, T.I., laska z Paramore, Janelle)
-równy poziom kawałków.

Minusy
-popowe bity
-teksty niewnoszące praktycznie nic do gry
-featy zjadające gospodarzowi płytę
-nierówny poziom kawałków (nawet niezłe songi przeplatane love songami czy śpiewanymi w 100% czy 90%)

4 komentarze:

  1. Dzięki recenzji pisanej białym kolorem wiem, że to dokładnie to czego szukałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. właśnie widziałam na Vivie "Nothin' on you", całkiem spoko kawałek, chociaż jeśli cała płyta jest taka to nie wiem czy będzie mi się chciało do niej zajrzeć... poza tym, pozdrowienia z lasta! przed chwilą słuchałam Ostrego i muszę powiedzzieć, że podniecenie co do piątkowego koncertu wzrasta xD :) ^

    OdpowiedzUsuń
  3. ^ błagam, to jest rapowy blog, nie ma tu miejsca dla Ostrego

    OdpowiedzUsuń