środa, 5 maja 2010

Sage Francis- Li(f)e [May 11, 2010]


Ocena 4/5


Z czym kojarzy wam się Sage Francis? Z niczym? Ja też tak w sumie mam. Obrzydzili mi go paskudnie truskulowcy, ośmieszyły jego dziwaczne ruchy (dissowanie 50 centa? wtf), pamiętam też artykuł w "Ślizgu" którego Sage był główna postacią, a nazywał się on "Najgorszy raper świata" (oczywiście wiadomo, że wydźwięk artykułu był odwrotny). Truskulowcy utrzymują, że Sage jest genialnym tekściarzem, receptą na zgon prawdziwego rapu. Czy więc aby na pewno mam na jego albumie czego szukać?

Cóż, odzwyczaiłem się już od tej gałęzi rapu, w której musisz być w 100% skupiony na treści przekazywanej przez MC. Ostatnio zasadniczo każdą płytę recenzowałem bez trudu, łapiąc wszystkie niuanse, określając tematykę, sens płyty praktycznie po pierwszym przesłuchaniu.
Tutaj moja recenzencka moc została wystawiona na sporą próbę. Musiałem zmierzyć się z liryką tak pokręconą, oscylującą wokół absurdów, halucynacji, wizji, niezrozumiałych odniesień, a jednocześnie nie raz oferującą rozwiązanie swojej tajemnicy przy dokładniejszym analizowaniu.
Czy lubimy rap, który trzeba analizować? Ja nie lubię, no co poradzę. Lubie pokręcone punche, interesujące metafory, ale Sage nie omieszkał tutaj zrobić tego, z czego jest znany, czyli pokręcić i pomieszać wszystko ze wszystkimi.

Skąd wysoka ocena więc? Bo płyta jest interesująca, odmienna od tego, czego codziennie słucham, jej niejednoznaczność jest intrygująca, parę razy przewijałem kawałek ten czy tamten, by wyłapać jednak sens. Niestety, nie zawsze się udawało.
Czuć tu nostalgię, smutek, melancholię, bunt przeciwko religii, ludziom, kobietom, światu, uzewnętrznia rozterki rapera, który tych rozterek ma wyraźnie sporo.

Sage często ucieka się do owych niejednoznaczności serwując ciekawe, zastanawiające często historie. "I Was Zero" przenosi nas w czasie, Sage wspomina nie tylko swoje życie, ale także różne wydarzenia przed nim, innym razem zaskakuje mrokiem i mistyką (Diamonds & Pearls), opowiada o dziwacznych, ale jednak ludzkich wizjach i myślach inspirowanych istotą której chce się pozbyć (Polterzeitgeist). Wszystko podane w lekko onirycznym sosie, nie ma tu naprawdę prostych interpretacji i szybkich ścieżek awansów. W "London Bridge" dowiemy się np., że materiały użyte do najsławniejszych budowli na świecie są słabe, no dobrze, to teraz proszę zinterpretować to, forma rozprawki, pół godziny czasu, archetypy z polskiej literatury wskazane. Już zapewne gimbusom siedzi w głowie ksiądz Robak albo inny Marcin Kozera.
Dotyka na tym albumie autor wielu aspektów, przewrotnie wspomina religii i życiu (Worry Not, Love The Lie), dokonuje rozliczenia z własną przeszłością (piękny singiel The Best of Times), cieszy się i rozkminia narodziny dziecka (The Baby Stays), zastanawia się, jakie cechy zaważyły na jego braku powodzenia u kobiet (Slow Man) (tu akurat Sejdżu to chyba proste, twój styl i wygląd był passe już za Noego obawiam się, Mojżesz nie odważyłby się nawet pomyśleć końcówką kostura którym rozdzielił Morze Czerwone o takim zaroście), przemyca ciekawy smutny w sumie storytelling (Little Houdini)albo raczy nas różnymi wariackimi wspominkami i wizjami (16 Years).
Liryczna zawartość tej płyty nie chce się zawrzeć w formie literek. Jak ktoś by chciał ją istotnie zgłębić, to długie zadanie przed nim. Prawdopodobnie jedynym punktem odniesienia będą...inne płyty tego pana.

Do tych zaawansowanych tekstów przygrywa zazwyczaj kreowana na żywo muza. Ładna, klimatyczna, zaskakująca tu czy tam chórkiem, prostą gitarową partią, by potem skoczyć w stronę rocka czy nawet czegoś w stylu kalifornijskiego punk rocka.
Nie jest to co prawda jakaś rewelacja, ale nie mogę powiedzieć, bym natrafił na bit, który mnie odrzucił podczas odsłuchu. Są one odpowiednio mroczne jak trzeba (16 Years) i odpowiednio żywe (np. London Bridge). Można tam czasem co prawda kręcić nosem na niektóre aranżacje czy prostotę, ale to już de gustibus... da gestubis... di gustabis... no, co się komu spodoba, wiadomo nie?
Bardzo dobrze wypadają też refreny, to istotny element każdej płyty.

Jeśli lubisz płyty niejednoznaczne, zmuszające do nieustannej uwagi, przemyśleń, pacające cię co chwile w twarz ze śmiechem i drwiną z twoich umiejętności interpretacyjnych, niebezpiecznie oscylujące wokół grafomanii, wspomagane żywymi instrumentami, z raperem operującym emocjami (naprawdę słychać, że mu zależy), prawiącym o swoich słabościach, o religii, o życiu, kobietach, rzucającym rękawice Jezusowi, to sprawdź "Li(f)e".
To tylko taki bardziej zakręcony Brother Ali, dasz radę, chyba. Ja chyba jednak wrócę do Young Jeezy'ego. Wysłuchanie tego albumu było jednak odświeżające, jak znalezienie perły wśród rozpaćkanego gnoju, albo odkrycie, że grube brzydkie kobiety też mają uczucia (say what?). Należy sobie czasem robić takie wycieczki na drugą stronę rapowego kontynentu.
Czy do takiej płyty się wraca? Czy "replay value" jest wysoki? Wątpię, co prawda "The Best Of Times" katuję, ale ciężko będzie ot tak sobie, włączyć, posłuchać, zapomnieć. To tak, jakbyś uwalił kloca pod Kopernikiem na Krakowskim Przedmieściu, szkodliwe, zbędne, nieuzasadnione i chyba jakoś urągające artystycznej wartości mistrza. Taka "high art" niejednego zapewne zniechęci, bowiem ten album ma cięższy kaliber gatunkowy i opowiada o większej ilości zdarzeń, symboli, osób niż niejeden tzw. "konceptualny album".
Polecam jednak dać tej płycie szanse, jeden, dwa kawałki, może jednak zainteresuje was strumień świadomości Sage'a, któremu dziękuję (wiem, że to czyta nie) za ciekawie w sumie spędzony czas.

Przejdźmy do podsumowania zatem.

Plusy
- zaawansowanie liryczne (zasób słów, koncepty)
- dobra technika, flow
- emocje w głosie
- bity bez fajerwerków, ale budujące klimat
- klimat
- niejednoznaczność, oniryzm, mistyka, wizje
- każdy inaczej ją odbierze
- konstrukcja piosenek (dobry balans, dobre refreny, dobrze przemyślane zwrotki)

Minusy
- nie dla każdego, oj nie (wybitnie OHHLA.com-owy album)
- niezdecydowanie czasem między spoken word a rapem
- niejednoznaczność kurde
- brak fajerwerków w sferze produkcyjnej
- [czeka na pierwszego który rzuci w Sage'a kamieniem z wyrytym "grafoman" na powierzchni]

PS: Fani takich pokręconych trudnych tekstów, dodajcie 0,5 do oceny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz