Obiecana druga część cyklu nadeszła...
Jak w przypadku Kanyego nie będzie to (zawsze) koniecznie stricte recenzenckie spojrzenie na płyty Nasa, wcisnąłem też sporo zebranych z doświadczenia i internetu ciekawostek, szerszego spojrzenia na karierę Nasira i wszystkiego tego, co na niego przez te już ponad 20 lat wpływało.
Jako, że treść tym razem wzbogacona w multimedia, to nie polecam otwierania tego wpisu na telefonach, chyba, że przez wi-fi.
Spis treści jest oczywiście interaktywny, więc możecie sobie skakać do woli.
No, to zaczynajmy...
1980-1993. When I was twelve, I went to hell for snuffing Jesus...
1994. Nasty Nas in your area...
1996. Chips glossy, rich Pablo Escabano...
1997. We are The Firm all stars...
1999. Picture us married...
1999. Is it "Oochie Wally Wally" or is it "One Mic"?...
2001. Fuck Jay-Z...
2002. Drunk By Himself...
2002. The Great Depression...
2004. These Are Our Heroes...
2006. If hip hop should die, we die together...
2008. O'Reilly? Oh really?
2010. Imagine Ghana like California, with Sunset Boulevard...
2012. Bye, baby...
Nie ma co, na początku swojej kariery, jeszcze w czasach, gdy używał ksywki Kid Wave, Nas reprezentował więcej, niż tylko jeden element hip hopu.
Rymował do tracków puszczanych przez jego pierwszego Dj'a, Ill Willa, należał do rapującej okazyjnie ekipy Devastatin' Seven, jako ów Kid wrzucał tagi na budynki i jednocześnie był członkiem grupy breakdance'owej Breakin' In Action. W tym samym mniej więcej czasie stał się wielkim fanem MC Shana, zainteresował się ideologią 5% oraz historią Afryki i bogatszy w tę wiedzę... rzucił szkołę (9 klasę), by zająć się hip hopem na serio.
Beje pewnie nie wiedzą, że Nas, legenda Queensbridge, urodził się na Brooklynie, konkretnie to w Żydowskim Szpitalu Brooklyńskim i właśnie na ulicach BK zdobywał pierwsze muzyczne doświadczenia.
Jego początki wcale nie były tak hip hopowe, jak sobie myślicie, Olu Dara wspominał kiedyś, że chciał, by Nas był... trębaczem. Młody Jones pobierał lekcje gry na tym szlachetnym instrumencie i był podobno naprawdę niezły, dopóki ojciec nie zauważył, że przy nabieraniu fachu w obsłudze trąbki jego usta się powoli deformowały. Olu Dara zabronił Nasowi od tej pory grać na trąbce, co ponoć bardzo go rozczarowało. Być może wtedy postanowił, że zostanie raperem, tym bardziej, że w okolicy kręciło się sporo znanych osób- między innymi jego wspomniany idol- Mc Shan z wesołą ekipą Juice Crew.
Pierwszych rapowych harców może mu pozazdrościć praktycznie każdy dzisiejszy raper- Nas został zaproszony przez Large Professora do oglądania procesu nagrywania płyt takich pomnikowych postaci, jak Kool G Rap czy Rakim. Wiedzę chłonął umiejętnie, ale, co ciekawe, początkowo wytwórnie (Def Jam, Cold Chillin) nie były zainteresowane młodym chłopakiem i musiał on czekać dopiero na pamiętny featuring na "Live At The Barbeque", by dostać szansę zaistnienia w realnej rapgrze.
Jedną całkiem interesującą historią jest ta, która wydarzyła się na pierwszym tourze w życiu Nasira- Main Source, Nas, Jay-Z i Jaz (tak, ten Jaz, inaczej zwany Jaz-O) podróżowali sobie po Ameryce i podczas pewnego pięknego dnia w stołecznym Waszyngtonie ekipę dopadł pech- sprzęt przestał działać, koncert trzeba było nagle przerwać. Niefortunnie dla chłopaków publika nie składała się z samych Januszów, nie przyszła też tylko na support Mesa i Chady, znajdowały się tam charakterne jednostki, które, najwyraźniej niezadowolone z powodu straty kasy wydanej na show, postanowiły pogonić naszych bohaterów w pizdu. Sprawa była poważna, zagonili ich do ich tour-busa i sprawy pewnie potoczyłyby się nieciekawie, gdyby Jay nagle nie wyciągnął klamki i nie zagroził jej użyciem. Szok wywołany tym gestem, głównie Nasa, opisywał potem Hov na "Takeover".
Wracając do chronologii, to trochę się na początku lat 90-tych tułał, aż pewnego to razu Mc Serch, gość wówczas znacznie bardziej znany od Nasa, będąc pod wrażeniem jego umiejętności, pomógł mu zdobyć kontrakt w Columbii, kontrakt, którego potem Pan Jones tak szczerze nie znosił zresztą. Zdobycie upragnionego dealu zbiegło się niestety w czasie z tragiczną, acz głupią śmiercią Ill Willa (przebieg wydarzeń różni się, zależnie od źródła), którego to ksywkę możecie potem usłyszeć na pokaźnej ilości kawalin z dyskografii Nasira.
Przygotowania do wydania debiutanckiej płyty zaczęły się wówczas na dobre...
Powrót do spisu treści.
Czy jest jakaś rzecz, której o "Illmatic" jeszcze nie napisano?
Klasyk- check.
Rewolucja- check.
Inspiracja dla innych- check. Dzięki tej płycie styl zmienili m.in. Mobb Deep, którzy, jak pamiętamy, w zupełnie inne klocki się bawili na "Juvenile Hell".
Najlepszy debiut w historii rapu- może.
Klasyk- bo tak, wizjonerski writing, wizjonerska produkcja, wizjonerski koncept.
Rewolucja- też, bo o ile co do writingu można się spierać (Rakim, G Rap, Redman, Kane pisali świetne linijki przed Nasem, nie każdy, wbrew obiegowej opinii, w 1993 rapował jak Das EFX), to "Illmatic" był pierwszym mainstreamowym albumem robionym przez kilku różnych producentów, do tej pory był to zawsze Erick Sermon na wszystkich trackach, albo Marley Marl, albo Rakim, albo Pete Rock.
"Illmatic" został w sumie zrobiony przez 5 różnych bitmejkerów- nagranego przez Sercha Dj'a Premiera, wspomnianego wcześniej Large Professora, ściągniętego przez Large Pro właśnie Q-Tipa, przypadkowo trochę zaangażowanego L.E.S.'a i Pete'a Rocka, każda z tych ksywek to legenda we własnym zakresie, ale najważniejsze jest to, że brudne, złożone z całej masy sampli, nowojorskie brzmienie nadane "Illmatikowi" przez tych panów były inspiracją dla całego wschodniego wybrzeża drugiej połowy lat 90-tych. Linijki młodego Nasira również prezentowały najwyższy możliwy techniczny i koncepcyjny poziom, ba, sam Ghostface swego czasu przyznał, że "Illmatic" zmusił go do poprawy własnego warsztatu. Chłopaki byli ze sobą zżyci, krążyły kiedyś plotki, że RZA chciał, by Nas był w ekipie Wu-Tang, więc takie kawałki były tylko kwestią czasu:
Proces powstawania był ciekawy- Large Professor odmówił bycia producentem wykonawczym, Q-tip chciał, by "One Love" nazywało się "My Summer Vacation" i było o pierdołach, Nas nagrał "N.Y. State Of Mind" za jednym podejściem, a L.E.S. nie miał jednego, konkretnego utworu do samplowania, w przeciwnym razie to na "Illmatic", nie "Ready To Die", usłyszelibyśmy najpierw sampel z "Juicy Fruit".
Inna interesującą sprawą był fakt, że Large Pro przyjął na siebie rolę ... korekty i praktycznie pomagał Nasowi napisać całą płytę. Nie nazwałbym tego bynajmniej ghostwritingiem, ale właśnie korektą, poprawą kilku niepasujących słów i głupich zwrotów.
Całość spiął legendarny już featuring AZ (wtedy jeszcze z dopiskiem "the Visualiza") i ... równie legendarny bootlegging- który to właśnie bootlegging był powodem takiej, a nie innej długości płyty. Nie koncept, nie zamysł, nie celowy zabieg- Sony widziało, co się święci, album trafił na ulice na długo przed premierą (Mc Serch twierdzi, że znalazł wtedy garaż a w nim... 60.000 nielegalnych kopii "Illmatic"), wytwórnia postanowiła więc przyspieszyć proces wydawniczy i Nas nie mógł nagrywać reszty tracków wg planów.
Nie był to ostatni raz, kiedy piractwo muzyczne pokrzyżowało mu plany, no, ale o tym dopiero przy roku 1999.
A jaki był sam Nas na swoim debiucie? Młody, żądny sukcesu, gotowy do walki (jak Lobo). Pośród całej masy świetnie napisanych, technicznych wersów (twardszych ponoć, jak zapewnia w nowojorskim umysłu stanie, od męskich lesb) możemy też usłyszeć rapera, który myśli o przyszłości (stąd linijki o inwestowaniu w giełdę), kultowe linijki o martwych prezydentach w "The World Is Yours" czy o śmierci, kuzynie snu w "N.Y. State Of Mind". Dwa razy możemy też usłyszeć reklamę piwa Heineken, proroctwo w postaci luźno rzuconych trzech słów „Big Willie Style”, przypadkowo zapewne tytułu płyty, którą w 1997 pomógł pisać Willowi Smithowi, czy też powody, dla których rzucił szkołę (bo jej nie lubił, ot i wszystko).
Nas zbudował sobie swoją pierwszą płytą pomnik, którego nawet jego późniejsze harce nie zdołały nadkruszyć, do dziś wszyscy, w każdej debacie przy okazji tematu Nasa przywołują "Illmatic", tak naprawdę pierwszy nowożytny klasyk z Nowego Jorku ("Ready To Die" wyszło ciut później). Jakby jeszcze weszła w życie oryginalnie zaplanowana okładka, na której Nas trzymał Jezusa w duszącym chwycie, to dopiero by było, nie musiałby Nas czekać na późniejszy jezusowy skandal z "Hate Me Now". Zapewne nie wiecie, ale Jones nagrał ten album po to, by się wybić z nieciekawych osiedli, narobić sobie hajpu i pójść do szkoły filmowej. Niesamowity odzew po premierze płyty trochę go zaskoczył, niejako zawstydziła i z tego powodu wycofał się z aktywnej promocji albumu.
Platyna dla tego albumu nadeszła dopiero w ... 2001 roku i nawet tak wielkie artystyczne osiągnięcie nie wystarczyło w 1994 roku, by Nas zdobył Nagrodę Grammy, której brak wielu nieprzyjaznych mu wypomina. Russell Simmons, wypraszając Nasira z budynku Def Jam w 1992 roku popełnił zapewne błąd, ale też, znając jego upodobanie do dolarów, podjął finansowo uzasadnioną decyzję. Ciekawe, czy jakby wiedział, jaki status za 10 lat będzie miał "Illmatic", to zastanowiłby się głębiej?
Warto też chyba wspomnieć, jak już przy kasie jesteśmy, że Columbia zapłaciła Nasowi zaliczkę w wysokości... marnych 17.000 dolarów. Widziałem kiedyś, gdzieś informację, że po sukcesie Nas, chcąc pokazać, że nie zapomniał, skąd jest, zaopatrzył ziomali z dzielni w świeże buty i ciuchy. To już chyba wiemy, na co te siedemnaście patoli poszło.
Nie wydawał swoich zarobków rozsądnie, żył ponad stan i do dziś funkcjonuje plotka, że musiał prosić o pożyczkę, by móc założyć coś nieobciachowego na rozdanie nagród organizowane przez The Source w 1995, to samo, na którym na scenę wszedł Suge Knight i zaprosił wszystkich godnych do zapisania się do Death Row (nie do Bad Boy) i to samo, na którym w karygodny sposób wygwizdane przez nowojorczyków zostało magiczne duo Big Boi & Andre 3000.
Cóż, owo rozdanie zostało zdominowane nie przez Nasa i jego "Illmatic" ale przez Puffa, Biggiego i ich "Ready To Die" i chyba właśnie wtedy Nasir, siedząc głodny nagród i pochwał w swoich wyżebranych ciuchach zrozumiał, że czas zmienić podejście do rapu...
Powrót do spisu treści.
It Was Written (1996)
was doing their thing and it had me kind of nervous because I didn’t want to make another Illmatic. I didn’t want to be a porkchop nigga and keep making the same album. (...)
So, at that time, I was becoming something, and I got sucked into [making a pop album] because
I couldn’t go in half way, I had to go in all the way.
And when I was in all the way I couldn’t see outside of where I was at."
Spusty krytyków były, respekt od innych raperów był, miejsce w historii było, ale $ nie chciały lawinowo wpływać na konto bankowe Nasa. Ten, uzbrojony już nową ksywkę Escobar (której wcale nie nadali mu Wu-Tangowcy) wiedział, że zbyt wiele z marki "Illmatic" nie wyciągnie, wiedział, że trzeba się przeobrazić, brakowało mu jednak szefa nad sobą, który by to zorganizował.
Mc Serch, ówczesny menadżer Nasa, sam w sobie był reliktem z umierającej już epoki, nie potrafił się więc odnaleźć w nowych realiach. A nowe realia były niesamowite. To właśnie wtedy, w pięknym 1996 roku na dobre wybuchła kariera Tupaca Shakura, na południu potężne stawało się No Limit, a w mateczniku Nasa niezmiennie rządziła wytwórnia Bad Boy z najbardziej prominentnym przedstawicielem, Notoriousem B.I.G, na horyzoncie niewyraźnie jeszcze, ale jednak majaczył Jay-Z... Wobec rozdzierającego konfliktu wschód vs. zachód nikogo już tak naprawdę nie obchodziły proroctwa i czary mary z debiutanckiej płyty Nasa, w skrócie- o Nasie się nie mówiło.
Co ciekawe, Nas przed nagraniem kawałków na "IWW" chciał zrobić album z... Marley Marlem, kombinowali nawet coś razem, niestety, ten zachował się niegodnie i bity z tracków przeznaczonych dla Nasira "pożyczał" innym murzynom, o czym Jones dowiadywał się dopiero słysząc je w radiu.
Receptę na niemoc Nasa znalazł dopiero nowy menadżer rapera, Steve Stoute, szerszej gawiedzi być może znany również z tego, że na jego głowie raczył rozbić butelkę szampana wściekły Puff Daddy, lokalnej społeczności za to znany z tego, że pomysłowo promował "IWW" rozdając notatniki, na których okładkach była data wydania płyty.
Stoute pogonił Mc Sercha, zignorował uwagi Q-tipa, że rzekomo zabija karierę młodego rapera z QB i zaczął się zastanawiać, co zrobić, by Nasir nie skończył jak Kool G Rap- geniusz, świetny raper, ale bez żadnych mainstreamowych sukcesów.
Nietrudno zgadnąć, że panaceum na te bolączki było zmiękczenie stylu, trafienie do innego targetu niż hardkorowe zakapiory z osiedlowego rogu i zaproszenie na płytę gości z odrobinę innej bajki, niż AZ.
Przepis okazał się skuteczny, "It Was Written" to do dziś najlepiej sprzedający się album Nasira, udało mu się przebić do mainstreamu i odcisnąć na nim swoje piętno, nie bez reperkusji oczywiście... Początki przyjaźni oczywiście nie były przyjemne, wspomniana krytyka Q-tipa, Stoute wzięty na muszkę spluwy przez Jungle'a, któremu nie spodobało się, że Stoute wypytuje o jego brata, wydaje mi się jednak, że w ogólnym rozrachunku ich współpraca wyszła obu na dobre.
Hejterzy i konserwatyści powiedzieli- sprzedał się (Rolling Stones dał 2 gwiazdki na 5, potem, po latach, zmienili na 4), rozsądni ludzie stwierdzili- Nas pokazał, że jest uniwersalny i zdolny do przeżycia w każdej erze, jaka nawiedziła rap, co jest stwierdzeniem prawdziwym także w 2013 roku.
Co dostaliśmy na "IWW"? Niezwykle skupionego rapera, świetną, zróżnicowaną produkcję od, m.in., niekoniecznie pasujących Nasowi Trackmasters (których raper podobno wcale nie chciał, bojąc się, że nadadzą płycie zbyt tandetne brzmienie) i ciekawe gościnne występy. To na tej płycie po raz pierwszy usłyszeliśmy o The Firm, ekipie, która w pierwotnym składzie miała Nasa, AZ, Foxy Brown i Cormegę, także tutaj mieliśmy, w postaci "Nas Is Coming", kolejny, po współpracy Biggie-Bone Thugs, przykład kolaboracji zwaśnionych teoretycznie obozów przeciwległych wybrzeży.
Wszyscy pamiętamy kapitalny storytelling "I Gave You Power", prezentującą wymowny morał historię czarnej kobiety w "Black Girl Lost" czy rozmyślania z gatunku "idealny świat" z "If I Ruled The World" wzbogacane osiedlowymi hymnami typu "Live Nigga Rap" czy "The Set Up"- składało się one dokładnie na to, jak powinien wyglądać niuskulowy, odnowiony Nas. Nie wiem doprawdy do dziś, na czym opierała się ta krytyka ze strony mediów i niezmiennie biję brawo raperowi, który nie bał się zmienić wizerunku bez utraty tego, z czego był najlepiej znany, liryczności. Jego rap, teraz już oswobodzony z ciasnych osiedlowych dybów narzuconych mu przez "Illmatic" zyskał głębię i stał się odrobinę bardziej opisowy, zamyślony. Nasty Nas z debiutu nie mógłby raczej poradzić sobie w tracku z Lauryn Hill. Nie każdy mógł, czy może był gotów, to zrozumieć, w tamtym okresie żywe jeszcze były wspomnienia Złotej Ery, kultowych występów u Arsenio Halla czy w Yo! MTV Raps.
Nie tylko krytycy zresztą kręcili nosem na "It Was Written". 2Pac, w 1996 już na pełnym gazie i ze wsparciem Suge'a, którego w tamtym okresie bali się wszyscy (m.in. Fredro Starr z Onyx, który wspominał niedawno, jak to bał się wtedy zapisać do Death Row, ba, utrzymywać z Knight'em kontakt wzrokowy) uznał wersy z "The Message" o "fejk thugach" za skierowane do niego i nie podobało mu się również, że Nas rapował na tym samym samplu, co on. Snoop Dogg wspominał, jak to przed rozdaniem Nagród MTV 2Pac postanowił skonfrontować się z Nasem i wyjaśnić mu, że jest śmieciem. 2Pac jasno powiedział Jonesowi, że na następnym albumie ma skierowany w jego stronę diss i lepiej dla niego by było, jakby nie odpowiadał... Jedyne na co było stać Nasa, który ponoć miał przewagę liczebną, było stwierdzenie, że uwielbia muzykę Paca i że nie chce konfliktu. No, ale taki już był Shakur, beef ponoć został niedługo potem zakończony i raper z LA miał nie umieszczać owego dissu na płycie, niestety, niedługo potem go odstrzelili w Vegas i "7th Day Theory" zostało wydane z trackiem wymierzonym w Nasa.
Powrót do spisu treści.
The Firm (1997)
Poza wszystkim?
Niepowodzenia zaczęły się już na płaszczyźnie finansowej, pech bowiem chciał, że Stoute zażądał od Cormegi, by ten zainwestował swoje pieniądze w The Firm, czego ten oczywiście nie zamierzał uczynić. Mega nie był też przesadnie zadowolony z tego, że Nasir zamierzał poświęcić pierwotnie zamierzony mafijny image ekipy na rzecz szybkiego zarobku. Doprowadziło do tego, że Stoute pogonił niepokornego rapera, zastąpił go nikomu nieznanym Nature'em, którego jedynym przymiotem było to, że chodził z Nasem do jednej szkoły. Odświeżony skład wziął się za nagrywanie kawałków... i wyszło to co najmniej dziwnie, pod wieloma względami.
Niespecjalnie mafijnie prezentował się ten album, to może pierwszy zarzut. Jakby tak rzetelnie spojrzeć i posłuchać każdego bitu z osobna, to są one w większości naprawdę dobre, przy większości maczał palce Dre i wyrwane z kontekstu mogą faktycznie cieszyć. Niestety, mamy tu pochodzące trochę z innej krainy klimaty, jak "Firm All Stars", które powinien dostać raczej Mase na "Harlem World", Big Pun chętnie by wziął "Desparados" a Puff mógłby wcisnąć "Fuck Somebody Else" na jakiś bonus do "Life After Death" nieżyjącego już wtedy Notoriousa. Produkcja była bardzo niespójna i jednocześnie zbyt rzadko nawiązywała do mafijnych, noire'owych, gangsterskich wajbów, które przecież miały być fundamentami tej płyty. Dostaliśmy tymczasem przyjemne funki, rnb, wspomniane mejsowe paździerze, mroczne latynoskie piardy a nawet okazyjny ... talkbox.
Dziwne też były inny rzeczy- krótkie, koślawe niektóre zwrotki (Firm Family, Firm All Stars), dziwaczne niektóre featuringi, osobliwie pomyślana rola Foxy no i chyba najdziwniejsza rzecz- najlepsze zwrotki na płycie miał nieistniejęcy wtedy w zbiorowej świadomosci Canibus, z którym to Nas bał się skrzyżować wersy na "Desperados". Ciekawym za to był fakt, że ponoć do Firmy swego czasu należał... 50 Cent, który jednak ładnie wyprowadził się z grupy z powodu małej ekspozycji swojej osoby (plotka).
Zastanawiał również dziwaczny rozkład zwrotek- na żadnym, ŻADNYM kawałku czwórka Brown, Jones, AZ, Nature nie występuje razem, był to chyba ewenement na skalę światową, bo skoro nawet WTC mógł w całości wskoczyć na takie "Triumph" (tylko to mi przychodzi do głowy, rymowali pewnie wszyscy razem jeszcze na innych), to czemu mniejsza o 2,5 chłopa grupka nie mogła?
Do dziś się zastanawiam nad tym, także nad tym, że w materiałach promocyjnych do albumu, tych wszystkich klipach zawsze przemawiała trójka AZ-Nas-Foxy, Nature'a nigdy tam nie było, jakby celowo go izolowali z obawy, że powie coś głupiego albo dlatego, że tak naprawdę nie była to żadna prawdziwa grupa, tylko zbieranina ludzi, którzy chcieli zarobić.
Cóż, zarobek się nie udał, album był porażką zarówno komercyjną jak i artystyczną i w 2010 zmroziły mnie bajania Foxy i AZ o tym, że The Firm może się reaktywować. Jak to mówią: oby nigdy.
Nie każdy jak widać ma talent by połączyć klimaty Ojca Chrzestnego z rapem, Kool G Rap, Raekwon czy wczesny Jay-Z zrealizowali to perfekcyjnie, Nas i spółka niestety polegli. Szkoda, że The Firm nie wyszła w pierwotnie zakładanej wersji, czyli jedynie Nas i AZ, to mogłoby naprawdę namieszać, biorąc pod uwagę poziom wspólnych tracków tych panów.
Na osłodę złego wrażenia można przypomnieć, że z "Firm Fiasco" drugi człon swojej ksywy zapożyczy za jakiś czas pewien baaaardzo utalentowany raper z Chicago.
Powrót do spisu treści.
I Am... (1999)
Wrócił więc nasz bohater do nagrywania rapu, czyli tego, co umie najlepiej. Niestety, świat znów zawirował bez wiedzy nieświadomego Nasa i w hip hopie popularne było znowu co innego. Nikt już nie chciał mafii ani twardych , hardkorowych graczy, ludzie otrząsnęli się już po śmierci Paca i Biggiego i teraz chodziło już w biznesie o coś innego. Dalej popularne były błyszczące wdzianka, propagowane przez Puffa, Mase'a, Jaya, ale nadchodził wróg znacznie groźniejszy- No Limit i Cash Money świetnie sobie radziły na wszystkich listach sprzedaży i wobec słabości ówczesnego zachodu zagarnęły lwią część rynku. Wielką karierę zaczął robić DMX, rekordy popularności bił Jay-Z- czy było w tym gronie miejsce także dla Nasa?
Sam Nas chyba nie zastanawiał się specjalnie nad tym, bowiem zaczął nagrywać podwójny album (w sumie nagrał ponoć ponad 100 tracków, część z nich zapewne trafiła potem na "The Lost Tapes", krąży po necie tracklista, płyta miała się nazywać "I Am... The Autobiography") złożony z charakternych i klasycznych, acz mało przebojowych kawałków. Nietrudno się domyślić, że label spuścił go z jego charakternością na drzewo i kazał nagrać coś bardziej "przyjaznego".
Cóż, skoro z "Shiny Suit Era" się pogodził a nawet próbował się w tym stylu lansować, co widać na obrazku poniżej, to czemu nie nagrać jeszcze czegoś bardziej mainstreamowego niż "It Was Written"?
Do współpracy zaproszeni zostali goście jeszcze bardziej dla fanów klasycznego Nasa kosmiczni, niż na "IWW". Timbaland ze swoim kultowym "freaky! freaky!", Aaliyah, Puff Daddy, ponownie Poke & Tone z Trackmasters mieli zapewnić płycie miękkie lądowanie w nieprzyjaznych dla mało obrotnego rapera warunkach. Cóż, ludzie z pewnością nie byli gotowi na parę zabiegów, które Nasir na "I Am..." uskutecznił. Jasne, była świetna kontynucja jedynki "N.Y. State of Mind Pt. II" czy kultowe już "Nas Is Like", oba na bitach Premiera, była piękna historia w "Undying Love" (do dziś ciary) i świetna kolaboracje z Bradem na "Favor For A Favor" czy DMX'em, ale były też fragmenty, które były co najmniej dziwne.
Lekko kiczowate z dzisiejszego punktu widzenia "Hate Me Now" nie tylko dziwi doborem stroju przez rapera (błyszczące wdzianko jak się patrzy), nie tylko zdziwiło Puffa, który nie spodziewał się, że fragment z jego ukrzyżowaniem dostanie się na oficjalną wersję klipu (dlatego właśnie musiała głowa Stoute'a ucierpieć, sam Nasir wspomina o tym w kawałku "Last Real Nigga Alive" z "God's Son"), zdziwiło też przeciętnych zjadaczy chleba, którzy nie spodziewali się nie tylko Puffa, ale też takiego sampla i takiego ataku na telewizornie, takiego akurat kawałka na temat tak banalny jak hejterzy jego sukcesu. Zaskakujące były też niektóre wypełniacze, "Dr. Knockboot" z Nasem udzielającym seksualnych rad, miękkie "You Won't See Me Tonight" z refrenem od Aaliyah , mało przekonujące "Big Things", gdzie Nas próbuje zatrudnić nowe, szybsze flow czy odrobinę chyba zbyt dramatyczne, ironiczne z punktu widzenia późniejszych wydarzeń i przesadzone "K-I-SS-I-N-G" (choć wiem, że kobiety uwielbiają ten numer, na szczęście żadna mnie nie czyta), nie mówiąc już o bardzo biednym kuzynie personifikacji broni z "Money Is My Bitch".
Ach, tańczący Puff, niesłusznie go tak hejtowano za choreografią do "I'll Be Missing You"...
Niektóre kawałki wydawały się wymuszone, jak dość tandetna odezwa do Paca i Notoriousa czy niemrawa polityczna odezwa w "I Want To Talk To You"- nie ma więc się co czarować, na "I Am..." Nasir... nie zaczarował, wydawał się miejscami zagubiony i niezdecydowany, co ze sobą zrobić. Zabrakło wizji, przez co cd faktycznie wydaje się materiałem na szybko złożonym pod przymusem wytwórni. Nic dziwnego, że niedługo po wydaniu albumu zwolniony został Stoute, nie miał on już od jakiegoś pozytywnego wpływu na karierę Nasa.
Myślę, że byłbym skłonny dać "I Am..." o 0,5 więcej, gdyby tylko produkcja w jakiś sposób ją ratowała, a nie jest tak niestety, jest co najwyżej poprawnie, z paroma tylko przebłyskami geniuszu. Na szczęście już potem tak namiętnie Nas z usług Trackmastersów nie korzystał, a Timbaland, choć najgorszy syf dał Nasowi dopiero na następny album, wolał najgorętsze podkłady dać innym, 1999 to przecież rok, w którym premierę miało "Big Pimpin'" czy w całości zrobiona przez niego, świetna płyta Missy "Da Real World".
"The Firm" było początkiem stosunkowo długiego, bo czteroletniego upadku zasad (ale nie kurewstwa) w twórczości Nasira, "I Am..." jego pierwszym potwierdzeniem.
Co ciekawe, Nas miał podobno nagrane skity na tę płytę, niestety, bootleggerzy po raz kolejny spowodowali przyspieszenie procesu wydawniczego i ostatecznie nie trafiły one na wersję finalną.
Inną fajną historią powiązaną z omawianym tu wydawnictwem była relacja z procesu tworzenia okładki, podczas której nasz biedny Nas o mało się ponoć, z powodu nałożonej na twarz warstwy gliny, udusił.
Nie pamiętam już, czy zdjęcie zostało wykonane w 1999, ale Nasir promował potem nie tylko swój afrocentryzm, ale także "I Am..." poprzez specjalnie wytopiony na tę okazję kajdan:
Powrót do spisu treści.
Nastradamus (1999)
"I Am..." zostało przyjęte chłodno, "The Firm" jeszcze gorzej, należało więc, po raz kolejny już, wymyślić samego siebie na nowo. Gdy spojrzycie na okładkę to zobaczycie dorosłego Nasa w kapturze, w habicie, patrzącego na nas z tajemną wiedzą i błyskiem w oku. Pewnie już nie pamiętacie, ale w 1999 strach przed Y2K (Year 2000) był powszechny, także w USA i także wśród raperów.
Nasir postanowił coś z tego tortu dla siebie uszczknąć i nagrać płytę pod bardzo intrygującym tytułem, coś jednak jak zawsze musiało się spierdolić, koncept nie wypalił tak samo jak przy okazji Firmy i do dziś pan Jones musi się tego albumu wstydzić, nawet jeśli w teledysku do tytułowego singla w imponujący sposób kierował pojazdem kosmicznym.
Wiele można by "Nastradamusowi" zarzucić i ja część tych zarzutów zaraz wymienię, ale warto spojrzeć trochę w przeszłość i zobaczyć, jak to sobie ludzie wyobrażali świat za kilka lat.
W tytułowym kawałku Nas przewiduje, że pojawią się laptopy ze 100 gigabajtami, cokolwiek by to miało znaczyć (dyski? ram?), zapowiada też, że niedługo na Stany uderzy Saddam Husajn. Z innych proroctw to miało być zabronione rodzenie dzieci, co na szczęście dla czarnych i latynosów, a nie w smak białym patriotom z USA okazało się nieprawdą.
Jak widzicie- trudno być prorokiem we własnym kraju.
Problemem jest to, że "Nastradamus" jest stosunkowo mało... nostradamusowski. Po takim tytule i takim koncepcie człowiek spodziewać się może jednak czegoś więcej niż tradycyjnych już hymnów dla ulicy i kilku tandetnych hitów dla radia. Najbardziej prorocze i apokaliptyczne na płycie było "The Prediction", które nawet nie było wykonane przez Nasa. Nie wiem, co rządziło raperem podczas nagrywania tekstów, ale faktem jest, że niewiele ciekawego tu znajdziemy, nawet oceniając z perspektywy rozczarowania "I Am...". Tanie poradniki uliczne, dość absurdalny storytelling, w którym Nas wciela się... w celę więzienną i średnio wciągająca historia przedstawiona w "Shoot 'em Up"- liryce wyraźnie brakowało błysku, świeżości i pomysłu.
Dodać do tego prawdopodobnie najgorszy track w całej dyskografii rapera- katastrofalne, nastawione na niezdobyte dotąd (i od tamtej pory zresztą też) tereny parkietowe "You Owe Me", którego zresztą Ginuwine po latach mocno bronił i z których to Jay potem żartował w "Takoever" czy równie fatalne "Big Girl", lansowanie beznadziejnych pod każdym względem Bravehearts i Nashawna, wady kierowane tylko i wyłącznie do Nasa się piętrzyły.
A to nie było wszystko jeszcze- produkcja na płycie była przykurzona, nudna i płaska niczym figura prawdziwej feministki. Dame Grease nie zaczarował i dał paździerze nawet gorsze niż te z "It's Dark and Hell Is Hot", pechowo Nas nie miał takiej mrocznej charyzmy jak DMX i nie potrafił nas przekonać, że bitów nie ma, że istnieje tylko on. "Shoot Em Up" to chyba najgorszy podkład w karierze Havoca, a wspomniane "You Owe Me" to bez wątpienia najgorsze dzieło Timbalanda. Na szczęście Dj Premier trochę dodał miodu do tej beczki dziegciu, "Come Get Me" to klasa sama w sobie.
Jak widać Nas był w przysłowiowej artystycznej kropce i niewiele czynników wskazywało, by miało się to prędko poprawić. Dla fanów nawet "I Am..." była ta płyta potwarzą, a dla zwolenników Nasa z "IWW" czy "Illmatic" to już chyba solidnym butem w potylicę.
Doprawdy, zastanawiam się, co by było z Nasem, gdyby z niebytu nie wyciągnął go beef z Jayem. Zestarzałby się z dala od błysku fleszy jak dopiero niedawno odświeżony Ma$e? Straciłby połowę hajpu jak Cam'ron po upadku Dipset? Czy dziś mówilibyśmy o nim?
Powrót do spisu treści.
Stillmatic (2001)
ale na szczęście nie jedynym na "Stillmatic". "One Mic" to prawdopodobnie najlepszy kawałek w dyskografii Nasa i jeden z bardziej epickich momentów w historii całego gatunku (a opowiada przecież o bardzo minimalistycznych potrzebach), genialnie pomyślane "Rewind" z historią opowiedzianą od tyłu, rozsądne w końcu i ciekawe rozważania społeczno-polityczne ("My Country" zwłaszcza)- to było to, czego kariera Nasa, poza zwycięstwem w konflikcie, potrzebowała.
Nas znów był skupiony, Nas znów był liryczny, znowu głodny i wściekły, pomysłowy i niestandardowy. Nie było, no, poza jednym trackiem, prób cross-overu, łagodzenia i nagrywania czegokolwiek dla mas. Nie było wreszcie jakiegoś kolejnego wydumanego konceptu, którego i tak nie udałoby się zrealizować i których Nasowi nie udaje się realizować także później. Był po prostu MC, który chciał sięgnąć po koronę wyłącznie za pomocą swoich linijek i wpływu muzycznego.
Wielkie pochwały należą mu się też za propsy dla Mase'a w "The Flyest".
Co do samego konfliktu to znacie mój pogląd na to, kto wygrał, nie ma sensu tego tu roztrząsać, to materiał na osobny wpis, ale parę faktów związanych z "Ether" do dziś nie daje mi spokoju.
Nie chodzi o to, że Nas zarzucał Hovie, że jest brzydki i nie ma... wąsów, ale o coś, co kiedyś wyjawił Large Professor. Nie tylko L Pro potwierdził, że Nas spękał na widok spluwy Jaya (sytuacja ze wstępu), ale na dodatek doniósł, że oryginalny "Ether" miał następującą linijkę:
It should've been you in that plane crash
odnosząc się do tragedii, jaka spotkała piosenkarkę Aaliyah (jak to się odmienia?) w 2001 roku.
Kontrowersyjne by to bardzo było zapewne i okrutne, ale nie jest to coś, czego świat nie widział, w końcu żywe było jeszcze wspomnienie po "L.O.X. White Label Freestyle", i to tej niewyedytowanej wersji
Ciekawą opcją było też to, że "Ether" pierwotnie produkować miał Swizz Beatz, oraz to, że Nas mocno się wkurzył na ekipę The Roots, która nagrała "Unplugged" z Jayem i dał temu wyraz, wyzywając ich w Hot'97 od małp, hipokrytów i sambosów. Pamiętam też, że nie tak dawno trzymania strony Nasa w beefie mocno żałował... Irv Gotti, którego pozycja w biznesie zapewne przez ten sojusz jakoś tam ucierpiała.
Osobliwą płytą jest ten "Stillmatic"- jak dobrze policzymy, to zdissowane zostały tu aż 4 osoby, Jay w "Ether", Cormega, Nature i Prodigy w "Destroy & Rebuild", miał kolega rozmach, nie można zaprzeczyć.
Zostawiając już "Ether" i konflikty w spokoju inną fajną ciekawostką jest to, że jako producent wykonawczy "Stillmatic" wskazana jest... Destiny Jones (sprawdźcie wasze egzemplarze) dzięki czemu do końca życie będzie dostawać tantiemy z tytułu tego albumu. Mały gest, ale piękny.
Z mniej pięknych akcentów należy wspomnieć dość marny pseudo-hicior z Bravehearts i Mary J. Blige (która zresztą potem, ponoć z powodów osobistych, kazała się z kolejnych tłoczeń "Stillmatic" usunąć), kolejny dodatek do najgorszych kawałków w karierze Nasa oraz kilka mocno nieświeżych podkładów, które psuły lekko odbiór całości.
Nie wiem, czy wiecie, ale ok. 2000 roku Nas zastanawiał się nad studiowaniem archeologii, stąd zapewne ponowne zainteresowanie... Large Professorem. Nie wiem, jak dla was, ale dla mnie zrobione przez L Pro "You're Da Man" to jeden z najgorszych fragmentów całości, "Rewind" z kolei jest znakomite. Koszmarnie brzmi też "Destroy & Rebuild" (a palce maczał niby członek Beatminerz) oraz "Smokin", które to Nas postanowił wyprodukować sam, z marnym skutkiem.
Jeżeli cokolwiek hamuje "Stillmatic" przed rywalizowaniem z równolegle wydanym "The Blueprint"- to właśnie produkcja, tam wizjonerska, tutaj miejscami zleżała i żwawa niczym Sebastian Boenisch.
Na płycie konkurenta nie znajdziemy też niczego tak tandetnego jak "Braveheart Party", no, ale nie ma się co nad Nasem przesadnie znęcać. Płyta była dobra, powrót się udał, wygrał hip hop, a sam album był ważnym głosem w debacie "Kto królem NYC?", toczącej się także wtedy.
Powrót do spisu treści.
The Lost Tapes (2002)
Trudno uwierzyć, że zbiór odrzutów z sesji do "I Am...", "Nastradmus" i "Stillmatic" okazał się znacznie ciekawszy i lepszy niż wszystkie z wyżej wymienionych płyt. Zawierające m.in. jeden bit od nie aż tak fejmowego jeszcze wtedy Kanye Westa Zaginione Taśmy nadeszły przed świetnym "God's Son", w czasach, gdy wielu mocno się obawiało jeszcze, czy aby na rozgrywaniu beefu Nasir się nie skończy, nie osiądzie na laurach i nie zacznie czekać na hołdy, oglądając plecy młodych rywali.
Premiera tego wydawnictwa udowodniła im, że ich obawy płonne były, płyta, choć poskładana z teoretycznie niezwiązanych ze sobą niczym części była najlepszą rzeczą od Jonesa od czasów "It Was Written".
Cd zawierało całą masę wartościowych tracków, wspomnienia dorastania (także tego w łonie matki), osiedlowe mity i hymny, hołdy i rozczarowania, palenie konfederackiej flag, a nawet niesamowity storytelling z elementami sado-maso (oł jes) i plot twistem godnym dobrej jakości serialu kryminalnego. Rolę godnego politycznego przerywnika odgrywa dzielnie "Black Zombie", a w to uczucie, gdy wszystko dookoła się wali i po ludzku pierdoli wciela się "Drunk By Myself"
W "Black Zombie" pada jeszcze jedno istotne stwierdzenie- Jestem niewolnikiem Columbii!!! Cóż, wszyscy wiemy, że Nasir nie był specjalnie zadowolony ze swojej pozycji w tej wytwórni, jeżeli myślicie, że teraz mu niby źle w Def Jam, to... zastanówcie się raz jeszcze, jeśli łaska.
Świetnym, gorzkim wspomnieniem dorastania z ojcem w "Poppa Was A Playa" kreśli Jones nie do końca typowy obraz życia w getcie, które zresztą tak często lubił opisywać- ojciec nie był wcale ćpunem, nie zostawił ich na bruku, ale mimo tego Nas za nim tęsknił, gdy ten wyruszał zarabiać graniem i ich relacje nie zawsze były kolorowe. Byś tak do końca nie zatracił się w melancholii, to raper przygotował motywujące do poprawy samego siebie "Nothing Last Forever", poważny autodiss z Czechosłowacją w "No Idea's Original" oraz kolejny diss na biednego Sisqo, którego już wcześniej raczył w "Stillmatic Freestyle" pojechać.
Warto zerknąć na listę producentów- z perspektywy 2002 roku niekoniecznie progresywna- L.E.S., Poke & Tone, Rockwilder, nawet Alchemist, nie ma jednak szans tu zbytnio wybrzydzać, poza "Blaze A 50" wszystkie podkłady są dobrej jakości robotą i dokładają swoje cegiełki do budowanego przez Nasa klimatu. Album nie ma żadnych gościnnych występów, wydaje się surowy i nieprzystępny na pierwszy rzut oka, ale spokojnie, to jeden z najspójniejszych i najlepiej napisanych projektów w karierze tego rapera.
Aż szkoda, że na produkcję dwójki Nasir dostał tylko dwieście tysięcy dolarów, co zresztą uznał za potwarz, ciekaw jestem, jakie tracki znalazłyby się na kolejnym tego typu projekcie, możemy być bowiem pewni, że kawałków to by mu starczyło jeszcze na dziesięć zaginionych taśm.
Powrót do spisu treści.
God's Son (2002)
Wiele się działo w życiu Nasa na początku XXI wieku- na imprezie MTV MVA poznaje Kelis, z którą natychmiast łapie wspólny język i zaczyna się spotykać na serio, oświadcza się na Gwiazdkę i razem kupują dom w Atlancie. Decyduje się też na wydziaranie sobie nagiej Kelis na ramieniu, co oczywiście nie wyszło mu na dobre...
Przede wszystkim jednak w kwietniu umiera Anne Jones, wydarzenie, które na pewno mocno wpłynęło na psychikę Nasira.
Musicie bowiem wiedzieć, że pierwotnie "God's Son" miał być płytą pełną... dissów na mnóstwo osób z szołbiznesu, być wyrazem wkurwienia rapera i jego postawy typu "come get me". Nie sądzę jednak, by ktokolwiek dotknięty taką osobistą tragedią chciał następnego ranka ruszać już na wojnę ze wszystkimi, dlatego właśnie kawałki dissujące nigdy nie ujrzały światła dziennego, okupują piwnicę Nasira po dziś dzień.
Z jego matką związany jest też inny incydent. W 2002 roku zaczyna się jego konflikt z inną personą, liderem Dipset Cam'ronem, który mocno obraził się z powodu krytyki jego wydanego w 2002 albumu "Come Home With Me" (świetna płyta, nie rozumiem, co Nas tak w niej nie lubił) na antenie Power 105.1.
Musicie wiedzieć, młodziaki, że Dipseci zasadniczo nie pierdolili się z nikim i u nich nie było tak, że ą ę, chuje muje, gówno przez bibułkę a beza rękawiczką- mówili szybko co i jak. Radosna ekipa z Camem i Jimem Jonesem udała się do konkurencyjnej stacji Hot'97 i nagrała odpowiedź, w której padły tak ciężkie argumenty, jak porwanie córki Nasa i odeskortowanie jej na seans pissingu do R. Kelly'ego, sugerowanie, że cała ekipa Dipsów zaliczyła Kelis, a Jones obiecał Nasirowi, że zmiecie mu jego kufi z łepetyny sprawnym ciosem (stąd późniejsza popularna ksywa "Kufi Smacker"), były też potem ciekawe wersy o tym, że Cam zna księgowego Nasa, który to ponoć twierdził, że Columbia ostro dymała Nasa na kasie i zamiast 3 baniek na koncie była ledwie jedna. Być może najgorszym jednak pociskiem był wers Cam'rona o matce Nasa będącej "whip wop head", co można w skrócie i nie używając przesadnie obcesowych słów jako koneserkę udzielania oralnej obsługi w samochodach. Cóż, potem było nieprzyjemnie, Nashawn spuścił ostre manto Camowi, a Bravehearts boleśnie przejechali się po street credzie Juelza Santany i Jima Jonesa.
Nas jednak wszystko to przetrzymał, nie pękł, bardziej humorystycznie, niż bojowo zbył dissy od nie zawsze na poważnie branych kolegów z Harlemu i na rynek wypuścił prawdziwe dzieło sztuki, naznaczone bólem po stracie matki, ale także nadzieją i motywacją dla innych, którymi teraz, po dobrych 10 latach w rapgrze, mógł udzielać rad.
Już singlowy "I Can", czerpiący sampel z Beethovena i nauczający dobrych manier młodych chłopców i dziewczynki oznaczał, że Nas pewien etap w swoim życiu przeszedł i nie chciał już być tylko Królem Nowego Jorku, zaczęło mu zależeć na ludziach. Jeżeli szukalibyście płyty, która najlepiej wyrażałaby początek drugiej części kariery Nasa, rozstanie z przeszłością, dojrzewanie, szersze spojrzenie na świat, to "God's Son" powinien być waszym pierwszym wyborem.
Przeszłe życie ładnie opisuje w "Get Down", które zawiera deklarację o zaprzestaniu współpracy z szalonymi południowcami, deklarację, której jak wiemy Nasir wierny nie pozostał.
"Dance" będące hołdem dla zmarłej matki, nie tylko cieszy świetnym występem gościnnym ojca Nasa i jednocześnie męża Anne, Olu Dary, napełnione jest też niezwykłym bólem i tęsknotą i do dziś pozostaje najwyższym osiągnięciem piosenek w tej tematyce, a "Thugz Mansion" jest absolutnie magiczną wycieczką w sferę marzeń dwóch wybitnych postaci, których bezmyślność ludzi pozbawiła szansy na obdarowywanie nas większą ilością tego typu wspólnych utworów.
Warto też wspomnieć o spinającym klamrą jego doświadczenia z Notoriousem, Jayem, Carmen "Last Real Nigga Alive", wyprodukowanym przez Alicię Keys (byłem zaskoczony) bojowym "Warrior Song" no i świetnym, mocnym i charakternym "Made You Look" z samplem, którego potem jeszcze raz wykorzysta i z myślą kołatającą się w głowie, że inspiracja dla tego kawałka była choreografia taneczna Flava z Public Enemy w teledysku Rakima i Erica B.
Wszystkie kawałki zasadniczo można uznać za udane, no, poza marnym i denerwującym "Zone Out" z Bravehearts, będącymi wczesnymi odpowiednikami Tony'ego Yayo, Hot Roda, Olivii i kogo tam jeszcze musiał za sobą ciągnąć 50 Cent.
Superlatywy można by naprawdę mnożyć, głównie takie, które w wyniku dadzą słowo "spójność", szkoda jedynie, że Lake, udzielający się tu gościnnie w "Revolutionary Warfare", potem się mocno z Nasem pokłócił (oczywiście o co? o kontrakt i pieniądze) i zaczął go dissować.
Warto wspomnieć, że po raz pierwszy na płycie Nasa pojawił się Salaam Remi (wymowa- Rejmi, nie Remi), którego bity mogliście usłyszeć także na "Life Is Good"- współpraca układała się więc panom nad wyraz dobrze.
"God's Son" jest znacznie bardziej żywe i ciekawe niż paździerzowy miejscami "Stillmatic" i jest to także zasługą, co ciekawe, Eminema, który zapewnił Nasowi chyba jeden z jego lepszych bitów w swojej karierze producenckiej.
Ja osobiście chciałem podziękować Nasirowi, że w "Heaven", kolejnym pięknym hołdzie, stwierdza, że nawet ateiści mają swoje niebo, od razu zrobiło mi się lepiej jakoś tak... choć twierdzenie (w "Dance"), że naukowcy kłamią (nie, że "mylą się" nawet, KŁAMIĄ!), iż pochodzimy od małp przyjąłem już z mniejszym entuzjazmem.
Powrót do spisu treści.
Street's Disciple (2004)
W każdym razie "Street's Disciple" zostało dość chłodno przyjęte przez krytykę i sympatyków talentu Nasira. Nie jest łatwo zrobić porządny podwójny album- niewiele tego typu wydawnictw ma w hip hopie status kultowy- "Life After Death", "All Eyez On Me", może jeszcze "Wu-Tang Forever", wszystkie nagrane jeszcze w poprzednim tysiącleciu. Jones poległ na tym, co zwykle dolega dwupłytówkom- nadmiarze materiału, który to wymuszał pojawienie się zbędnych i wątpliwych jakościowo wypełniaczy.
Ciekawe, społecznie zorientowane, takie jak "Suicide Bounce" kawałki przeplatały chybione pomysły na hity i bardzo toporne wykonanie niektórych podkładów. Robiące swego czasu sporo szumu "These Are Our Heroes", wyśmiewające m.in. O.J. Simpsona i Kobe Bryanta, żywa i plastyczna historia opisana w "Sekou Story" i znajdująca konkluzję na "Live Now" (gdzie Nas, co jest dość dziwne, tworzy kobiece alter ego), przekonujący hołd dla nieobecnych i zmarłych pod tytułem "Just A Moment" czy niepokorna odezwa do białego diabła w "A Message To The Feds, Sincerely, We The People" to były na pewno mocne strony "Street's Disciple". Polaryzujący efekt za to miał "U.B.R. (Unauthorized Biography Of Rakim)", wielu ludziom się ten kawałek z miejsca spodobał, traktował przecież o legendzie, pomniku, na dodatek nagrany przez inną legendę, lizanie po kutasach, ale w jakiś sposób szlachetne. Problemem było to, że utworu nie lubił... sam Rakim, przez co Nas zapewne nie spełnił obietnicy nagrania podobnego kawałka-hołdu dla KRS-One'a (ten z kolei, nie czekając na to, nagrał własny tribute dla Nasira).
Głównym zarzutem, jaki bym płycie postawił, to wyjątkowa mizeria drugiego cd. Pierwszy, wyłączając fatalne "You Know My Style" i okazyjne katastrofalne refreny (Kelis, Amerie, sam Nas i L.E.S. w "Disciple") był ogólnie mówiąc materiałem w miarę równym. Druga płyta to z kolei były same faile, przetykane nielicznymi wartościowymi fragmentami. Wzbogacone o beatbox Doug E. Fresha "Virgo" było bardzo interesujące, ale niekoniecznie leżało tematycznie naszemu bohaterowi, widać to tym bardziej, że Ludacris pożarł gospodarza wkraczając na dobrze sobie, a zupełnie nie Nasowi, znane hustlerskie tereny. Absurdalnie brzmiały waleczne teksty rapera na funkowym, bujającym i pogodnym podkładzie do "American Way", niszczonym dodatkowo przez wyjątkowo wkurwiającą w każdym aspekcie Kelis. Im dalej w las, tym gorzej, "Remember The Times" i "No One Else In The Room" należy pominąć litościwym milczeniem, dedykowane córce "Me & You", marnie wyprodukowane i równie marnie... wyśpiewane przez Nasa jest wyjątkowo ubogim kuzynem "Daughters" z "Life Is Good", z kolei kawałek opowiadający o ślubie z Kelis byłby naprawdę ciekawą historią, jakby jednocześnie nie był muzycznym gwałtem na dobrym smaku ze strony Chucky'ego Thompsona (którzy przecież robił "One Mic"...). Mógłbym tu jeszcze wylać trochę jadu na "The Makings Of A Perfect Bitch", ale po co. Drugi cedek, poza paroma fajnymi momentami (Thief's Theme, Bridging The Gap, War, niech będzie, że i jakoś tam oldskulowe Virgo) nie zasługuje na żaden inny, niż "podstawka pod kubek" status.
Nie pomogli też producenci- gdzie trzeba było, to zrobili swoje, a gdzie trzeba było koncertowo coś spartolić... to spartolili, nie będę tu wymieniał wszystkich słabych bitów, bo za dużo by to zajęło, ale taki "Nazareth Savage" to chyba najbardziej tnący uszy brzeszczot spośród wszystkich katastrof muzycznych w życiu Nasira, porównywalny nawet z "Zone Out". Dziwi to wszystko tym bardziej, że na liście producentów zacne ksywki- Salaam, Q-tip, Buckwild, L.E.S. i Chucky Thompson, tymczasem muzycznie "SD" to chyba najbardziej chaotyczna płyta, jaką Nas nagrał.
Niemniej kilka fajnych akcentów z całego tego rozgardiaszu zapamiętałem- ciekawe, lesbijskie zakończenie w "Reason", stwierdzenie rapera, że chciało mu się tak bardzo, że nie podarował w życiu nawet lesbijkom (znowu, jakaś ówczesna obsesja?), karlicom i ... kobietom na wózkach inwalidzkim no i to, że na lekcjach rysował karykatury nauczycieli, co na pewno pozwoli wielu z was się z nim bardziej identyfikować.
Nie powiedziałbym, że "SD" to skaza na dyskografii Nasa na równi z "Nastradamus", ale na pewno było to spore rozczarowanie, Nas był w gazie, wydawało się, że będzie sięgał chmur a ten na złość ograniczył się do błądzenia po omacku po piwnicy swojej posiadłości w Atlancie, która raczej chyba, tak przy okazji, nie przystoi osiedlowej legendzie z Queensbridge.
Powrót do spisu treści.
Hip Hop Is Dead (2006)
Późniejsze wydarzenia, w tym ogłoszenie kontrowersyjnego tytułu płyty na nowo spowodowało zainteresowanie mediów. Nas ani razu nie powiedział, że obwinia południe za rzekomą śmierć całego gatunku, ale wiadomym było, że panowie spod linii M/D wezmą to za osobistą obrazę, nie mogły więc dziwić negatywne reakcje wielu z nich. Najciekawszą i najbardziej humorystyczną był chyba wykład Young Jeezy'ego:
Ludacris zaś odpowiedział taką oto sentencją na bluzie:
Cóż, uderz w stół... Nie da się ukryć, że południowcy dali się trochę Nasirowi... strollować.
W każdym razie, niestety dla Nasa, tytuł okazał się ciekawszy niż sama płyta. Raper postawił diagnozę, stwierdził, że pacjent został zamordowany, dochodził nawet, wcielając się w genialnym storytellingu w stereotypowego, stylizowanego na lata 30-te detektywa, losów hip hopu, ale nie wskazał winnego, nie powiedział nam tak naprawdę, kto ten hip hop zabił, choć na płycie znajduje się track o dokładnie takim tytule (Who Killed It). Każdy chyba mógł się spodziewać jakichś bardziej odkrywczych wniosków niż to, że rap umarł, bo się sprzedał. Takie wnioski to możecie co tydzień u mnie na blogu przeczytać i nawet płacić za to nie musicie.
Odrobinę sztampowo podszedł do delikatnego tematu, jakim jest kondycja hip hopu, i nie zachwycił ani wnioskami na tytułowym "Hip-Hop Is Dead" angażującym, w celach humorystycznych i udowodnienia, że można nagrywać to samo i być na topie, bit z recyclingu, ani na "Carry On Tradition". Wydaje mi się, że lepiej byłoby, jakby to naprawdę był konceptualny album, a nie tylko okazyjne nawiązania do tematu przetykane takimi standardowymi trackami, jak "Still Dreaming" (bit Kanyego), "Let There Be Light" czy "Not Going Back". Dziwnie też wypadła współpraca ze Snoop Doggiem, wydaje mi się, że ich style niespecjalnie się uzupełniają, sprawa podobna jak z Timbalandem, z Jayem- niebo, z Nasem- kastracja.
Szkoda, że "Blunt Ashes" nie koncentruje się na dwóch, trzech personach z historii czarnej muzyki, tylko wymienia je w tempie cekaema, powodując, że track jest tak naprawdę o niczym.
Na pochwałę zasługuje świetnie uzupełniony samplem z drugiej części "Ojca Chrzestnego", potwierdzający rozejm kawałek z Hovą oraz naprawdę nietypowy, klimatyczny i świetnie napisany "Who Killed It?". Warto też pochwalić bardzo dobry featuring Game'a, który właśnie mniej więcej w tym momencie został pogoniony z Aftermath i jego gościnny występ wiązał się dla Dr. Dre z dużym ryzykiem.
Tego samego Dre, który wyjątkowo nie sprawił się przy bicie do "Hustlers", tak samo zresztą jak jego sługus, Scott Storch, który zniszczył wszystko, co mogłoby być piękne w "Carry on Tradition". Inne tracki brzmiące bardzo nieświeżo (You Can't Kill Me, Not Going Back, Can't Forget About You) udowodniły, że Nas chce wyczarować wskrzeszenie rapu metodami tak świeżymi, jak trup owegoż.
Dziwił też trochę ten will.i.am na liście producentów/gości, jeśli kogoś można wskazać jako jednego z morderców gatunku, to chyba willa, który przeszedł drogę od truskulowca zapisanego do labelu Eazy E do gwiazdy electro-pop-rapu lansującego, o zgrozo, białą wokalistkę.
Można sobie parę tracków z "HHID" zapętlić, ale jak to mówią w Ugandzie- szału ni ma. Oczekiwania były znacznie większe.
Powrót do spisu treści.
Untitled (2008)
Co może zaskakiwać, wytwórnia Def Jam na początku popierała "Nigger" i nie wyobrażała sobie, by gwałcić prawo Nasa do wolności słowa poprzez naciski na zmianę tytułu, tak samo zresztą jak część osób publicznych, jak choćby Jay-Z czy Alicia Keys. Potem jednak, ponoć z powodu obaw estetycznych (jak by wyglądał "Nigger" obok ściereczek do kurzu i bajek dla dzieci w Wal-Marcie?) i obyczajowych (Nas sam stwierdził, że tytuł może być obraźliwy dla czarnych i niezrozumiały dla częśći białasów), zmieniła śpiewkę, choć pojawiały się też plotki, że wypłynęła groźba wycofania stanowych funduszy zainwestowanych w Vivendi, co mogło mocno zaszkodzić finansowej stabilizacji giganta. Wobec takich argumentów nikt nie będzie zgrywał chojraka, więc tytuł szybciutko Nasowi zmieniono.
Szczęśliwie w samą zawartość albumu nikt nie ingerował, i "Untitled" okazał się najlepiej zrealizowanym konceptem w jego dyskografii. Nie było to może wykonanie idealne, ale na pewno przedstawiało sobą daleko lepszą jakość niż "The Firm" czy "HHID". Produkcja nie zachwycała znowu, ale była lepszej jakości niż na poprzedniej płycie, miała (prawie wszędzie) swój undegroundowy wajb i umiejętnie przygrywała buntującemu się przeciwko nowej fali rasizmu raperowi. Była na tyle klasyczna i miejscami mroczna, że człowiek miejscami się zastanawiał, jak taka egzotyczna kolekcja producentów (Cool&Dre, Pollow Da Don, stic.man, Dj Toomp nawet) była w stanie nie zepsuć całości. Szczęśliwie tego nie zrobiła, bo liryka wtedy mocno ucierpiałaby.
Nas poruszył bowiem na "Untitled" całą masę tematów, głównie związaną z trudną sytuacją czarnego człowieka w Ameryce. Wspomniał o wielkości przodków w "N.I.G.G.E.R. (The Slave and the Master))", "Sly Fox" demaskował białego diabła w stacji Fox, otuchy nowo wybranemu wtedy Obamie dodawał "Black President", a genialnie napisane "Project Roach" rysował cwane paralele między murzynami z getta a wyjątkowo denerwującym gatunkiem szkodników.
Ze schematu wyłamywały się, z niewielką mimo wszystko szkodą dla jakości płyty, "Fried Chicken" (z chyba najbardziej absurdalnym u Nasa konceptem), bardziej hustlerskie "Make The World Go Round" oraz "Breathe" no i fajne tak czy siak "Hero" z Keri Hilson. Nie były to jednak wpadki na tyle duże, by poziom płyty znacząco zaniżyć, były po prostu mało... niggerskie, mniej skoncentrowane na walce i przez to mniej intrygujące lirycznie.
Ważne jest to, że Nas, ponownie skupiony na w miarę jasnej idei, potrafił znów człowieka zaciekawić. A to zarzekał się solennie, że widział UFO, a to rozważał powrót do XVIII wieku i wysadzenie w powietrze ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, innym razem znów propsował czarnych buntowników, wspominał rozjechanie trzech nazistów i krztuszenie rednecków konfederacką flagą (znów) czy palenie amerykańskiej flagi w "Testify".
O ile "Hip Hop Is Dead" nie oferował zbyt wiele kontrowersji poza tytułem, to "Untitled" spełnił wymagania tych, którzy oczekiwali jednak bardziej na "Nigger" niż na "Nasdaq.Jones". Tym większa beka z durnego biczforka, który dał tej płycie 3,8/10.
Powrót do spisu treści.
Distant Relatives (2010)
Z perspektywy 3 lat można powiedzieć, że był to niespodziewany, lekko budżetowy, ale udany projekt, wracam czasem do paru kawałków i jest naprawdę dobrze. Trochę za dużo co prawda tu Marleya a za mało Nasa, niemniej to w dalszym ciągu przyjemny album, na dodatek z wartościowym przesłaniem.
Powrót do spisu treści.
Life Is Good (2012)
Powrót do spisu treści.
Czy bedzie cos takiego dotyczace Jaya? Znasz Mellowhigh? Jak oceniasz : http://www.youtube.com/watch?v=V_uay-1RHCg ?
OdpowiedzUsuńPewnie, że będzie.
UsuńTak sobie oceniam, nie jestem przesadnym fanem.
dobrze sieah, że wróciłeś do regularnego wrzucania wpisów. zawsze chętnie czytam wieczorem do herbaty. kiedy recenzja bożka ślizgu na glamrapie?
OdpowiedzUsuńMyślę, że w tym tygodniu ją napiszę. A z tym regularnym to bym nie szarżował, spamuję teraz wpisami żeby się opierdalać pod koniec roku :)
UsuńO którym bożku mowa? Bo nie orientuję się.
UsuńPusha T, aka #bigseannumbers
UsuńPusha jest luz, ale żeby aż tworzyć mu kult? Wydał spoko płytę. To aż tak się tam spuszczają? :D
UsuńNo, ale tam w sumie co tydzień jakiś król jest mianowany.
UsuńBardzo dobry wpis, zgadzam się ze zdecydowaną większością. :) Eminema teraz by wypadało następnego :)
OdpowiedzUsuńEminem następny w kolejce.
UsuńA miałem o to pytać. Czyli po premierze MMLP2 spodziewać się następnego "Jak Oni Śpiewali"? I dlaczego nie Jay był Twoim głównym priorytetem?
UsuńNie mam żadnych priorytetów we wpisach, co przychodzi do głowy to wrzucam. Kanye wypadł spontanicznie, Nasira zapowiedziałem od razu w tamtym wpisie, Eminem to też nic pewnego, ale sądzę, że jeszcze starczy mi chęci na prześledzenie dyskografii tych największych.
UsuńStarsza czcionka w komentarzach była zdecydowanie lepsza. A wpis dobry.
OdpowiedzUsuńTo akurat mnie zaskoczyło, nie zmieniałem niczego, jakiś tag w kodzie chyba nie został zamknięt, ale nie chce mi się szukać.
UsuńCzekasz na Monstera Ema do 0:45 czy nie i na spokojnie jutro posłuchasz?
OdpowiedzUsuńNie wiem, chyba jednak wybiorę sen.
UsuńO 21:45 jednak będzie :)
UsuńTrack taki jak się można było spodziewać, typowy pop do radia no ale jak się płyta ma się dobrze sprzedać to takie utwory też muszą być. Mam nadzieję, że reszta będzie o wiele lepsza podobnie jak na Recovery :) http://hiphop-n-more.com/2013/10/eminem-the-monster-feat-rihanna/
UsuńDla mnie spoko, porządny radiowy hit z bardzo dobrym rapem od Ema. Porównań do pierwszego kollaba z RiRi nie da się uniknąć, chyba nawet ten nowy mi się bardziej podoba, dlatego, że Rihanna mniej denerwuje.
UsuńDla mnie typowa radiowa sieczka pokroju pitbulla, guetty czy innego badziewia no ale Janusze się będą miały przy czym bujać na plaży a Eminem znowu podbije serca nastolatek. Mimo wszystko potrafię zrozumieć takie zagranie Eminema, sukces komercyjny jest istotny, wtedy więcej osób posłucha dobrych rapsów, które mam nadzieję także znajdą się na płycie.
UsuńI to jest prawidłowe podejście, choć ja tam dalej uważam, że zwrotki Eminema dają temu singlowi jakąś przewagę nad pitbullami, guettami i innym bardziewiem.
UsuńChyba już zawsze Nas w jakiś sposób i niesłusznie będzie mi się kojarzył z amerykańskim odpowiednikiem Eldoki. Nie wkraczając już oczywiście w dyskusję, na temat poziomu polskiego rapu, to: obaj są zasłużeni dla swoich scen rapowych, obaj wydali płyty dla swoich gatunków obecnie kultowe, obaj są cenieni za swoje przemyślane i refleksyjne teksty; z drugiej strony zawsze jak pomyślę o jednym lub drugim, to: obaj zdziadzieli i kreują się na męczenników gatunku; obaj uważają się za osoby godne pomnika za swoje dzieła, mimo że z reguły ceni się ich za jedno lub dwa konkretne wydawnictwa; obaj wydają jeszcze ciekawe rzeczy, ale nie grają już na swoich scenach pierwszych skrzypiec, choć jak posłuchać ich pierdolenia to wciąż myślą, że są w top 3.
OdpowiedzUsuńWątpię, by Eldoka miał taki wpływ na polski rap, jak Nas na amerykański.
UsuńOgólnie to dobrze, że dodałeś na początku, że niesłusznie ci się kojarzy, bo porównywać takiego kogoś z legendą z USA ociera się o obelgę :)
A ja generalnie zgadzam się z kolegą Anonimowym. :) Też nie śledzę jakoś bardzo polskiej sceny rapowej więc ciężko mi stwierdzić jaki jest wpływ Eldo na kształt rapu w Polsce no ale coś tam o Światłach miasta się słyszało, że to dobre i w ogóle i tak dalej.
UsuńNatomiast różnicę widać chociażby w stosunku do Eminema i jego zginania palców.: http://www.youtube.com/watch?v=K9uPQH0Gp78 :D
A to: http://www.youtube.com/watch?v=MxwkXtsfeSU i późniejszy ból dupy z powodu przeróbek w Internecie jest po prostu śmieszny. Jakoś tekst Nasa w którym nie wierzy w ewolucję mnie tak nie razi choć też jest trochę dziwny w 21 wieku.
Panowie prośba- chcecie pogadać o Eldoce, Borixonie, Onarze czy Pikeju to zawsze możecie wbić na ślizg.
UsuńWolałbym jak najmniej takich cudacznych porównań jak Eldo-Nas, bo zaraz któryś napisze, że Peja to polski 2Pac, a Tede to polski Jay-Z i wtedy się mocno już zdenerwuję,
Bardziej Peja - Nas IMO a Tede - Jay Z pasuje idealnie jak już mamy zestawiać pl rap i amerykański.
UsuńDobre masz Sieah podwójne standardy: toczyć bekę z Nasa w każdym wpisie o Jayu - można; śmiać się, że Drake to zniewieściały fajfus - można; robić szyderę z Evidence'a i reszty truskuli - można; itd.
UsuńLuźno porównać cebulaków z bambusami - nie można; obrażasz legendy.
Nie rozumiem zawiłego toku twojego rozumowania, zwłaszcza schematu, który pozwolił ci utkać te cwane paralele między toczeniem beki z Nasa i Drake'a i porównywaniem gównianych polskich "raperów" do legend z USA.
UsuńBez sensu jest porównywanie polskiej rapgry do tej z usa, bo wiadomo, że wszystko będzie gorsze no ale jak już znajdować te odpowiedniki na siłę to tak to właśnie wygląda. Co do toczenia beki z Nasa to chyba sieah bardziej toczy beke z psychofanów Nasa, którzy nie dostrzegają jego realnej pozycji w rapgrze na dzień dzisiejszy i ciągle stawiając go ponad Jayem.
Usuńhahaha, co wy kurwa pierdolicie, no co. jak można tak bluźnić? mało subtelny komentarz, no ale kurwa.
Usuń^ kręcą bekę
Usuńidąc tokiem rozumowania, że większość Twoich komentujących to osoby ze ślizgu, a 70% z zagranicznego jest w stanie dojebać takimi porównaniami, więc wcale bym się nie zdziwił, gdyby to było pisane z jak największą powagą.
Usuńbluźnierstwo, porównywać osobę, która swoim debiutem zmieniła bardzo mocno oblicze hip-hopu, nagrała jedną z najlepszych albumów w historii tej kultury i przez tyle lat potrafiła zachować poziom oraz przy okazji zapewnić sobie jakąś stabilizacje finansową do gościa, który ostatnio jest najbardziej znany ze swoim przeróbek freestylowych. kurwa, w takim razie kto jest polskim marvin gaye'm? stachurski?
co do tekstu, dziwi troszkę słabsza ocena dla "hip hop's dead" niż "untitled", w moim odczuciu ten pierwszy album był lepszy, może oba zasługują na te 3.5-4/5.
no ale gdyby nie "nastradamus" i zrobienie z "street's disciple" jednopłytówki i mamy bardzo mocną dyskografię.
Polski Gaye? Hmmm.... Może Lerek? W ogóle istnieje on dziś jeszcze, nagrywa gościnne refreny?
UsuńAlbo Mrozu, choć ten to bardziej Usher pewnie.
"HHID" wg mnie słabiej zrealizowało koncept i było słabiej wyprodukowane. Tak mi się to widzi.
Co do dyskografii to faktycznie, naprawdę dobra, biorąc pod uwagę stosunek ilości płyt do liczby wpadek.
Jak oceniasz producenckie dokonania Scotta Storcha?
OdpowiedzUsuńParę świetnych rzeczy zrobił, m.in. "Cry Me A River", "Candy Shop", "Poppin Them Thangs", "U Make Me Wanna" no i oczywiście "Still D.R.E.", wydaje się jednak, że jego czas już minął. Na pewno nie top 10, może top 30 producentów ever.
UsuńMoże kiedyś zrobiłbyś listę 10 producentów ever?
UsuńKiedyś będzie musiała się pojawić, znacie już moje top 20 raperów, nie znacie top 20 grup i top 20 producentów.
Usuńdj premier, pete rock, rza, dr dre, just blaze, j dilla, q tip, kanye west, no i.d, marley marl, diamond d, havoc, the neptunes, timbaland, rick rubin, organized noise. ile z mojej 15 znalazłoby się w Twojej?
UsuńPewnie większość, choć wywaliłbym pewnie Diamonda i No I.D. na rzecz Mannie Fresha i Mike'a Deana, którzy byli odpowiedzialni za brzmienie całego wybrzeża.
Usuńa jakie jest Twoje ulubione brzmienie bitów, klasyka, cloud , trap, dubstep, indie, modern, alternatywa, crunk, snap?
UsuńNie mam ulubionego stylu, w każdym wychodziły megawartościowe rzeczy, ale na pewno strasznie się jaram wszystkim, co funkowe, bujające, z dobrym basem. Jak dodatkowo jest jakiś dęciak to dla mnie jest już wszystko, co trzeba.
UsuńSporo z artykułu complexu ale i tak props za wiedzę i recenzje. No i Shoot Em Up będę bronił do końca bo najlepszy kawałek z Nostradamusa. Ogólnie to jak pierwszy raz sprawdzałem dyskografie Nasa to właśnie ten krążek z pierwszych 4 najbardziej wpadł mi w ucho, dalsze dokonania w ogóle wydawały się gorsze i nużące. Było to po długim okresie słuchania cebulackiego rapu, teraz się trochę zmieniło i wracam tylko do może 4 kawałków z tego albumu. Rozwój albo siła sugestii ostatecznie większa surowość pierwszych nagrywek i zauważalna zmiana stylu rapowania od Stillmatica, wtedy jego głos zaczął być dla mnie mega nudny i męczący. Oczywiście poza One Mic- zgadzam się, że najlepszy w karierze.
OdpowiedzUsuńNie tylko z complexu, z xxl, hhdx, exclaima i własnych informacji, które gdzieś tam sobie zachomikowałem.
UsuńNużący? Dla mnie Nas od "Stillmatic" właśnie trochę odżył.
U mnie trochę wali po oczach zmieniony kolor komentarzy, szczególnie po przeczytaniu dłuższego tekstu jak ten. Może jeszcze kiedyś jakiś top raperek. Em już jest
OdpowiedzUsuńPatrzyłem już w kod ale za dużo tam jest kuźwa tych komend, nie chce mi się dociekać, w którym miejscu czegoś nie zamknąłem, bo problem jest nie tylko z pogrubieniem.
UsuńNastępny wpis będzie już normalny.
Już jest dobrze, sorry za problemy.
UsuńBardzo ładnie wszystko napisane. Pewnie wiesz sieah, że gdzieś dwa lata temu ktoś wrzucił na stronę wiele nie publikowanych kawałków Nas'a do pobrania, takie odrzuty, było tam 4,5 bootlegów z okładkami po 20 kawałków chyba. Ja wtedy, jako wielki fan Nasir'a szybko wszystko zassałem i wrzuciłem na płytę w razie awarii dysku ;) Było tam naprawdę sporo perełek. Już nie pamiętam jak te paczki były zatytułowane.
OdpowiedzUsuńMoże "Library Of A Legend"? Jay miał swoją edycję, nawet Busta.
Usuńhttp://www.youtube.com/watch?v=OlTT-dBmc7k
UsuńPamietam że ten kawałek był na którymś z tych bootlegów. Jakby ktoś miał to prosiłbym o wrzucenie gdzieś, miałem wszystko kiedyś ale dysk poszedł w pizdu, a teraz nie mogę znaleźć strony z której można to zassać.
To było na "Lost Album Vol.1", bootlegu zebranym przez typa pewien czas temu. Mam 5 części, lata gdzieś podobno szósta. Nie powinieneś mieć problemu ze znalezieniem wszystkich w sieci.
UsuńByło wszystko na shadezofblue.com, ale to gówno dawno wygasło, a ja na przekór nie mogę tej płyty znaleźć na której to miałem, te materiały są rzeczywiście "lost". Ale no nic, trzeba poszukać w czeluściach internetu, jak już znajdę, to połowa sukcesu za mną będzie.
OdpowiedzUsuńJak wpiszesz w google- Nas "The Lost Album Vol. 1" a potem kolejne numerki, to będzie ci dane.
UsuńBrakowało mi dyskusji ty vs grabiszczy i chojny, szkoda, że na razie takie mało dobitne i krótkie posty, czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńhttp://glamrap.pl/2/17678-kto-jest-bogiem-rapu-papoose-konkuruje-z-eminemem łooo jak red :P
OdpowiedzUsuńTo ja odpowiem glamrapowi, Papuz nie jest bogiem rapu. Eminem zresztą też. Jedynymi God Mc's są Hova i Rakim.
UsuńNie sądzę. :) Rakim i Hova byli God Mc's ale już nimi nie są, teraz bogiem jest Em.
UsuńAle oni się wcześniej tak nazwali, więc mają pierwszeństwo.
UsuńIdąc logiką to tylko Rakim jest bogiem bo był pierwszy.
Usuń5%-owcy w ogóle, nie tylko Rakim, nazywają siebie bogami, więc oni powinni być uhonorowani koronami tych pierwszych.
UsuńSeah, królu jest opcja żebyś wrzucał recki z glamrapa na bloga? Nawet nie całe - linki by starczyły, jak u Najsłynniejszego Lewaka Ślizgu. Myślę że wiesz, że twoi czytelnicy nie zaglądają na glamrap zbyt regularnie, za to ludzie z glamrapu, co pewnie zauważyłeś w komentarzach mają w dupie zagraniczny rap (w 5 klasie podstawówki to w sumie nic dziwnego że nie ogarniają tekstów).
OdpowiedzUsuńA może jest inna opcja, żeby bez wchodzenia co 5 godzin na glamrap ogarnąć link do samej recki?
Jako że napisałem nawet trochę długi koment, to dopiszę: pozdro, joł.
Jakiego Lewaka?
UsuńNiespecjalnie mnie ta opcja by interesowała, zaśmiecała by tylko mi porządek wpisów.
Masz wyjście alternatywne- w podstronie autor: sieah masz link do moich recenzji z GR w ustępie "gdzie mnie można spotkać".
Czyżby chodziło o kaabana ze ślizgu?
UsuńRadio Pezet 8/10
UsuńAż tak dobrze? To ta płyta z "katłumen"? Jakieś urywki słyszałem, ale moi znajomi akurat mówili, że album dość nieudany.
Usuńhttp://kaaban.blogspot.com/2012/09/pezet-radio-pezet-prod-sydney-polak-2012.html polecam poczytać :)
UsuńZ Kaabana to beka, wiadomo, czasami piszę sensownie a czasami wyjebie z taką recenzją Radia Pezet :S No ale na tego bloga chyba pierwszy raz trafiłem od niego. :) http://i.imgur.com/JeHilzY.png
UsuńO cholera, ładnie mnie spropsował. Pozdro dla niego w takim razie.
Usuńhttp://glamrap.pl/2/17678-kto-jest-bogiem-rapu-papoose-konkuruje-z-eminemem Co sądzisz?
OdpowiedzUsuńWyżej napisałem. Ale spoko pocisnął moim zdaniem,
UsuńMozesz podac link do pierwszego Jak Oni Spiewaja
OdpowiedzUsuńKanye West
Usuńhttp://i.imgur.com/ziRJJ4b.jpg Wyciek MMLP2!!!! Wszedłem na twittera a tam pod hashtagi z eminemem jest tyle fake linków, że w głowie się mieści, chyba się pojawia z 10 kolejnych na minutę, dawno takiego hype'u na cokolwiek nie widziałem.
OdpowiedzUsuńOstro trollują, ja tam niczego nawet nie klikam, dopóki nie wypuści tego zaufane źródło.
Usuńhttp://www.newsweek.com/no-eminem-you-did-want-cover-newsweek-1269 Newsweek odpowiada Eminemowi :D
UsuńDobre, dobre, choć to zapewne słowo przeciwko słowu.
UsuńSieah, istniejesz tylko na blogu, czy też w prawdziwym świecie czyli np. na facebooku?
OdpowiedzUsuńJestem na facebooku jako prywatna osoba, ale ostatnią rzeczą, jaką zrobię w życiu, będzie podanie wam imienia i nazwiska.
UsuńKrzysiu, zostało tylko nazwisko, wiek znamy, miejsce zamieszkania i nawet strzępy informacji o rodzinie przedstawiłeś. Kwestia czasu a dostaniesz nagle 30 zaproszeń do znajomych.
UsuńNie daj boże zdemaskujecie mnie błędnie i jakiś biedny statysta dostanie te wasze zaproszenia i porcję chujów i kurew od hejterów. Zniszczycie mu życie, nie szukajcie mnie bo ja nie chcę być znaleziony.
UsuńZajebiście, że masz fanpage blogaska na fejsbuniu. Popieram inicjatywę w chuj, przynajmniej wszystkie akrualne info będzie w jednym miejscu. :D Załatwiłem 4 lajki! :D
OdpowiedzUsuńMyślałem sieah, że nie lubisz fejsiunia.
OdpowiedzUsuńBo nie lubię, stąd opory w zakładaniu fanpage'a, który raczej nie zrobi furory.
UsuńNawet na prywatnym mam 2 zdjęcia, 2 linki i ok 100 znajomych, co pewnie dla niektórych z was jest liczbą śmieszną.
Sieah gdzieś to sie już przewinęło, ale nie zdążyłem zapomnieć: skąd zasysasz płyty? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńtylko boxden, od co najmniej 10 lat już.
Usuńhttp://instagram.com/p/gGMQPnN7Up/ Pojawiają sie snippety, zaraz będzie całość! Jaranko.
OdpowiedzUsuńJest nowy Em w necie!!!!!
OdpowiedzUsuńTrochę smutek, że nawinął, że to jego ostatni album w Bad Guy :(
UsuńTrochę smutek, że to prawdopodobnie ostatni krążek Ema, ale album konkretny, oceniam na 4.5-5/5, nie jestem pewny jeszcze :)
UsuńTaaa, ostatnia płyta, skąd ja to znam.
UsuńDziwnie myślę tym razem, że mówi serio, ma 41 lat, kupę hajsu i status najlepszego gracza w rapgrze, czy to nie dobry moment żeby zakończyć karierę? Mam nadzieję, że z czystej zajawki do rapu wróci do studia coś ponagrywać i za 2-3 lata będzie kolejny album.
UsuńMyślę, że dużo wcześniej miał lepsze powody do odejścia, głównie te narkotyczne.
UsuńNie będzie pierwszym raperem po 40-ce, który dalej nagrywa, nie dowierzam specjalnie w takie deklaracje ;)
Tak na prawdę przeświadczenie, że 40 latek jest już za stary na rap wynika z nie długiej historii gatunku, wystarczy popatrzeć na inne. Dawno temu hip hop przestał kojarzyć się ludziom z muzyką wyłącznie dla młodych. To, że wiele legend odwiesiło majka nic nie znaczy, KRS dalej nagrywa a ma ponad 50 lat (nie ważne czy gówno czy nie) więc Em może być równie dobrze dopiero w połowie drogi. Inna sprawa, że trzeba wiedzieć kiedy zejść nie pokonanym, jeśli się nie wypali to może nagrywać i do 70.
UsuńA ty sieahu słuchałeś już? Jakie wstępne zdanie? Płyta roku?
UsuńNie słuchałem jeszcze z przyczyn głupich.
UsuńA co do wieku to tematyka może być problemem- ludzie twierdzą, że nie można rapować po gangstersku jak się ma 45 lat, tak jakby Frank Lucas czy Al Capone kończyli psocić jak przekroczyli 30 lat.
UsuńWłaśnie odsłuch leci, według mnie So Much Better to najlepszy track Eminema od czasów The Eminem Show, piękne. "I got 99 problems and a bitch aint 1, she’s all 99 of em, I need a machine gun, funny as hell man" :)
UsuńNo nie wiem, taki np. Ghostface na ostatnim albumie z tym podstarzałym lekko przytępionym głosem brzmi genialnie w takich klimatach. Mam inne zdanie niż ludzie bo gangster kojarzy mi się z człowiekiem sukcesu, kimś kto dorobił się czegoś na brudnych interesach i jakieś tam swoje lata ma, chyba że mówimy o osiedlowych tępych chłopaczkach kitrających 9mm w spodniach. Wtedy dziwnie mogłoby to brzmieć z ust doświadczonego rapera, zawsze może wspominać dawne lata jeśli koniecznie chce się obracać w takich klimatach.
UsuńNajbardziej komiczne jest jak raperzy mający dzieci i będący w związkach rapują o ruchaniu kurew, ćpaniu itd.
Usuń^ a myślisz, że bycie w związku wyklucza te dwie rzeczy?
Usuń[OCZYWIŚCIE, ŻE WYKLUCZA, JAKBY KTOŚ TU POSTANOWIŁ ZAJRZEĆ]
Nie wiem, czy treść jest problemem, jak Blind Guardian nagrał płytę inspirowaną "Silmarillion" to nikt się ich nie pytał, czy nie są za starzy już na Melkora.
Kolega 2 posty wyżej wydaje mi się uchwycił sendo.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCzy w Stanach też mają problemy z kolesiostwem jak w Polsce?
OdpowiedzUsuńJakiego typu kolesiostwo masz na myśli?
UsuńWzajemne, bezmyślne propsowanie siebie nawzajem, utrzymywanie status quo, wydawanie kogoś tylko dlatego, że jest czyimś kolegą, itd.
UsuńTak, jest bardzo obecne w takim razie.
Usuńsnoop dogg był prawdziwym gangsterem czy tylko w tekstach?Co o nim sądzisz?
OdpowiedzUsuńA jaka jest wg ciebie definicja "prawdziwego gangstera"?
UsuńTo nie ja zadałem to pytanie ale zainteresował mnie temat więc pozwolę się wtrącić. :P
UsuńWedług mnie "prawdziwy gangster" to członek (czyli nie ktoś kto ma tylko kontakt z gangsterami) jakiegokolwiek gangu który dokonał w imieniu i z korzyścią dla tego właśnie zgromadzenia przestępstw (np. kradzieże, włamania, wymuszenia, zabójstwa, rozboje, handel narkotykami).
Snoop Dogg o ile się nie mylę został skazany za posiadanie narkotyków z zamiarem sprzedaży co raczej mówi nam, że był dilerem. Jeżeli faktycznie to zrobił albo robił podobne rzeczy wcześniej i w momencie robienia tego był członkiem gangu to pokrywałoby się z moją definicją.
Była oczywiście jeszcze sprawa o morderstwo ale nasz Snoop Doggy Dogg/Lion został uniewinniony więc nie ma o czym mówić. ;)
Dla mnie prawdziwy gangster to ten, który pociąga za sznurki i podejmuje decyzje, cała reszta to są mniejsi lub więksi żołnierze.
UsuńSnoop Dogg jest raperem, który miał problemy z prawem. Nie ma znaku równości.
Może trochę za wcześnie ale niespodzianek już pewnie nie będzie. Wygląda na to, że nie ma w tym roku albumu 5/5, kto więc dla ciebie jest na ten moment #1 ? Mój typ to chyba Ghostface, co prawda płyta nie jest nowatorska i raczej staroszkolna no ale co z tego jeśli nie mogę sobie skojarzyć czegokolwiek lepszego. J.Cole, Pusha i Class lądują na 2, 3, 4 miejscu, chociaż i tak pewnie 10 razy zmienię zdanie a jeszcze Tech N9ne'a trzeba wcisnąć gdzieś bo mimo, że na długo mnie nie przyciągnął to obiektywnie się postarał. Do teraz płaczę nad płytą Jaya mimo, że dumnie stoi na półce to zawód ogromny. Oj słaby ten rok :(
OdpowiedzUsuńFaktycznie, nie ma 5/5, szkoda. Co do rankingu, to muszę jeszcze ogarnąć trochę te moje tegoroczne oceny, by zrobić wiarygodny, ale podoba mi się zdecydowanie ten nakreślony przez ciebie.
UsuńSkoro nie ma w tym roku 5/5 to jakim cudem Recovery > MMLP2? Przecież MMLP2 zjada pod prawie każdym względem Recovery.
UsuńMoże Recovery dostało 6/5?
UsuńNie, dostało 5/5 będąc przy tym gorsze od MMLP2 które takiej noty nie dostanie. Nie to źebym był przekonany co do oceny 5/5 dla MMLP2 ale w stosunku do oceny Recovery powinno mieć ocene 6/5.
UsuńA skąd wiesz, czy "MMLP2" nie dostanie noty 5/5?
UsuńNo bo napisałeś, że w tym roku nie ma 5/5
UsuńSwoją drogą po przesłuchaniu wersji deluxe też jestem skłonny wystawić 5/5, po podstawowej miałem wrażenie, że trochę czegoś brakuje do 5/5.
UsuńJeszcze nie słuchałem MMLP2, więc nie wiem, czy tej płycie akurat 5 nie dam.
UsuńWiecie ogólnie jak jest, wysłucham i ocenię sobie w myślach, ale wy dowiecie się dopiero grubo za tydzień, jak recenzja na GR wleci.
Wytrwały jesteś jak czekasz na premierę płyty,mi by pewnie myśl, że tyle ludzi już się tym jara nie dawała spokoju. :)
UsuńTeż dziwie się, skoro Eminiem chce koniecznie jakiś radiowy song mieć na płycie to czemu wpycha jakiś shit z Riri zamiast Beautiful Pain (feat. Sia)? Deluxe songi bardzo mocne, podstawa zresztą też poza właśnie trackiem z Rihanną i Stronger Than I Was.
UsuńA jak ci się wydaje- bierzesz do auli 100 przypadkowych obywateli USA od lat 15 do 30-tu, ilu z nich zna Rihannę, a ilu Się?
UsuńNo Rihannę więcej ale samego Eminema mi się zdaje, że rozpoznałoby jeszcze więcej niż Rihanne także nie potrzebuje nikogo znanego na refren.
UsuńNo, racja Sieah, w końcu Eminem to młody raper, który potrzebuje Rihanny żeby ktoś się zainteresował jego singlem.
UsuńPanowie kurwa, przejrzyjcie na oczy w końcu.
Usuń"Love The Way You Lie" kupiło 11 milionów ludzi, jakbym ja odkrył przepis na to, by wiara kupowała takie ilości moich płyt, to bym na każdym kawałku Rihannę na refren wrzucał i jeszcze dograł deluxe z nią tylko i wyłącznie.
Nie zabija się kury znoszącej złote jaja, nawet jak garść cebulaków narzeka na to, że Rihanna nie umie śpiewać i nawet jeśli mają rację, to biznes rządzi się swoimi prawami.
No nie wiem czy powtórka tego kollabo znowu spowoduje sprzedaż 11 milionów singla, LTWYL było swego czasu tryliard razy dziennie w radiach, klip na youtube osiągnął 615 mln odsłon itd. Samo to, że znowu nagrali radio-friendly song nie gwarantuje tego, że znowu osiągną aż taki sukces. Not Afraid jako drugi najpopularniejszy singiel gdzie Eminem był już sam też osiagnął bardzo duży suckes komercyjny także Em wcale nie potrzebuje Rihanny czy innej popularnej wokalistki aby podbić listy przebojów.
UsuńPoczekaj, jeszcze na dobre promocja się nie zaczęła, nie ma teledysku, nie wiem jak w Eskach, ale tam też chyba jeszcze nie ma.
UsuńPoza tym, "Recovery" promował najpierw "Not Afraid" a potem od razu "radio friendly song z popularną wokalistką. Przed "Monster" masz aż 3 kawałki, które są prawilnie hip hopowe, w tym jeden długaśny na którym Eminem rapuje jak szalony. "LTWYL" sprzedał się dwukrotnie lepiej niż "Not Afraid", mam podstawy, by przypuszczać, że tym razem "Monster" ustanowi takie same proporcje. Ot, i cały diabelski plan, który tak cię oburza. 11 milionów vs. 5 milionów, jakby na "LTWYL" była Sia, to znaczniej mniej ludzi by to kupiło.
"Relapse" promowały single bez popowych wokalistek i sprzedały się, porównując do tych z "Recovery" marniutko, "Crack a Bottle" miało "raptem" 2 bańki, reszta przepadła, włącznie z baaardzo obecnym w mediach "We Made You". Trzeba panowie liczyć dolary, jak się inwestuje potężne sumy w promocję i reklamy to trzeba mieć nie tylko gwarancję zwrotu kosztów, ale również gwarancję zysku.
Singiel z Rihanną wg mnie taką gwarancję daje w znacznie większym stopniu niż cokolwiek innego. Zobaczymy, jak "The Monster" się sprzeda, sądzę, że bardzo dobrze, gorzej niż poprzedni kawałek z RiRi, bo nie jest "smutny", więc mniej gimbusów z USA po to się wybierze.
Ok, Love The Way You Lie jak singiel osiągnęło większy sukces niż jakikolwiek inny Eminema i Rihanny ale Not Afraid osiągnął większy sukces niż jakikolwiek singiel Rihanny solo. Dlatego myślę, że Rihanna wcale nie jest konieczna, jakby wybrał inną mniej znaną wokalistkę i nagrałby smutną piosenkę o miłości to tak samo gimby w USA się by masowo rzuciły.
UsuńNo to też dlatego kolego, idąc tropem twojej wnikliwej analizy, na singlu nie jest sama Rihanna, ale także, a może nawet przede wszystkim, Eminem, duet już raz sprawdzony w boju i generujący olbrzymie pieniądze.
UsuńNiby tak ale ja po prostu nie dzierżę Rihanny w takiej formie, jak będzie to grało co chwile w radiu to będzie to mój nowy najbardziej znienawidzony utwór Eminema. Ogólnie jeżeli chodzi o popowe wokale to w USA jest straszna bieda na ten moment, promowana jest cała masa osób bez jakiegokolwiek talentu a wiele osób z talentem nagrywa taki kicz jak Rihanna. Z tych najbardziej mainstreamowych to Bruno Mars, Beyoncé i Timberlake to chyba jedyne osoby których głos jestem w stanie zdzierżyć.
UsuńOgółem z artystów, czy w ogóle jakichś ludzi na fejsie to chyba Rihanna ma najwiecej lajków, a drugi jest Em (po jakieś 90mln), także gdyby ich wziąć razem masz mieszankę wybuchową jeśli chodzi o popularność i pewnie byle gówno wspólnie nagrane by się dobrze sprzedało. Także sprawa wygląda tak, że ten duet dla obu jest pewnym ruchem do suckesu medialnego i bez żadnego wysilania, nie musi próbować niczego solo w stylu not afraid czy z kimś innym bo utwór też wyjdzie fajnie.
UsuńP.S. - Eminem jakiegoś dnia siedział całą noc na dachu ćwicząc Yodel-odel-ay-hee-hoo z drugiej zwrotki, sąsiedzi oczywiście nie byli zadowoleni
Widziałem, Em przejął na jakiś czas twittera Youtube'a.
UsuńA pamiętasz jak Em wjechał na koncert Rihanny i kompletnie jej przejął koncert na chwilę? Ludzie przyszli na koncert Rihanny a za Emem szaleli 100 razy głośniej :D http://www.youtube.com/watch?v=JQzQIcJxmCk
UsuńMasz moze w planach kontynuacje cyklu "Raper raperowi wilkiem"? Bo cholera jestem ciekawy jaką sprzeczke byś opisał tym razem. Musze pogratulować tak szerokiej wiedzy.
OdpowiedzUsuńKażdy cykl prędzej czy później będzie miał swoją kontynuację. Mam parę fajnych historii związanych z mało znanymi beefami, tylko muszę w sobie znaleźć chęć na przekazanie wam tego w jasny sposób.
UsuńNie podoba mi się ten facebook, skradł mi moją anonimowość.
OdpowiedzUsuńAnonim
Nie ma żadnego problemu w tym, byś tutaj się wpisywał dalej i olał facebooka, niespecjalnie zależy mi na lajkach i tego typu pierdołach. FB założony jest raczej dla beki, tutaj będą szły poważniejsze rzeczy.
UsuńA ja aż się zdziwiłem, że już 70 obserwujących, masz własną armię!
UsuńTo śmieszna liczba jak na warunki fejsbukowe, ale chyba jest miarodajna- mam 53 obserwatorów na blogu (z czego 1 to ja sam, bo chciałem sprawdzić, co to daje) =+ kilkunastu innych osobników zaglądających tu sporadycznie- 70 jak się patrzy.
UsuńSluchasz Action Bronsona? Wlasnie wyszedl nowy material Blue Chips 2 z Party Supplies. Kucharz wszystkich zaskoczyl i na tajemniczy featuring wzial siebie, wiedzialem ze to bedzie ktos do Ghostface podobny.
OdpowiedzUsuńPewnie, że słucham, niesamowity gość, choć po "Dr. Lecter" rapuje tak naprawdę o niczym, zajawkę i stylówę ma niemniej niepowtarzalną, wszystko od niego sprawdziłem i nowy tejp też na pewno.
Usuńklip
OdpowiedzUsuńJakie odczucia wobec tego teledysku? Czy Rocky ma street credit odpowiedni do kreowania takich klipów? I co uważasz o jego inspiracjach Kaenem http://glamrap.pl/images/stories/d3/t43-7h.jpg
i B.R.O ( looknij na bluzę w 3:08 )
http://www.static.urbancity.pl/images/product/25316.475888.Z.urbanrec-b.r.o._-_high_school.JPG
pozdrówki
Spoko, bez rewelacji ten teledysk.
UsuńNie zamierzam oglądać teledysków Kaena ani zdjęć BRO, ale wierzę, że mogli mieć taki sam napis na bluzach, pytanie o inspirację A$APA tymi zacnymi raperami pozwól, że dołożę do kolejki innych ważkich zapytań wysłanych do mnie, obiecuję, że zmieszczę je zaraz obok "czy Peja to polski 2Pac" i "czy jak by Lil Kim miała wąsy, to byłaby w top 10"
Nie wiem czy już padło, czy nie, ale może na fejsunia wrzucałbyś linki do recek opublikowanych na GR, hm? Bo na bank ułatwiłoby to ogarnięcie co i kiedy? ;) Pozdro.
OdpowiedzUsuńDokładnie taki mam plan. Recenzja Pushy już przesłana, czeka na opublikowanie, jak wrzucą, to dam znać na FB.
Usuńhttp://i.imgur.com/EhD4TRO.png Hahahahahah, mocna masakra na polskich grajkach. Słuchałeś to wszystko czy klasyczne: chujowe, nie słuchałem?
UsuńOstrego słuchałem jakąś tam płytę dawno temu, a może tylko ten patriotyczny singiel chuj wie.
UsuńOd Eldoki słuchałem debiut, pierwszą i drugą płytę Grammatika.
Cała reszta to naturalnie chujowe, nie słuchałem.
A które polskie płyty z tych co słuchałeś oceniłbyś na więcej niż 0.5/5?
UsuńNie pamiętam już, na pewno dwa pierwsze Pezety, dwa pierwsze Kodexy, debiut Gurala, kilka płyt Tedego.
UsuńA słyszałeś album "Gdzie jest Eis?"?
UsuńMożesz założyć, że jak coś wyszło do końca 2004 roku, to słyszałem.
UsuńTen album wyszedł w 2003
OdpowiedzUsuńNo to na pewno słuchałem, ale po 10 latach ciężko mi cokolwiek więcej powiedzieć.
UsuńOoo, to polecam przesłuchać. Zdecydowanie jeden z najlepszych polskich albumów. Autorowi chyba udało się osiągnąć choć trochę tego, co reprezentują albumy ze Stanów :)
UsuńUwierzę ci na słowo.
UsuńA to że przestałeś słuchać pl rap wynikało wtedy bardziej z zażenowania poziomem sceny czy po prostu brakiem czasu i przez to zacząłeś się skupiać tylko na zagranicznym? Ja też od dawna słucham głównie rapsów z USA ale powrotu kilka razy w roku do pl rapu przy okazji premiery płyt niektórych raperów nie mogę sobie odmówić.
UsuńNikt mnie nie pytał więc się wypowiem. Polski rap to gówno, nikogo tym nie zainteresujecie, dlaczego tego nie rozumiecie?
UsuńJa sobie z powodzeniem odmawiam sprawdzania nowości z Polski i póki co czuję się znakomicie.
UsuńA powodów było wiele, wszystko mniej więcej sprowadzało się do tego, że zdałem sobie sprawę, jakie mam zaległości w rapie z USA i dla Polaków zabrakło miejsca w rozkładzie.
Dajcie mu spokój, jaracie się polskim rapem (Ja się jaram na przykład, ale to głównie przez pewną rzecz o której zaraz), to super ale fanowi metalu nie wpierdolisz jazzu mówiąc 'no ale to jest dobre, może spróbujesz', nawracanie jest takie dziecinne i naiwne.
UsuńA propo dziecinady to mam takie dość żenujące dla mnie pytanie, czy co to - w jakim stopniu twoim zdaniem znajomość języka wpływa na odbiór? Ja się dopiero uczę Angielskiego na jakimś w miarę ogarniętym poziomie i mam jeszcze dość duże problemy z rozumieniem tekstów, powoli się uczę ale idzie to dość topornie. Boli mnie to że takiego Canibusa, czy K-Rino to nie mogę dotykać póki nie ogarnę języka w takim dość dobrym stopniu, czyli za jakieś 2-3 lata. Co sądzisz i czy od razu jak zaczynałeś słuchać zza granicy to ogarniałeś język? Ja póki co tekstowo muszę się zadowalać polskimi odpowiednikami.
Nie miałem nigdy problemów z angielskim, zaczynałem od mainstreamowych rapów więc nie wskoczyłem od razu na głęboką, canibusowską wodę. Po 3, 4 latach ogarnia się to już dość dobrze, choć co będę kłamał- wygodniej posiedzieć przy rapgenius, i sam to czynię, nie mówiąc już o znacznie bardziej oldskulowym i przeznaczonym dla twardzieli ohhla.com
UsuńZnam książkowy angielski bardzo dobrze i w amerykańskich rapsach prawie zawsze trafia się kilka wersów kompletnie niezrozumiałych, bez rapgeniusa bym nie dał rady.
UsuńJuż znikasz z SLG? Jeszcze nie zdążyłeś się rozkręcić z dobrym forumingiem i dobrymi żarrtami.
OdpowiedzUsuńJuż mi się trochę znudziło, muszę znowu złapać zajawkę i wrócić na styczniowe głosowanie.
Usuń"poziom bitów jest niski. i nie jest to winą mody na słabe bity, ale powszechnie znanym faktem, że eminem nigdy ucha do dobrych bitów nie miał."
OdpowiedzUsuńhadero poza kontrolom. wgl to polecam poczytać stare ślizgi i dział z recenzjami gdzie grabiszczy namiętnie hejtował 50 centa, eminema, zarazem propsował wdzięki lil kim. okrutna beka przy lekturze w kiblu grana nie raz
grabiszczy doprowadził do upadku ostatnie poważne pismo o hip hopie w Polsce, mam nadzieję, że ma tę świadomość, gdy pisze biografie pokazującym cycki panienkom na ostatniej stronie "Faktu".
UsuńPolecam poczytajcie siebie sami i prosta refleksja
UsuńTo wszystko jest z pizdy
Zwłaszcza jak poczytasz jeszcze stare ślizgi
To prawie wszystkich można na czymś przyłapać, japa
Daj mi dalej opowiadać
Czy gdyby Popkiller zaproponował ci posadę recenzenta, przyjąłbyś ją?
OdpowiedzUsuńSądzę, że tak, ale musieliby zapłacić.
UsuńA na glamrapie ci płacą?? Jakiś konkretny hajs czy raczej drobne?
UsuńJest spoko.
UsuńCiekawi mnie swoją drogą kto jest właścicielem glamrapu. Kiedy glamrap powstał wszyscy byli przekonani, że to strona Tedego bo sam w wywiadzie rok wcześniej jak się obraził na hip-hop.pl przedstawił właśnie pomysł i na prostą stroną z newsami hh ala pudelek i stwierdził, że to jedyny patent na wykończenie serwisu wroga (jak teraz widać miał racje). Do tego jeszcze ta nazwa, taka sama jak nazwa płyty Tedego i od początku na tej stronie pojawiały się masowo propsy dla twórczości Jacka G. i do dzisiaj to widać, Elliminati zostało tam okrzyknięte płytą roku już w marcu a jak Tede wydaje płytę to newsy o nim dominują portal. Sam teraz zaprzecza żeby miał cokolwiek wspólnego z glamrapem. To kto jest tym właścicielem glamrapu i czemu dupa Tedego jest tam aż tak bardzo lizana? Zwykła armia psychofanów czy coś więcej?
UsuńAle gdybyś miał wyżyć tylko z recenzji, to by się raczej nie dało, nie?
Usuń1. Trochę złej osobie zadajesz te pytania :) Nie wiem, kto jest szefem, nie czytam żadnych newsów związanych z Tede, więc nie wiem też, czy mu włażą w dupę czy nie.
UsuńNa pewno ładną kasę koszą z tytułu reklam.
2. Sądzę, że można, w Polsce również, ale na pewno nie pisząc dla jednego zleceniodawcy. Nie chciałbym nawet tego, mam zbyt ciekawą pracę, by ja rzucać dla pisania o rymujących murzynach.
No to wejdź w dowolny news o Tede np. dzisiejszy http://glamrap.pl/1/17780-kurtrolson-nowa-plyta-tedego-w-2014, zawsze najbardziej lajkowane komentarze są w stylu "Tede król, 2013 rok Tedego" albo "Tede król i bóg". Podejrzane to bardzo w stosunku do reszty zdarzeń.
UsuńTEDE KRÓL to jeszcze chyba z hip-hop.pl tradycja.
UsuńNie interesuje mnie szczerze mówiąc ani zagadkowa popularność Tedego na glamrap, ani sam Tede, więc pozwolisz, że ani nie zajrzę w news, ani nie będę kontynuował tematu.
Czemu Eminem jest na rateyourmusic tak bardzo nielubiany? Pomimo pozytywnych lub mieszanych ocen w większości mediów tam zawsze zbiera baty. Dla mnie to kpina dać tej płycie poniżej 3.5/5. Chojny oczywiście w formie i dał 2.5/5. http://rateyourmusic.com/release/album/eminem/the_marshall_mathers_lp_2/
OdpowiedzUsuńEminem ma znacznie poważniejszych hejterów, niż jakiś kurwa hader ze ślizgu. Jakbyś popatrzył na amerykańskie fora, to murzyni w dalszym ciągu nie mogą zapomnieć mu rasistowskiego wybryku, hipsterzy nie mogą mu wybaczyć, że usuwa w cień tak prominentne figury antyrapu jak Aesop Rock czy El-P, a zgorzkniali rockowcy dają jedynki lub dwójki dla zasady.
UsuńDo mnie silniej przemawia to, ilu ludzi pójdzie do sklepu i wyda swoje pieniądze na płytę, recenzje się dla mnie też liczą, ale nie te z RYM, tylko z poważnych mediów, a te póki co są dobre, ba, nawet bardzo.
Na oceny chojnego czy hadero nie ma co zwracać uwagi, ten pierwszy ocenił wyżej 2 Chainza w tym roku od Eminema także wyklucza sam siebie z brania go na poważnie. Pewnie gdyby takie same linjki jak Em położył jakiś Danny Brown czy Bronsolini to spuszczaniom tej dwójki by nie było końca. No i też jestem ciekawy wyniku sprzedaży, o pobiciu Recovery w pierwszym tygodniu raczej nie ma mowy ale ciekawe jak blisko będzie do tamtego wyniku.
UsuńTeż jestem ciekaw, nie pamiętam już szczerze mówiąc, jak było przy okazji "Recovery", ale teraz Eminem macha do nas praktycznie z każdego muzycznego portalu, na 100 sposobów, a hhdx to już w ogóle poza kontrolą, 4 z 5 promowanych newsów na głównej dotyczy Eminema.
UsuńNie zdziwiłbym się, przy takiej promocji, jakby sprzedał tyle samo, co z poprzednią płytą.
Jakby do singla z Rihanną był klip od miesiąca to wtedy by może pobiło, tak to dużo zależy od sprzedaży CODa w gamestopie.
UsuńCo do tego ze ktos tam dal wieksza ocene Dwom Lancuchom to bym sie nie zgodzil ze to jakis argument. Po prostu jak ktos ocenia 2 Chainza to bierze pod uwage jego poziom i ocenia go w jego skali tak jakby, a jesli ktos ocenia Ema to troche inne rzeczy sie bierze pod uwage. Ale tez nie moge zrozumiec jednego, czego portale tak sie rozpisuja o tej plycie Chainza.
UsuńTo pewnie i racja, 3,5 dana raperowi XX a 3,5 dana raperowi YY mogą oznaczać dwie różne rzeczy- raper XX zrobił wszystko, co w jego mocy i ograniczonym talencie, by nagrać słuchalną płytę, raper YY zanotował spadek z tronu i nie dorównał poziomem samemu sobie na poprzedniej płycie, która dostała notę 5/5.
UsuńAle nie wiem, czy to akurat tutaj zda egzamin, w przypadku 2 Chainza i Eminema.
Bez sensu jest takie ocenianie muzyki, jak ktoś ma ograniczony talent to po prostu nigdy nie będzie mieć wysokiej oceny - proste. Oceny chojnego nie mają wg. mnie jakiegokolwiek sensu jak dał ostatniej płycie Dannego Browna 4.5/5, Kanye i 2 Chainzowi 3/5 a Jayowi i Emowi 2.5/5, no błagam.
UsuńChojny ma spore problemy- blog nie wypalił, soulbowl odwiedza z 10 osób dziennie, musi próbować być kontrowersyjny na innych polach.
UsuńSądzę jednak, że nie powinieneś aż tak przeżywać ocen jakiegoś anonima z internetu.
Ależ nie przeżywam :) Tylko tłumacze dlaczego nie biorę pod uwagę tego typu ocen MMLP2.
Usuń"Co ciekawe, Nas przed nagraniem kawałków na "IWW" chciał zrobić album z... Marley Marlem, kombinowali nawet coś razem, niestety, ten zachował się niegodnie i bity z tracków przeznaczonych dla Nasira "pożyczał" innym murzynom, o czym Jones dowiadywał się dopiero słysząc je w radiu."
OdpowiedzUsuńPrawdopodobnie przez pazerność Marley Marla na ILLMATIC nie wszedł bit, który ostatecznie wylądował u Da Youngstas w kawałku "Mad Props". Należący wówczas do stajni Marla producent K-Def zrobił ten podkład specjalnie dla Nasa. Ten instrumental + Nas to mógł być wtedy hit, który znacząco podbiłby sprzedaż krążka. Taka kolejna ciekawostka odnośnie debiutu.
http://www.youtube.com/watch?v=sS5i6uz-iIE
O dzięki, nie wiedziałem.
UsuńBardzo dobry bit, pasowałby na "Illmatic".
Beka z Marleya w sumie, stracił szansę na wejście z buta w nową erę i powoli odszedł w zapomnienie, jakby tam coś produkował, to dzisiejsze nastolatki nie wzruszałyby ramionami na dźwięk jego ksywki.
https://www.youtube.com/watch?v=OON-tX3HIcs#t=19 fragment jeszcze jednego kawałka dostępnego w tej wersji z codem
OdpowiedzUsuńProszę proszę, jak sampel. Em rzadko rapuje na takich klasykach, czekam na finalną wersję.
UsuńCzemu bóg rapuje z playbacku?
OdpowiedzUsuńBerzerk: http://www.dailymotion.com/video/x16qa3s_hd-eminem-berzerk-snl-11-2-13_music
Survival: http://www.dailymotion.com/video/x16qayu_hd-eminem-survival-snl-11-2-13_music
Dobre pytanie, nie pierwszy raz zresztą. Nie mam odpowiedzi na to pytanie, może nie ma już warunków na takie akcje i nie chciał być drugim przypadkiem Lany Del Rey? Może mu się nie chciało albo był naćpany? Nic go w każdym razie nie tłumaczy.
UsuńSzczerze to występ w TV z playbacku mogę mu wybaczyć, co innego jakbym się wybrał na koncert.
UsuńNie no to jest występ przed publicznością mimo wszystko, nie wiem, czy program leciał na żywo, ale Shady wyszedł z ekipą, z Rickiem za konsoletą, z niby-zespołem trzymającym dziarsko gitary- to aż się prosi o energiczny, prawdziwy show, a nie naśladowanie Angeliki Fajcht. Choćby z szacunku dla ludzi, którzy tam w tym studiu siedzieli.
UsuńPewnie chciał dać hadero pożywkę, heh. Czekam na recenzje MMLP2. http://glamrap.pl/2/17749-eminem-o-kendricku-lamarze-niesamowity
UsuńPewnie zrobił tak z tego samego powodu co daje tak mało featów ostatnio. Najważniejsze, żeby Em na normalnych koncertach nie jechał z playbacku.
UsuńA do czego ja dałem link w odpowiedzi dla pierwszego anonima?
UsuńNie ważne już się bóg odkupił cisnąc Rap God na żywo :) http://www.youtube.com/watch?v=83kYckdO-HU
Usuńhttp://www.youtube.com/watch?v=CB0gNT4-tIE Klip Rossa. Kilo in the kitchen, pussy niggas Merry Christmas Jeden wers zjada całego Eminema w tym roku :D
OdpowiedzUsuńKękę jest leprzy od obu.
UsuńSieah widzę na bieżąco z polskim rapem. A klip grubasa bardzo dobry. :)
Usuńhttp://www.xxlmag.com/news/2013/10/dj-quik-retiring-wont-help-sell-100-million-records/ Nie smuc sie, Quik nie odchodzi.
OdpowiedzUsuń"Quik voiced that his frustrations lies with younger artists asking that he give up his time and effort to work on their projects for free, a practice that Quik finds distasteful and disrespectful of his work as a seasoned hit-maker."
UsuńCiekawe który ananas się tak do niego zwrócił po bity za friko.
Dobrze, że nie odchodzi, choć to jednocześnie smutne, że nie potrafi się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
Co ja tam czytam? Chciał robić rzeczy po staremu, ale świat się zmienił, on się nie dostosował i teraz wykonuje takie ruchy i wygłasza takie odezwy. Pomyślcie o tym, jak będziecie następny raz jojczyć, że wasz ulubiony raper "się sprzedał i nie śpiewa już jak w 1994 ;( ;( ;( ;( ;(".