czwartek, 23 maja 2013

French Montana- Excuse My French [21.05.2013]


Recenzja trafiła do szuflady.


Nie będziecie mieli racji, gdy powiecie, że Maroko znane jest tylko z "W Stronę Marrakeszu", klasyki kina lgbt (zwłaszcza g). Powinniście wiedzieć, że kraj ten wydał także takie nazwiska jak m.in. Just Fontaine, Juliette Binoche, Jean Reno, stamtąd pochodzi Cilvaringz, kiedyś nawet jasno świecąca gwiazda familii Wu-Tang.
Marokańskie korzenie posiada też, a jakże, French Montana, raper reprezentujący twardy i krwawy Bronx (ciekawskich uświadamiam- nie, Hannah Montana nie ma koneksji z Frenchem i nie jest z Maroka). Kolega cierpliwie budował swój hype, wydając mikstejpy, udzielając się gościnnie na lasujących mózgownice refrenach, pojawiał się w blasku fleszy tam, gdzie trzeba, i dostał nie jeden zacny kontrakt, ale aż trzy, dzięki czemu producentami wykonawczymi na debiucie są Rick Ross i Diddy. Jak to jednak często ostatnio bywa w naszym światku, nawet to nie wystarczyło...
Nie wiem doprawdy już, czy istnieje prosta recepta na dobrą sprzedaż w amerykańskim hip hopie. Skoro nie pomaga już nie jedna, ale trzy potężne wytwórnie (Bad Boy + MMG + na dokładkę Interscope), nie pomagają featuringi najpopularniejszych ludzi w biznesie, nie pomaga lans w mediach, nie pomógł nawet mini-beef z 50 Centem. Zastanawiam się, co jeszcze mógł zrobić Frenchy, by prognozowana sprzedaż w pierwszym tygodniu wyniosła więcej, niż 50.000?
Zrobić chybiony stage diving jak Miguel? Sfałszować własną śmierć jak Tim Dog? Może zaszarżować na paparazzich jak Yeezus Kardashian? Cokolwiek, co mogłoby zmienić odbiór "Excuse My Sales"? Tym zajmiemy się w tej recenzji, no, i coś tam pewnie o samej płycie też napiszemy.

środa, 8 maja 2013

R.A. the Rugged Man- Legends Never Die [30.04.2013]




Po raz kolejny przychodzi mi zmierzyć się z pupilkiem tej części słuchaczy, których nienawidzę najszczerzej. Serca owych paziów zdobył koniunkturalnymi akcjami typu nagrywanie, jeszcze w zamierzchłej przeszłości, tracków o tytule "Every Record Label Sucks Dick".
Nikogo nie powinno więc dziwić, a zwłaszcza jego samego, że teraz, zamiast robić hiciory, jest kolegą z wytwórni takich asów wystawnego życia, jak Hell Razah czy Termanology. Koleżka ten, poza swagiem pana Zenka z Centrala (oni to dopiero mają kartoniady, niech się Kamp Nołu schowa), nie ma wielkich osiągnięć w swojej karierze. O dziwo, jak na gościa totalnie spłukanego i gwiazdę jednego gościnnego występu, R.A. The Rugged Man ma zadziwiająco wiele do powiedzenia na temat mediów, rapgry i polityki wielkich wytwórni. Zazwyczaj takie wynurzenia to festiwal populizmów i komunałów, którymi podniecać się mogą wyznawcy rozmaitych internetowych bożków i 16-latki przekonane, że banknot to zło, ale na szczęście Rugged Man, choć nie cieszy swym imydżem niedomytego kloszarda, ma do zaoferowania nieco więcej niż tylko ciągłe wspominanie o tym, jak to go kiedyś oglądali Neptunes. Trzeba przyznać, że trudno znaleźć drugiego równie oryginalnego brudasa w puli, nie tylko białych, raperów.
Spytacie- co bym mu powiedział, jakbym go spotkał? O co zapytał? Może o to, czy kocha robić rap, co sądzi o "Lollipop", albo o podobnie epicką, znaną z wywiadów popkillera, rzecz?
Otóż nie, najpierw przede wszystkim bym się spytał, czy te 2zł to na pewno kurwa na bułkę (bo mam podejrzenia), potem natomiast przytoczyłbym cytat Biggiego drwiący z jego osoby i, by zadowolić popkillerowców, dodał "czy kocha Biggiego" z pytajnikiem na końcu, temat ten bowiem wydaje się go mocno irytować.
Jakbyśmy już tak sobie pogadułkowali, rozmowa zeszłaby na nowy album, to na pewno padłoby mordercze- facet, ale to już 2013, wiesz?