poniedziałek, 16 stycznia 2012

KRS-One- The BDP Album [January 10, 2012 ]


Ocena:



Rap

Muzyka

Klimat


KRS-One?? Naahhh...I don't like KRS no more 'cause he just think he's too dope.
He let his ego take over his shit and that's what brings him down. When he was like that (shouts "Blow it to yourself"), when he was like that, then he was a ten but now, 'I am Hip Hop'!!!
Eat a dick nigga. Eat a muthaphukkin' dick!

Fragment klasycznego wywiadu udzielonego przez Notoriousa B.I.G. dawno, dawno temu jest najlepszym wstępem, jaki można sobie wyobrazić recenzując najnowszy album samozwańczego Nauczyciela z Bronxu, weterana hip hopu KRS-One'a. Człowieka, który kiedyś był głosem pokolenia, jednym z ważniejszych przedstawicieli tzw. "świadomego rapu", stawiany w jednym rzędzie z Public Enemy, The X-Clan czy Brand Nubian.
Jak mawiał kolejny klasyk- co było a nie jest, nie pisze się w rejestr.
Od dobrych 10 lat KRS-One to klasyczny przykład szwendającego się bez celu tetryka, zagubionego wśród nowych trendów i w żaden sposób nierozwijającego starych.
Biorąc pod uwagę fakt, że wielki Kris nie zamierza bynajmniej odkładać majka na wieszak i zająć się oglądaniem telenowel, możecie się spodziewać, że będzie częstym gościem łamów tego akurat bloga.
Bo ten blog cieszy się z porażek innych, takie to w końcu polskie.
No, ale mieliśmy o starości i bezużyteczności...


"The BDP Album" to męcząca i nudna wycieczka w prze-hip-hopowy świat KRS'a, w którym to on sam jest królem mikrofonu na imprezach, a inni MC's uciekają przed nim w popłochu. Wszystko to podane na stół po staremu, technika Teachera jest mocno przeterminowana, a przekaz i morały płynące z kawałków banalne i tandetne jak piwo ze ś.p. Leader Price'a.
Braggadocio jest drętwe, technika nieistniejąca, nawet panczy nie próbował stworzyć by się choć trochę poratować.
Tak się zastanawiam, czy KRS nagra jeszcze kiedyś album tak niejednoznaczny i stawiający pytania jak te, które nagrywał w latach 90-tych. Czy już zawsze skazani będziemy na słuchanie tych samych, dosłownie tych samych konceptów bez ani krzty dawnej iskry i zaciętości.
Jeden track na wszystkie 14 przedstawia tekstowo jakąś dodatnią wartość, jest to "2012" (w ciekawy sposób rozkminiający daty, Azteków, Majów, przypadkowość (Lub nie?) takich i takich akurat dni, lat, epok) na dodatek znajdujący się na samiuśkim końcu płyty. A tu trzeba przebrnąć przez resztę...
Patrząc wstecz mamy to, co zwykle-
1. KRS tu jest od dawna
2. KRS z pogardą patrzy na nowych
3. KRS czasem nie patrzy z pogardą, jak radzi ci byś się wziął w garść
4. KRS na koncertach i pojedynkach niszczy wszystkich
5. KRS rozkręca imprezy

Zastanawiacie się pewnie jakie imprezy mógłby rozkręcać KRS poza tymi w Domach Spokojnej Starości... Też nie wiem.
KRS-One stracił już praktycznie wszystko w każdej sferze, w braggadocio zjadają go już nawet mainstreamowcy (Wale, Saigon), a w kategorii rapu myślącego nie ma szans z takimi markami jak Immortal Technique czy Pharoahe Monch.
Tym bardziej, że w odróżnieniu od tych wyżej KRS zalicza regres za regresem także w kwestii doboru podkładów.


Producent (DJ) Kenny Parker, członek Boogie Down Productions od chwili tragicznego zejścia Dj'a Scotta La Rocka, prywatnie brat KRS'a, postarał się wybitnie, aby na nowej płycie legendy rapu nie znalazł się żaden profesjonalnie brzmiący podkład.
Wystarczy powiedzieć, że najlepszy klimat oferują... Intro i Outro.
Mocny lirycznie "2012" jest rapowany na tak paskudnym, podłym i złośliwie chyba niedorobionym paździerzu, że Owsiak musiałby zbierać dla niego 20 lat. "Forever" wkurza człowieka kakofonią, a cała reszta zrobiona jest na odwal się, po amatorsku, bez krzty charakteru, który bił przecież jakoś z bitów Freddiego Foxxxa czy True Mastera na płytach z 2011.
Całość jest nudna, płytka i zniechęcająca do powrotu. I nie chodzi tu o to, że jest za bardzo staro szkolna, albo nowojorska, albo truskulowa. Wspomniany Monch, J-Live, Zion I, M.E.D., nawet Statik Selektah pokazali, że tak pomyślane płyty mogą oferować bardzo, bardzo przyzwoitą warstwę muzyczną. W przypadku "The BDP Album" masz dość po dwóch pierwszych sekundach każdego bitu.
Jeszcze ma czelność Kenny stwierdzać, że "Całość została przypilnowana przez Scotta La Rocka". Jestem pewny, że ten ostatni teraz przewraca się w grobie, albo przesypuje w urnie...



Emerytura na Florydzie:
+ eee... "2012" to dobry tekstowo track

Demencja w hospicjum:
- nudny, zagubiony KRS
- FATALNE PODKŁADY
- zero klimatu
- wyraźnie gorsza od poprzedniczek, które też przecież opus magnum nie były



Przykry, doprawdy przykry jest upadek KRS-One'a.
Raper nie prezentuje dziś sobą już praktycznie niczego. Wszystko już robił wcześniej, robił lepiej i ciekawiej.
Jeśli ktoś koniecznie chce jednak dać Teacherowi jeszcze szansę, może niech poczeka do premiery płyty, którą zapowiedział w duecie z Dj'em Premierem. Jak z nim się nie uda, to nie uda mu się już z nikim. Nigdy.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Top 10 roku 2011... do waszej interpretacji



























Potrafisz rozszyfrować o jakie płyty mi chodzi?

piątek, 6 stycznia 2012

Nagroda im. Złotego Kulfona

Pojawiły się tu i ówdzie pytania drążące temat mojego rankingu.
Fakt, nie było na moim blogasku porządnego podsumowania minionych 12 miesięcy, a i na napisanie porządnych recenzji brak ostatnio trochę czasu i ochoty.
Postanowiłem zatem spełnić wasze prośby i sporządzić poprawny, wiarygodny spis najlepszych pozycji a.d. 2011.
E, wróć....


Podsumowania są tandetne, nudne i efekciarskie. A już wypisywanie najlepszych płyt to zwykle stek komunałów typu "kozak flow, dobre bity i do tego niekomercja!!!".
Wszystkie takie zestawienia, jakie czytałem są nudne i sztampowe- obrazek + parę linijek mądrego tekstu wg autora wpisu, a za ciekawe to tych wypocin chyba nawet on sam nie uważa.
Ło, gratulacje czarnuchu, masz swoją listę top 10 roku 2011, chcesz ciastko?

Uznałem toteż za jawną niesprawiedliwość fakt, że nikt nie robi podsumowania pod tytułem "Najśredniejszy album roku".
Postanowiłem więc zerwać ze sztampą i tandetą tradycyjnych rankingów, i nagrodzić atencją albumy, które wszyscy skreślili, które zaginęły w morzu innych. Nie, nie będzie to lista najgorszych (za dużo jadu) ani najbardziej niedocenionych (boring!!!), a tych, którzy nie próbowali dość mocno, albo na próbach tych polegli.
Płyt ze wszech miar nieepokowych, które wypadają z głowy po pierwszym wysłuchaniu.
Wybieram celowo produkcje nudne i bezpłciowe, takie, które nie zaskoczyłyby cię nawet wtedy, gdybyś 5 minut przed wysłuchaniem dowiedział się, że nagrała ją twoja stara.

Jeśli szukałeś powodów, by przestać czytać tego bloga, to teraz dostałeś najlepszą wymówkę.

Cała reszta niech zapnie pasy i przygotuje się na najnudniejszą wycieczkę muzyczną w ich krótkich żywotach.

Kategoria 1

Oceny 3/5, czyli sieah ziewa

Do boju staje 4 wybranych przez mnie średniaków, każdy gotowy i skory do pokazania, kto potrafi najlepiej dobiec do mety na 33 miejscu.


Każdy zapalony fan umierania z nudów znajdzie na tym cedeku naprawdę sporo wspaniałych chwil dla siebie i rodziny. Genialny, melatoninowy głos i takiż flow Counta wzbogacone o do bólu standardowe, sklecone wg wszystkich truskulowych dekalogów podkłady to idealny prezent na święta. Te z 1 listopada oczywiście. Insight coś tam próbuje nas raz czy dwa szturchnąć, ale nie z nami te numery, śnić mamy prawo i śnić będziemy.


Czym byłby hip hop bez Pete Rocka? W 1992... W 2011 hip hop bez Pete Rocka jest idyllicznym miejscem, w którym dzieci radośnie trzymając się za ręce biegną podśpiewując wesoło w stronę plebanii (to było podłe). A czym by był hip hop bez duetu Smif N Wessun?
Zauważylibyście różnicę? Ja też nie. Panowie jednak nie zważając na to postanowili sklecić najmniej perwersyjny i najrzadziej inspirujący trójkącik wszech czasów.
Wszystko jest tu tak średnie, że aż się zastanawiam, czy jest sens dalszego pisania.


Prawdziwy bóg średniakowatości! To mój idol i ulubiony kubeł na pomyje od jakiegoś czasu, ale postanowił zrobić mi na złość i nagrać cd nie do końca podły, a wręcz ożywający na końcu. Wszystko jest tu dalej takie samo jak w jego produkcjach w 2009, 2007 czy 2005, ale pokonał pewnie barierę tandety. Polecam "Wonder Years" tylko tym, którzy chcą czymś zagłuszyć głośno pracującą pralkę. A że muzycznie zwycięsko z pojedynku wyjdzie pralka, to temat na inną, piękną opowieść.



KRS-One zatrzymał się w rozwoju w 1997, i choć pewne sygnały naszego organizmu dają nam do zrozumienia, że demencja nas dopada, to wielki Krzyś od kilkunastu lat nie może się domyśleć, że wyszedł z domu i nie może do niego wrócić. Dobry wujaszek Freddie Foxxx dał mu niestety tylko ustne wskazówki, a tego pana trzeba już odeskortować. Najlepiej w kapcie i szlafrok, mikrofon powiesić w drugim pokoju, nie znajdzie.

Kategoria 2

Oceny 2,5/5, czyli sieah śpi

Tym razem 3 skarby, płyty, które tak cudownie zapadną w pamięć, że o tej zapaści będę pamiętał długo. To prawdziwe Adonisy wśród średniaków, primusy górnik zabrze paresy.
Tak beznamiętne, bezsensowne i tak ulotne jak rzucenie pereł przed księgowych.


Co powstaje jak mamusia i tatuś się przytulają? Mały Hassanek. Uwielbia grać w szachy, niestety, głównie sam ze sobą. Jego wywody, uliczne prawdy są mniej więcej tak samo satysfakcjonujące, jak zwycięstwo w takiej tytanicznej potyczce. W sukurs idzie mu na szczęście zupełnie zwykły producent Apollo Brown. Na szczęście dla ich szans w tym rankingu, oczywiście. Największe emocje płyta wzbudza wtedy, gdy zobaczysz, że okładka zlewa się z tłem bloga.


Ta płyta to udawanie, że upośledzony umysłowo kuzyn jest absolutnie normalny, i że nie ma się go ochoty ubić packą na muchy. Jego ślinotok jest normalny, a podcieranie w wieku 23 lat, nie zgadniecie, normalne. Oczywiście wielki szacunek dla ludzi zajmujących się takimi ludźmi, ale prośba mała- jak by któryś podopieczny nie daj boże nazywał się Jus Allah, zróbcie TO bez wahania, dla niego życie i tak nie będzie piękne. "Violence Begets Violence" to idealny przykład tego, jak flaki, krew, konspiracje i wszelkie inne złorzeczenia mogą człowiekowi po latach spowszednieć i wywoływać obojętność.


Przy słuchaniu tej płyty wybaczyłem siostrze rozbicie mojego samochodu w 2008, psu przeżucie ulubionego figurkowego Batmana (no co, wy nie macie takich?), żonie ciążowe humory, a juniorowi wszystko to, co jeszcze wybaczone będzie mieć musiał.
Unosiłem się w tak cudownej muzycznej próżni i pustce, że aż musiałbym zaśpiewać
yU shook me aaaaaaaall niiiiight loooooooooooong!!!!!!!!!!
gdyby nie brzmiało to tak dwuznacznie (no wiecie, dwaj faceci, dorośli, nie ma wymówki, że to prysznic po basenie, więc mogą razem być nago).
yU jest tak do bólu standardowy i nudny, a bity tak zwietrzałe i oklepane, że aż serce samo rośnie na myśl o tym, jak często ten człowiek będzie gościem moich łamów.

Kategoria 3

Oceny 2/5, czyli... no cóż

Zestawienie zamykają tytani nijakości. Płyty już bardzo złe, ale w dalszym ciągu coś tam sobą reprezentujące.
Prawdziwe arcydzieła sztuki fonograficznej, raperzy drwiąco parskający na specjalistów farmaceutyki trudzących się nad idealnym środkiem na sen, twórczy i interesujący jak zajęcia z origami dla saperów-weteranów, jak oglądanie wzrostu trawy.
Księżniczka z twojego powiatu wyprosiła u nich, żeby jednak zostali w domach, że ten smok to w sumie dobry chłopaczyna, porządny smok-katolik...



Mhjmhmhmhm mhlylymlymlym Hmmmllym Hmmlym
Mllym Hlllym We Killin Them Fake Mhhnlynmn

Takie zapisy konającego homo-paralityka raczą nas przez przekrój całego albumu Myka 9, znanego skądinąd z całkiem zacnych grup.
Błagałem podczas słuchania tej płyty, by zdarzyło się na niej coś ciekawego, no i żeby może coś się zmieniło w życiu Andrzeja Leppera. Ależ ten los przewrotny, bo brak muzycznych emocji trzymał w nie-napięciu do końca.
Grzebanie w tym syfie i szukanie jakiejś iskry przypomina próbę wygrania wyścigu w Nfs używając tylko skrętu w lewo. Co ciekawe, nieźle mu wychodzi śpiewanie. Ale mało poza tym. Bełkot podpitego robotnika po podstawówce, na dodatek bez dwóch jedynek na nużących i staroświeckich bitach. Wszystko na swoim miejscu.


Bolesna płyta, bolesna jak zatwardzenie po wygranym zakładzie o połknięcie dwóch metrów drutu kolczastego.
Bolesna dla fanów The LOX, dla fanów samego Stylesa, Jadakissa.
Nie będę nawet więcej pisał, bo do dziś odczuwam złość.



Płyta przewidywalna niczym konkluzja historii bachora z suszarką w wannie.
One Be Lo postanowił zrobić perfekcyjny truskulowy mjuzik, i na nieszczęście dla innych także postanowił go opublikować. Wszystko jest tu tak ograne i prostackie, że aż powstaje pytanie- po co to komu?
Ponoć jedyny medykament na liście refundowanych leków, przy którym lekarze boją się stawiać "refundacja do decyzji NFZ".
Ta płyta to jak cudowna podróż przez magiczny tunel wśród urzekających kolorów i zapachów, niestety, droga prowadzi prosto do ścieków. Nie ma tu absolutnie niczego poza szarością, a ten kolor nigdy nie był modny. Nie żebym się znał na modzie jak co. Nie ma swagu, to nie słuchamy.
Widywałem już w życiu pod oponami żwir, który oferował ciekawszą zadumę intelektualną niż "L.A.B.O.R.".

------------------------------------------------------------------------------

To już wszystkie typy! 10 najwspanialszych! I niech teraz ktoś powie, że geje, masoni i średniaki nie mają swojego przedstawicielstwa w polskich mediach.

Czas chyba teraz wybrać tego NAJŚREDNIEJSZEGO, tego, który wzniósł się wręcz na wyżyny nijakości. Kogoś, kto jest absolutnie szary, niewyróżniający się niczym ale również niebędący katorgą dla uszu.

Po długim namyśle i setkach godzin spędzonych nad tym, kto tak naprawdę jest najbardziej jakiś wśród nijakich, decyzja o przyznaniu nagrody im. Złotego Kulfona może być tylko jedna.




GRATULUJEMY!

Tak wiemy, chcesz podziękować mamie, Bozi i producentom, ale musisz już niestety wyjść.
Ale coś czuję, że znając Pete Rocka spotkamy się jeszcze na tej gali....


------------------------------------------------------------------------------


A wg ciebie, drogi czytelniku, jaka płyta była tą najśredniejszą ze średnich?