środa, 3 października 2012

Jedyne takie Top 20


Coś się kończy, coś się zaczyna, powiedział Słowacki... czy kto tam kurwa. Zaczyna się mowy rok niebawem, kończy się moje lenistwo blogowe. Szykuję dla was przyjemną niespodziankę, która pojawi się mam nadzieję tutaj jeszcze przed końcem roku. Pojawi się też zapewne recenzja Chiefa Keefa oraz niedzielny wpis poświęcony gorącemu tematowi ostatnich dni... Albo nic się nie pojawi i znowu nie będę nic pisał, jak będę miał kaprys.
No, ale przejdźmy do rzeczy. Druga dziesiątka najlepszych raperów w historii stoi oto przed wami otworem, niczym ta wasza koleżanka, która to się zawsze jej mać zastanawiacie dlaczego tak szybko awansuje. Nie byłbym sobą, sprzedajnym glamrapowym ścierwem, jakbym wam dał wszystko na tacy. O takiego. Tak, zgadliście, 10 obrazków, wy musicie odgadnąć. Tak, było to już, ale rok temu i miałem nadzieję, że zapomnieliście.
Jak już przełkniecie złość, spróbujcie zgadnąć.
Przy zgadywaniu kierujcie się znajomością piosenek, tytułów, płyt, tekstów, a w 2 przypadkach uruchomcie obszar mózgu odpowiedzialny za skojarzenia.


Z-Ro- Angel Dust [October 2, 2012]


Ocena:


Fani dirty southu nie mają łatwego życia. Wyzywani od najgorszych, kojarzeni z najpodlejszymi dokonaniami całego gatunku, tworzą zwykle swoje własne getta. Przewagę nad gettami truskulowców mają zwykle taką, że w ich gronie pojawia się dużo kobiet, podczas gdy u szczękościsków Rawkusowych rolę tę odgrywa najbardziej gibki pasywny. Południowcy z owym brzemieniem ostracyzmu żyją w miarę swobodnie, bo mają swoją tajemną wiedzę. Wiedzą bowiem, że prawdziwy dirty south wygląda zgoła inaczej, niż chcieliby wrogowie, i jakby się uprzeć, to można by spokojnie nie uwzględniać w gronie reprezentantów Lil Wayne'a czy Ricka Rossa. Jako pierwszą salwę w zacięte pyski tradycjonalistów można by załadować kopię najnowszej płyty weterana z Houston, Z-Ro. Płyty z paru względów także tragicznej, ale o tym może później...