niedziela, 15 lipca 2012

Nas- Life Is Good [July 13, 2012]





Ocena:


Wiele wody w rzece Hudson upłynęło, odkąd Nasir gościł na skromnych łamach tego bloga. Wiele zmieniło się też w życiu Nasa, które ponoć jest dobre. Choć sam raper w trakcie trwania albumu wyjaśnia, dlaczegóż owa egzystencja taka jest, to na pierwszy rzut oka nie wygląda to dobrze. Problemy z wydaniem "Lost Tapes 2", krwiożerczy urzędnicy z IRS, zachłanna była żonka- to wszystko zmusiło rapera to zawierania nie do końca pewnie aprobowanych przez niego, jak i fanów, znajomości. Te "przyjaźnie z konieczności", jak Rick Ross czy Nicki Minaj, nie są zdecydowanie na tym samym poziomie obory co Jadakiss i Styles w gorącej współpracy z Paris Hilton, ale jak ktoś uważał jeszcze Jonesa za ostatni bastion nowojorskiej tradycyjnej szkoły szczękościsku i bezkompromisowości, to może zacząć sobie szukać nowego idola. Na "Life Is Good" znajdą co prawda i parę akcentów dla siebie, ale z ostatecznego rezultatu niekoniecznie muszą być zadowoleni.


O dziwo album nie powstawał w bólach, nie było skandali z nim związanych, ma normalny, choć oczywiście nienachalnie ironiczny, tytuł, jest bez żadnych wątpliwości efektem ciężkiej pracy i całkiem niezłego pomysłu na koncept całości. Koncept do końca zrealizowany nie został, no, ale w końcu na koncepty mogą sobie pozwolić albo artyści zdecydowanie poza mainstreamową orbitą (The Roots), albo będący owego mainstreamu definicją (Watch The Throne).
Nas zakasał rękawy, zebrał zróżnicowane, zacne grono producentów, przelał swoje myśli na papier i nagrał płytę szczerą, pozbawioną fajerwerków (przynajmniej tych udanych), przełomowych stwierdzeń czy rozwiązań muzycznych.
Sprawdzeni w bojach Salaam Remi i No I.D., wspomagani przez świetnych J.U.S.T.I.C.E. League czy zakurzonego, lecz wciąż żywego Buckwilda pomogli Nasowi przeprowadzić pomysł, ubierając go w sprawdzone, zawsze przyjemne dla ucha szaty.
Efektem końcowym jest album, od którego można bez problemu zacząć swoją przygodę z twórczością Nasa, oczywiście tą z XXI wieku.




Zastanawiałem się, jak wypadnie płyta Nasa w konfrontacji lirycznej z ostatnim, dość wybrakowanym pod tym względem dziełem Commona.
Mroczny Escobar czy zagubiony pajac z "You Owe Me"?
Nasty Nas czy Esco-trash z "Hero"?
Pójdzie na kompromisy czy zostanie sobą?
Będą tracki dla kobiet? Do klubu?
Cóż, track do klubu jest, "Summer On Smash" się nazywa, został zrobiony przez Swizz Beatza, i owego Swizza na featuringu, szczęśliwie tylko refrenowym, zawiera. Track wyraźnie koniunkturalny, wsadzony raczej na siłę celem rozruszania także żeńskiej, białej części słuchaczy, która to, chcecie czy nie, w USA jest głównym nabywcą płyt. I to nabywcą prawdziwym, fizycznych kopii w sklepach czy cyfrowych na Itunesach. Osiedlowe murzyny bootlegują, bo robią mikstejpy do swoich zdezelowanych sedanów. Nie dziwcie się więc, że nawet tutaj taki akcent się znalazł.
Sporo tłumaczenia jak na jeden kawałek, ale cóż, song na pewno mógłby wypaść z oficjalnej tracklisty, z pożytkiem dla reszty. Niemniej, z bólem, jako wierny fan Hovy, musiałem przyznać, że "Summer On Smash" jest dużo lepsze niż "On To The Next One" z "Blueprint 3".
Taki kompromis ze strony Nasa, choć niekoniecznie nie do pomyślenia w przeszłości (vide "Hero"), jest dość osobliwy. Collabo też osobliwe, egzotyczne rzekłbym. "Summer On Smash" powinno trafić na jakiś mixtape T.I., jestem pewny, że on by zrobił lepszy użytek z potencjału, jaki tkwi w bicie. Nas, w nieswojej tematyce, nieswojej konwencji, jest zagubiony i przez to mało wiarygodny.
Może się wydawać, że będzie jeszcze gorzej, bo tracki dla kobiet też są... na nasze szczęście, nie dla tych promiskuitywnych z parkietu pobliskiego klubu, ale dla tych naprawdę ważnych w życiu każdego faceta.
"Daughters" w rozbrajający, szczery, prawdziwy sposób rozprawia się z zadaniami rodzica w trudnym egzaminie rodzicielskim.
Nikt normalny nie nazwałby Nasa przykładnym tatusiem, a nawet jakby próbował, to sam raper sprowadziłby go na ziemię tymi linijkami:


Tekst nr 1


Plus she's seen me switching women, pops was on some pimp shit
She heard stories of her daddy thuggin'
So if her husband is a gangster can't be mad, I'll love him

Tłumaczy jednak, jak radził sobie z wyzwaniami, jak widział córkę wchodzącą w dorosłość, wykłada na stół, jak zareagował na jej wybryk z kondomami, wtrąca nawet ironiczny i gorzki wers o Carmen, słowem, nie jest on obojętny wobec tego, co Destiny Jones będzie robiła w swoim życiu. I choć dodaje, że synowie są nie mniej ważni, to hymn dla dziecka płci żeńskiej przechodzi do historii, na pewno jako jeden z najlepszych tego typu utworów.

Drugim trackiem dla kobiet jest rozliczeniowe "Bye Baby", dedykowane oczywiście Kelis. Ich niefortunne rozstanie do dziś pewnie jest upokarzające dla Nasa. To miała być kontra na Jaya i Beyonce, nowa celebrycka para, uzupełniająca się i kontrowersyjna, a jednocześnie zgrana i kochająca się na tyle, by spłodzić bachora. Jak to jednak w życiu Nasa bywa, jego "babymama" nie była tym, za kogo się podawała, piękny sen skończył się szybko i boleśnie, nie tylko dla finansów rapera. Cóż, życie okazało się dziwką, ale na szczęście, w kontraście do dalszej części klasycznego cytatu, legenda z QB nie umarła, tylko postanowiła zrobić z całego wydarzenia małą dźwignię promocji nowej solowej płyty. Pozując na okładce z suknią ślubną Kelis, czyniąc z płyty swojego małego pudelka.pl, udowodnił, że potrafi być cwany. Całe to rozstanie może się więc jeszcze Nasowi opłacić. Choć track oczywiście jest w swojej wymowie gorzki:

Tekst nr 2

Reason you don't trust men, that was ya daddy fault
He in the grave let it go he no longer living
Said you caught him cheating with mom, fucking other women
Fuck that gotta do with us?, here's the keys to the newest truck

(...)
Should've saw the man in angry black women
Actions of a demon - I'm leaving

Mocy dodaje finalne, pomnikowe słowo "Good Bye", które to kończy standardowe wydanie "Life Is Good". Nie można tego kawałka słuchać beznamiętnie, bez emocji. Wierzymy Nasowi, że bardzo przeżył całą sytuację. Ciekawe tylko, jaka jest wersja drugiej strony, i czy Kelis nie wyciągnęłaby ciekawszych brudów z życia pary. Wiecie o co chodzi- np. o Hovie krążyły plotki, że nie może zapłodnić Beyonce, że J.Cole pewnie zrobi to za niego, albo Usher może?
W każdym razie byłoby ciekawie, i na pewno soczyście, bo nikt tak się nie drze ze sobą jak byli małżonkowie, wystarczy popatrzeć, co mówi była żonka o Palikocie.
Czwórkę najciekawszych tekstowo momentów "Life Is Good" zamykają "World's An Addiction" oraz "Accident Murderers".
Pierwszy to koronny przykład klasycznej, społecznie zaangażowanej zadumy Nasira, coś, co czyni go wyjątkowym w panteonie mainstreamowców, stawia w jednym rzędzie z Chuckiem D, Talibem, Parisem czy Dead Prezami, a może raczej mógłoby, jakby był tu odrobinę konkretniejszy i kontrowersyjny. Drugi to ładnie zaczynający się dzielnicowy storytelling, którego motywem przewodnim jest przypadkowa śmierć matoła, który miał akurat ochotę stanąć obok obranego przez urwisów celu. Nie można za to nikogo winić.
Nie widziałem nie słyszałem panie władzo. Szkoda trochę, że narracyjny impet Nasira hamuje (chamuje nawet bym rzekł) Rick Ross, który, skądinąd świetny, tutaj przerwał dobrze rozwijającą się historię swoimi tradycyjnymi wrzutami o ulicznym bogactwie. Sam Nas wydaje się tym zaskoczony, niczym kondomem po igraszkach Jaya z Carmen na tylnym siedzeniu jego SUV-a, bo w trzecim wersie zaczyna zupełnie nowy wątek. Szkoda trochę potencjału.
Reszta płyty jest różna. Niezłe, faktycznie nawiązujące do czasów nieodżałowanego "Illmatic" jest "Loco-Motive", z udzielającym się na refrenie, obdarzonym jednym z najlepszych głosów w hip hopie, Large Professorem.
Dla zbyt zagubionych w dzisiejszym świecie Nas ma mały prztyczek w nos na outro, wyraźnie zaznaczając, do kogo adresowany jest akurat ten song:

Tekst nr 3

This for my trapped in the 90's niggas
For my trapped in the 90's niggas
Ha for y'all niggas


Klimat debiutu możecie również poczuć na "A Queens Story", klasycznie zrobionej i zgodnej z prawidłami nowojorskiej szkoły przejażdżce po najmroczniejszych rejonach Queensbridge, solidnie prezentuje się też karierowo-życiowa rozkmina na "Reach Out".




Jest natomiast na pewno do czego się również przyczepić, bo w końcu każdy z nas buraków może być pro-recenzentem co?
"The Don" jest tak neutralny, że mógłby znaleźć się na dowolnej płycie Nasa i grać tę samą rolę- brzydszego kuzyna, zawsze sadzanego w cieniu. Nie ma tu niczego ciekawego w kwestii tekstów.
"Summer on Smash" już wspominaliśmy, ale "You Wouldn't Understand" jest niewiele ambitniejsze, i nie chodzi nawet o paździerzowe pancze:


Tekst nr 4

You never knew how to make dollars
You couldn't make orders at a drive-through McDonald's

chodzi o brak emocji i wyrazu w przekroju całego utworu.
Wiem też, że sama świadomość tego, iż Amy Winehouse śpiewa teraz w chórze z aniołkami do fristajlów Magika w niebie, powinien mnie pozytywnie nastawić na samym początku, ale cóż... kawałek jest letni (i nic nie zmieni tego, że jeśli idzie o featy z raperami, to Amy najlepiej wypadła w duecie z Ghostface'em na "More Fish").
Fajnie, że Nas wie, jakiej kobiety szuka, to zawsze ważne, by postawić przed sobą cel. Takie zwierzenia chyba jednak powinny zostać w pamiętniku, oczywiście o ile raper takowy prowadzić raczy. Trochę emocji wzbudza końcowy pocisk w stronę tych, którzy odważyli się komentować prywatne życie legedny QB, ale na niewiele się to zdaje wobec takiego sobie wrażenia po pierwszych trzech czwartych treści niespecjalnie poruszającej.
Kręcący się wokół podobnych tematów "Stay" to przestroga przed pazernymi niewiastami, które, choć mają wdzięki wdzięczne, to swoją wątpliwą proweniencją powodują kiełbie we łbie każdego faceta. Skąd my to znamy... Cóż, nawet Nas w końcu ulega pokusie, prowadząc ten dość powolnie i nieciekawie toczący się track do wersu drugiego, w którym to pomstuje na anonimowego hejtera, równie nieekscytująco, sytuacji nie ratuje nawet obłędnie piękny dęciak towarzyszący nam przez cały kawałek. Brakowało tu chyba pomysłu, by pociągnąć temat z początku.
Dość obojętnie przeszedłem też obok wspominek na "Back When", choć pewnie wartość sentymentalna jest tu istotna.

Nie są to oczywiście kawałki bezgranicznie słabe, są po prostu odrobinę... niegodne?
Takie teksty równie dobrze mogliby wypluwać z siebie Tyga, Meek Mill czy inny aktualny mainstreamowy średniak.
Wydają się one pewnego rodzaju zapychaczami, traktując o rzeczach albo trywialnych, albo oklepanych do bólu, nawet jak na standardy płyt Nasa. Powstrzymują "Life Is Good" przed otrzymaniem etykietki płyty w pełni dojrzałej, przeznaczonej w całości dla słuchaczy "świadomych", którym to przy okazji chciałbym życzyć grzybicy i astmy.

Ciekawym zabiegiem jest ograniczenie gości do minimum, mamy tu bowiem tylko pasibrzucha z Maybach Music Group, i niejako w formie niespodzianki (zapowiedzianej więc zepsutej ale co tam), Miguela. Wersy tego ostatniego, jak i cały track na którym raczy występować, trzeba szybko zapomnieć, o Rossie już co nieco napisałem, niemniej jakby ocenić go wyłącznie pod względem formy i jakości wersów, a nie psucia konceptu tracka, to jego występ należy ocenić pozytywnie.
Swoje zrobili autorzy refrenów- Anthony Hamilton wypadł genialnie, Mary J Blige świetnie, Large Pro dzielnie sobie radzi jako hypeman, sampel z grupy Guy w "Bye Baby" elegancko przypomina ową grupę i komponuje się, a Victoria Monet musi być tak samo słodka i radosna, jak refren w jej wykonaniu (nie sprawdzałem na google grafika, mam nadzieję, że to nie jakaś kolejna tłusta diva rnb).
Warstwa wokalna "Life Is Good", jak wynika z powyższego, trzyma dobry, równy poziom pozostałych aspektów.





Uff, sporo o tekstach napisałem, ale nie zaskakuje to was chyba?
W każdym razie spokojnie, podkłady muzyczne na te tej płycie też istnieją.
Wymienieni we wstępie producenci poradzili sobie zacnie, na pewno nie można powiedzieć, że bity po raz kolejny powstrzymały Nasira przed nagraniem klasyka.
Fakt, "The Don" (autorstwa Salaama) to katastrofalnie wręcz słaby, dudniący i nachalny karaibski koszmar, "Summer on Smash" jest tu absolutnie zbędne, ale nie ma co ukrywać- tym razem nazwiska zagrały.
"Accident Murderers", autorstwa No I.D. każdy mógłby przypisać jego uczniowi, Kanye Westowi. Świetnie brzmi, buja, buduje klimat chórkiem, jest w pełni mainstreamowy i pasuje idealnie dwóm odległym stylami raperom. O kapitalnej linii melodyjnej w "Stay" już wspominałem, ale wspomnę raz jeszcze, kto wie, czy to nie najbardziej nastrojowy bit na całej płycie, trochę psuty przez wyjątkowo mało nastrojową drugą zwrotkę rapera.
Linia na "Reach Out" była co prawda przerabiana już miliony razy i ma świeżość jedynego toj-toja w Sandomierzu, ale w połączeniu z hipnotyzującym wokalem Mary J Blige tworzy nawet niezłą całość.
Nie sposób nie wspomnieć o bez mała epickim, klasycznym kosiorze który towarzyszy Nasowi w "A Queens Story" (tym razem Salaam), i oczywiście każdy powinien wiedzieć, że w outro tego utworu pojawia się nie kto inny, jak najbardziej utalentowany polski muzyk wszech czasów. I nie chodzi o Ostrego.
Warto też zahaczyć o świetny sampel z The Five Stairsteps w "World's an Addiction", tutejsze smyczki zabijają i wpadają w pamięć, podobnie jak pogodne, radosne i świetnie współgrające z refrenem "You Wouldn't Understand" (Buckwild).
No I.D. i Salaam sprawdzili się w różnych klimatach, "Loco-Motive" jest brudne, uliczne i mocne jak pan bóg przykazał, a "Daughters" już od początkowych sekund sugeruje, że mamy do czynienia z utworem głębszym.
Za to świetne operowanie emocjami należą się owej dwójce solidne brawa. Brawa, których im zresztą nie brakuje, w końcu to producenckie legendy. Na szczęście w odróżnieniu od Premiera i Pete'a Rocka, nie stoją w miejscu, nie bali się podrzucić Nasowi przystępnych, melodyjnych, a jednocześnie nie uderzających w tandetę i cross-over podkłady.
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że ta współpraca powinna trwać nadal. "Life Is Good" jest zróżnicowane dźwiękowo, ale co ważniejsze, nie atakuje głośników azbestem i smrodkiem budżetowości, jak to się zdarzało na przeszłych dokonaniach Jonesa.





Życie jest dobre:
+ Nas w dobrej formie
+ Kilka naprawdę mocnych, wyrazistych tekstowo tracków
+ Akcentowanie roli rodziny w życiu, rozliczenie z małżeństwem
+ Świetna robota producencka, zwłaszcza Salaama i No I.D.
+ Praktycznie tylko jeden gość
+ Eleganckie, klimatyczne refreny
+ Pocisk w stronę Mela Gibsona
+ Chopin!

Lecz umierasz zawsze sam:
- niektóre tracki nie porywają lirycznie
- "Summer On Smash", Miguel, Swizz Beatz
- fatalny muzycznie "The Don"
- nie ma niczego tak niejednoznacznego jak choćby "Sly Fox"
- jakby ogólnie trochę mniej komentarza społeczno-politycznego?







Brakuje może "Life Is Good" przekornych tracków takich jak "Sly Fox", tak cwanych jak "Fried Chicken", tak wyraźnie zarysowanej myśli przewodniej jak na kontrowersyjnych samymi tytułami "Hip Hop Is Dead", "Untitled" (wszyscy wiemy, jak brzmiał w wersji pierwotnej), czy grillowo-afrocentrycznym "Distant Relatives"
Nas, jak to Nas, pozostał Nasem (ale wyszło), nie obniżył lotów, nie zawiódł żadnego stronnictwa swojego fanbase'u, potwierdził, że jest w dobrej formie już od dłuższego czasu, i że nauczył się wiele sterując swoją karierą już w zupełnie innej, zdominowanej przez cross-overy rzeczywistości.
Dla wciąż nękanego kultem debiutu człowieka takie ustabilizowanie formy jest optymalnym wyjściem.
Escobar pozostaje istotnym elementem mainstreamowej układanki, i umacnia status legendy i rapera ponadprzeciętnie utalentowanego. Po prawie 20 latach w muzycznym biznesie nie przeistoczył się w podstarzałego satyra, jak LL Cool J, ani w capowatego pieniacza, jak KRS-One. On dalej ma w sobie iskrę. Po tym poznaje się prawdziwe legendy.
Wartością artystyczną nowej płyty, nie smutnymi oczkami, próbowałbym przekonać urzędników IRS, by nie zabierali lampy i kanapy.




Zdjęcie na koniec





31 komentarzy:

  1. Jak dla mnie obok R.A.P. Music najlepsze co wyszło w tym roku

    OdpowiedzUsuń
  2. podobają mi się wyniki ankiety, prawie remis. Za rok będzie tu nas więcej, łączmy się, ateiści!!!1

    Mam problemy z tą płytą, nie udało mi się jej jeszcze przesłuchac całej za jednym razem, zawsze coś mi przeszkadza. To źle rokuje, chyba totalnie już nie mogę strawić nowojorskich brzmień... a może pora roku nakazuje mi się pławić w zachodach i południach?

    Staww

    OdpowiedzUsuń
  3. muszę w końcu porządnie przesłuchać ten krążek, poki co poza singlami w pamięć zapadł mi numer ze Swizz Beatsem na feacie i to niestety ale ze względu na swoją chujowość.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na recke, album pieknie siada, obojetnie czy w calosci, czy pojedyncze numery.

    OdpowiedzUsuń
  5. Podobnie odebrałem ten album. Jest zdecydowanie dobry, ale dupy przy piętach nie urwał.

    Kawałek The Don akurat mi się wkręcił po paru odsłuchaniach, chociaż z początku był hejt. Dobry benger do fury i jak pierwszy raz usłyszałem to od razu mi się przypomniała wymieniona w recenzji kawalina Hovy z BP3.

    Obok B.o.B do tej pory czołówka roku (słabego dodam).

    OdpowiedzUsuń
  6. Póki co mainstream lekko nieżwawy w tym roku- poza B.o.B, Chiddy Bang mamy jeszcze dobre pozycje od MMG i Ski Beatz. Czekamy na T.I. i Rossa, ale Nas wchodzi z pełnym impetem w ten ranking.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadzam się z recenzją.
    masz już tą płytę na półce?
    Trife Life

    OdpowiedzUsuń
  8. No i G.O.O.D. Music, chociaż o to się najbardziej martwię, bo po co Westowi niby ta banda przydupasów, mogą tylko napsuć

    OdpowiedzUsuń
  9. ^ pewnie po to, by próbować tworzyć nowe No Limit czy Roc-A-Fella. Musi się kimś uwiarygodnić, by w ostateczności spuścić wszystkich do kibla i samemu pozostać na scenie.

    Trife- zakupiłem wersję deluxe dziś rano, czekam na dostawę.

    OdpowiedzUsuń
  10. "sampel z grupy Band w "Bye Baby" elegancko przypomina ową grupę"
    z grupy Guy :)

    baaardzo podobne odczucia co do płyty

    OdpowiedzUsuń
  11. Tylko ty mogłeś to chojnito wyłapać. sądzę, że powinieneś na soulbowl napisać recenzję.

    OdpowiedzUsuń
  12. Gdy zobaczyłem napis "zdjęcie na koniec", to wiedziałem że to musi być screen z tego klipu. :DD

    OdpowiedzUsuń
  13. Teraz czekam na Kelis w teledyskowych objęciach jakiegoś 2 Chainza albo A$APA..

    OdpowiedzUsuń
  14. recenzja na soulbowl niedługo będzie, ale nie mojego autorstwa

    OdpowiedzUsuń
  15. Chojny sądzę, że i tak powinieneś napisać tę recenzję, a przy okazji zdissować autora pierwszej, tak żeby było ciekawie.

    Kanye wygra rok, wierzę.

    OdpowiedzUsuń
  16. tylko nie subliminalami jak Pusha, powiedz to jej w twarz, bo znając soulbowl za recenzowanie weźmie się jakaś dobroduszna kobiecina która da 5/5 bo Nas ma 40 lat a wygląda dalej na 17.

    OdpowiedzUsuń
  17. CoCieToObchodzi21 lipca 2012 20:49

    Uwaga, sieah, najpierw usiądź porządnie.
    Już?
    Nas planuje dalszą współpracę z Premierem, nawet coś o wspólnym LP mówił.

    OdpowiedzUsuń
  18. To już było wiadome od jakiegoś czasu ziom. Pewnie czytałeś na hhdx? Bardzo mgliście Nasir to wyraził, na twoim miejscu nie wyczekiwałbym tego zbyt niecierpliwie.

    OdpowiedzUsuń
  19. CoCieToObchodzi21 lipca 2012 22:33

    Ktoś mówił że niecierpliwie wyczekuję? ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. CoCieToObchodzi21 lipca 2012 23:08

    Aha, no i dopisze się do twojej rozkminy na tematyką kawałków Xzibita na nowej płycie, na ślizgu (skromnie ale co tam)(tutaj bo tam nie mogę)

    1983 Ft. Trena Joiner (Xzibit’s Mom) (Prod. By Insane Wayne) -> fura dupy kasa

    Forever A G Ft. Wiz Khalifa (Prod. By E. Dan) -> pocisk po Tunechim, bo on i Wiz nie move in silence like lasagna.

    Movie Ft. Crooked I, Slim Da Mobster & Game (Prod. By Akon) -> Storytelling. Panowie oglądali wspólnie pornola i opowiadają o swoich wrażeniach. W teledysku Akon jako backup dancer.

    Wiem, bezbek, ale nie mogłem się powstrzymać.

    OdpowiedzUsuń
  21. hehe nie sądzę, by z (rzekomo) mamusią na feacie ciskał o dziwkach i dolarach. Pewnie będzie jakieś ksero "December 4th" Hovy.

    OdpowiedzUsuń
  22. CoCieToObchodzi23 lipca 2012 13:31

    No też mi się nasunęło skojarzenie z tym trackiem, może być fajne(chociaż odtwórcze). Ciekawi mnie jak sobie da rade X po dobrych kilku latach "nieobecności". Po trackliście można wywnioskować, że będzie gangsta, czyli to co panu eksponatowi wychodzi najlepiej. Chociaż parę tracków może być poważniejszych (Meaning Of Life). Ciekawe też co da Doktorek. Troszkę się może uaktywni rozpoczynając featem u grubasa.

    OdpowiedzUsuń
  23. Raczej ckliwy utwór jej dedykowany, bo zmarła w 1983 właśnie, a X znalazł jej głos na jakiejś starej taśmie.

    Nie wiem, co Wy widzicie w B.o.B. Według mnie jego płyta jest bardzo średnia, a "Life Is Good" zjada ją samymi singlami.

    OdpowiedzUsuń
  24. A, to pewnie coś w stylu "Dance".
    Wracając do B.o.B- dla ciebie drogi kolego Hack 99% płyt jest średnich i na 3/5, więc nie ma co dyskutować :)

    CoCieToObchodzi- wątpię, by Dre coś się jeszcze w 2012 chciało. I nie liczę na pozytywne rozczarowanie.

    OdpowiedzUsuń
  25. Podoba się nowy kawałek Macklemora sieah?

    Czekam na album, wiadomo.

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie słyszałem niestety. Ale na jego i Lewisa płytę również czekam.

    OdpowiedzUsuń
  27. Widze na RYM dalej nie dałeś oceny Life Is Good. Masz wątpliwości czy zapomniałeś?

    OdpowiedzUsuń
  28. OK, ale "Life Is Good" jest naprawdę dobre i również wystawiłem 4/5 :) Czekamy na Rossa i Slaughterhouse!

    OdpowiedzUsuń
  29. Zapomniałem dać oceny, fakt. Naprawiam.

    OdpowiedzUsuń
  30. Nas wygląda na 35 lat, nie na 40, a już na pewno nie na 17 : )
    właśnie dlatego dałam tylko cztery gwiazdki

    OdpowiedzUsuń
  31. a to ciekawe, koleżanki moje właśnie mówią, że wygląda tak samo jak w 1994 :)

    OdpowiedzUsuń