czwartek, 14 lipca 2011

Theophilus London- Timez Are Weird These Days [July 19th, 2011]


Ocena:



Liryka

Muzyka

Klimat

Eksperymenty muzyczne są jak rządowe reformy. Każdy ich chce, wszyscy gardłują, by ich było najwięcej, bo w przeciwnym wypadku zdrowa tkanka społeczeństwa rakowacieje i obumiera. Jak tylko któreś z nich dochodzi do skutku, to pojawiają się głosy sprzeciwu, oburzenia, pojawiają się związki zawodowe, rzecznicy wykluczonych i pokrzywdzonych, populiści obiecują korzystne dla tłumu decyzje bez potrzeby uciekania się do drastycznych ruchów. Reformatorzy/eksperymentatorzy zostają zakrzyczani, zaszczuci, sprowadzenie do parteru. Wie o tym coś choćby Common pamiętający chłodne przyjęcie płyty "Electric Circus" czy też Obama, który przeprowadził reformę służby zdrowie wbrew tak wielu.
Muzycznie w tym roku przejechali się, bardziej lub mniej ostro, na udziwnianiu i romansowaniu z innymi gatunkami raperzy Blueprint czy Lupe Fiasco, i pewnie wielu jeszcze czeka ten smutny los.
Jednakże po wysłuchaniu płyty, której tytuł widzicie trochę wyżej, jestem przekonany, że młodego rapera z wcale-nie-Londyny tylko Brooklynu, Theophilusa Londona, spotka coś znacznie bardziej przyjemnego.


Ten chłopaczyna, noszący się trochę jak Kid Cudi, i nawet podobnie do niego brzmiący, ma bowiem kontrakt z poważnym lejbelem, Warner Music konkretnie.
Jestem pewny, że przy odpowiedniej promocji i dobrym doborze singli Theo ma szansę na całkiem owocną karierę. Przełamuje bowiem pewne bariery, miksuje przyjazne sobie gatunki i w końcowym rozrachunku brzmi jednocześnie przebojowo, jak i hipnotyzująco.

No, ale po kolei.


Dlaczego T.L. jest lepszy od Jarosława Kaczyńskiego, czyli:
1.
T.L. nie uważa, by śląskość była zakamuflowaną niemiecką opcją.
Co więcej, słychać na płycie, że nie pogardziłby pewnie nawet śląskimi kobietami, o ile oczywiście byłyby wystarczająco ładne. A wiecie, jak wygląda śląska kobieta, gruby babochłop w kuchennym fartuchu, używająca jakiegoś górniggerskiego slangu typu "fest" albo "kaj ty idziesz jo".
Plus za to dla rapera, odwaga zawsze w cenie.
2.

T.L nie stracił brata w katastrofie lotniczej, nie ma więc potrzeby ronienia fałszywych łez, domagania się do premiera Donka prawdy o mgle Putina, nie ma pojęcia i zapewne w ogóle by go nie przejęła zagwozdka mistycznych 15 metrów.
Tak naprawdę to niewiele rzeczy wydaje się go przejmować, cd jest raczej hedonistyczny w swojej wymowie, na pewno mniej rozkminkowy niż dowolny cd/mixtape Cudiego. Jeśli uważasz, że Cudder trochę zamulał, to tu masz panaceum na twoje, skądinąd dziwaczne i nieheteroseksualne, fochy.
3.

T.L. nie mlaska w trakcie rapowania. Trzeba przyznać, że świetnie brzmi ze swoim flow, głosem na takich podkładach. Dość charakterystycznych, nie każdy by tu dał radę, taki Nas czy inny GZA robiłby z siebie pośmiewisko. Nie ma zasadniczo żadnych wad jego artykułowania, dykcji, jego przekazywania i dopasowywania się stylem do bitów.
4.

T.L. ma na pewno rachunek w banku, przyda się to niedługo, oj przyda.
5.

T.L. uprawiał seks. Sporo miejsca na płycie zajmują kobiety, czasem optymistycznie (Wine And Chocolates) czasem mniej (Why Even Try). Parę razy kopsnął się z tymi co mają cycki na dobrą balangę ("melanż" jest wybitnie pedalskim słowem), mamy z tego relację choćby w "Girl Girl $". Pozostaje więc w głębokim przekonaniu, więcej, jestem pewny, że zadaje się z kobietami atrakcyjniejszymi fizycznie, a może i nawet intelektualnie od Jolanty Szczypińskiej.

----------------

To tak na wszelki wypadek, jakbyś oczekiwał ambitnych tekstów, konceptów i wszelkich innych przejawów gejrapingu. To jest mainstream pełną gębą, na dodatek okraszony elektronicznymi bitami, nie masz tu więc niestety czego szukać.
Wracając do lasek, są motywem przewodnim, ale nie jedynym. W "All Around The World" mamy trochę spostrzeżeń na świat, trochę bragga a nawet trochę niemiłych słów dla bezmyślnych fanek. Może i niezbyt odkrywcze, ale jakże refreshing.
Jak jara cię rap dobrze brzmiący, bujający, przebojowy, a nie niosący wielkie i wzniosłe prawdy życiowe, nie lubisz silenia się na mesjanizm, a szukasz płyty na której jest tylko dobra zabawa, to lepiej trafić nie mogłeś.
Taka, a nie inna koncepcja płyty mogłaby nieść ryzyko przyćmienia rapera przez niesamowicie esencjonalne, zapadające w pamięć podkłady. London ma jednak na tyle wypełniony pasek charyzmy, na tyle błyszczy, śpiewa, rymuje na owych podkładach, że jakakolwiek myśl o takich sprawach opuszcza cię szybko.
Szukając porównania niedaleko, bo w recenzowanej poprzednio płycie, to T.L. jest pod każdym względem lepszy od Based Goda. Nie jest to może wielkie osiągnięcie, ale muszę w takim razie stwierdzić, że Theo bardziej mi tu podchodzi niż Cudi. Śpiewa lepiej, ma lepsze flow, więcej energii, ma na tyle zdrowego rozsądku, że zatrudnia także inne osoby do robienia refrenów, refren w "Love is Real" będzie jednym z moich ulubionych. Jak rapuje o samodzielności, stawianiu czoła problemom w "I Stand Alone", to aż nie chce się wierzyć, że to jego pierwszy legalny LP.
Wyrobiły się te świeżaki co? Kiedyś Hova musiał zaczynać od noszenia torby na winyle za Jazem, teraz wystarczy myspace albo youtube, i kariera stoi otworem.


Dlaczego T.L. jest lepszy od tego, jak wygląda Beyonce w teledysku do "Best Thing I Never Had", czyli:
...
O kurwa, chyba się zapędziłem trochę, chyba trzeba poszukać czegoś sensownego.
Koncept nie wypalił.

Brrat brrat szanowana pani obyczajów niekoniecznie szacownych.
Widziałem, pedale truskulowy, przychlaście, jak robiłeś planking na kutasie Evidence'a. Widziałem widziałem.
Based God, co ty na takie dictum

No, ale kończąc ten niepotrzebny bridge, przejdźmy dalej.

Spierdalaj już proszę cię.


Tiesto z nadzieją patrzy, skoro na płycie dominuje elektronika

Tym, co czyni ten album tak monumentalnym, wiekopomnym, jest jednak, przy całym szacunku dla nawet niezłego warsztatu Theophilusa, muzyczna produkcja.
Udało się jej tam, gdzie tak zawiódł mnie ostatnio choćby Izza Kizza. Tworzy niesamowity klimat, łącząc rap z elektroniką, jednak na tyle różnorodną i na tyle elegancko ociosaną, by nie wkurzyć człowieka festyniarstwem z jednej strony i nie zanudzić "ambhicją" z drugiej. Tak prawdopodobnie brzmi najlepiej zrobiona mainstreamowa płyta hip hopowa łącząca z owym hip hopem elementy elektronicznego brzmienia. Mamy tu zarówno "dzisiejszobrzmiace" bangery, jak "Girls Girls $", które, stawiam buty sąsiada przeciw dolarom, będzie wybrane na singiel, jak i pięknie przypominające wspaniałe lata 80-te i jej wyjątkowo mocny nurt pop kawałek "I Stand Alone". Mamy klimaty bonanzowe w "All Around The World" a także rockowo-funkowe "Lighthouse". Wszystko brzmi świeżo, niesztampowo, perfekcyjnie pod względem masteringu i wajbu. Każdy podkład oferuje podróż w niezbadane dla wielu dotąd rejony pigularskiej muzy. "Wine And Chocolates" spokojnie dałby radę na jakimś albumie RJD2, oczywiście przyjmując, że zacny producent chciałby coś zarobić.
Choć może lepszym porównaniem będzie grupa Röyksopp. Jak znacie, cenicie, to wydaje mi się, że omawiany tu album może trafić w wasze gusta. Nie poszliście za tłumem nie zmieszaliście ich płyty "Junior" z błotem, to T.L. dostarcza wam podobnym wajbów, ale w raperskim wydaniu.
Nie znalazłem tu żadnego podkładu, który by mnie odstraszył, ba, nie znalazłem żadnego średniego. Po prostu jedna wielka impreza w starym dobrym stylu elektro-popu lat 80-tych.

Uwagę zwracają genialne refreny, w wykonaniu eleganckich kobietek, jak i warunki wokalne samego Teofila. Najlepiej zaśpiewany cd w tym roku, a kto wie, czy nie w historii.
Melodyjność wręcz uderza, wybija z tej płyty niczym mętna woda z zapchanego całodziennym klocem klozetu. Kto pracuje w biurze, ten wie, o co chodzi.


Szalony, najlepszy rocznik '84:
+ GENIALNA produkcja
+ Świeżość, świeżość, świeżość
+ W końcu udany mix rapu z elektro-popem lat 80-tych
+ Odważny zabieg takiej, a nie innej koncepcji płyty
+ Piorunujący poziom jak na debiut
+ Niezły MC za mikrofonem
+ Wybitne refreny
+ Urzekający klimat



Gimbus z 1997, fan Ostrego i K44:
- nie każdemu taki roztańczony klimat przypasuje
- wielkich tekstów tu nie znajdziesz


Nie znajdziesz płyty tak rytmicznej, przebojowej, tak lekkiej, niezamulającej, tak luźnej i tak luźno łączącej rap z latami 80-tymi, i ich brzmieniem, choćbyś szukał i oglądał Justynę Pochujanke całe lat. No, chyba, że jesteś wiernym czytelnikiem tego bloga i widziałeś wpis o "Melrose" Mursa i Terrace'a Martina. "Timez Are Weird These Days" świeżością przebija chyba jednak nawet ten pełen letnich bangerów superalbum z L.A.
Pokazuje ona, że niekoniecznie trzeba w rapie samplować soul i funk, by brzmiało to dobrze.
Teraz wypada tylko wypatrywać, czy Warner zapewni mu dobrą promocję, i czy Theophilus London będzie tylko gwiazdą internetu, czy znajdzie dla siebie miejsce wśród największych.
Warunki ku temu ma. Odwagę, niby jedno słowo, a jak wiele znaczy.

















16 komentarzy:

  1. Ooo takie rapy z zapiekłego truskulowego nowego jorka. Chętnie sprawdzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. JAKIES RECENZEJE PISZE ZAMIAST OESTEERA I GRUBSONA SLUCHAC!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadłeś z tym singlem. http://www.youtube.com/watch?v=JZK34QMWZIY . Fajne toto.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki ziom, zapomniałem sprawdzić yt, a sigiel już wcześniej był.
    Ten singiel też fajny http://www.youtube.com/watch?v=vFJ9doyaMUs&feature=relmfu

    OdpowiedzUsuń
  5. na początku pomyslalem, co to za wynalazek ten Teofil, bo pierwszy raz na oczy widze zioma. Ale widze po okladce, ze jest swag w stylu BDK (troszke przesadzilem co), ale jak to mowią - nie oceniaj plyty po okladce, dlatego juz zamowilem wersje digital z jakiegos nowego sklepu, wupload.com jakies.

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie dzisiaj zaopatrzyłem się w jego 3 mixtejpiki, a tu wpis o solówce, więc zaciekawiłem się jeszcze bardziej. Dobrze, że jest elektroniczne brzmienie, ciekawi mnie to. Beka z Tiesto przednia, ale z Kaczyńskiego to już przeterminowany sucharek.

    A TAK W OGÓLE TO ZAMIAST JAKICHŚ SWAGGEROWYCH PEDRYLI W RURKACH ZACZĄŁBYŚ SŁUCHAĆ PRAWDZIWEGO HIB HOBU CZY TAM RAPU ZE ZŁOTEJ ERY NP. OSTREGO ALBO K44!

    OdpowiedzUsuń
  7. siema, nowe wiadomosci na temat nowej plyty Cormegi Raw Forever na moim blogu: queensbridge-international.blogspot.com. PS: masz bardzo ciekawy blog

    OdpowiedzUsuń
  8. czyli co, płyta roku jak na razie?

    OdpowiedzUsuń
  9. Z tych majorsowych na pewno. Rozgraniczam sobie od jakiegoś czasu podziemie i mainstream, taki kaprys, ale pozwala potem uniknąć porównywania T.I. do K-Rino.

    Emdozet- do BDK może podobny z ubioru, ale rymami nie ma szans konkurować z potworem z Golden Age. Mało kto zresztą może, więc można by z tego robić zarzut każdemu. Ale, wracając do Theo, z debiutantów w 2011, a nawet i 2010 najlepiej mi się słuchało jego płyty.

    Archie- przecież te suchary już od tylu lat wstawiam, nie ma się co dziwić.

    OdpowiedzUsuń
  10. no kurwa, oczywiscie, ze mi chodzilo o wyglad :D dlaczego w trackliście nie jest dopisany Kid Cudi?

    OdpowiedzUsuń
  11. będzie K-Rino nowy?

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie wiem, zobaczymy, czy nagrał coś godnego dłuższego tekstu.

    OdpowiedzUsuń
  13. Yoł jak zacznę pisać recenzje to będziesz czytać?

    OdpowiedzUsuń
  14. Powiem szczerze, że zachęciłeś mnie do sprawdzenia jegomościa. Świetna recenzja.

    OdpowiedzUsuń