sobota, 18 września 2010

K-Rino- Annihilation Of The Evil Machine [September 7, 2010]


Ocena:



You see man, rap... rap never changes. It just how it is.- powiedział zin do pustego krzesła. Zwykle krzesło zajmował Percy, tłusty, jowialny i wiecznie niedomyty manager restauracji, w której zin kontynuował tradycję polskiej husarii, myjąc talerze po statystach, tych wszystkich Johnach i Michaelach, wyborcach laburzystów, ludziach, na których widok zin miewał mdłości, ludziach, którzy nie dość, że nie słyszeli nigdy Typical Cats, to na dodatek nie wiedzieli, lub nie obchodziło ich, że zin ma prawicowe poglądy i że nie toleruje gejów siedzących na jednym krześle.
You see man, rap... rap never changes. It just how it is.- wybełkotał, polerując kieliszek, sam do siebie po raz kolejny zin, dbając, by ta cwana linijka nie wyleciała mu z głowy.
Bo wiedzieć trzeba, że zin pracował w Londynie, w barze "Candy Boy", barze z tzw. gay friendly sortu. Zin zastanawiał się kiedyś, skąd wzięło się to całe "wyzwolenie", co się zmieniło, co posypało, komu naszeptał do ucha, i co, Szatan.
Well man, people do actually change- powiedział zin, znów sam do siebie, uśmiechając się zawadiacko pod piczowąsem.
Wracając autobusem do domu, zin nie mógł nie zauważyć pudełka leżącego obok zarzyganego Polaka, który usiadł, czy raczej upadł, na stanowisko przed nim. Nie zastanawiając się długo, wsunął go (cd, nie pijaka) do kieszeni, i obiecał sobie, że przesłucha go (dalej cd, nie pijaka) w swoim pokoju w motelu.
Metropolia smagała jego twarz swymi bezlitosnymi światłami, bo miasta XXI wieku nie każdemu oferują swój uśmiech.


Jak zapewne wiecie, już jedna recenzja płyty K-Rino na tym blogu się znalazła, niesamowite "Solitary Confinement" była jedną z czołowych pozycji ubiegłego, 2009 roku.
Spamując myspace'ową skrzynkę Rina dowiedziałem się, że nowy album jest szlifowany, i że będzie on "hardest" w jego kolekcji. Uwierzyłem. Potem wyszło, że będzie to double cd, czyli 2 płyty nowego materiału od jednego z najlepszych tekściarzy w historii tej muzyki.
Były obawy w sumie o poziom produkcji, bo ta, jak wiemy, nie zawsze szła w parze z genialną wręcz liryką na poprzednich projektach Erica.
Teraz, po przesłuchaniu, jestem pewien, że to najlepszy album w dorobku tego MC. Takiego natężenia świetnych panczy, techniki, konceptów, przemyśleń osobistych nie znajdziecie nigdzie indziej, wliczając to wszystkie projekty K-Rina.
Wszystko to, na dodatek, wreszcie wsparte zacną produkcją, która brzmi tak nie-undergroundowo czasami, że można się zastanawiać, czy płyta kierowana jest do tego samego targetu, co poprzednie. Wsłuchując się jednak w teksty, to nie widzę szans, by ktoś słuchający tylko mainstreamu mógł kupić tę płytę dla hitów, bo ich tu nie ma. Jest mistycznie, ostro, rodzinnie, smutno, deszczowo, pochmurnie, potem znowu wracamy na ziemię, na ulicę, róg, trzepak, na którym Rino, Point Blank i Nip rozprawiają o problemach zwykłego czarnucha w Houston. Zacznijmy może od warstwy lirycznej, na którą, nie oszukujmy się, liczyłem najbardziej.

Cholerny grat- pomyślał zin, imigrant z grodu Kraka, nie mogąc przebić natężeniem swoich myśli zegara, który niemiłosiernie tykał, i tykał nad wyrkiem jego współlokatora, Quentina Juniora, rastamana z problemami, który zawsze poprawiał go i mówił, że jest "Junior, zawsze Junior", szczycąc się swoim ojcem, Quentinem właściwym, który zginął za jakiś nieistotny kraj w jakiejś nieistotnej wojence na Karaibach.
W dupę jebany Quentin, Junior zasrany, zawsze Junior- stwierdził szeptem zin, który, nie oszukujmy się, do fanów mainstreamu odnosił się wrogo. A Quentin, zawsze Junior zasrany, nie ukrywał się ze swoją miłością do muzyki Lil Wayne'a, murzyna, który pogrzebał rap. Nie pomagały prośby, groźby, proźby i grośby też, każdy poranek zaczynał się od zina zbudzonego tupiącą wersją choreografii do "Lollipop", którą Zawsze Junior wykonywał o 7 rano. Widok murzyna z dredami stepującego do plastikowego bitu zawsze wzbudzał w zinie uczucia z gatunku mieszanych. Myśli te burzyły spokój w głowie zina, próbującego przy świetle lampki marki Quazar ogarnąć te cholerne ułamki, konkretnie ich mnożenie. Byłby to zwyczajny wieczór, gdyby zin nie znalazł owej płyty, która teraz właśnie rozpoczynała kręcenie w jego wieży z 1993 roku. Płytę nagrał artysta pod ksywką Maszyna, a tytuł brzmiał "Śmierć, blanty i chłopaki z bloku a nawed 18 lat nie skończyłem".
Akurat pierwsze nuty dotarły do jego uszu... I nagle wszystko stało się jasne, problemy wydały się proste i błahe, 1/2 razy 1/2 dało wreszcie 1/4 a kwestia Quentina Zawsze Juniora rozwiązać miała się sama. Realizm pomieszał się z surrealizmem, dziwne cienie zaczęły tańczyć w świetle lampki, które teraz przypominało raczej poświatę z ogniska rozpalonego rytualnie w peruwiańskim lesie, zin zaczął lewitować, poznał mądrość faraonów, zobaczył Mojżesza i znalazł zwłoki Jimmy'ego Hoffy. Wszystko było dopełnione, wszystko było na wyciągnięcie ręki, zin nie potrzebował już uśmiechu metropolii, to on uśmiechał się do wszechświata.


K-Rino znany jest ze swoich niesamowitych konceptów, ze swoich pięknych panczy, a także ze swoich, dozowanych na szczęście rozsądnie, moralnych rozkmin, Fani wszystkich tych będą zadowoleni.
W sumie na początku było małe rozczarowanie, bo miałem nadzieję na jakieś dłuższe story związane z Maszyną, wiecie, coś jak liczne, epickie potyczki Jeru z Ignorancją na wszystkich jego płytach. Tymczasem Maszyna ginie już w drugim songu, tytułowym zresztą (Annihilation Of The Evil Machine), w wyniku niesamowitego pojedynku z K-Rino, który rozpierdziela ją z nowej, nietestowanej broni. Powstrzymał jej kampanię nienawiści i kłamstwa w iście filmowy sposób, scenarzyści do roboty!
Z Hollywood trafiamy na zwykłą ulicę w Houston, na której K-Rino odkrywa, że kobiety potrafią być paskudne (Change Yo Ways). Każdy z nas to wie wszak ziomy.
Nie każdy za to wie, kiedy przestać, i kiedy wziąć się w garść, jakie decyzje podejmować, nie każdy potrafi uczyć się na błędach innych. A Rino potrafi, i przekazuje nam historie błędów ludzkich w "When You Hate To Love" (nawet wątek pedofilski poruszony).
Może nie wiecie, że kasa nie daje szczęścia w życiu? To posłuchajcie "Natural Born Artist", albo ogarnijcie "The Plan" i przekonajcie się, co ukrywa przed wami rząd USA.
Faworytem moim, przynajmniej z 1 cd, jest "Duality", nawet nie dlatego, że na tym samplu nawet Eldo by dobrze brzmiał. Poziom wersów, panczy, techniki na tym kawałku jest wręcz morderczy:

Or I can activate velocities noone can impeed
at such a rapid pace I usually get back before I leave


Splitting you was not a tough decision
What I drop makes a collision that would give a Cyclops double vision


Nie da rady ich wszystkich spisać, a nawet ogarnąć, bo Rino i jego szalone, stworzone siłą woli alter-ego powodują załamanie nerwowe u osób bez perfekcyjnej znajomości angielskiego.
Powtarza to samo na "Oblivion Scroll", genialnym tracku z drugiego cd. Chyba tylko jego najwybitniejsze osiągnięcia, jak "Forensics czy "Two Pages" byłyby godne, by obok nich usiąść.

Inne pancze są z kolei zabawne

You like a house with no air-conditioning, you need a FAN

My reproductive seed is so outstanding and great
I can re-populate a planet with a manekin mate


a to naprawdę 1/10 tego co tu można znaleźć.

Drugi cd cieszy także świetnym storytellingiem, w którym Rino pokazuje pewnemu magowi-amatorowi, jak się robi czary, i że on jest tam gdzie wtedy, a ów amator tam, gdzie stał Voldemort i ZOMO. Końcówka zaskakuje, sami posłuchajcie.
Cieszy świetne zróżnicowanie liryczne płyty, Rino raz odpływa w ogóle w inną rzeczywistość, za minutę za to udaje się, by pocieszać ziomów siedzących w pace czy ogarniać leniwych, niesamodzielnych lamusów którzy zapomnieli dorosnąć, raz opowiada, jak duchy zmarłych krewnych powstrzymują bliskich przed głupimi/złymi uczynkami (Remember), by potem genialnie opisać życie uliczne w "Wicked Land". Street smart i mystic jednocześnie. Wow, just wow <łza spływa po policzku Seana Cartera>.
No nie wierzę, ale Rino jest tak marny, że nawet z wypełniacza musi zrobić ciekawy lirycznie song, już zacierałem ręce na myśl, że do wad dopiszę "Perfect Union", a tu klops, zonk, i krzyża na Krakowskim nie ma.
Nie wystarczy ogólnie miejsca, by opisać każdy temat, który poruszył na tym cd K-Rino. To się naprawdę odkrywa z ciekawością, jak słuchasz płyty Jaya czy Nasa to wiesz, o czym będzie następny song. Tu tego nie ma.
Oczywiście, nie wszystkie kawałki są tak samo imponujące (np. "Last Letter", ale na żadnym nie miałem wrażenia, że był pisany na kolanie, tak, aby był.
To najlepszy lirycznie album tego roku (póki co), to niesamowite osiągnięcie w postaci braku wypełniaczy w przekroju wszystkich 29 tracków. Wskażcie inną dwupłytówkę, która tak ma. Bo tak ten typ nie ma, tak nie ma żaden typ zresztą.

Liryka- 5/5

Powstań, bracie Zinobiuszu, gdyż walka czeka nas, zaiste.- powiedziała postać ubrana w czarne szaty ze złotym krzyżem na plecach. Skąd wiem, co ma na plecach, skoro stoi przodem do mnie?- skonstatował zin, i zrozumiał, że jest w świecie alternatywnym. Tu widział wszystko, wiedział wszystko (Hahahaha wiedziałem, że to prawda Chojny, golisz klatę! HEHHEHEHEHEHEHE domyślił się zin), mógł wszystko. Moc była w nim silna, miał teraz ludzi, którzy rozumieli jego obrzydzenie do komercji i plastiku.
Bracie Zenobiuszu, jestem brat Grabiszczeus, i poprowadzę naszą armię w nadchodzącej bitwie, po której świat się zmieni- powiedziała pompatycznie postać w szacie z tym jebanym odblaskowym krzyżem na plerach, jak kamizela rowerzysty.
Wylewitowali (Taki kurwa niby Superświat a nawet szofera nie mogli podstawić, zauważył trzeźwo zin, już nie mówiąc, że brat Grabiszczeus potrzeby fizjologiczne załatwiał w locie, a "rykoszet's a bitch", powiedział do siebie zin, ścierając płyn z czoła) na pole bitwy.
Oczyma wyobraźni widział już, jak potężne zastępy wroga zmiatane są jego siłą woli, a bardowie śpiewają ody do Zina Walecznego, co Lil Wayne'om się nie kłaniał. Na dole jednak czekały tylko dwie postacie, jakiś odpicowany yuppie, w którym zin poznał sieaha z forum, na którym w poprzednim żywocie się udzielał i nauczał, i ten cholerny Lil Wayne, z tą samą twarzą nieskalaną myślą, co zawsze.
To mają być przeciwnicy?! Co to ma znaczyć- zdumiał się zin.
Nie lekceważ Bestii, bracie.- odpowiedział brat Grabiszczeus.
Ale zin go nie słuchał już, był w swoim żywiole, jego usta rozpoczęły już inkantację najpotężniejszego zaklęcia, jakie znali jego przodkowie. Teraz patrzyli na niego, i uśmiechali się, widząc swego potomka szarżującego na giaurów.


No właśnie, a jak jest z drugą stroną każdej płyty, czyli z produkcją?
Spokojnie, jest świetnie, choć wśród producentów same nołnejmy, to bity są idealne, na zacnych samplach, raz spokojne (Perfect Union), a potem agresywne, gdy trzeba (Wicked Land). Chyba tylko raz ("Flow Session Nr 1") trafił się podkład, którego można zaksięgować jako średni, sztampowy trochę. Poza tym praktycznie sam ogień! Jak już wspomniałem, bity są na tyle odpowiednie, że spokojnie można by z tego sklecić jakiś fajny singielek, który dałby trochę buzzu i $$$ panu Rino. Znamy go jednak, i wiemy, że tego nie zrobi, bo tak robi już od 20 lat (ponad).
Sądzę, że jakiś solidny mainstreamowy raper (ot, weźmy Buddena) byłby w stanie na tych bitach nagrać mainstreamową płytę roku. Ciekaw jestem, jak potoczą się losy producentów tej płyty i czemu nie uda im się zrobić szumu.
Oczywiście warto wspomnieć sampel z "Tony's Theme", czyli z tracka, który mnie prześladuje, i każe odtwarzać przynajmniej raz dziennie. Kojarzy się z wkurwionym Kubańczykiem, ogarniętym manią i szaleństwem, który zaraz zastrzeli najlepszego przyjaciela.
Cieszy, że w końcu K-Rino dostał należną mu produkcję, bo szkoda było czasem słuchać, jak tłem dla pięknych tekstów są jakieś marne pierdy rodem z pliku midi.

Produkcja- 4/5

OHŁOŃ!- ryknął zin kierując swe rozpostarte niczym szopny dłonie w stronę Lil Wayne'a.
OHŁOŃ!!!OHŁOŃ! OHŁOŃ no kurwa OHŁOŃ!!!- inkantował zaklęcie śmiertelne, lecz ku jego rozczarowaniu z rąk nie wystrzelił jasny płomień.
"OCHŁOŃ" a nie "OHŁOŃ", durniu!!!! - wrzasnął do zina brat Grabiszczeus, zajęty epickim pojedynkiem z sieahem, w którym żadna ze stron nie mogła zyskać przewagi.
Lecz dla zina było już za późno, bo Wayne, widząc jego niepowodzenie, rozpoczął kontratak.


Przejdźmy do podsumowania zatem.

Plusy
+ genialna warstwa liryczna
+ kapitalne koncepty, pancze, technika
+ brak wypełniaczy
+ trzyma w napięciu do końca
+ każdy song jest inny i oferuje mnóstwo
+ świetna produkcja

Minusy
- Nie ma! (no, refren w "I'll See You" jest taki sobie)

Tak się tworzy historia panowie, to zapewne najlepsze dzieło w karierze K-Rina, bo wątpię, by pobił kiedyś poziom, na który wzniósł się na tej płycie. Ta płyta ma wszystko, jest perfekcyjna, oszałamiająca, intrygująca, nawet pouczająca czasem.
Mam nadzieję, że to nie ostatnia pozycja w jego karierze, bo rap potrzebuje kogoś z taką wyobraźnią jak Rino.

Na kolana psubraty, król idzie.

Porażka nigdy jeszcze zina tak nie bolała. Czuł, że rozczarował, że zawiódł, że nie spełnił nadziei w nim pokładanych. Gorycz przelewała się przez niego, smutek, złość. Dłonie zaciśnięte w pięść szukały, w parze z rozumem i sumieniem, kogoś, na kogo można by przerzucić winę za klęskę.
Brat Grabiszczeus leżał rozczłonkowany 10 metrów dalej, a zin wiedział, że skalany porażką nie będzie mógł przejść przez Niebiańskie Wrota, strzeżone przez surowego, nieprzebłaganego św. Gabriela Digitalsoulusa.
Złośliwy umysł na chwilę przed odpłynięciem w nicość zaprezentował mu ostani obraz...
No kurwa no- wysapał.
Bo ujrzał stepującego do "Lollipop" Quentina Juniora, a jego harce i tańce wieczne być miały, odtąd, amen.
Kurwa jego juniora mać- szepnął zin, zanim ogarnął go wieczny mrok.

8 komentarzy:

  1. Album już zamówiony, sądząc po niebywałej erekcji autora musi być fpytke. Największa beka z św. Gabriela Digitalsoulusa. Pożegnanie z h-h.pl i preclem?

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna płyta, dobra recka, zin będzie dumny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oookaayyy!- czas młodszym miejsce zrobić już na forumku. Jak zobaczyłem, że 3/4 ludzi tam to ludzie przed 20-ką, to uznałem, że z licealistą/gimbusem może rozmawiać tylko licealista/gimbus.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie da się ukryć, że już od dłuższego czasu nie ma tam z kim powymieniać postów (z wyłączeniem kilku osób).
    Dobra recenzja, słucham ostatnio tego wydawnictwa i rzeczywiście produkcyjnie jakby lepiej...

    OdpowiedzUsuń
  5. PŁYTA ROKU WG MNIE. DOBRA RECKA I BEKA NAWED

    OdpowiedzUsuń
  6. Po kilkukrotnym przesłuchaniu stwierdzam, że zawyżyłeś ocenę bitów. Znam Sieah'a od lat, wiem jak jest. To nie jest post polemiczny, nie będę odpowiadał :-) Głos na Ostrego kurwa!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Oczywiście ziom, że zawyżyłem, przecież jestem psychofanem, kto ma zawyżać, jak nie ja?;)

    OdpowiedzUsuń