poniedziałek, 19 lipca 2010

Rick Ross- Teflon Don [July 20, 2010]


Ocena:



William Leonard Roberts II nagrał właśnie płytę "Teflon Don". Wiedzieliście?
Ja też nie. Tak bowiem nazywa się człowiek który ukradł ksywkę Rickowi Rossowi, w innych sferach znany jako Oficer Ricky. Dał się poznać jako tekściarz może i nie najwyższych lotów, ale potrafiący nagrać mocny mainstreamowy cd, który emanuje energią i bangerami. I choć buzz na Rossa w USA trochę opadł (Deeper Than Rap sprzedał się w ilości 150.000 tylko), to na tę płytę parę osób jednak czekało. Spokojnie, mistrz ją sprawdził, podzieli się z wami odczuciami i już będziecie wiedzieć, co na innych forach pisać


Płytę promował "Super High" z Ne-Yo (tak, tym którego nazwali amerykańskim Mrozem), całkiem udany song trzeba przyznać, daje nam przedsmak tego, czego można się spodziewać pod względem rymów na recenzowanej płycie:

I wanna buy my bitch every bag
and she ain't ever, ever, ever gotta take 'em back
I wanna take my bitch around the globe
Hawaii, hand glidin' in the mountains, shittin' on these hoes


Rawse nie brzmi tu przekonująco, te zwrotki jakieś takie na odpierdol się, no, ale single rządzą się swoimi prawami, a Clark Kent spisał się dobrze (nie ten z loczkiem ale ten odpowiedzialny za produkcję).
Inne kawałki nie zaskakują oczywiście konceptem, niektóre wersy może tak:

Biggie Smalls in the flesh
I'm living life after my death


ale czy pozytywnie aby? Do ocenienia dla każdego osobno.
Tematyka jest tu zasadniczo taka sama, jak na poprzednich albumach grubaska, wspomnę więc o wyjątkach może.
Wers jest z "Tears Of Joy" które prezentuje trochę inny wymiar Rossa niż znamy. Klimatyczny refren od Cee-lo, wersy o tym, że chce kroczyć z Chrystusem, łzy szczęścia itp. Trzeba to odnotować na plus, Ross może Parisem nie jest, ale fajnie, że chciało mu się zrobić song inny niż zwykle.
Warto też wspomnieć o "No. 1", Ross może geniuszem braggadocio nie jest:

my bitch raps better than most rappers
wtf, ale dobrze, że chociaż spróbował.
Z innych klimatów na uwagę zasługuje jego wers z "Maybach Music III", nawet jeśli nie jest Notoriosem XXI wieku, to na pewno inspirował się "Juicy" przy pisaniu wersów na ten kawałek. Jak dodać do tego solidne wersy Jadakissa i T.I. to jawi się jeden z faworytów na płycie co? No właśnie nie, bo bit mało bangerski jednak w porównaniu do dwóch poprzednich części. Ta wyjąca łachudra w turbanie/ta wspaniała artystka soul również pasuje tu jak wół do karety/kij do dupy/pięść do nosa/kwiatek do kożucha/Biedroń do Beyonce. Można było chyba z tego tracka zrobić większy hit, jest on absolutnie nieimponujący.
Imponujący za to jest "Free Mason", gdzie Ross daje kto wie, czy nie najlepsze swoje wersy od czasów "Port Of Miami". Opowiada tu Ross podobnie jak w "Maybach Music III" o swoim dochodzeniu do sławy, w bardzo dobry, spójny sposób.
Warto także wysłuchać tego tracka po to, by się przekonać, że Hova to legenda i ikona rapu.

Fuck all these fairytales,
got to hell, this is God engineering
this is a Hail Mary pass ya'll interfering
He without sin shall cast the first stone
To ya'll look in the mirror double check your appearance
Bitch I said I was amazing, not that I'm a Mason
It's amazing that I made it through the maze that I was in
Lord forgive, I never would have made it without sin


Dodać do tego genialny refren Johna Legenda, i mamy muzykę na poziomie światowym.
Brawo!
Drugi niesamowity moment to wspaniały "Aston Martin Music", świetny śpiew Drake'a i wspaniały Chrisette Michelle, hustlerskie wersy od Rossa z pewnego rodzaju wczuciem, i jest jeszcze lepiej.
Tego wczucia i pomysłu na wersy zabrakło chyba na wspomnianym "Super High", czy też na "MC Hammer lub na "B.M.F." z innym lirycznym "wymiataczem", Gucci Mane'em, miały być w założeniu bangery, wyszły przeciętne zapychacze.
Nie oczekuję oczywiście od Rawse'a jakiegoś ogarnięcia tekstowego, to nie K-Rino czy Blacastan, niemniej jakieś tam lepsze zwrotki można było upichcić, zwłaszcza, że bity też nie przekonują. Nie mają żadnego potencjału hitowego, po prostu emanują direty southem, bez jakiejś głębi. To już nie jest 1998, kiedy na takich bitach można było zarobić i zrobić karierę.

Jak jesteśmy przy bitach, to parę znanych nazwisk tu jest: The Inkredibles, No I.D., J.U.S.T.I.C.E. League i Kent.
Produkcja nie zawiodła chyba. Zdarzają się co prawda wpadki (MC Hammer, B.M.F., No. 1 ma specyficzny podkład, mi się podobał, ale musi się wkręcić), jednak nie ma rozczarowania. Bity są takie, jakie Ross powinien dostać, by nie męczyć uszu. Przodują oczywiście J.U.S.T.I.C.E. League za "Aston Martin Music" i The Inkredibles za "Free Mason". Prawdą jest, że Rawse bez dobrych bitów nie miałby kariery. I choć ucho do bangerów mu się może trochę stępiło, to nie obawiam się o poziom podkładów na jego kolejnych projektach. Warto zaznaczyć, że bity są ładnie zróżnicowane, wystarczy porównać „No. 1” do „Free Mason” czy „Maybach Music III” do „Aston Martin Music". Syntetyki, spokojniejsze brzmienia, wariacje od Kanyego, jest tu na czym ucho zawiesić (?!).

Ok, zróbmy podsumowanie:

Plusy
+ Ross w swojej zwyczajowej formie, parę przebłysków jest
+ w większości bardzo mocna produkcja
+ świetne featy (poza Stylesem i Eryką)
+ świetne refreny (Chrisette <3, Cee-lo < ... ekhm, no propsy nie Minusy
- bez szaleństw i progresu w kwestii liryki
- goście go wciągnęli nosem, nawet ci od refrenów ;(
- i za dużo ich chyba jest...
- niepotrzebne zapychacze, można było dać coś z bonus dysku zamiast nich
- czemu jego nos ma inny kolor niż reszta mordy na okładce :/

Jeśli karierę Rossa buduje jego charakterystyczne flow i głos, mocne bity i podobieństwo do Suge Knighta, to dostarczył tu tego w ilości odpowiedniej, bo choć bez progresu, to jednak prezencja i charyzma dalej jest (swoją drogą będąc marnym tekściarzem owej charyzmy musisz mieć w ilości potrójnej), morda dalej tłusta i podobna do bossa Death Row, więc możesz bez bólu wrzucić to w odtwarzacz.
Te 11 tracków jednak dobrym posunięciem było, Ross nie jest w formie na 20+ trackowy album.
Polecam? Polecam

4 komentarze:

  1. Nie potrafiłem się nigdy przekonać do tego gościa. Ale skoro dajesz nawet dobrą ocenę to może sprawdzę. Peace

    OdpowiedzUsuń
  2. Liczyłam na Killah Priesta a nie jakiegoś grubego festyniarza :(((((. Nie zaglądam juz na ten blog o!

    OdpowiedzUsuń
  3. dobra recenzja. po fali hejtingu przekonuję się że do jednak niezły album. BAWSE!!

    PS. Nie festyniarz, a pojebany koksiarz, koleżanko powyżej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Album zdecydowanue lepszy od dwóch poprzednich, a do debiutu nie ma co porównywać, bo to jedak bardziej plastikowa stylistyka była

    OdpowiedzUsuń