czwartek, 8 lipca 2010

Big Boi- Sir Lucious Left Foot : The Son of Chico Dusty [July 6, 2010]


Ocena:


"Sir Lucious Left Foot", szerszej publiczności przedstawiony na albumie "Spearkerboxxx" w kawałku (dobrym!) "Unhappy", związany z pewnym nieudanym zakupem obuwniczym samego zainteresowanego, a autora omawianej płyty zarazem, to żadna tam większa koncepcja. Brzmi jak jakiś mafijny przydomek co? Jak liczyliście na jakiś koncept album w klimacie lat 30-tych, to będzie małe rozczarowanie. Ja w ogóle się bałem, że to będzie "Sir Luscious Left Foot", sami wiecie, nie wiem czy chciałbym sprawdzać co tam u Pana Atrakcyjnej Lewej Stópki...

Tak czy siak, pierwszy pełnoprawny solowy album od członka legendarnej grupy Outkast doszedł do nas. Były pewne obawy, co prawda na "Spearkerboxxx" Boi dał radę w stopniu bardziej niż zadowalającym, ale to już 7 lat, a "Idlewild" miało swoich krytyków...
Ja byłem jednak spokojny i nie miałem jakichś większych obaw. Marka panów z ATL, wbrew durniom z Nowego Jorku którzy ich wygwizdywali w latach 90-tych, jest przepotężna i zapewnia doznania muzyczne na poziomie wielkim jak Kazimierz (VNM wpierdala mi się w recenzję chyba). Trochę się zdziwiłem jak przeczytałem na wiki, że Boi lubi "Lollipop" od Wayne'a i że miał coś podobnego nagrać, a raczej że "nakłaniano" go do tego (industry is shady!). Dobrze się jednak stało, że nie doszło to do skutku.

Intro zatytułowane "Feel Me", hitem na miarę "Lollipop" może nie będzie, ale wprowadza elegancko i gwarantuje wysoki poziom dalszych minut trwania tego cd.
Big Boi demonstruje wspaniale to, czym powinien się chwalić dobry raper w 2010- jedzie zarówno technicznie, jak choćby na "Shine Blockas" jak i bardziej inspirująco (General Patton). Udowadnia czarnuchom, że jest najlepszy w "Daddy's Fat Sax"

I'm on another planet nigga
and you just fly!


robi to samo i wspomina w "Shutterbug", rozpływa się niczym Romejo jak Alpha (VNM poza kontrolą), czyli love is in the air w skrócie, na rozśpiewanym "Be Still" ze wspaniałą Janelle Monae, rozkminia dupeczki dobre w "Hustle Blood", rozkręca dobre imprezowe klimaty w "Tangerine" (mooocny bit!), by na koniec powspominać i powypominać "The Train pt. 2".
We wspomnianych dupeczkowych songach można chyba doszukać się pewnego rodzaju wypełniaczy, tak samo kawałek miłosny, nie są to moi faworyci na tej płycie, wiem, że Janelle ładnie śpiewa a Jamie Foxx ładnie jęczy, ale nie odczułbym wielkiej straty, jakby tych właśnie dwóch tracków zabrakło.
Pozostałym trackom ciężko coś zarzucić pod względem liryki, są to te znane z płyt Outkast szalone popisy flow i spalone trochę przemyślenia. Czy Boi zaprezentował tu coś, czego nie znaliśmy właśnie z dokonań jego i "Fri Staksa"?
Moim zdaniem nie, choć nie jest to wg mnie odczuwalne. Charyzma, flow pozwalają zapomnieć o tym. Brak progresu nie oznacza regresu, to chyba stagnacja czy tam inny stalagmit nie?
Jeśli tak, to Boi zatrzymał się na poziomie genialnym, a to dalej lepiej niż progres z wacka na słuchalnego rapera. A jak weźmiemy pod uwagę, że Boi przemycił tu więcej technicznych linijek (Shine Blockas, Night Night), to może jednak okaże się, że te parę akapitów wcześniejszych jest zbędnych? Nie zamierzam kasować ziomy jednak, bo płacą mi za każdą literkę hajs szczodry jak Bolesław II (noż kurwa VNM...). Brak może jakiegoś takiego tracka na miarę "War" w którym 1/2 Outkast zajęłaby się jakimś bardziej ogólnoświatowym problemem, cóż, wszystkiego mieć nie można.
Wiesz jednak, że skoro Gucci Mane ze swoimi skillsami wypada dobrze na tracku, i to wyłącznie dzięki energetycznym rapsom głównego MC, to pozytywna ocena płyty będzie sprawiedliwa jak Kazimierz (...) (swoją drogą ciekawe czemu tyle tych książąt/królów z tego okresu zawsze jest na portretach podobna do Jezusa? Czemu nie do Magika np.?)

Tja.
Została nam dość ważna część recenzji, czyli produkcja. Wśród nazwisk legendy, Organized Noise, Scott Storch, Lil Jon, Salaam Remi między innymi oczywiście.
Lil Jon bo zapewne to was najbardziej interesuje zrobił bit do "Hustle Blood", i to bit dobry, więc możecie spać spokojnie.
Produkcyjnie ta płyta jest wsapniała, od takich bangerskich "Tangerine" czy "You Ain't No DJ" po ciekawie zaaranżowane, ambitne nawet "Night Night", "The Train Pt. 2" czy "Turns Me On".
Słychać tu dużo inspiracji różnymi gatunkami, brzmieniowo ta płyta to ciekawy kolaż- funk, rock, rnb, elektronika, elektro z lat 80-tych, muzyka poważna nawet- wszystkiego tu trochę znajdziecie. A i znalazły się i podkłady tradycyjniejsze, hip hopowe (wspomniany song z Guccim, współprodukowany zresztą przez Boia)
Czasem może efekciarski, ale baaardzo strawny. Nie ma tu panowie słabego podkładu.
Wielki oklaski dla całej zgranej ekipy która przygotowała warstwę muzyczną.

Warto wspomnieć o doskonale wykonanych refrenach, bardzo mocna strona tej płyty, nawet ten śpiewany przez Guczjego Bandanę...

Kłamstwem by było pisać, że byłem zaskoczony wysokim (jak elfy- VNM na blogspocie w głowie się nie mieści) poziomem tej płyty. Spodziewałem się mocnej płyty, i takąż dostałem. Przyjemnie się tego słucha, wpada w ucho, jest dobre lirycznie, dobrze wyprodukowane, nie wiem doprawdy, jakie inne zalety powinna mieć dobra płyta.
Dlatego

Plusy
+ wybitna produkcja
+ świetny miks gatunków, to zasługuje na osobnego plusa
+ Big Boi w bardzo wysokiej formie
+ świetne refreny
+ dobre występy gościnne, zarówno te na refrenach jak i zwrotach

Minusy
- ze 2 wypełniacze
- jak oczekiwałeś czegoś innego niż na płytach Outkast, to możesz się rozczarować


Kolejna, po B.o.B interesująca, zróżnicowana płyta, która nie znudzi się przez ładne kilka lat.
Panie Lucjuszu, dziękujemy. Mainstream już naprawdę niewiele więcej, niż Pan tu zaprezentował, potrzebuje, by być doskonałym.
Dziękuję także tobie VNM, więc zobacz teraz sieah jak Fidel na kubie nigdy się to nie skończy bo ja zawsze mikrofon włącze... żart, już spierdalam
PIS JOU

7 komentarzy:

  1. dawno tu nie byłam... ale mi się przypomniałeś na hip-hop.pl :P więc wpadłam.. płyta naprawdę fajna, ja się spodziewałam jakiegoś badziewia... Follow us i Be still (jestem kobietą, lubię takie kawałki :P) to moje typy... :)))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa recenzja :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Kozak płyta, wiadomo. Freon co prawda napisał, że "Revolutions Per Minute" jest płytą półrocza (sick world), a może nawet roku, ale wiadomo, że to niereformowalny truskul.
    Dla takich płyt jak "Sir Lucious..." słucham rapu, na takie produkcje czekam. W dobrym czasie wyszedł ten krążek, będzie grał w furze, będzie grał na baletach.

    OdpowiedzUsuń
  4. wiadomo Fresh ziomie dobry. Dzięki południu rap żyje.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kieeeerwa, jak możesz napisać, że te 2 tarki to wypełniacze ziom? Przecież to kozaki jakich mało.
    Za to minusik, ale i tak props śliski jak pośliniony drops hehehe
    :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak na razie to mega niedoceniony album jest, a to klasyk przecież, ale promocja słabiutka była, bo Big Boi'a na featach za wiele nie było, a i w necie przed premierą za wiele się nie działo

    OdpowiedzUsuń