piątek, 25 czerwca 2010

The Roots- How I Got Over [June 21, 2010]


Ocena:


Niesamowitą supergrupę z Filadelfii ominął być może komercyjny sukces zbliżonego do nich klimatem Commona i jego "BE", niemniej na poprzednich 8 studyjnych albumach ich idea hip hopowego bandu (w zmieniającym się składzie) nie zawiodła praktycznie ani razu. Czy to było nowocześnie brzmiące "The Tipping Point", czy też bardzo poważne lirycznie "Rising Down", Black Thought i spółka zawsze dostarczali dobrą muzykę, tym, którzy chcieli posłuchać czegoś jednocześnie alternatywnego i przyjaznego dla ucha.

Choć już bez Malika jako pełnoprawnego członka składu od czasów wspaniałego "Phrenology", grupa utrzymała się w zasięgu mainstreamowego radaru głównie dzięki świetnej produkcji i charyzmie frontmana Black Thoughta.
Dziś recenzujemy ich nowe dzieło, i nie jest to określenie chyba na wyrost.
Przede wszystkim, płyta jest poważna w 90%, zbliżona jest wydźwiękiem do wspomnianego "Rising Down".
Czarna Myśl zdecydował się na taki kierunek, postanowił zrezygnować z wymyślania konceptów (takich jak w "Boom" czy "Becoming Unwritten") i przelać swoje przemyślenia na budujący płytę cd poliwą... polio...poliwęglan (wiki zamula nie) w formie bezpośredniej. Jeśli oczekiwałeś więc fajerwerków lirycznych, popisów technicznych, to lepiej sięgnij po starsze albumy tej grupy.
Szkoda w sumie, że Black nie postanowił nas czymś tu zaskoczyć, można było wrzucić jakiś storytelling, jakiś szalony koncept gdzieś pomiędzy te rozkminiackie songi.
W dalszym ciągu jest to jednak baardzo wysoki poziom, wspomagany wspaniałym mocnym głosem tego rapera, nie ma szans, byś się tu nawet chwilę nudził.
Możesz sprawdzić jak samotnie stawiają (Thought i goście) czoła problemom tego świata w "Walk Alone", jak w najbardziej zbliżonym do koncept tracka "Dear God 2.0', będącym chyba najjaśniejszym punktem na płycie, zwraca się bezpośrednio do stwórcy a nawet ucieka w rozmyślania, co by robił na jego miejscu:

If I could hold the world in the palm of these
hands, I would probably do away with these anomalies
Everybody checking for the new award nominees
Wars and atrocities, look at all the poverty
Ignoring the prophecies, more beef than broccoli
Corporate monopoly, weak world economy
Stock market toppling, mad marijuana
OxyContin and Klonopin, everybody out of it


cytat oczywiście z Ohhla bo nie znam angielskiego, i myślałem na początku że ten track to diss na Rycha Peję Solufkę :(.
Całkiem sporo mamy tu tych głębszych songów, w których Czarna Myśl w ten czy inny sposób opowiada o swoich bojach z niesprawiedliwym światem (Radio Daze, Now Or Never, How I Got Over, The Day). Tracki w innych klimatach jak " Right On" czy "Web 20/20" pokazują oblicze Thoughta z dawnych lat, kiedy umiejętnie żonglował słowem, techniką, flow.

Yo, Jam boy magic, Mr. Sarcastic
Rap catalogue consists of all classics
Blackness, tell your bitch to fall backwards
Fuck a hood pass, my shit's for all-access
Killing tracks like this, we call practice
Any bullshit y'all twist, we call backwards
Jam boy sharp as a tack, we all cactus
Waiting on a big payback with no taxes


Natomiast "Hustla" będący zarazem ostatnim trackiem na "Hot I Got Over" jest opowieścią o tym, ile znaczy dla Thoughta rodzina, i jaką by dla niej, z wyraźnym naciskiem na córkę, przyszłości sobie życzył (ciekawostką jest za to przekorny refren).
Jeśli chodzi więc o zróżnicowanie liryczne, rzecz którą bardzo sobie cenię, to jest dobrze, choć mogłoby być chyba lepiej.
Black Thought nie brzmi tutaj jak człowiek chcący rozerwać majka i zatopić Szlezwiki Holsztajny (czy jak im tam) konkurencji. Brzmi bardziej jak pogodzony z rzeczywistością, melancholijny poeta niż agresywny głodny rapu niszczyciel. Czy jest to wadą? Może, ale dość małą jednak, gdyż jego głos i charyzma są dalej nie do podrobienia. Co prawda Blu w "Radio Daze" nawinął równie dobry wers, ale przecież wiadomo od jakiegoś czasu, że to utalentowany człowiek, więc żadnych bzdur o detronizacji nie ma co rozpowszechniać.
Gościnne występy na plus, może poza STS, którego głos i tematyka zwrotek (Right On) nie zawsze mi podchodziły. Świetnie wypadł Dice Raw na refrenach, szkoda, że nie zapodał niczego od siebie w stylistyce rap. Blu, Phonte, PORN wypadli za to nad wyraz dobrze.
Spoiwem całości są świetne refreny, ale to już u Korzeni standard.

Grzechem byłoby nie wspomnieć oczywiście o podkładach. I są one takie, jak i liryka, czyli poważne, soulowe, głębokie, klimatyczne. ?uestlove wykonał naprawdę mocną i świetną robotę. Tak rzetelnie wyprodukowanej płyty w tych klimatach w mainstreamie nie było oczywiście od czasów "Rising Down". Zbierający słowa krytyki "Web 20/20" tylko na początku przywodzi na myśl plastiki z diry south, po paru wysłuchaniach słychać tu inspirację czasami, gdy w radiach furorę robili Mantronix czy Davy DMX. Przekonałem się do tego tracka po trzecim czy czwartym przesłuchaniu. Podobnie jak z następującym po nim "Hustla", bit niby syntetyczny, ale patrząc na to, jak brzmiał "The Tipping Point", to wcale nie zaskakuje, tym bardziej, że bit buja i kołysze.

Wszytko chyba już, także czas na podsumowanie

Plusy
+ świetna produkcja
+ melancholijny klimat
+ dobrzy goście
+ dobre refreny
+ baaardzo to muzykalne, artystyczne
+ genialny balans między mainstreamowym i alternatywnym brzmieniem
+ Thought w stałej, dobrej formie...

Minusy
- ... choć szkoda, że lirycznie niczym nie zaskoczył
- można było chyba więcej tematów poruszyć

Kończąc już ten żenujący wpis prowadzącego, nie sposób nie zachwycić się tym klimatycznym albumem, i nie złożyć rąk do oklasków dla jednej z najlepszych i najciężej pracujących grup w historii rapu.
Coś dla siebie znajdzie tu każdy, zarówno fan Wayne'a jak i MF Dooma, fan lat 90-tych jak i ci wypatrujący przyszłości rapu wśród artystów zrzeszonych w Young Money.
Polecam.

PS:
W skrócie ten cd można tak streścić:

Masz tu "How I Got Over" i Full
więc lepiej mordę stull

niedziela, 13 czerwca 2010

Eminem- Recovery [June 18th, 2010]


Ocena 5/5


Długo czekaliśmy na prawdziwy klasyk w mainstreamie. Ostatni taki prawdziwy, mocny materiał został nagrany przez ekipę The Roots w 2008. W tym roku zbliżył się do tego statusu B.o.B, a czekają nas jeszcze premiery innych gigantów (Redman choćby). Tymczasem zaatakował nasze recenzenckie szańce Slim Shady, i narobił sporo zamieszania. Ja tam już po singlu "Not Afraid" wiedziałem, co będzie ten album sobą reprezentował. A co reprezentuje? Czytajcie dalej.

"Recovery" to JEST najpoważniejsza płyta Eminema. Tak stwierdzam na początek, na wypadek wszelki.
Jest tu po prostu najwięcej osobistych przemyśleń pana Marshalla, jakby rzeczywiście to było takie jego Recovery i mała spowiedź z życia i kariery, przyprawione czasem cierpieniem po stracie Proofa.
Nie spodziewajcie się jednak, że Shady wyzna swoje grzechy i przyjmie pokutę, to jednak nie ten typ człowieka, raczej spaliłby twój kościół i twojego tłustego pasterza. Ten kościsty brunet z morderczą miną zupełnie zresztą nie przypomina pajaca udającego Michaela Jacksona z "Just Lose It".

Zaczyna się w miarę luźno, "Cold Wind Blows" jest tym, za co lubiłem Ema choćby na "Marshall Mathers LP", mocne, dosadne, prześmiewcze linijki z dobrymi panczami:

Ya'll are sitting ducks, I'm the only goose standing
I set the world on fire, piss on it, put it out
Stick my d*ck in a circle, but I'm not fucking around motherfucker


poparte dobrym bitem, i fenomenalnym flow, świetnie wprowadza w płytę.
Potem zaczyna się już przejażdżka po tematach- osobiste i retrospekcyjne "Talkin' To Myself" (świetny refren Kobe'ego) w którym Marshall pierwszy raz rzuca trochę światła na swoje wewnętrzne przeżycia. Mamy tu nawet fragment o tym, że w pewnym momencie pichcił diss na Lil Wayne'a. Dziś, jak wiemy, nawet z tej płyty, są dobrymi ziomami.
W "Going Through Changes" Em przypomina sobie, i nam, jak to było w okresie zażywania piguł, jak brzydził się swoim odbiciem w lustrze, jak wiele siły wymagało wyrwanie się z tego syfu. Rozlicza się też ze swojego życia uczuciowego, zastanawia się, czy mogło się udać to, co psuło się przez tyle lat.
"Not Afraid" już znamy, oglądaliśmy świetny klip, słuchaliśmy, jak Em rozprawia się z przyszłością, i jak zapewnia, że będzie na tyle twardy, by wytrzymać na topie.
Zniszczenia w swoim życiu uczuciowym i ich nierzadko brutalne konsekwencje zostają ładnie opisane w "Space Bound", piękne przemyślenia o związku z Kim w "Love The Way You Lie" z zaskakująco dobrą Rihanną na refrenie, i przypieczętowane to wszystko hołdem dla Proofa w postaci "You're Never Over".

Nie samymi głębokimi tematami "Recovery" na szczęście żyje. Mamy tu zarówno świetne genialne wspaniałe "Cinderella Man" na megaenergetycznym (słownik firefoxa podpowiada "makroenergetycznym", ok jasne) podkładzie w której Em, niczym w "Till I Collapse", po prostu niszczy mikrofon i okolice potężnym strumieniem braggadocio i panczy. Podobne i równie mocne "Almost Famous" pięknie urozmaica płytę w sytuacji bardziej rozkminkowych kawałków na końcu tracklisty, a "No Love" z Weezym na feacie zaskakuje śmiałością sampla, Haddawaya chyba jeszcze nie było. Mi się podoba, co zrobić, to był hit mej młodości, niejedną dupeczkę się wyrywało na cwane taneczne interpretacje tego songa. Wracając do kawałka, to świetnie naprawdę pojechał reprezentant południa, choć oczywiście do poziomu wersu Ema brakuje lat świetlnych.
Znalazło się trochę kawałków luźniejszych, choćby ten z Pink, czy komediowy "W.T.P" opisujący imprezowe harce białych lamusów, rzucające znanymi nazwiskami w niepochlebnym świetle "On Fire", ewentualnie poruszające tematy około-dupeczkowe "Seduction" i "Bad", wszystko to na bardzo zacnych patentach, bez festyniarstwa, z typowym dla Szejdiego wyolbrzymieniem i ironią.
Między tymi songami hula konceptualny "25 to Life", czyli Eminema odpowiedź na "I Used To Love H.E.R.".
Praktycznie fan Ema z dowolnego etapu jego twórczości znajdzie tu coś dla siebie, praktycznie, bo fani pajacowania mogą mieć pewne problemy jednak (może "W.T.P" dla nich?).
Podstawowe zadanie jakie ma spełniać liryka po złotym wieku, to wg mnie zróżnicowanie tematyczne. "Recovery" nie ma z tym problemu. Wiecie, że lubię koncentrować się na liryce, więc wybaczcie takie prawie drobiazgowe skupianie się an tym aspekcie.

Różnorodna produkcja, począwszy od takiej z kopem jak wspomniany "Cinderella Man" czy "Almost Famous" po spokojniejsze, po bardziej elektroniczne "Seduction" (serio, ze 2 efekty dodać i spełniłoby swoje zadanie na jakimś trip hopie) przechodzące w delikatny rok "Love The Way You Lie" czy "Space Bound", nikt nie ma prawa stwierdzić, że bity są monotonne.
Lista producentów zacna, Khalil, Just Blaze, Boi-1da spełniła swoje zadania genialnie. Płyta muzycznie ma potężną moc.

Jak widzicie, ciężko do czegoś się przyczepić. "Recovery" jest o klasę lepsze od poprzedniczki, też przecież zacnej skądinąd "Relapse". Olbrzymi skok jakościowy widoczny w kwestii produkcyjnej (tak, taka produkcja, melodyjna, energetyczna, prosta jednocześnie i maksymalnie komercyjna lecz nie plastikowa, to przyszłość mainstreamu) jak i lirycznej usprawiedliwia takie stwierdzenie.
Czułem się, jakbym po raz drugi słyszał "The Eminem Show", które przecież było bliskie ideału.
O flow, o sorry, FLOW, nie ma co wspominać, to jak Shady płynie a w zasadzie pruje przez bity zasługuje na Nobla.

Podsumujmy zatem, czemu 5/5?
1. Skok jakościowy względem poprzedniczki (i poprzedniczki poprzedniczki)
2. Kapitalne zróżnicowanie liryczne
3. Naprawdę mocna produkcja, świetnie dobrane podkłady do tematów kawałków
4. Dojrzałość, odwaga, osobiste przemyślenia na niespotykaną wcześniej u Ema skalę
5. Wielki replay value, zdominował ten album moją playlistę ostatnio
6. Praktycznie zero tracków do skipu
7. Umiejętne udowadnianie, czemu twoje "top 3 flow w grze" bez Eminema brzmi śmiesznie
8. Sianie zniszczenia w każdej konwencji, czy to na trackach osobistych, czy na tych szalonych.
9. Zostawia w tyle mainstreamową konkurencję z ostatnich 5 lat.
10. Świetnie wymyślone featy, które wypadły równie świetnie.



A teraz tradycyjnie już

Plusy
+ ZERO TRACKÓW DO SKIPU
+ kapitalna liryka
+ kapitalne flow
+ kapi... świetna produkcja
+ dobre featy
+ wielki replay value
+ idealna pod względem czasu trwania
+ śpiew Eminema (poza jednym wyjątkiem)
+ dojrzałość + zabawa w jednym, strawne mimo wszystko
+ wyraźny progres
+ zadowoli fana Ema z każdego etapu jego twórczości

Minusy
- eee
- refren z "You're Never Over"?
- serio wyłączyłem "spuszczanie mode" i nie znalazłem niczego istotnego.

Czapki z głów panowie, czy tam szapo ba panie, sprezentowano nam kolejną wielką mainstreamową płytę, kupcie ją, chwalcie, załóżcie religię (tylko kurwa przygłupy nie krzyżujcie głównego boga i nie pierdolcie o nadstawianiu drugiego polika), kto wie, kiedy następna tak wybitna premiera będzie miała miejsce.

niedziela, 6 czerwca 2010

It was the best of times... rok 2010

Czyli krótki opis płyt, których w całości tu nie zrecenzowałem, a które uznałem za stosowne wspomnieć w tym wpisie. W końcu już minęła prawie połowa 2010 roku, pewnego rodzaju podsumowania powinny być zrobione.


Podzielę płyty na 3 kategorie. Zwycięzcy, średniaki i przegrani.
A teraz opiszę poszczególne kategorie, a więc...

no chyba cię pokurwiło, przecież to wiadomo od razu co która sobą reprezentuje.
Oczywiście oceny subiektywne, łohoho, masz prawo się nie zgadzać, hohoho, ale w sumie to nie, nie masz prawa.
Zaczynamy! (podnieta jakby ktoś poza mną to czytał co)
dwukropek


Zwycięzcy

Czyli ci, którzy mogą kochać i pieścić Beyonce.
Rozjebałeś system ziom, będę o tobie pamiętał za rok.




Diabolic- Liar and A Thief
Ocena 4,5/5

Plusy
+ PANCZE
+ świetnie zarapowane
+ koncepty
+ doskonałe featy
+ zacna produkcja

Minusy
- 2 słabsze bity
- ale to tak się czepiam na siłę i przymus jak OSTR
- ten OSTR jest jednak chujowy, marny za 2zł i pod publiczkę zawsze (to przy okazji)




Debaser- Peerless
Ocena 4,5/5

Plusy
+ świetna produkcja
+ przewrotna, niestandardowa liryka
+ dobre żonglowanie technikami rapowania
+ dobre gościnne występy

Minusy
- bez sensu ten track o dupeczce serio
- chyba na siłę wrzucone te instrumentale



PackFM- I F*cking Hate Rappers
Ocena 4,5/5

Plusy
+ świetny rap
+ zróżnicowana tematyka
+ luźny, zabawny główny koncept płyty
+ skity
+ współgrająca z tym wszystkim zacna produkcja

Minusy
- mogłaby być dłuższa, poświęciłbym nawet te zabawne skity



Brotha Lynch Hung- Dinner and A Movie
Ocena 4/5

Plusy
+ konceptualny album
+ dosadny, krwawy Brat
+ budujące klimat skity i opowiastki na koniec kawałków
+ chyba produkcja

Minusy
- ale czy takie bity najbardziej pasują Bratu?
- chyba za długa
- specyficzny rodzaj muzyki, nie dla każdego
- parę featów bym usunął



Devin The Dude- Suite 420
Ocena 4/5

Plusy
+ wyjątkowo klimatyczna produkcja, mocno bujająca
+ spalony klimat
+ Devin hustler i ruchacz jak zawsze

Minusy
- śpiewane balladki
- w sumie monotematyczność
- brak fajerwerków w sferze rapowania



Średniaki

Czyli ci, którzy dla otuchy mogą zadowolić się Mariną Łuczenko.
Próbowałeś mocno, nie udało się w 100% może, ale doceniamy twoje starania.




8Ball & Mjg- Ten Toes Down
Ocena 3,5/5

Plusy
+ sporo bangerów, ogólnie produkcja
+ MJG w formie

Minusy
- parę słabych lirycznie songów
- monotematyczność



Bone Thugs-N-Harmony- Uni5: The World's Enemy
Ocena 3,5/5

Plusy
+ Bone w pełnym składzie
+ Bizzy, Layzie i Krayzie w wysokiej formie
+ klimat

Minusy
- trochę wypełniaczy
- niektóre kawałki za długie
- jak również niezaskakujące, niewykorzystujące potencjału chłopaków
- fani chyba oczekiwali czegoś mroczniejszego



Ludacris- Battle Of The Sexes
Ocena 3,5/5

Plusy
+ sporo sążnych bangerów
+ zdało w sumie egzamin jako album prezentujący hedonistyczne relacje kobieta-mężczyzna
+ Luda w formie na niektórych kawałkach
+ sexy głos Shawnny

Minusy
- kilka nieudanych, słabych lirycznie kawałków
- monotematyczność
- a i ze 2 słabe bity się znajdą



Vinnie Paz- Season Of The Assassin
Ocena 3,5/5

Plusy
+ w końcu zróżnicowanie liryczne na płycie z jego udziałem
+ zacne w większości podkłady
+ potrafi się wkręcić po paru odsłuchaniach


Minusy
- większość songów to jednak stary, dobry (?) Vinnie
- parę średniaków w bitach
- głupie tytuły, po co dawać standardowemu kawałkowi tytuł "Dylemat Arystotelesa"?



Necro- DIE!
Ocena 3,5/5

Plusy
+ mooocna produkcja
+ świetnie dobrane sample
+ VIVA NECRO VIVA NECRO VIVA NECRO VIVA NECRO!
+ fanom krwawych rapów oferuje sporo

Minusy
- monotemaatyczność
- tak samo zarapowane kawałki, wszystkie praktycznie
- kurwa Nook powiedz mu że Bush nie jest prezydentem już



Chief Kamachi- Clock Of Destiny
Ocena 3,5/5

Plusy
+ ciekawa, mistyczna warstwa liryczna
+ inne tematycznie songi też baardzo dobre
+ większość dobrych bitów

Minusy
- potrafi zmulić
- trochę za mało pierdolnięcia jednak, Chief nie ma super warunków technicznych...
- parę bitów słabych jednak



Cypress Hill- Rise Up
Ocena 3,5/5

Plusy
+ szalony, spalony klimat CH zachowany
+ sporo fajnych bitów
+ B-Real w formie
+ świetne refreny

Minusy
- BITY B-REALA!
- słabe jakieś te tracki o dragach, a to przecież specjalność chłopaków
- nie zaskoczyli niczym
- sorry schwarz nie



Inspectah Deck- Manifesto
Ocena 3,5/5

Plusy
+ Deck w wysokiej formie
+ dobre gościnne występy

Minusy
- produkcja niekiedy
- monotematyczność w sumie, choć nie zauważa się tego przez charyzmę INS'a



Kurupt- Streetlights
Ocena 3/5

Plusy
+ Kurupt który potrafi odnaleźć się na każdym podkładzie
+ te poważniejsze kawałki, zwłaszcza ten o 2Pacu
+ niektóre bity

Minusy
- zero zachodu tu praktycznie
- żonglowanie konwencjami w sferze bitów
- stąd pewnie te dziwne southowe hity, Kurupt zostaw południowe hity specom z południa



Reef The Lost Cauze- Fight Music
Ocena 3/5

Plusy
+ Reef w solidnej formie
+ parę mocnych bitów
+ goście

Minusy
- bez jakiejś takiej iskry
- monotematyczne trochę



Declaime- FONK
Ocena 3/5

Plusy
+ dobra, pokręcona liryka
+ Dudley w formie jak idzie o technikę

Minusy
- przekombinowana produkcja
- potrafi znudzić i odstraszyć kogoś nierozkochanego w awangardowym rapie



Przegrani

Czyli została ci tylko Kelis.
Miało być pięknie, jest jak zwykle. Zrób jak Magik lepiej od razu.




Army Of The Pharaohs- Unholy Terror
Ocena 2,5/5

Plusy
+ fanom klimatów JMT sporo zaoferuje
+ Vinnie, Celph i Apathy w formie
+ nawet mocna produkcja

Minusy
- MONOTEMATYCZNOŚĆ
- parę słabych bitów
- nie oferuje niczego ludziom którzy wzięliby ten album pierwszy raz do rąk, nie mając wcześniej styczności z tego typu twórczością
- za dużo raperów nawijających takie same teksty, ciężko się wczuć, i zrozumieć, czym różnią się wyznania Plantery'ego od King Syze'a



Murs & 9th Wonder- Fornever
Ocena 2,5/5

Plusy
+ Murs w formie
+ ogólnie warstwa liryczna

Minusy
- nudna, wręcz usypiająca produkcja (tak, słabość bitów o tyle obniża ocenę)
- no trochę denerwuje że dobrą nawet lirycznie płytę niszczy znowu 9th.



Little Brother- Leftback
Ocena 2,5/5

Plusy
+ Phonte?
+ zróznicowanie liryczne

Minusy
- bity
- Pooh
- tragiczna laska na refrenach



Lil Wayne- Rebirth
Ocena 2/5

Plusy
+ DROP THE WORLD!
+ genialny Em na feacie, Nicki Minaj też fajnie
+ parę tych poprockowych songów uroczych w sumie

Minusy
- większość jednak słaba bo...
- Weezy śpiewać nie potrafi i...
- nie odnajduje się w tej konwencji


---------------------------------------------------------------------------------


Uff.
Koniec.
Kto przeczytał?

środa, 2 czerwca 2010

Drake- Thank Me Later [June 15, 2010]


Ocena 3/5


Audrey Drake (wtf) Graham to znany tu i ówdzie aktorzyna serialowy z charakterystycznymi brwiami, który postanowił nas raczyć także swoimi popisami raperskimi. Mocno działa na nerwy truskulom, buja się z Lil Wayne'em, zapewne nie potrafi nawet wymienić jednym tchem 5 elementów= czyli mój wymarzony archetyp dobrego rapera, który rozkurwia membrany i grzebie prawdziwy hip hop. Hałasu wokół siebie narobił sporo, miał być jednym z tych wielkich debiutantów z 2009/2010 roku.

Jego mikstejpy, zwłaszcza "So Far Gone" przyjąłem entuzjastycznie, bo były solidne i pozytywne klimatycznie. Miał swój styl Drejk po prostu. Nie jest jakimś gigantem liryki, ale potrafił zbudować swój wizerunek na tych wydawnictwach.
Dlatego nawet z nadziejami oczekiwałem "Thank Me Later" i spodziewałem się dostać solidny mainstreamowy album, rozśpiewany ale jednocześnie "jakiś".
I chyba z tą "jakosiością" jest tu trochę problem- B.o.B władował całą energię w pokazanie, o czym marzył i jak bardzo chciał wypłynąć, Kid Cudi zbudował ciekawy nastrój na wszystkich porach roku, za to Drake nie zaprezentował tu niestety żadnego spójnego konceptu. Brzmi nie jak młody kot, a jak uznany, nasycony sukcesem weteran.
Nie wniósł tym wydawnictwem pożądanej od debiutantów świeżości.
To chyba największa wada "Thank Me Later", bo jakby to wszystko już gdzieś było. B.o.B na wyżyny wzniósł połączanie dobrego pop-rocka z rapem, Cudi magicznie zaczarował klimatycznym śpiewem i prostym, pozytywnym przekazem, Drake jawi się tu jako średniak niestety.
Czemu taka wysoka relatywnie ocena w takim razie? Bo płyta jest bardzo dobrze wyprodukowana, znane nazwiska (Kanye, Boy-1-da) robią swoje, a i kolega z Kanady, 40, daje radę. O ile sam Drake jest czasami odrobinę nijaki, tak bity jakie dostał są często wybitne, z największym kozakiem, "Light Up" z Hovą na featuringu, na czele. Podobnie jak "Unforgettable" ze Snowmmanem czy "Miss Me" z Wayne'em. Za bity producentom należą się sążne brawa. Są one odpowiednio klimatyczne, zróżnicowane, i dobrze zaaranżowane by zapewnić słuchaczowi to, czego główne wydarzenie na "Thank Me Later", czyli Drake, nie potrafi.
Zdarzyła się mała wpadka, "Fancy" bowiem ma dość denerwujący podkład, ale jak to bywa ze Swizzem, jest on nieobliczalny (choć druga część kawałka ma już podkład dobry).


Ok, wiemy że Drake nie ma praktycznie charyzmy na majku, ale jak z tematyką?
Sporo klimatów rodem z albumów rnb, na których naoliwieni panowie wyśpiewują swoje namiętności nieokreślonym pięknym paniom. Aż cztery kawałki w tym klimacie to chyba za dużo, choć oczywiście kobietom może się to spodobać w sumie.
Drake potrafi rozliczać się ze swoją sferą osobistą (Fireworks czy Thank Me Now), próbować swoich sił w bragga (Over) czy tradycyjnych już rozkmin nad sposobem budowania swojej kariery (The Resistance), tematów imprezowych nie zostawiając nieskomentowanych (Fancy). O tym, że m.in. jest sobą pomimo kasy i hejterów (Light Up) i że żyje pełną piersią wbrew warunkom zewnętrznym (Unforgettable) też się dowiemy.
Te songi są nawet fajne, po prostu nie oczekujcie od nich jakichś megapatentów na składanie rymów czy nowatorskich konceptów. Nie mogę zarzucić Drake'owi słabego flow czy niedobrego głosu, przeciwnie, wstawki wokalne i refreny mi się podobają.
Śpiewa nawet lepiej niż Cudi wg mnie, a i potencjał liryczny równie duży (niestety, niespożytkowany).
Jest tu pewnego rodzaju dorosłość, brak może odwagi, by powiedzieć coś kontrowersyjnego, ale oceniając standardami młodzika, to można nawet nazwać tę płytę osobistą (jest miłość, jest historia wystawienia przez dziewczynę przez co Drejku skończył z gnatem przy skroni, sporo przemyśleń na temat kariery).
Porażką może być też to, że sprowadził sobie na płytę poważnych gości. Zarówno Hova, Wayne (I've got so many styles I am a group!) czy emanujący energią Jeezy wciągnęli Drejka nosem. Jay szczególnie dał wybitną zwrotkę. Drake nawet nie potrafił przyćmić marnej Nicki Minaj. Cóż.

Jako zagorzały mainstreamowiec chciałem, by ta płyta plasowała się w czołówce tego roku. Tak jednak nie będzie. Wypada tylko mieć nadzieję, że na kolejnej płycie Drake ogarnie się trochę na majku, zaprezentuje jakieś emocje, iskrę.
Czekamy.

Plusy
- doskonała produkcja
- solidne wstawki śpiewane
- refreny
- dorosła, osobista płyta
- świetne występy gościnne
- działa na nerwy truskulowcom
- dobrze się tego słucha...


Minusy
- jak robisz coś innego niż skupianie się na tekście
- bo owe teksty są średnie
- brak charyzmy, pierdolnięcia, kopa, sami to nazwijcie
- charyzmy brakuje nie tylko by dorównać kroku legendom, ale nawet by przyćmić Nicki
- te brwi to ma bez kitu marne i za 2zł

PS: jednak obniżyłem do 3. Patrząc, co oceniłem w tym roku na 4, to jednak Drejkowi trochę brakuje.