Czytając po raz drugi poprzedni wpis miałem nieodparte wrażenie, że o czymś zapomniałem. Przeglądając wasze komentarze wysyłane na mojego, jeśli pozwolicie, emajla, odsiewając tradycyjnie te krytyczne i zostawiając te wazeliniarskie, popijając drogi alkohol z taniego szkła i usiłując wypalić bez "cafki" cygaro w końcu to rozgryzłem- uderzyło mnie to niczym niespodziewana pięść-petarda ugodziła queerowy cymbał Lil B na swego czasu ulubionym przeze mnie filmiku na youtube.. Nie zaprezentowałem wam cyklu swoich minirecenzji, opisujących ważniejsze premiery roku 2013, zostawiając was w mroku niewiedzy. Zostanie to oczywiście nadrobione, RYM podpowiada, że w 2013 oceniłem ponad 70 płyt z murzynami na okładce, do ocenienia zostało mi jeszcze trochę zaległości, ale na pewno przy paru rejtach się zatrzymacie i być może poświęcicie trochę czasu na ich uzasadnienie.
Witam szanowną Rodzinę Rapbzdur.blogspot.com i zapraszam na krótki przegląd premier z gatunku rap/hip hop roku 2013.
Jak wszyscy wiemy, sieah uwielbia dobre nutki hh :], dlatego zapewne zacznie od prezentacji tego, co zaimponowało mu dotychczas. Potem przyjdzie czas na nutki średnie i zakończymy nutkami słabymi, składając tym samym naszą kolekcję nutek w przejrzysty, składny nutkowy almanach. Kto czytał poprzednie tego typu wpisy, ten wie, o co chodzi i odnajdzie się w tym wszystkim w mig, reszta ma sporo do "kecz apowania". Tym razem również postaram się, by wpis był Janusz-friendly, i by każdy fan Onara i innego tam mógł przeskrollować wpis do interesującego go zagadnienia i oceny, także dzięki odrobinie manipulacji CSS-em, który, choć zwykle mnie nie lubi, tym razem okaże się przydatny.
Pozwólcie więc, że przedstawię wam skromne, acz ładnowite menu, z którego możecie sobie wybrać konkretnego rapera i jego płytę... albo, jak lubicie się katować, możecie po prostu przeczytać wszystko od początku do końca.
7 G.E.M.S.
A$AP Ferg
A$AP Rocky
Ace Hood
Aceyalone
Action Bronson
Big K.R.I.T.
Brotha Lynch Hung
Cappadonna
CES Cru
Charles Hamilton
Classified
Czarface
Crooked I
Daz & WC
The Demigodz
Durag Dynasty
Edo. G
Eve
Freddie Gibbs
French Montana
Harry Fraud
Havoc
Ill Bill
Illogic & Blockhead
J. Cole
Joe Budden
Juelz Santana
Ka
Kanye West
Killah Priest
Kutt Calhoun
LL Cool J
Mac Miller
Mike Stud
N.O.R.E.
No Malice
Papoose
Prodigy x Alchemist
Pusha T
Rich Boy
Rittz
Rockie Fresh
Run The Jewels
Sadistik
Slaine
Talib Kweli
Tech N9ne
Tyga
Tyler, the Creator
Wale
Wrekonize
Ugly Heroes
Yelawolf
Aceyalone- Leanin' on Slick
And the winner is...
Każdy rok ma takiego cichego, czarnego konia, który wjeżdża z impetem w niczego niespodziewających się recenzentów. W 2011 było to "Vitamins & Minerals" ArtOfficial, w 2012 z kolei "State Of The Art" Honors Englisha, w 2013 wg mnie miejsce to powinien zająć projekt tak samo niezauważony. Z tego co widziałem, to nowy album anonimowego dla większości Aceyalone'a nie dorobił się zbyt wielu profesjonalnych recenzji, a na RYM zbiera raczej hejty. Ale co tam dla nas.
Na "Leanin' On Slick" wbrew pozorom nie usłyszmy o tym, jak raper wspiera się na nieodżałowanym angielskim storytellerze, usłyszymy za to na pewno niesamowitą wręcz ilość pogodnego i bujającego funku najlepszego sortu. Nie jest to oczywiście poziom Tego Typa Mesa, niemniej za oknem wciąż Słońce, więc pozycja w sam raz, tym bardziej, że raper nie jest jakimś tam Boenischem i nie sili się na bycie semantycznym Schopenhauerem, znajdziemy tu songi o butach, ironiczne przedstawienie typowej cebulackiej "9 to 5" i zupełnie oldskulowy obraz imprezy, jakie to się robiło w czasach, gdy jedynym podrygującym grubasem w mainstreamie był Heavy D. Warto dla samych dęciaków, które uwielbiam, a które są tu obecne na większości kawałków. Najpogodniejsza chyba płyta z tu opisywanych, aż mi się przypomniały piękne czasy katowania płyt The Coup.
Ulubiony track- Nie mogę wybrać jednego.
Na "Leanin' On Slick" wbrew pozorom nie usłyszmy o tym, jak raper wspiera się na nieodżałowanym angielskim storytellerze, usłyszymy za to na pewno niesamowitą wręcz ilość pogodnego i bujającego funku najlepszego sortu. Nie jest to oczywiście poziom Tego Typa Mesa, niemniej za oknem wciąż Słońce, więc pozycja w sam raz, tym bardziej, że raper nie jest jakimś tam Boenischem i nie sili się na bycie semantycznym Schopenhauerem, znajdziemy tu songi o butach, ironiczne przedstawienie typowej cebulackiej "9 to 5" i zupełnie oldskulowy obraz imprezy, jakie to się robiło w czasach, gdy jedynym podrygującym grubasem w mainstreamie był Heavy D. Warto dla samych dęciaków, które uwielbiam, a które są tu obecne na większości kawałków. Najpogodniejsza chyba płyta z tu opisywanych, aż mi się przypomniały piękne czasy katowania płyt The Coup.
Ulubiony track- Nie mogę wybrać jednego.
Classified- Classified
And the winner is...
Pełen podziwu jestem dla Classa, któremu nie przeszkadza fakt pochodzenia z lekko obciachowej, przynajmniej w opinii Amerykanów (fani Barneya Stinsona chyba wiedzą, co mam na myśli) Kanady, i rok w rok wypuszcza świetne, dopracowane pod każdym względem płyty, nie tracąc ani trochę ze swojego uroku, pokazując, że szczery, klasycznie robiony rap nie musi świecić patyną na tle cloudowo-trapowych młodziaków.
Jedna z lepszych w tym gatunku ojcowskich dedykacji, rozkminy przy marihuanie, koncepcyjne starcia oldskulowości Classa z niuskulowością kolegi po fachu, mocny, klasyczny hip hopowy walec z Raekwonem i Kunivą, ludzka radość z dnia wypłaty czy nawet może i oczywiste, ale zawsze potrzebne uwydatnienie zalet marihuany wobec wad twardych dragów- to wszystko już przecież było, więc zastanawiam się ciągle- co ma w sobie takiego Class, że jego projekty niezmiennie koszą konkurencję? Cóż, to pewnie wyraz jego szczerości, która u niego, w odróżnieniu od polskich grajków, jest w pakiecie z wybitnym flow, głosem i charyzmą. Wiecie, subtelna różnica, jak między BEP i BDP czy Rahimem i Rakimem.
Ulubiony track- Growing Pains
Jedna z lepszych w tym gatunku ojcowskich dedykacji, rozkminy przy marihuanie, koncepcyjne starcia oldskulowości Classa z niuskulowością kolegi po fachu, mocny, klasyczny hip hopowy walec z Raekwonem i Kunivą, ludzka radość z dnia wypłaty czy nawet może i oczywiste, ale zawsze potrzebne uwydatnienie zalet marihuany wobec wad twardych dragów- to wszystko już przecież było, więc zastanawiam się ciągle- co ma w sobie takiego Class, że jego projekty niezmiennie koszą konkurencję? Cóż, to pewnie wyraz jego szczerości, która u niego, w odróżnieniu od polskich grajków, jest w pakiecie z wybitnym flow, głosem i charyzmą. Wiecie, subtelna różnica, jak między BEP i BDP czy Rahimem i Rakimem.
Ulubiony track- Growing Pains
Harry Fraud- Adrift
And the winner is...
Rzadko która producencka płyta dostaje u mnie tak wysoką ocenę, bowiem problemem większości takich projektów jest brak spójności i przepaść umiejętnościowa między mistrzami ceremonii zapraszanymi na nie. Harry Fraud jest jednym z tych producentów, którzy tę prawidłowość mogą uczynić reliktem przeszłości. Widząc listę raperów, których zatrudnił do ujarzmienia swoich bitów, byłem sceptyczny, Kool G Rap, Danny Brown i Wiz Khalifa w jednym miejscu nie wydawały się być przepisem na sukces. Nie wiem, czy to niebotyczny poziom muzyki, czy jakieś nie do końca legalne specyfiki, ale prawie wszyscy, no, może sepleniącym i lekko chyba niedrozwiniętym Fat Trelem, spięli poślady i dostarczyli wysokiej jakości 16-ki, ze szczególnym wskazaniem na występy Bronsona, Buna B, Pushy T, wspomnianych G Rapa i Browna oraz Mac Millera. Nic dziwnego, w tle, zamiast pięknego Cygana, przygrywają im jedne z bardziej klimatycznych i zróżnicowanych aranżacji, jakie sobie można tylko wyobrazić. Cloud, gitarki, dęciaki, klasyczne ciętusy, surowe klawisze, klimaty celtyckie i latynoskie- to wszystko i jeszcze sporo do tego.
Czasem można po prostu zapomnieć, że to 2013 i zapomnieć się w odsłuchu... tego właśnie wymagam od wybitnych producentów, zdolności do uchwycenia emocji i stanów świadomości. Harry Fraud na pewno to potrafi, chętnie bym go zobaczył na projektach z jeszcze większymi kalibrem raperami, Jay-Z odezwij się.
Ulubiony track-Deep In The Game
Czasem można po prostu zapomnieć, że to 2013 i zapomnieć się w odsłuchu... tego właśnie wymagam od wybitnych producentów, zdolności do uchwycenia emocji i stanów świadomości. Harry Fraud na pewno to potrafi, chętnie bym go zobaczył na projektach z jeszcze większymi kalibrem raperami, Jay-Z odezwij się.
Ulubiony track-Deep In The Game
J. Cole- Born Sinner
And the winner is...
Nic nie poradzicie na to, J.Cole to jeden z najbardziej utalentowanych świeżaków w rapgrze, i jakkolwiek nie umniejszalibyście jego wartości powołując się na rzekomą miałkość jego persony, to macie za krótkie rączki, by boksować się z faktami. A fakty są takie, że chłopak wydał dwie płyty, które pokryły się złotem, pokonał w wyścigu sprzedażowym samego Kanye Westa, wydając cede w tym samym dniu, co on. Pokonał daleką drogę od żebrania Jaya o zwrotkę- pamiętacie te komiczne akcje przy okazji premiery debiutu? Nie bardzo rozumiem, jak czereśniaki mogą hejtować Cole'a, a potem lecieć do tematu o Chance The Rapperze i pisać tam o rewolucjach...
"Born Sinner" to nie tylko udana kontynuacja tamtego wydawnictwa, to także wyraz spokojnej, merytorycznej ewolucji Cole'a zarówno jako producenta, jak i rapera. Pokazał się tu jako człowiek uniwersalny, poruszający więcej tematów niż statystyczny świeżak. Jermaine to, w odróżnieniu od Westa, konserwatysta muzyczny i także tym razem raczy nas spokojnymi, melodyjnymi soulful'owymi kompozycjami, którym raczej daleko do czegokolwiek z "hit" w opisie. Mi podoba się ta konsekwencja, jest w naszych dzisiejszych warunkach nietypowa, kto w 2013 korzysta z sampla, który cieszył nas w "Electric Relaxation"?
Raper za to poprawił flow, zyskał w końcu więcej charyzmy, nie bał się paru ryzykownych wycieczek w dywagacje (Mr. Cee, Martin Luter King, pedzie) i nie wstydzi się, że drwi z własnych brwi. Nie boi się nagrać równie ryzykownego hymnu nawet nie dla Nasa, ale dla opinii Nasa o nim, nie boi się tradycyjnie powspominać i powrzucać losowo w zwrotki Jaya-Z. Jeszcze za nic z płyty nie musiał przepraszać (a pamiętamy, że autystycznych już musiał za "Jodeci Freestyle"), więc konto pewnie póki co pełne dolarów. Nawet jeśli faktycznie dużo tracków o kobietach jest, to jednak jakoś lepiej i bardziej klimatycznie to Jermaine robi niż wasz typowy statystyczny debiutant z ostatnich 5 lat. "Born Sinner" to płyta, której wyśmienicie słucha się w całości, o niewielu płytach z 2013 można to samo powiedzieć.
Ulubiony track- Power Trip (cóż, singiel, wybaczcie)
"Born Sinner" to nie tylko udana kontynuacja tamtego wydawnictwa, to także wyraz spokojnej, merytorycznej ewolucji Cole'a zarówno jako producenta, jak i rapera. Pokazał się tu jako człowiek uniwersalny, poruszający więcej tematów niż statystyczny świeżak. Jermaine to, w odróżnieniu od Westa, konserwatysta muzyczny i także tym razem raczy nas spokojnymi, melodyjnymi soulful'owymi kompozycjami, którym raczej daleko do czegokolwiek z "hit" w opisie. Mi podoba się ta konsekwencja, jest w naszych dzisiejszych warunkach nietypowa, kto w 2013 korzysta z sampla, który cieszył nas w "Electric Relaxation"?
Raper za to poprawił flow, zyskał w końcu więcej charyzmy, nie bał się paru ryzykownych wycieczek w dywagacje (Mr. Cee, Martin Luter King, pedzie) i nie wstydzi się, że drwi z własnych brwi. Nie boi się nagrać równie ryzykownego hymnu nawet nie dla Nasa, ale dla opinii Nasa o nim, nie boi się tradycyjnie powspominać i powrzucać losowo w zwrotki Jaya-Z. Jeszcze za nic z płyty nie musiał przepraszać (a pamiętamy, że autystycznych już musiał za "Jodeci Freestyle"), więc konto pewnie póki co pełne dolarów. Nawet jeśli faktycznie dużo tracków o kobietach jest, to jednak jakoś lepiej i bardziej klimatycznie to Jermaine robi niż wasz typowy statystyczny debiutant z ostatnich 5 lat. "Born Sinner" to płyta, której wyśmienicie słucha się w całości, o niewielu płytach z 2013 można to samo powiedzieć.
Ulubiony track- Power Trip (cóż, singiel, wybaczcie)
Tech N9ne- Something Else
And the winner is...
Służy Techowi sukces, oj służy. Wydawałoby się, że po tym, jak wielki świat usłyszy o nim po kolaboracjach z Tunechim (dobre to "Dedication 5"?) chłopaczyna się stoczy i na następnej płycie będzie koniunkturalnie podrygiwał w rytm dudniących wytworów Rolanda 808 i chorego umysłu Lexa Lugera, tymczasem pierwszy lord Chopper Biznesu rozwija skrzydła i robi coraz lepsze płyty (słabe rzeczy, jak rozumiem, zostawia na nie zawsze słuchalne EP-ki) i dodatkowo jest całkowicie poza kontrolą jeśli chodzi o plany wydawnicze Strange Music, które wypuszcza coś nowego co tydzień chyba.
"Something Else" jest bardziej zróżnicowane tekstowo od "All 6's & 7's", ciekawsze, bardziej życiowe i bardziej zróżnicowane muzycznie. Nie miałem pojęcia nawet, że Strange Music uwikłane jest w ... beef biznesowy, każdego dnia uczę się czegoś nowego, są też niepokojące wyznania o zaliczaniu dziewczyny kumpla i byciu molestowanym przez nauczycielkę (nie, nie w odwecie za to zaliczenie), bezpośrednie i szczerze poruszane kwestie rodzinne i karierowe. Ciekawie też wypadł track bardziej skoncentrowany na sprawach społecznych i, jakkolwiek trywialnie by to nie zabrzmiało, złu na świecie (już widzę te drwiny). Ciekawscy pewnie też zauważyli, że motywem jednego z kawałków jest extasy, co od razu zaowocowało myślą o grząskim gruncie, po którym Tech stąpa, nie ma chyba żadnego kontraktu z Reebokiem co?
Nie muszę chyba dodawać, że N9ne jak zawsze panoszy się na podkładach jak szalony, używając każdego dostępnego flow, podśpiewując, używając słownictwa i techniki niedostępnej dla śpiewaków czekających w kolejce na windę do przeciętności.
Jasne, można sobie było darować T-Paina czy wyjątkowo niefortunny refren B.o.B, ale musiałem tego dziegciu szukać długo i na przymus jak OSTR.
Muzycznie jest tak samo różnorodnie, od tradycyjnych już dla niego mocnych metalowych akcentów po spokojniejsze, pianinkowe klimaty czy pięknie staroświeckie, zakurzone i niepokojące jakoś "I'm Not A Saint". Fajnie, że większość bitów to dzieło jednego człowieka, nadwornego grajka stajni SM, Sevena, jeszcze większy respekt za to, że praktycznie każdy bit brzmi inaczej.
Jeśli "Something Else" jest czegoś świadectwem, to na pewno tego, że Tech N9ne to jeden z najbardziej uzdolnionych raperów w historii tej muzyki, skory do eksperymentów, szybko uczący się i niesamowicie uniwersalny, może spodobać się każdemu, truskule znajdą tu zaawansowaną warstwę liryczną, świetne flow i takąż technikę, mainstreamowcy zróżnicowaną produkcję, udane refreny, i świetnych gości. I weź tu teraz takiego typa hejtuj.
Ulubiony track- Straight Out Of The Gate
"Something Else" jest bardziej zróżnicowane tekstowo od "All 6's & 7's", ciekawsze, bardziej życiowe i bardziej zróżnicowane muzycznie. Nie miałem pojęcia nawet, że Strange Music uwikłane jest w ... beef biznesowy, każdego dnia uczę się czegoś nowego, są też niepokojące wyznania o zaliczaniu dziewczyny kumpla i byciu molestowanym przez nauczycielkę (nie, nie w odwecie za to zaliczenie), bezpośrednie i szczerze poruszane kwestie rodzinne i karierowe. Ciekawie też wypadł track bardziej skoncentrowany na sprawach społecznych i, jakkolwiek trywialnie by to nie zabrzmiało, złu na świecie (już widzę te drwiny). Ciekawscy pewnie też zauważyli, że motywem jednego z kawałków jest extasy, co od razu zaowocowało myślą o grząskim gruncie, po którym Tech stąpa, nie ma chyba żadnego kontraktu z Reebokiem co?
Nie muszę chyba dodawać, że N9ne jak zawsze panoszy się na podkładach jak szalony, używając każdego dostępnego flow, podśpiewując, używając słownictwa i techniki niedostępnej dla śpiewaków czekających w kolejce na windę do przeciętności.
Jasne, można sobie było darować T-Paina czy wyjątkowo niefortunny refren B.o.B, ale musiałem tego dziegciu szukać długo i na przymus jak OSTR.
Muzycznie jest tak samo różnorodnie, od tradycyjnych już dla niego mocnych metalowych akcentów po spokojniejsze, pianinkowe klimaty czy pięknie staroświeckie, zakurzone i niepokojące jakoś "I'm Not A Saint". Fajnie, że większość bitów to dzieło jednego człowieka, nadwornego grajka stajni SM, Sevena, jeszcze większy respekt za to, że praktycznie każdy bit brzmi inaczej.
Jeśli "Something Else" jest czegoś świadectwem, to na pewno tego, że Tech N9ne to jeden z najbardziej uzdolnionych raperów w historii tej muzyki, skory do eksperymentów, szybko uczący się i niesamowicie uniwersalny, może spodobać się każdemu, truskule znajdą tu zaawansowaną warstwę liryczną, świetne flow i takąż technikę, mainstreamowcy zróżnicowaną produkcję, udane refreny, i świetnych gości. I weź tu teraz takiego typa hejtuj.
Ulubiony track- Straight Out Of The Gate
Kanye West- Yeezus
And the winner is...
Cóż, o "Yeezus" pisałem już wcześniej... hmmm, nie bardzo wiem, co tu teraz...
Ok ok, znacie to?
-Przychodzi Czarny Jezus do biura poselskiego Anny Sobeckiej...
Eee, i tak bym spalił.
W każdym razie wiecie już, co o płycie sądzę, więc co tu robicie?
Przejdźcie dalej, no chyba że naprawdę chcecie ten dowcip...
Ok, ok, a to znacie?
-Jaki jest najkrótszy dowcip o napięciu?
-Na pięciu napadło dziesięciu!
Ok ok, znacie to?
-Przychodzi Czarny Jezus do biura poselskiego Anny Sobeckiej...
Eee, i tak bym spalił.
W każdym razie wiecie już, co o płycie sądzę, więc co tu robicie?
Przejdźcie dalej, no chyba że naprawdę chcecie ten dowcip...
Ok, ok, a to znacie?
-Jaki jest najkrótszy dowcip o napięciu?
-Na pięciu napadło dziesięciu!
A$AP Rocky- Long.Live.A$AP
Długa recenzja z szuflady
*Recenzja pisana w styczniu, więc może być i zresztą jest (fragment o "Wild For The Night") nieaktualna
Złota zasada, którą wyniosłem jeszcze z burzliwych czasów studiowania, brzmiała mniej więcej tak- Nie wiesz co mówić, mów niewyraźnie. Ta błyskotliwa myśl zapewne uratowała życie wielu studentom, także nieudacznikom tracącym życie na tak perspektywicznych kierunkach jak socjologia i politologia (bo w końcu studenci dzielą się na humanistów i na tych, którzy potrafią coś zrobić). No, ale wracając do tego, do czego zmierzam- ukułem dziś całkiem ciekawą wariację na temat owej cwanej linijki- Nie umiesz rapować, to rób rap klimatyczny. Rakim Meyers, zwany też A$AP-em i zupełnie niezwany drugim wcieleniem właściwego Rakima, wykorzystał mój intelektualny dorobek po mistrzowsku.
Zasadę ową stosuje zresztą nie tylko A$Ap, i niesprawiedliwością dziejową byłoby nie tylko obarczanie go winą, ale nawet przypisywanie mu w tym pionierstwa. Nikt bowiem tak naprawdę nie wie, po co powstały takie wydawnictwa jak "Pilot Talk" Curren$y'ego czy "Kush & OJ" Khalify. Pisane na odwal się linijki + piękne, zaprzeczające prawom fizyki przy wydzielaniu metrów sześciennych oparów powstałych przy spalaniu jakiegoś kolejnego grubego dżoja, podkłady, przy Meyersie dostały nawet swoją nazwę, cloud rap. Rap takich bezgranicznie zatraconych w hustlerce "markomanów" stał się modny i generuje co tydzień jakiegoś kolejnego klona. Klona, który, podobnie jak Rocky, Khalifa czy Spitta, rapować nie potrafi, przekazać nie chce, albo nie może, zbyt wiele, i swoją popularność zyskuje dzięki byciu generowaniu surowca zwanego swagiem. No i wiadomo, kobiety lubią taki rap, a to, co ONE lubią, w XXI wieku zazwyczaj zyskuje przewagę.
A$AP Rocky nie jest raperem rozwiniętym, nie jest specjalnie uzdolniony pod względem tekstów czy techniki, więc moje pierwsze zetknięcie z tym MC zakończyło się konstatacją wagi ciężkiej- ot, przefarbowany Murda Ma$e, z którym zresztą dzieli tego idiotycznego dolara, z podobnym swagiem i podobnym potencjałem na rozwój. Możecie sobie więc wyobrazić moje głębokie zdumienie, gdy cały świat szeroki obwołał go nadzieją nowego pokolenia. Naszła mnie wtedy kolejna, może już nie złota, ale mimo wszystko godna myśl- kurde, po angielsku jestem w stanie zbudować zdanie daleko bardziej złożone niż A$AP, potrafię się nie uśmiechać tak samo długo jak Eminem, biceps mam znacznie bardziej wyrazisty niż Lew Snoop, w niewyraźnym świetle jestem nawet przystojny, dlaczego więc mnie nikt nie chce promować? Wystarczyła chwila z google'em, i miałem swoją odpowiedź. Problem leżał w moim sposobie ubierania się, choć nie tylko.
[tu miała być fotka A$AP'a sukience, no co, tak wtedy kombinowałem]
Jak taki z naszego sukienkosia modniś, to nie dziwne, że jeden z tracków, "Fashion Killa", traktuje dokładnie o tym. Rocky co prawda nie prezentuje w tym kawałku pochwał pod adresem własnej kolekcji szpilek, szminek czy „tringów”, ale jest całkiem bezpośrednią reklamą marek odzieżowych, które ONA ma w zwyczaju dla młodego rapera zakładać:
[tekst miałem tu wkleić]
Wszystko oczywiście fundowane z kieszeni głównego zainteresowanego, pewnie ci trochę głupio, w końcu ciebie na Dzień Kobiet stać tylko na bukiecik i nieśmiałe życzenia wiecznego uśmiechu.
Uśmiech na mojej twarzy przy okazji słuchania „Long.Live.A$AP” pojawiał się dość często, niestety, niekoniecznie zawsze była to zasługa gospodarza. Może jestem lekko jeszcze pod wrażeniem płyty „Armor Of God” Vakilla, którą sobie niedawno odświeżyłem, ale dokonania Rocky’ego na majku oceniam jako niespecjalnie zadowalające.
Ot, choćby obwołane przez niektórych nowym mainfestem Juice Crew XXI wieku „1Train” zaskoczyło nie tylko mnie, ale także samego Rocky’ego, który poziomem pozostał daleko z tyłu za resztą przedstawicieli młodego pokolenia. Ludziska kłócą się, kto miał najlepszy wers (zwykle pomiędzy Yelawolfem i Kritem), niestety, nie widziałem, by ktokolwiek w takowej dyskusji promował A$APa. Nikt też raczej nie ma wątpliwości, że w dobrze sprzedającym się singlu (złoto w USA), „Fuckin Problems” konkurencję w postaci gospodarza, Kendricka i 2 Chainza zmasakrował swoją perfekcyjnie pojechaną zwrotką Drake,który, o dziwo, odzyskał testosteron po raz kolejny, i rozwalił żywiołowy podkład od 40 Kebaba. Pokazał tym samym, że ciska celnie nie tylko butelkami. Sam singiel jest durny aż miło, ale wpadający w ucho i zachęcający do powtórnego odtwarzania, co chyba wyczerpuje definicję kawałka promującego płytę.
Na szczęście póki co płyty nie promuje popełniony przez Skrillexa „Wild For The Night”, atakujący Bogu ducha winne uszy tak rozchwytywanym ostatnio „dóbstepem”, czy raczej, w tym przypadku, odrobinę chyba zbyt remizową i krzyklią techniawką. Jak zwykle przyklaskuję wszelakim eksperymentom (przeciwnicy ostatniej solówki Big Boia wiedzą), tak tutaj za każdym razem po usłyszeniu pierwszych dźwięków tego tracka ze złości naciskam „next” kilka razy, i ląduje od razu na końcu tracklisty.
Wsłuchując się dość intensywnie w liryczne popisy młodziana z Harlemu wyłapałem jeszcze kilka ciekawych rzeczy.
Niggas got rips in they jeans man I started that
Hood by air man I started that
Niggas claim they the God of black
Well your name is purple I'm the God of that
Gave you my back nigga' pardon that
Fuck that shit I brought mobbin' back
I brought robbin' back, I brought the Garden back
Motherfuck black land I brought Harlem back
Jakkolwiek dziwnym jest chwalenie się (w „Angels”) pionierstwem w dziedzinie „dziur w dżinsach”, tak jeszcze dziwniejszym jest sugerowanie nam, że Rocky przywrócił do łask okradanie i bandytyzm. O ile wiem owe dobrze radziły sobie także bez „Long.Live.A$AP”… Bez tej płyty także bardzo dobrze sobie radziła unikatowa i cudowna Florence Welch, która ukradła po raz kolejny raperowi show na, nie wiadomo czemu wywalonym na deluksa, „I Come Apart”.
Kolejny singiel, „Goldie”, raczej nie dzięki zwrotkim, choć fajnie, że dostaje się jednemu z „najpedalszych” raperów na świecie:
[tu miał być cytat, aż sobie odświeżę "Goldie" by przypomnieć sobie, o jakiego najpedalszego mi chodziło]
Hit-Boy zrobił tutaj świetną robotę, nadając trackowi charakterne, klasyczne, zupełnie nie-południowe brzmienie, potwierdzając tym samym plotki o swoim niewątpliwym talencie i wielkiej przyszłości. Tak samo dobrze, i tak samo klasycznie, konserwatywnie i nowojorsko wyszedł mu „1Train”, który raczej na nic innego nie zasługiwał.
Nie zaskakuje niczym A$AP na tej płycie, jego ewolucja nie jest jakoś wyraźnie widoczna, przynajmniej w stosunku do „Live.Love.A$AP’, które chyba było bardziej cloudowe i mniej nastawione na dogodzenie każdemu słuchaczowi.
Ktoś powie- no ok, ale to nie jest płyta, która miała zaskakiwać tekstami. Ja powiem- ok, ale o czymś w recenzji pisać wszak trzeba. Tym bardziej, że bitami naprawdę ta płyta stoi, i nie powiem, jak mogę psioczyć na Skrillexa, to track z nim na pewno zaskakuje, podobnie zresztą jak duszne, klaustrofobiczne i jedno z niewielu wartościowych tekstowo utworów na płycie „Phoenix” (dzieło zapomnianego już chyba Danger Mouse’a), a jak się uprzemy, to i w wersach z tytułowego kawałka znajdziemy głębię:
I thought I'd probably die in prison, expensive taste in women
Ain't had no pot to piss in, now my kitchen full of dishes
Nose bloody from that sniffin', your heroin addiction
Trigger finger itching fuck parental supervision
This be that murder business, little Timmy got that semi
I ain't kidding hide yo kittens, hit yo children with that Smith and
A bunch of ignant little niglets, hard headed, never listen
Purple sippin', finger twistin', teeth glisten like it's Memphis
A bunch of hypocritic Christians, the land of no religion
My Santa Claus was missing, catch you slippin' then it's Christmas
Motherfuck a wishlist, my ghetto was ambition
Myślą przewodnią niniejszej recenzji powinno być- bity, głupcze!
Dzięki skrojonej idealnie na miarę, epickiej, oddziałującej i grającej na różnych uczuciach warstwie muzycznej „Long.Live.A$AP” ma szansę zapaść w pamięć na dłużej. Nie chodzi już nawet o mistrza clodu, Clamsa Casino, ale o całość, która od początku do końca, z małą przerwą na wspomniane techno, trzyma w napięciu. Topowi producenci, zresztą z samym A$AP-em udzielającym się produkcyjnie (pod ksywką LORD FLACKO) to gwarancja sukcesu i wyrazistości w dzisiejszych mainstreamowych realiach.
Nie ma po co udawać, że Rocky stoi pod względem talentu tekściarskiego w jednym rzędzie z Macklemore’em, Kendrickiem i jego przydupasami z TDE, J.Cole’em czy nawet MGK.
Owszem, należy docenić kombinowanie z różnymi rodzajami flow, niezły głos i świetne ucho do podkładów, ale dziś są to cechy niestety już dość powszechne.
Należy do kategorii raperów, których można sobie puścić w tle i zająć się prasowaniem kalesonów w kancik. Cóż, w końcu sam powiedział, czego mu trzeba w życiu na „PMW (All I Really Need)”, i twórczo poza ten zakres nie wychodzi. Jest to płyta wybitnie hmm… używkowa, dobrze zabrzmi przy sesji z marihuaną, którą sobie można także wstrzykiwać podskórnie, doodbytniczo i dopochwowo (i czego tam jeszcze w pewnej antynarkotycznej ulotce nie wyczytałem). Literacko „Long.Live.A$AP” nie prezentuje niczego na tyle frapującego, by zatrzymywać się tu dłużej.
Jeśli znudził was już wydający 100 projektów na tydzień Curren$y, Devin lekko zwietrzał, a Smoke DZA się zapętlił, to warto może dać szansę młodemu raperowi z Harlemu. Raperowi, którego Big L czy McGruff zapewne przed okrutnym zadźganiem by nieludzko torturowali, a idol pryszczatych prawiczków Aesop Rock przeklął na wieki wieków.
Raperowi, który swoim ubiorem i zachowaniem mówi wyraźnie- I’m here, and I’m queer (choć niestety w czułościach z innymi murzynami, jak wiemy, Lil Wayne go wyprzedził, a Lil Cease [pewnie chodziło mi tu o Mr. Cee, nie wiem, czemu ich pomyliłem, obaj w sumie bujali się z Notoriousem a o Cease też krążyły niezręczne ploty] przebił po stokroć).
Złota zasada, którą wyniosłem jeszcze z burzliwych czasów studiowania, brzmiała mniej więcej tak- Nie wiesz co mówić, mów niewyraźnie. Ta błyskotliwa myśl zapewne uratowała życie wielu studentom, także nieudacznikom tracącym życie na tak perspektywicznych kierunkach jak socjologia i politologia (bo w końcu studenci dzielą się na humanistów i na tych, którzy potrafią coś zrobić). No, ale wracając do tego, do czego zmierzam- ukułem dziś całkiem ciekawą wariację na temat owej cwanej linijki- Nie umiesz rapować, to rób rap klimatyczny. Rakim Meyers, zwany też A$AP-em i zupełnie niezwany drugim wcieleniem właściwego Rakima, wykorzystał mój intelektualny dorobek po mistrzowsku.
Zasadę ową stosuje zresztą nie tylko A$Ap, i niesprawiedliwością dziejową byłoby nie tylko obarczanie go winą, ale nawet przypisywanie mu w tym pionierstwa. Nikt bowiem tak naprawdę nie wie, po co powstały takie wydawnictwa jak "Pilot Talk" Curren$y'ego czy "Kush & OJ" Khalify. Pisane na odwal się linijki + piękne, zaprzeczające prawom fizyki przy wydzielaniu metrów sześciennych oparów powstałych przy spalaniu jakiegoś kolejnego grubego dżoja, podkłady, przy Meyersie dostały nawet swoją nazwę, cloud rap. Rap takich bezgranicznie zatraconych w hustlerce "markomanów" stał się modny i generuje co tydzień jakiegoś kolejnego klona. Klona, który, podobnie jak Rocky, Khalifa czy Spitta, rapować nie potrafi, przekazać nie chce, albo nie może, zbyt wiele, i swoją popularność zyskuje dzięki byciu generowaniu surowca zwanego swagiem. No i wiadomo, kobiety lubią taki rap, a to, co ONE lubią, w XXI wieku zazwyczaj zyskuje przewagę.
A$AP Rocky nie jest raperem rozwiniętym, nie jest specjalnie uzdolniony pod względem tekstów czy techniki, więc moje pierwsze zetknięcie z tym MC zakończyło się konstatacją wagi ciężkiej- ot, przefarbowany Murda Ma$e, z którym zresztą dzieli tego idiotycznego dolara, z podobnym swagiem i podobnym potencjałem na rozwój. Możecie sobie więc wyobrazić moje głębokie zdumienie, gdy cały świat szeroki obwołał go nadzieją nowego pokolenia. Naszła mnie wtedy kolejna, może już nie złota, ale mimo wszystko godna myśl- kurde, po angielsku jestem w stanie zbudować zdanie daleko bardziej złożone niż A$AP, potrafię się nie uśmiechać tak samo długo jak Eminem, biceps mam znacznie bardziej wyrazisty niż Lew Snoop, w niewyraźnym świetle jestem nawet przystojny, dlaczego więc mnie nikt nie chce promować? Wystarczyła chwila z google'em, i miałem swoją odpowiedź. Problem leżał w moim sposobie ubierania się, choć nie tylko.
[tu miała być fotka A$AP'a sukience, no co, tak wtedy kombinowałem]
Jak taki z naszego sukienkosia modniś, to nie dziwne, że jeden z tracków, "Fashion Killa", traktuje dokładnie o tym. Rocky co prawda nie prezentuje w tym kawałku pochwał pod adresem własnej kolekcji szpilek, szminek czy „tringów”, ale jest całkiem bezpośrednią reklamą marek odzieżowych, które ONA ma w zwyczaju dla młodego rapera zakładać:
[tekst miałem tu wkleić]
Wszystko oczywiście fundowane z kieszeni głównego zainteresowanego, pewnie ci trochę głupio, w końcu ciebie na Dzień Kobiet stać tylko na bukiecik i nieśmiałe życzenia wiecznego uśmiechu.
Uśmiech na mojej twarzy przy okazji słuchania „Long.Live.A$AP” pojawiał się dość często, niestety, niekoniecznie zawsze była to zasługa gospodarza. Może jestem lekko jeszcze pod wrażeniem płyty „Armor Of God” Vakilla, którą sobie niedawno odświeżyłem, ale dokonania Rocky’ego na majku oceniam jako niespecjalnie zadowalające.
Ot, choćby obwołane przez niektórych nowym mainfestem Juice Crew XXI wieku „1Train” zaskoczyło nie tylko mnie, ale także samego Rocky’ego, który poziomem pozostał daleko z tyłu za resztą przedstawicieli młodego pokolenia. Ludziska kłócą się, kto miał najlepszy wers (zwykle pomiędzy Yelawolfem i Kritem), niestety, nie widziałem, by ktokolwiek w takowej dyskusji promował A$APa. Nikt też raczej nie ma wątpliwości, że w dobrze sprzedającym się singlu (złoto w USA), „Fuckin Problems” konkurencję w postaci gospodarza, Kendricka i 2 Chainza zmasakrował swoją perfekcyjnie pojechaną zwrotką Drake,który, o dziwo, odzyskał testosteron po raz kolejny, i rozwalił żywiołowy podkład od 40 Kebaba. Pokazał tym samym, że ciska celnie nie tylko butelkami. Sam singiel jest durny aż miło, ale wpadający w ucho i zachęcający do powtórnego odtwarzania, co chyba wyczerpuje definicję kawałka promującego płytę.
Na szczęście póki co płyty nie promuje popełniony przez Skrillexa „Wild For The Night”, atakujący Bogu ducha winne uszy tak rozchwytywanym ostatnio „dóbstepem”, czy raczej, w tym przypadku, odrobinę chyba zbyt remizową i krzyklią techniawką. Jak zwykle przyklaskuję wszelakim eksperymentom (przeciwnicy ostatniej solówki Big Boia wiedzą), tak tutaj za każdym razem po usłyszeniu pierwszych dźwięków tego tracka ze złości naciskam „next” kilka razy, i ląduje od razu na końcu tracklisty.
Wsłuchując się dość intensywnie w liryczne popisy młodziana z Harlemu wyłapałem jeszcze kilka ciekawych rzeczy.
Niggas got rips in they jeans man I started that
Hood by air man I started that
Niggas claim they the God of black
Well your name is purple I'm the God of that
Gave you my back nigga' pardon that
Fuck that shit I brought mobbin' back
I brought robbin' back, I brought the Garden back
Motherfuck black land I brought Harlem back
Jakkolwiek dziwnym jest chwalenie się (w „Angels”) pionierstwem w dziedzinie „dziur w dżinsach”, tak jeszcze dziwniejszym jest sugerowanie nam, że Rocky przywrócił do łask okradanie i bandytyzm. O ile wiem owe dobrze radziły sobie także bez „Long.Live.A$AP”… Bez tej płyty także bardzo dobrze sobie radziła unikatowa i cudowna Florence Welch, która ukradła po raz kolejny raperowi show na, nie wiadomo czemu wywalonym na deluksa, „I Come Apart”.
Kolejny singiel, „Goldie”, raczej nie dzięki zwrotkim, choć fajnie, że dostaje się jednemu z „najpedalszych” raperów na świecie:
[tu miał być cytat, aż sobie odświeżę "Goldie" by przypomnieć sobie, o jakiego najpedalszego mi chodziło]
Hit-Boy zrobił tutaj świetną robotę, nadając trackowi charakterne, klasyczne, zupełnie nie-południowe brzmienie, potwierdzając tym samym plotki o swoim niewątpliwym talencie i wielkiej przyszłości. Tak samo dobrze, i tak samo klasycznie, konserwatywnie i nowojorsko wyszedł mu „1Train”, który raczej na nic innego nie zasługiwał.
Nie zaskakuje niczym A$AP na tej płycie, jego ewolucja nie jest jakoś wyraźnie widoczna, przynajmniej w stosunku do „Live.Love.A$AP’, które chyba było bardziej cloudowe i mniej nastawione na dogodzenie każdemu słuchaczowi.
Ktoś powie- no ok, ale to nie jest płyta, która miała zaskakiwać tekstami. Ja powiem- ok, ale o czymś w recenzji pisać wszak trzeba. Tym bardziej, że bitami naprawdę ta płyta stoi, i nie powiem, jak mogę psioczyć na Skrillexa, to track z nim na pewno zaskakuje, podobnie zresztą jak duszne, klaustrofobiczne i jedno z niewielu wartościowych tekstowo utworów na płycie „Phoenix” (dzieło zapomnianego już chyba Danger Mouse’a), a jak się uprzemy, to i w wersach z tytułowego kawałka znajdziemy głębię:
I thought I'd probably die in prison, expensive taste in women
Ain't had no pot to piss in, now my kitchen full of dishes
Nose bloody from that sniffin', your heroin addiction
Trigger finger itching fuck parental supervision
This be that murder business, little Timmy got that semi
I ain't kidding hide yo kittens, hit yo children with that Smith and
A bunch of ignant little niglets, hard headed, never listen
Purple sippin', finger twistin', teeth glisten like it's Memphis
A bunch of hypocritic Christians, the land of no religion
My Santa Claus was missing, catch you slippin' then it's Christmas
Motherfuck a wishlist, my ghetto was ambition
Myślą przewodnią niniejszej recenzji powinno być- bity, głupcze!
Dzięki skrojonej idealnie na miarę, epickiej, oddziałującej i grającej na różnych uczuciach warstwie muzycznej „Long.Live.A$AP” ma szansę zapaść w pamięć na dłużej. Nie chodzi już nawet o mistrza clodu, Clamsa Casino, ale o całość, która od początku do końca, z małą przerwą na wspomniane techno, trzyma w napięciu. Topowi producenci, zresztą z samym A$AP-em udzielającym się produkcyjnie (pod ksywką LORD FLACKO) to gwarancja sukcesu i wyrazistości w dzisiejszych mainstreamowych realiach.
Nie ma po co udawać, że Rocky stoi pod względem talentu tekściarskiego w jednym rzędzie z Macklemore’em, Kendrickiem i jego przydupasami z TDE, J.Cole’em czy nawet MGK.
Owszem, należy docenić kombinowanie z różnymi rodzajami flow, niezły głos i świetne ucho do podkładów, ale dziś są to cechy niestety już dość powszechne.
Należy do kategorii raperów, których można sobie puścić w tle i zająć się prasowaniem kalesonów w kancik. Cóż, w końcu sam powiedział, czego mu trzeba w życiu na „PMW (All I Really Need)”, i twórczo poza ten zakres nie wychodzi. Jest to płyta wybitnie hmm… używkowa, dobrze zabrzmi przy sesji z marihuaną, którą sobie można także wstrzykiwać podskórnie, doodbytniczo i dopochwowo (i czego tam jeszcze w pewnej antynarkotycznej ulotce nie wyczytałem). Literacko „Long.Live.A$AP” nie prezentuje niczego na tyle frapującego, by zatrzymywać się tu dłużej.
Jeśli znudził was już wydający 100 projektów na tydzień Curren$y, Devin lekko zwietrzał, a Smoke DZA się zapętlił, to warto może dać szansę młodemu raperowi z Harlemu. Raperowi, którego Big L czy McGruff zapewne przed okrutnym zadźganiem by nieludzko torturowali, a idol pryszczatych prawiczków Aesop Rock przeklął na wieki wieków.
Raperowi, który swoim ubiorem i zachowaniem mówi wyraźnie- I’m here, and I’m queer (choć niestety w czułościach z innymi murzynami, jak wiemy, Lil Wayne go wyprzedził, a Lil Cease [pewnie chodziło mi tu o Mr. Cee, nie wiem, czemu ich pomyliłem, obaj w sumie bujali się z Notoriousem a o Cease też krążyły niezręczne ploty] przebił po stokroć).
Ace Hood- Trials & Tribulations
Krótka recenzja
Jedno z większych zaskoczeń w tym rankingu na pewno, nowe dzieło Ace Hooda, niekoniecznie uważanego za mistrza swojego fachu, uwidoczniło jego wielką zaletę- chłopak się ciągle rozwija i nie chce kończyć swojej ewolucji na jakiejś niszy. To swoiste rozdarcie między urwisowskimi ciągotami i chęcią bycia południowym 2Pac'iem wbrew pozorom nie spowodowało artystycznego chaosu, dodało tylko trochę ostrości i nieprzewidywalności.
Oczywiście drugim Shakurem Ace nie jest, jego mile widziane społeczno-polityczny rozkminy mówiące o Trayvonie Martinie czy Emmecie Tillu nie zrzucą z tronu Killer Mike'a, niemniej to zawsze odświeżające i ciekawe, gdy raper wydaje płytę, która zaprzeczy twojemu stereotypowemu spojrzeniu na niego i jemu podobnych hustlerów. Nie pamiętam, by Gucci Mane czy Chief Keef opisywali swoją traumę związaną z bezsilnym obserwowaniem umierania córki czy na poważnie uwzględniał obecność kwestii religijnych w swoim życiu i karierze. Raperem jest Ace Hood dobrym, wypada to wszystko więc wiarygodnie i klimatycznie, jest kilka ciekawych sampli, są spokojniejsze kompozycje i są trapy, cd jest zróżnicowane i dobre na każdą okazję.
Nie ma się co oszukiwać, Ace nigdy raczej nie wjedzie z buta do top 10 czy nawet top 50, ale warto dać szansę "Trials & Tribulations", oczywiście z filtrem na występ niezawodnie marnego Future'a i używanie "lol" w tekstach przez poważnego rapera.
Aha, Anthony Hamilton tu na refrenie, ważna informacja dla fanów talentu tego pana.
Ulubiony track- My Bible
Oczywiście drugim Shakurem Ace nie jest, jego mile widziane społeczno-polityczny rozkminy mówiące o Trayvonie Martinie czy Emmecie Tillu nie zrzucą z tronu Killer Mike'a, niemniej to zawsze odświeżające i ciekawe, gdy raper wydaje płytę, która zaprzeczy twojemu stereotypowemu spojrzeniu na niego i jemu podobnych hustlerów. Nie pamiętam, by Gucci Mane czy Chief Keef opisywali swoją traumę związaną z bezsilnym obserwowaniem umierania córki czy na poważnie uwzględniał obecność kwestii religijnych w swoim życiu i karierze. Raperem jest Ace Hood dobrym, wypada to wszystko więc wiarygodnie i klimatycznie, jest kilka ciekawych sampli, są spokojniejsze kompozycje i są trapy, cd jest zróżnicowane i dobre na każdą okazję.
Nie ma się co oszukiwać, Ace nigdy raczej nie wjedzie z buta do top 10 czy nawet top 50, ale warto dać szansę "Trials & Tribulations", oczywiście z filtrem na występ niezawodnie marnego Future'a i używanie "lol" w tekstach przez poważnego rapera.
Aha, Anthony Hamilton tu na refrenie, ważna informacja dla fanów talentu tego pana.
Ulubiony track- My Bible
Action Bronson- Saaab Stories
Krótka recenzja
Ach, krótkie projekty, ep-ki, 11-trackowe płyty, jak ja je ostatnio lubię, z jaką niechęcią i pogardą patrzę na albumy z 20+ nutkami to tylko ja wiem no i teraz wy też. Tym bardziej ucieszyłem się, że nowy projekt grubego kulfona z Albanii będzie miał tylko 7 traczyn. Może to i niedużo, ale za to jak treściwie. Dwie rzeczy zostały tu potwierdzone- Bronson jest szalony i w niezmiennie dobrej lirycznej i raperskiej formie, a produkujący tu całość Harry Fraud mimo cloudowego backgroundu nie ma żadnych oporów w sięganiu po muzyczne rozwiązania uznane w konserwatywnym Nowym Jorku.
Między niekontrolowane wybuchy radosnej twórczości słownej i utknięty w niej, co ciekawe, polish joke, swoje grosze wrzucają też wyjątkowo kompatybilni ze stylem grubego Raekwon i Prodigy. Jeśli jeszcze ktoś nie wybaczył Actionowi tego, że brzmi jak Ghostface, to może to zrobić właśnie przy okazji tej EP, tym bardziej, że sam Starks już swojego klona uznał.
To chyba najbardziej ciesząca ucho pozycja z roku 2013, która tak naprawdę jest o niczym.
Ulubiony track- Alligator (z komicznie pięknym refrenem)
Między niekontrolowane wybuchy radosnej twórczości słownej i utknięty w niej, co ciekawe, polish joke, swoje grosze wrzucają też wyjątkowo kompatybilni ze stylem grubego Raekwon i Prodigy. Jeśli jeszcze ktoś nie wybaczył Actionowi tego, że brzmi jak Ghostface, to może to zrobić właśnie przy okazji tej EP, tym bardziej, że sam Starks już swojego klona uznał.
To chyba najbardziej ciesząca ucho pozycja z roku 2013, która tak naprawdę jest o niczym.
Ulubiony track- Alligator (z komicznie pięknym refrenem)
Big K.R.I.T.- King Remembered in Time
Krótka recenzja
Pamiętam te liryczne wojny z Panami Andrzejami ze Ślizgu o "Live From The Underground", które wg mnie było rozczarowujące, a wg Andrzejów epickie i klasyczne. Spieszę wam donieść szanowni koledzy, że zyskałem nieoczekiwanego sojusznika w moim boju, obywatel nazywa się Justin Scott, dla znajomych Big K.R.I.T., i w "Bigger Picture" na pewnym projekcie zwanym "King Remembered In Time" wykłada owe karty na stół i przyznaje, że "LFTU" faktycznie było trochę tfu.
No, jak to mamy za sobą, to można się zająć mikstejpem, który na szczęście dla mojego poglądu na Krizzle'a jest na wysokim poziomie, przebija legal praktycznie wszystkim, zwłaszcza warstwą liryczną. Fajnie, że MC z Mississipi zdecydował się spróbować konceptów zaraz obok typowo southerskich hymnów z Trinidad Jame$em, że znowu sam sobie, notując nieliczne wpadki, wyprodukował (prawie) całość i że zaprosił, notując nieliczne wpadki, zacne grono gości. Mixtape, notując nieliczne wpadki, wypadł bez zarzutu, raper wydaje się skoncentrowany i pewny tego, w którą stronę dalej iść i jak dalej ciskać dobre wersy (Talkin Bout Nothing, My Trunk), także muzycznie, muzyka bowiem jest co najmniej tak samo dobra, jak na płycie, niepozbawiona eksperymentów i świetnych sampli. Producentem jest tak samo dobrym jak J.Cole, teraz jeszcze trzeba nauczyć się tworzenia w pełni spójnych płyt od kolegi z NC, urodzonego, co ciekawe, niedaleko od nas, u Helmutów, który zresztą pojawia się w klipie do Multaj.
Ulubiony track- Multi Til The Sun Die
No, jak to mamy za sobą, to można się zająć mikstejpem, który na szczęście dla mojego poglądu na Krizzle'a jest na wysokim poziomie, przebija legal praktycznie wszystkim, zwłaszcza warstwą liryczną. Fajnie, że MC z Mississipi zdecydował się spróbować konceptów zaraz obok typowo southerskich hymnów z Trinidad Jame$em, że znowu sam sobie, notując nieliczne wpadki, wyprodukował (prawie) całość i że zaprosił, notując nieliczne wpadki, zacne grono gości. Mixtape, notując nieliczne wpadki, wypadł bez zarzutu, raper wydaje się skoncentrowany i pewny tego, w którą stronę dalej iść i jak dalej ciskać dobre wersy (Talkin Bout Nothing, My Trunk), także muzycznie, muzyka bowiem jest co najmniej tak samo dobra, jak na płycie, niepozbawiona eksperymentów i świetnych sampli. Producentem jest tak samo dobrym jak J.Cole, teraz jeszcze trzeba nauczyć się tworzenia w pełni spójnych płyt od kolegi z NC, urodzonego, co ciekawe, niedaleko od nas, u Helmutów, który zresztą pojawia się w klipie do Multaj.
Ulubiony track- Multi Til The Sun Die
Brotha Lynch Hung- Mannibalector
Krótka recenzja
Recenzowałem cede na blogu, zajrzyjcie parę wpisów wcześniej. Ostatnio sobie jeszcze raz tego posłuchałem, oceny bym nie zmienił.
Ok ok, a może to?
-Stoją dwie studentki politechniki, podchodzi to nich trzecia....
...też brzydka.
Ok ok, a może to?
-Stoją dwie studentki politechniki, podchodzi to nich trzecia....
...też brzydka.
Czarface- Czarface
Krótka recenzja
Nieczęsto takim płytom stawiam wysokie oceny, ale "Czarface" to naprawdę dopracowana i świetnie brzmiąca, klasyczna płyta.
Esoteric to pierwszorzędny nawijacz pełen energii, doszlifowanego do granic możliwości warsztatu i pomysłów na siebie i swoją karierę. 7L znakomicie wywiązał z nadaniem płycie staroszkolnego, nowojorskiego klimatu, którego nie mogłoby być oczywiście bez jednej gościnnej produkcji Dj'a Premiera. Występujący tu jako drugi MC legendary technik Shaolinu Inspectah Deck, choć ani trochę nie odstaje, to ma się wrażenie, że "Czarface" to kolejny projekt 7L'a i Eso, ale nie przeszkadza to w ogólnym odbiorze.
Album jest jednym z nielicznym przykładów na to, że nie trzeba się buntować przeciw trapom, crunkom i autotune'om tworząc koszmarnie nudne i zleżałe pseudo-prawdziwe kopie płyt z lat 90-tych. Na klasycznych projektach może być tak samo dynamicznie, melodyjnie i na dodatek z nawiązaniami do komiksów (to zapewne wpływ Decka). Jak tak dobrze się przyjrzeć, to "Czarface" świetnie spisałby się jako baza podkładów do którejś z wu-tangowskich płyt w nowym tysiącleciu.
Ulubiony track- Marvel Team-Up
Esoteric to pierwszorzędny nawijacz pełen energii, doszlifowanego do granic możliwości warsztatu i pomysłów na siebie i swoją karierę. 7L znakomicie wywiązał z nadaniem płycie staroszkolnego, nowojorskiego klimatu, którego nie mogłoby być oczywiście bez jednej gościnnej produkcji Dj'a Premiera. Występujący tu jako drugi MC legendary technik Shaolinu Inspectah Deck, choć ani trochę nie odstaje, to ma się wrażenie, że "Czarface" to kolejny projekt 7L'a i Eso, ale nie przeszkadza to w ogólnym odbiorze.
Album jest jednym z nielicznym przykładów na to, że nie trzeba się buntować przeciw trapom, crunkom i autotune'om tworząc koszmarnie nudne i zleżałe pseudo-prawdziwe kopie płyt z lat 90-tych. Na klasycznych projektach może być tak samo dynamicznie, melodyjnie i na dodatek z nawiązaniami do komiksów (to zapewne wpływ Decka). Jak tak dobrze się przyjrzeć, to "Czarface" świetnie spisałby się jako baza podkładów do którejś z wu-tangowskich płyt w nowym tysiącleciu.
Ulubiony track- Marvel Team-Up
Ill Bill- The Grimy Awards
Krótka recenzja
Różnie to bywa z moimi uczuciami do bożyszczy polskich mrocznych pryszczatych fanów rapów z gatunku hack&slash. Średnio mnie ruszały projekty Necro, niewiele płyt Jedi Mind Tricks zagościło na dłużej w moim odtwarzaniu, a płyta Army Of The Pharaohs do dziś prześladuje mnie w koszmarach (co pewnie nawet ładnie komponuje się z imydżem chłopaków), świetnie za to rozumiem się z takimi raperami jak Apathy czy Celph Titled. Grubą dupę Ill Billa usadowiłbym gdzieś pośrodku, między Torą a Koranem, chłopak bowiem naprawdę potrafi rapować i, co ważne, nie zawsze nadaje tylko z jednego punktu widzenia. Na "Heavy Metal Kingz" poległ, ale "The Grimy Awards" dało mu szersze pole solowego popisu i wypadło to naprawdę dobrze.
Nie chcę co prawda dociekać, kim była jego babcia, której to ponoć zawdzięcza każdy napisany wers, ale już tracki koncepcyjne o końcu świata i Tedzie Kaczynskim, mocne krwawe i schizowe braggadocio, tracki religijne i rodzinne, nawet spojrzenie na sprawy społeczne połączone z bezkompromisowością i chropowatością stylu Billa składają się na całkiem interesującą całość. Produkcja dzielnie nadąża za rozpędzonym gospdarzem, tworząc mroczne i dudniące tło, choć nie ukrywam, parę razy liczyłem na mocniejsze hmmm... pierdolnięcie? Ill Bill jest dobrym producentem, ciekaw jestem, jakby to brzmiało, jakby sam chwycił za stery także w kwestii muzyki.
Ulubiony track- Forty Deuce Hebrew
Nie chcę co prawda dociekać, kim była jego babcia, której to ponoć zawdzięcza każdy napisany wers, ale już tracki koncepcyjne o końcu świata i Tedzie Kaczynskim, mocne krwawe i schizowe braggadocio, tracki religijne i rodzinne, nawet spojrzenie na sprawy społeczne połączone z bezkompromisowością i chropowatością stylu Billa składają się na całkiem interesującą całość. Produkcja dzielnie nadąża za rozpędzonym gospdarzem, tworząc mroczne i dudniące tło, choć nie ukrywam, parę razy liczyłem na mocniejsze hmmm... pierdolnięcie? Ill Bill jest dobrym producentem, ciekaw jestem, jakby to brzmiało, jakby sam chwycił za stery także w kwestii muzyki.
Ulubiony track- Forty Deuce Hebrew
Illogic & Blockhead- Capture the Sun
Krótka recenzja
Rzadko już wpadam na takie mało znane, mało nagłośnione premiery, które nie wychodzą poza fanowskie, odwiedzane przez 15 osó fora i jakieś tam masturbacyjne kółka adoracji. Do tej akurat płyty podchodziłem nawet optymistycznie, słuchałem bowiem niewiele wcześniej projektu Illogica z Blueprintem i byłem chyba zadowolony (3,5/5), na tyle, by dać szansę raperowi po raz kolejny, tym razem w połączeniu z innym bożyszczem pryszczatych, Blockheadem. Nie wiem, czy na Greenhouse tego nie usłyszałem, czy faktycznie tego tam nie było, ale MC tutaj prezentuje się nie tylko jako raper, ale jako poeta, kilka razy puszczając wodze fantazji i publikując nawet próbkę swojej twórczości w utworze "Atlantis Depth", opowiadając o zgranych tematach takich jak patologiczne, mordercze związki czy istota uśmiechu w zaawansowany, ciekawy lingwistycznie sposób. Raperem jest bardzo dobrym, ale tekściarzem już na pewno wybitnym.
Blockhead za to rozsądnie podszedł do sprawy i nie próbował zepsuć wrażenia zadumy jakimiś abstrakcyjnymi pierdami, postawił na sprawdzone, klasyczne rozwiązania objawiające się oszczędnym doborem instrumentów i umiejętnym wyszukiwaniem nienachalnych sampli. Nie jest to może produkcja wizjonerska, ale na pewno w 100% pasująca Illogicowi.
Fajnie się tego słuchało, parę razy można się faktycznie zamyślić nad światem, przy żadnej z opisywanych tu płyt mi się to nie zdarzyło, może to akurat będzie dla was jakaś tam rekomendacja.
Ulubiony track- Finally Free (choć smutny)
Blockhead za to rozsądnie podszedł do sprawy i nie próbował zepsuć wrażenia zadumy jakimiś abstrakcyjnymi pierdami, postawił na sprawdzone, klasyczne rozwiązania objawiające się oszczędnym doborem instrumentów i umiejętnym wyszukiwaniem nienachalnych sampli. Nie jest to może produkcja wizjonerska, ale na pewno w 100% pasująca Illogicowi.
Fajnie się tego słuchało, parę razy można się faktycznie zamyślić nad światem, przy żadnej z opisywanych tu płyt mi się to nie zdarzyło, może to akurat będzie dla was jakaś tam rekomendacja.
Ulubiony track- Finally Free (choć smutny)
Killah Priest- The Psychic World of Walter Reed
Krótka recenzja
Haha, to zdecydowanie najmniej przystępna płyta z tego spisu, najtrudniejsza do zrozumienia i najtrudniejsza do docenienia.
Wasz dobry sieah wiele razy musiał zdzielać się ze złości prawicą po papie z prostego powodu takowego, że nie nadążał za tokiem myślenia rapera i gubił się w liryce, tak pokręconej i nie zawsze logicznej, a rapgenius nie spieszył z pomocą.
Cóż, zawsze jakiś impuls do poprawy swojego angielskiego, tym bardziej, że u Priesta to w sumie nic nowego. Każdy przeciętnie ogarnięty hip hopowiec wie, że on nie eksperymentuje z flow ani nie pakuje grubej kasy (z 41 kawałków tylko 5 ma ksywki producentów, które skojarzycie), koncentrując się na dopracowywaniu warstwy lirycznej. Dochodzi do tego, że niektóre songi to lita ściana tekstu bez refrenu i momentu na zaczerpnięcie oddechu... Trudna sprawa, powiem wam. Wątpię, by taki zwyczajny Janusz, słuchający na codzień Pezeta i od święta może jakiegoś tam A$AP'a mógł się zatrzymać tu na dłużej, cd to bowiem spore wyzwanie.
Jeśli jednak zdecyduje się zostać, to czeka go dłuuuuga, dwupłytowa podróż przez mistyczne, religijne i kosmiczne często wywody rapera, który świetnie sobie ten album wymyślił, nadał mu odpowiedni tytuł i poprowadził go konsekwentnie do końca. Koncepty o wcielaniu się w chodnik, o przybyszach z kosmosu, podróże w inne układy gwiezdne, głębokie, poważne wywody o religii i do tego kilka klasycznych, braggerskich kawałków, między innymi taki opisujący jego proces twórczy (oczywiście wpływ na niego mają istoty i doświadczenia pozaziemskie)- nie ma lipy, "The Psychic World of Walter Reed" to najbardziej póki co zaawansowana lirycznie płyta roku 2013.
Jak tylko przymkniesz oko na przejawiającą się zadziwiająco rzadko toporność muzyczną i nie do końca ekscytujący sposób przekazywania treści przez Priesta, to wciągniesz się jak ja.
Ulubiony track- Energy Work (RZA produkował)
Wasz dobry sieah wiele razy musiał zdzielać się ze złości prawicą po papie z prostego powodu takowego, że nie nadążał za tokiem myślenia rapera i gubił się w liryce, tak pokręconej i nie zawsze logicznej, a rapgenius nie spieszył z pomocą.
Cóż, zawsze jakiś impuls do poprawy swojego angielskiego, tym bardziej, że u Priesta to w sumie nic nowego. Każdy przeciętnie ogarnięty hip hopowiec wie, że on nie eksperymentuje z flow ani nie pakuje grubej kasy (z 41 kawałków tylko 5 ma ksywki producentów, które skojarzycie), koncentrując się na dopracowywaniu warstwy lirycznej. Dochodzi do tego, że niektóre songi to lita ściana tekstu bez refrenu i momentu na zaczerpnięcie oddechu... Trudna sprawa, powiem wam. Wątpię, by taki zwyczajny Janusz, słuchający na codzień Pezeta i od święta może jakiegoś tam A$AP'a mógł się zatrzymać tu na dłużej, cd to bowiem spore wyzwanie.
Jeśli jednak zdecyduje się zostać, to czeka go dłuuuuga, dwupłytowa podróż przez mistyczne, religijne i kosmiczne często wywody rapera, który świetnie sobie ten album wymyślił, nadał mu odpowiedni tytuł i poprowadził go konsekwentnie do końca. Koncepty o wcielaniu się w chodnik, o przybyszach z kosmosu, podróże w inne układy gwiezdne, głębokie, poważne wywody o religii i do tego kilka klasycznych, braggerskich kawałków, między innymi taki opisujący jego proces twórczy (oczywiście wpływ na niego mają istoty i doświadczenia pozaziemskie)- nie ma lipy, "The Psychic World of Walter Reed" to najbardziej póki co zaawansowana lirycznie płyta roku 2013.
Jak tylko przymkniesz oko na przejawiającą się zadziwiająco rzadko toporność muzyczną i nie do końca ekscytujący sposób przekazywania treści przez Priesta, to wciągniesz się jak ja.
Ulubiony track- Energy Work (RZA produkował)
Mac Miller- Watching Movies With the Sound Off
Krótka recenzja
Kto by się spodziewał, zwłaszcza po premierze absurdalnej okładki, że wyjdzie z tego coś dobrego?
Solidny i niezaprzeczalny progres w stosunku do poprzednich projektów. Mac dorósł i choć słychać, że niekoniecznie ma jeszcze warunki do tworzenia wciągających historii, to jest na bardzo dobrej drodze.
Oczywiście niektórym, zwłaszcza dalej zajaranym „K.I.D.S.” album może się wydać zbyt… powolny. Niemniej osobista, klimatyczna płyta + doprawdy świetna warstwa muzyczna to składowe jednego z bardziej pozytywnych zaskoczeń tego roku (tylko jedna płyta go pod tym względem wyprzedza).
Zrobił zasadniczo to samo, co na "Macadelic"... tyle, że tym razem nie miałem ochoty podczas odsłuchu dać dyla przez framugę (zabiłbym co najwyżej rosnące pod oknem chwasty, które sadzi żona, niemniej jakoś bym ten swój ból wyraził), wręcz przeciwnie, słuchałem tych jego introspektywnych historii z rosnącym zainteresowaniem. Są naturalnie i elementy psujące odbiór całości, jak rozlazły śpiewany track o cipce na koniec, kilka niedorobionych panczy (ten z Wujkiem Coś w "Red Dot Music") które jednak da się przełknąć biorąc pod uwagę zalety.
A wśród nich są między innymi producenci, których Mac selekcjonował odrobinę poważniej niż przy okazji debiutu i którzy zapewnili duszną, spójną i klimatyczną oprawę muzyczną, znajdując miejsce zarówno na cloudy, truskule jak i gitary, pianinka czy w końcu rnb.
Całkowicie odmieniony Mac stracił dynamit we flow i głosie, ale zyskał odrobinę powagi, sądzę, że się opłacało.
Ulubiony track- REMember
Solidny i niezaprzeczalny progres w stosunku do poprzednich projektów. Mac dorósł i choć słychać, że niekoniecznie ma jeszcze warunki do tworzenia wciągających historii, to jest na bardzo dobrej drodze.
Oczywiście niektórym, zwłaszcza dalej zajaranym „K.I.D.S.” album może się wydać zbyt… powolny. Niemniej osobista, klimatyczna płyta + doprawdy świetna warstwa muzyczna to składowe jednego z bardziej pozytywnych zaskoczeń tego roku (tylko jedna płyta go pod tym względem wyprzedza).
Zrobił zasadniczo to samo, co na "Macadelic"... tyle, że tym razem nie miałem ochoty podczas odsłuchu dać dyla przez framugę (zabiłbym co najwyżej rosnące pod oknem chwasty, które sadzi żona, niemniej jakoś bym ten swój ból wyraził), wręcz przeciwnie, słuchałem tych jego introspektywnych historii z rosnącym zainteresowaniem. Są naturalnie i elementy psujące odbiór całości, jak rozlazły śpiewany track o cipce na koniec, kilka niedorobionych panczy (ten z Wujkiem Coś w "Red Dot Music") które jednak da się przełknąć biorąc pod uwagę zalety.
A wśród nich są między innymi producenci, których Mac selekcjonował odrobinę poważniej niż przy okazji debiutu i którzy zapewnili duszną, spójną i klimatyczną oprawę muzyczną, znajdując miejsce zarówno na cloudy, truskule jak i gitary, pianinka czy w końcu rnb.
Całkowicie odmieniony Mac stracił dynamit we flow i głosie, ale zyskał odrobinę powagi, sądzę, że się opłacało.
Ulubiony track- REMember
Run the Jewels- Run the Jewels
Krótka recenzja
Dla niektórych pewnie będzie to zaskoczenie, ale tak niestety być musi. O ile poprzedniemu projektowi dwóch panów dałem 5/5, to tym razem jestem zmuszony ocenę obniżyć, a składa się na to kilka czynników.
Po pierwsze- wiecie zapewne doskonale, że El-P na spółkę z Aesop Rockiem to dwaj najbardziej infantylni wg mnie raperzy na aktualnej scenie (mowa o poważnych personach, więc nie wyskakiwać mi tu z Guciami) i za każdym razem cierpię, gdy muszę słuchać ich martwych, płaskich, pustych i niemalże elektronicznych głosów. Cóż, cierpliwości wystarcza mi tylko dla Killah Priesta, nie ma miejsca na kolejnych pudłujących w werble.
"R.A.P. Music" oszczędził mi tych wątpliwych wrażeń, "Run The Jewels" uraczył nimi w stopniu nadmiernym, i o ile jaram się praktycznie każdą zwrotką Killera, to przy zwrotkach El-P czuję się jak na wykładzie Hawkinga. Mówi ciekawe rzeczy, ale zdzieżyć typa nie sposób.
Po drugie- poprzedni projekt był wyrazem pewnego buntu, manifestu poglądów politycznych... słowem, niezależnie czy marszujesz z pedałami za rękę, zig-hajlujesz z faszystami pod Dmowskim czy po prostu jesteś zwykłym cebulakiem z 2335 brutto (na rękę, chciałoby się dodać)- jakieś emocje, nie wiem podziw, aprobatę, sprzeciw ten album w tobie budził.
Nowa płyta jest po prostu... płytą, z większością bardzo dobrego, ale jednak nieinicjującego takich wrażeń i przemyśleń jak historię Mike'a z "R.A.P. Music". Parę jaśniejszych momentów, jak "36* Chain" czy "DDFH" wiosny niestety nie uczyniło w mej głowie, a dość suche pociski w stronę Jaya i Kanyego zadowolą chyba tylko fantyków Reno.
Rozwalają na pewno bity, El-P to wybitny producent i nigdy nie zamierzam tego negować, łącząc me ambiwalentne uczucia w całość- sposób, w jaki człowiek ten łączy mroczną elektronikę z klasycznym hip hopem już dawno powinien zostać nagrodzony Oskarem, sposób, w jaki rapuje- Pistoriusem.
Ulubiony track- DDFH
Po pierwsze- wiecie zapewne doskonale, że El-P na spółkę z Aesop Rockiem to dwaj najbardziej infantylni wg mnie raperzy na aktualnej scenie (mowa o poważnych personach, więc nie wyskakiwać mi tu z Guciami) i za każdym razem cierpię, gdy muszę słuchać ich martwych, płaskich, pustych i niemalże elektronicznych głosów. Cóż, cierpliwości wystarcza mi tylko dla Killah Priesta, nie ma miejsca na kolejnych pudłujących w werble.
"R.A.P. Music" oszczędził mi tych wątpliwych wrażeń, "Run The Jewels" uraczył nimi w stopniu nadmiernym, i o ile jaram się praktycznie każdą zwrotką Killera, to przy zwrotkach El-P czuję się jak na wykładzie Hawkinga. Mówi ciekawe rzeczy, ale zdzieżyć typa nie sposób.
Po drugie- poprzedni projekt był wyrazem pewnego buntu, manifestu poglądów politycznych... słowem, niezależnie czy marszujesz z pedałami za rękę, zig-hajlujesz z faszystami pod Dmowskim czy po prostu jesteś zwykłym cebulakiem z 2335 brutto (na rękę, chciałoby się dodać)- jakieś emocje, nie wiem podziw, aprobatę, sprzeciw ten album w tobie budził.
Nowa płyta jest po prostu... płytą, z większością bardzo dobrego, ale jednak nieinicjującego takich wrażeń i przemyśleń jak historię Mike'a z "R.A.P. Music". Parę jaśniejszych momentów, jak "36* Chain" czy "DDFH" wiosny niestety nie uczyniło w mej głowie, a dość suche pociski w stronę Jaya i Kanyego zadowolą chyba tylko fantyków Reno.
Rozwalają na pewno bity, El-P to wybitny producent i nigdy nie zamierzam tego negować, łącząc me ambiwalentne uczucia w całość- sposób, w jaki człowiek ten łączy mroczną elektronikę z klasycznym hip hopem już dawno powinien zostać nagrodzony Oskarem, sposób, w jaki rapuje- Pistoriusem.
Ulubiony track- DDFH
Sadistik- Flowers for My Father
Krótka recenzja
Była już najbardziej pogodna płyta, była najmniej przystępna i najbardziej poetycka- czas więc na najbardziej przygnębiającą.
Depresja jest na tej płycie na tyle obecna, że kto wie, czy gdybym jej nie słuchał w czasie słonecznego lata a na przykład w ciemny, jesienny wieczór to byśmy dzisiaj sobie tutaj gadułkowali. Wylewność i ekspozycja własnej uczuciowości to nawet nie główny motyw przewodni "Flowers For My Father", radzenie sobie ze śmiercią ojca nim jest, choć, co ciekawe, raper potrafi dawać też demomstrację prawie że chopperowskiego flow, przypominając tym samym, że jest naprawdę zacnym raperem obdarzonym przekonującym głosem i takimż sposobem płynięcia bo bitach.
Rozumiem chłopaka, ja również miałbym ciężki okres, gdyby mój staruszek zdecydował się wybrać na drugą stronę... i to utożsamienie się z tokiem myślenia Sadistika zapewne spowodowało, że mimo niechęci ogólnej do poezji, smutów i cierpienia na Facebooku jego płyta świetnie mi przypasowała (nawet pomimo dziwnego featu Cage'a), być może była to sprawa równie przygnębiającej sfery muzycznej. Ukułem sobie taką teorię, że jeśli nie ruszy cię "Micheal" z tej płyty, to nie ruszy cię już nic.
Podchodźcie do "Flowers for My Father" ostrożnie, nie ma bowiem tutaj niczego poza smutkiem.
Ulubiony track- Micheal
Depresja jest na tej płycie na tyle obecna, że kto wie, czy gdybym jej nie słuchał w czasie słonecznego lata a na przykład w ciemny, jesienny wieczór to byśmy dzisiaj sobie tutaj gadułkowali. Wylewność i ekspozycja własnej uczuciowości to nawet nie główny motyw przewodni "Flowers For My Father", radzenie sobie ze śmiercią ojca nim jest, choć, co ciekawe, raper potrafi dawać też demomstrację prawie że chopperowskiego flow, przypominając tym samym, że jest naprawdę zacnym raperem obdarzonym przekonującym głosem i takimż sposobem płynięcia bo bitach.
Rozumiem chłopaka, ja również miałbym ciężki okres, gdyby mój staruszek zdecydował się wybrać na drugą stronę... i to utożsamienie się z tokiem myślenia Sadistika zapewne spowodowało, że mimo niechęci ogólnej do poezji, smutów i cierpienia na Facebooku jego płyta świetnie mi przypasowała (nawet pomimo dziwnego featu Cage'a), być może była to sprawa równie przygnębiającej sfery muzycznej. Ukułem sobie taką teorię, że jeśli nie ruszy cię "Micheal" z tej płyty, to nie ruszy cię już nic.
Podchodźcie do "Flowers for My Father" ostrożnie, nie ma bowiem tutaj niczego poza smutkiem.
Ulubiony track- Micheal
Tyler, the Creator - Wolf
Krótka recenzja
No no, kto by pomyślał, Tyler Wibrator najbardziej pozytywnym zaskoczeniem roku. "Goblin" do dziś prześladuje mnie w koszmarach (tak, razem z Army Of The Pharaohs, "Macadelic" i przedostatnią płytą Juvenile'a), a "Wolf" okazał się przystępny, normalny i nawet ciekawy. Wiem, że tym wszystkim dewiantom, którzy próbowali mnie przekonywać o wielkości poprzedniej płyty, może być "znormalnienie" Kreatury nie w smak, ale widok rozczarowania na ich piczowąsach to jeszcze jeden powód na to, by takiemu progresowi przyklasnąć. Nie nauczył się oczywiście jeszcze Tyler korzystać z flow, ale wszystko da się nadrobić, tym bardziej, że wreszcie rapuje o tematach, z którymi może się utożsamiać nie tylko kuc na tygodniowym szlabanie.
Rozdwojenie jaźni, przyziemne sprawy randkowe, wspominki (Sama) bycia workiem treningowym w szkole, zabawny track o groupies, apostrofa do nieprzesadnie przykładnego ojca czy traumatyczny opis ostatnich chwil jego babci- wszystkie te tematy wskazują na to, że Wibrator ma ambicję na coś więcej niż konsumowania karaczanów i obrywanie po pysku od B.o.B i Hopsina. Warto też zauważyć progres w kwestii tworzenia podkładów, w końcu nie są to prostackie pętle udające Pharrella tylko już pełnokrwiste, różnorodne kompozycje z wielu bajek.
Oby tak dalej.
Ulubiony track- Pigs
Rozdwojenie jaźni, przyziemne sprawy randkowe, wspominki (Sama) bycia workiem treningowym w szkole, zabawny track o groupies, apostrofa do nieprzesadnie przykładnego ojca czy traumatyczny opis ostatnich chwil jego babci- wszystkie te tematy wskazują na to, że Wibrator ma ambicję na coś więcej niż konsumowania karaczanów i obrywanie po pysku od B.o.B i Hopsina. Warto też zauważyć progres w kwestii tworzenia podkładów, w końcu nie są to prostackie pętle udające Pharrella tylko już pełnokrwiste, różnorodne kompozycje z wielu bajek.
Oby tak dalej.
Ulubiony track- Pigs
Wale- The Gifted
Krótka recenzja
Od dawna mam problemy ze zrozumieniem, skąd Wieloryb ma tylu hejterów? Może to kwestia tego jego okropnego imienia i nazwiska?
Ma on bowiem naprawdę świetny warsztat, ma charyzmę, wyrazistośći własny styl, równą dyskografię, tymczasem na które http bym nie zajrzał, to lecą nienawistne pociski...
A "Gifted"? Wiecie jak to u Wale'a jest, świetna produkcja, parę zacnych lirycznie kawałków, świetne flow, parę wypełniaczy wrzuconych tu i ówdzie, można by zasadniczo powtórzyć sporo z recenzji "Ambition".
Robi swoje, pokazuje, że jest, obok Stalleya, najbardziej utalentowanym tekściarzem w stajni MMG, jest uniwersalny, ma widoczny i słyszalny fun z robienia muzki, dlatego tak radosna i pogodna ta płyta. Uwielbienie dla butów u Wale'a już znamy z poprzednich projektów, że jest psem na baby wiemy od 1410, ale nie wiedzieliśmy, że ma ambicje wcielenia się w Czarnego Jezusa i spisanie wrażeń mu w trakcie owej przemiany towarzyszących. Nie nazwałbym tutejszego writingu wybitnym, ale jest szczery, żywy i dynamiczny, zdolny przekazać całą gamę uczuć, to wielka zaleta Wale'a.
Warto zauważyć często pojawiającą się… organiczność muzyki tutaj, soul, pianinka, smyczki, dęciaki, wszystko to bez uciekania się do homoseksualizmów typu Damu The Chujmunk, naturalnie pomijając singiel z Juicym i Nicki. Brawo producenci, nawet mimo intrygująco skrzypiącego łóżka na „Bad (Remix)” z Rihanną, który to kawałek na pewno można zaliczyć do rankingu "lubię, ale się wstydzę a.d. 2013", tak samo jak fakt, że 2 Chainz dał naprawdę mocny featuring.
PS: Dziwne podobieństwo okładek z Killah Priestem, ciekawe, czy Wale wie w ogóle, kto to...
Ulubiony track- nie, nie ten z RiRi, sądzę, że "Rotation"
Ma on bowiem naprawdę świetny warsztat, ma charyzmę, wyrazistośći własny styl, równą dyskografię, tymczasem na które http bym nie zajrzał, to lecą nienawistne pociski...
A "Gifted"? Wiecie jak to u Wale'a jest, świetna produkcja, parę zacnych lirycznie kawałków, świetne flow, parę wypełniaczy wrzuconych tu i ówdzie, można by zasadniczo powtórzyć sporo z recenzji "Ambition".
Robi swoje, pokazuje, że jest, obok Stalleya, najbardziej utalentowanym tekściarzem w stajni MMG, jest uniwersalny, ma widoczny i słyszalny fun z robienia muzki, dlatego tak radosna i pogodna ta płyta. Uwielbienie dla butów u Wale'a już znamy z poprzednich projektów, że jest psem na baby wiemy od 1410, ale nie wiedzieliśmy, że ma ambicje wcielenia się w Czarnego Jezusa i spisanie wrażeń mu w trakcie owej przemiany towarzyszących. Nie nazwałbym tutejszego writingu wybitnym, ale jest szczery, żywy i dynamiczny, zdolny przekazać całą gamę uczuć, to wielka zaleta Wale'a.
Warto zauważyć często pojawiającą się… organiczność muzyki tutaj, soul, pianinka, smyczki, dęciaki, wszystko to bez uciekania się do homoseksualizmów typu Damu The Chujmunk, naturalnie pomijając singiel z Juicym i Nicki. Brawo producenci, nawet mimo intrygująco skrzypiącego łóżka na „Bad (Remix)” z Rihanną, który to kawałek na pewno można zaliczyć do rankingu "lubię, ale się wstydzę a.d. 2013", tak samo jak fakt, że 2 Chainz dał naprawdę mocny featuring.
PS: Dziwne podobieństwo okładek z Killah Priestem, ciekawe, czy Wale wie w ogóle, kto to...
Ulubiony track- nie, nie ten z RiRi, sądzę, że "Rotation"
Wrekonize- The War Within
Krótka recenzja
Drugi reprezentant wytwórni Strange Music pochodzi z Miami i, naturalnie, nie brzmi zupełnie jak południowy raper. Wrekonize to hardy tekściarz i chłopak, który zdecydowanie coś na swojej wewnętrznej wojnie chce przekazać. Jak jeszcze wspomnimy, że sam sobie tutaj, i to bardzo dobrze, wyśpiewuje refreny, to respekt dla 30-latka rośnie jeszcze szybciej. Mowi tutaj o wielu rzeczach, przeważnie są to życiowe, znane każdemu Januszowi sprawy, ale trafią się też mniej oczywiste sprawy, jak jeden z nielicznych chyba w naszym gatunku kawałków o klasycznej projekcji czy już bardziej znajome narkotyczne wizje po grzybach, niekoniecznie nabytych w słoiku po prl-owskich kwaszeniakach od uśmiechniętego pana na autostradzie (bo temat grzybów od pań na autostradach uważam za drażliwy), jest też parę razy przejawiająca się niechęć do Facebooka... czyli strony, co do której nie mogę się jakoś przekonać. Ciekawe, co też tak naszego Wrekonize'a zraziło do fejsiunia, może się dowiemy wkrótce.
Ważne jest też to, że nie zapomina on o swoim rodowodzie i parę razy nas esencjonalnym dla wytwórni z Kansas szybkim, mocnym braggadocio i że dotrzymuje kroku szalejącymi na gościnnym występie Tech N9ne'owi, nie omieszka też zaprezentować swojej techniki składania wersów na wysokim poziomie.
"The War Within" jest odmienna od tego, co prezentują sobą projekty Techa, Krizza czy Prozaka i choćby z tego powodu warto ją sprawdzić. No i oczywiście po to, by przekonać, że Buna B faktycznie można kurwa wszędzie spotkać, z niepokojem oglądam się czasem za siebie stojąc w kolejce w Kjerfurze...
Ulubiony track- Adrenaline
Ważne jest też to, że nie zapomina on o swoim rodowodzie i parę razy nas esencjonalnym dla wytwórni z Kansas szybkim, mocnym braggadocio i że dotrzymuje kroku szalejącymi na gościnnym występie Tech N9ne'owi, nie omieszka też zaprezentować swojej techniki składania wersów na wysokim poziomie.
"The War Within" jest odmienna od tego, co prezentują sobą projekty Techa, Krizza czy Prozaka i choćby z tego powodu warto ją sprawdzić. No i oczywiście po to, by przekonać, że Buna B faktycznie można kurwa wszędzie spotkać, z niepokojem oglądam się czasem za siebie stojąc w kolejce w Kjerfurze...
Ulubiony track- Adrenaline
Yelawolf- Trunk Muzik Returns
Krótka recenzja
Powrót prawilnego, redneckiego, southowego Yelawolfa był czymś, na co wielu fanów jego twórczości czekało, zwłaszcza po dość chłodno przyjętym legalu. "Trunk Muzik Returns" to faktycznie powrót tego, co prezentował na sławnym tejpie sprzed 3 lat, plus parę innych, fajnych rzeczy, szczególnie udane gościnne występy starych i nowych zawodników. Cały projekt jest nieprzewidywalny i szalony jak gospodarz, i skoki emocjonalne bywają naprawdę duże. Wykrzyczane, hardkorowe "Catfish Billy" nazwałbym esencją Yelawolfa, butami, w których czuje się on najlepiej, podobnie jak "Firestarter" czy narkomotoryzacyjne "Box Chevy Part 4", ale zdarza mu się też zająć się sprawami poważniejszymi i ot, choćby powspominać stracony kontrakt z Def Jam czy nadać alkoholowi ludzie kształty. To środowisko wydaje się dla obdartusa tak naturalne, że aż dziwnym wydaje się najmniejsza chęć opuszczenia go, czego efekty słyszeliśmy na "Radioactive".
Zbiera mu się też na szczerość i przyznaje na "Rhyme Room", że album faktycznie mu nie wyszedł... ale cóż, nie takie rzeczy raperom wybaczaliśmy.
Pytanie teraz powstaje- czy utrzyma tę formę, czy szołbiznes znowu zachęci do udawania Chrisa Browna i śpiewania takiego jak w "Radio". Odpowiedź poznamy niedługo.
Ulubiony track- Catfish Billy
Zbiera mu się też na szczerość i przyznaje na "Rhyme Room", że album faktycznie mu nie wyszedł... ale cóż, nie takie rzeczy raperom wybaczaliśmy.
Pytanie teraz powstaje- czy utrzyma tę formę, czy szołbiznes znowu zachęci do udawania Chrisa Browna i śpiewania takiego jak w "Radio". Odpowiedź poznamy niedługo.
Ulubiony track- Catfish Billy
Rittz- The Life and Times of Jonny Valiant
Krótka recenzja
Kolejna pozycja z wytwórni Tech N9ne'a to muzyka tak samo odmienna od kanonu jak ta Wrekonize'a, tym razem dużo spokojniejsza, wrażliwsza i ... odległa niż "Something Else" i "Son Of Sam" (którego nie słuchałem jeszcze, ale mam prawo do pewnych założeń, nie?)
Raper co prawda jest rudy, co go skreśla już na starcie ze wszystkich pozytywnych rankingów, ale wsłuchując się w jego płytę można parę ciekawych akcentów wyłapać. Nie do końca heteroseksualny track z Posnerem będzie tylko tłem do bekowych użalań się nad swoją rudością i otyłością w "Misery Loves Company" czy tłumaczeń kierowanych do jego kobiety, że przecież dalej mieszka z rodzicami, więc jak jej ma zrobić tu kurwa rude El Rorado (Ruderado), w pewnym momencie dostarcza też nawet działającą na sumienie historię.
Choć raper bywa dynamiczny, to brakuje albumowi dynamizmu sławniejszych kolegów, na szczęście nadrabia liryką i problemami, z którymi przeciętny absolwent filozofii stojący w kolejce do UP może się identyfikować.
Ale jest rudy... serio, miałem poważne wątpliwości, czy nie wystawić 3/5 tylko za to.
Jedno małe ostrzeżenie, w „Wastin Time” kombinuje z podrywem na tabsy, już Wale'a przestrzegałem przed tym, więc tym razem tylko pogrożę palcem. Nawet rudemu trzeba pomóc, choć... wiecie co z nim zrobić, chopy.
Rittza polecił mi tu jakiś anonim i cieszę się, że to zrobił, Rittz to mimo wszystko ciekawy zawodnik.
Ulubiony track- Heaven
Raper co prawda jest rudy, co go skreśla już na starcie ze wszystkich pozytywnych rankingów, ale wsłuchując się w jego płytę można parę ciekawych akcentów wyłapać. Nie do końca heteroseksualny track z Posnerem będzie tylko tłem do bekowych użalań się nad swoją rudością i otyłością w "Misery Loves Company" czy tłumaczeń kierowanych do jego kobiety, że przecież dalej mieszka z rodzicami, więc jak jej ma zrobić tu kurwa rude El Rorado (Ruderado), w pewnym momencie dostarcza też nawet działającą na sumienie historię.
Choć raper bywa dynamiczny, to brakuje albumowi dynamizmu sławniejszych kolegów, na szczęście nadrabia liryką i problemami, z którymi przeciętny absolwent filozofii stojący w kolejce do UP może się identyfikować.
Ale jest rudy... serio, miałem poważne wątpliwości, czy nie wystawić 3/5 tylko za to.
Jedno małe ostrzeżenie, w „Wastin Time” kombinuje z podrywem na tabsy, już Wale'a przestrzegałem przed tym, więc tym razem tylko pogrożę palcem. Nawet rudemu trzeba pomóc, choć... wiecie co z nim zrobić, chopy.
Rittza polecił mi tu jakiś anonim i cieszę się, że to zrobił, Rittz to mimo wszystko ciekawy zawodnik.
Ulubiony track- Heaven
Juelz Santana- God Will’n
2 zdania o średniaku
Najbardziej niespełniony talent Nowego Jorku- tak można mówić o Juelzie całkowicie swobodnie, aż dziw, że chce mu się z takim bagażem emocjonalnym nagrywać. Nowy mixtape ma swoje zalety, jest nieźle zróżnicowany muzycznie, bywa zabawny (panna wkłada do buzi kutangę Juelza a ona [kutanga, nie panna] zmienia się w ... dżina), drwienie z internetu czy autorski, rapersko spisany testament to całkiem niezła prognoza na dalsze poczynania członka ostatniego legendarnego składu z NYC, niestety, rynek jest pełny raperów podobnych do Juelza, może mieć on problemy z przebiciem się. Informacja bezużyteczna na koniec, którą poznałem dziś, a która wydaje się na tyle nieistotna, że aż grzechem byłoby jej nie przytoczyć- syn Solange Knowles ma na imię też Juelz.
Ulubiony track- Black Out
Ulubiony track- Black Out
Pusha T- Wrath of Caine
2 zdania o średniaku
Pusha T ma trudne zadanie, jest bowiem już trochę stary, nie ma na koncie takiej wolty osobowościowej jak jego brat, nie jest przesadnie ciekawą osobowością, okazał się żałosnym tchórzem w obliczu konfliktu z imperium Young Money. Ma zasadniczo tylko Kanyego, ale czy to wystarczy? Nowy mixtape jest całkiem niezłym przedsmakiem tego, co być może usłyszymy na nadchodzącym legalu, nie usłyszałem tam niczego, czego bym już nie znał, ale do puszczenia sobie w tle w sam raz.
Ulubiony track- Road Runner
Ulubiony track- Road Runner
Rockie Fresh- Electric Highway
2 zdania o średniaku
Nowy nabytek Rozaya raczył stwierdził na tym projekcie:
I am not a rapper, just a real nigga/ Who accidentally be rhymin’ when speakin’ on how I feel
Pochodzący z Czikago raper wydaje się być szykowaną przez MMG odpowiedzią na Drake'a, dziwne tylko, że o chłopaku cicho coś od dłuższego czasu. W każdym razie poza dobrymi bitam i fajnym flow niczego tu nie znajdziecie.
Ulubiony track- Nobody
I am not a rapper, just a real nigga/ Who accidentally be rhymin’ when speakin’ on how I feel
Pochodzący z Czikago raper wydaje się być szykowaną przez MMG odpowiedzią na Drake'a, dziwne tylko, że o chłopaku cicho coś od dłuższego czasu. W każdym razie poza dobrymi bitam i fajnym flow niczego tu nie znajdziecie.
Ulubiony track- Nobody
Kutt Calhoun- Black Gold
2 zdania o średniaku
Najmniej imponujący album wydany przez Strange Music ma mimo wszystko w sobie trochę uroku, Kutt na pewno byłby najbardziej przyjazny radiu mainstreamowemu, bo widać, że ma ciągoty do robienia hitowych tracków. Umiejętności chłopak na pewno ma, tylko po prostu wygląda trochę blado na tle ambitniejszych kolegów.
Ulubiony track- That’s My Word
Ulubiony track- That’s My Word
Daz & WC- West Coast Gangsta Shit
2 zdania o średniaku
No proszę płyta z zachodu w starym stylu, bez Kendryka Lemura czy innego tam Tylera Wibratora, fajnie, że jeszcze im się chce robić takie rzeczy.
Jak to zwykle bywa przy projektach robionych przez weteranów dla weteranów- rewolucji tu nie będzie, cd nie powinno wejść do top 10 żadnego poważnego rankingu, ale na letni czas warto sobie to zapuścić, zwłaszcza, że jest zachodnio a WC to pierwszorzędny nawijacz (Daz równie dzielny), muzyka jest faktycznie nasycona zachodnim wajbem, a Snoop Dogg na szczęście tylko na refrenie.
Ulubiony track- Dubs In The Air
Jak to zwykle bywa przy projektach robionych przez weteranów dla weteranów- rewolucji tu nie będzie, cd nie powinno wejść do top 10 żadnego poważnego rankingu, ale na letni czas warto sobie to zapuścić, zwłaszcza, że jest zachodnio a WC to pierwszorzędny nawijacz (Daz równie dzielny), muzyka jest faktycznie nasycona zachodnim wajbem, a Snoop Dogg na szczęście tylko na refrenie.
Ulubiony track- Dubs In The Air
Freddie Gibbs- ESGN - Evil Seeds Grow Naturally
2 zdania o średniaku
Trochę więcej się po debiucie Gibbsa spodziewałem, wyszła niezła płyta, ale to raczej kontynuacja tego, do czego nas Gibbs przyzwyczaił na tejpach, niewiele tutaj nowego contentu, na dodatek początek płyty słabiutki. Kilka złych decyzji co do featów (absurdalnie brzmiący Big Kill) i bitów, za dużo tracków i lekka powtarzalność samego Gibbsa jak i podgatunku gangsta to jest to, co ciągnie album w dół. Chyba trochę za mało czuć, że to legal, a nie kolejny mixtape. Warto zauważyć jednak, że niewielu świeżaków dziś tworzy w tych klimatach.
Ulubiony track- One Eighty Seven
Ulubiony track- One Eighty Seven
Havoc- 13
2 zdania o średniaku
Innej płyty się spodziewałem szczerze mówiąc, wiem, że to już nie '95, ale oczekiwałem, że "13" będzie... brudniejsza, a tymczasem jest miejscami wręcz pogodna i niebezpiecznie często zatrudnia pianino, które nie zawsze komponuje się z nowojorskim brzmieniem, a sam Havoc to bardziej uliczny poeta niż zbir z ciemnej uliczki.
Szanuję jednak chęć docierania do innych sektorów niż zatwardziałe east coastowe cymbały, więc nawet nie będę wyśmiewał tego, że H dissuje twitterowe beefy w sytuacji, gdy na Twitterze 80% jego niedawnego konfliktu z Prodigy'ym się rozegrało, ani z tego, że bardziej imprezowe akcenty (Eyes Open) mu dramatycznie nie wyszły.
Ulubiony track- Favorite Rap Stars
Szanuję jednak chęć docierania do innych sektorów niż zatwardziałe east coastowe cymbały, więc nawet nie będę wyśmiewał tego, że H dissuje twitterowe beefy w sytuacji, gdy na Twitterze 80% jego niedawnego konfliktu z Prodigy'ym się rozegrało, ani z tego, że bardziej imprezowe akcenty (Eyes Open) mu dramatycznie nie wyszły.
Ulubiony track- Favorite Rap Stars
No Malice- Hear Ye Him
2 zdania o średniaku
Zaprawdę powiadam Wam- cud się stał, ślepi widzą, kalecy chodzą, grubi fruwają, pryszczaci zaliczają a czarne dusze się nawracają.
No Malice to, jak pamiętacie, 1/2 Clipse i brachol Pushy, który to na pewno wzorem cnót chrześcijańskich nie jest. Jego brat grzeszył- ćpał, cudzołożył, a może nawet popierał in vitro i ewolucjonizm (!!!) analogicznie aż do czasu swego nawrócenia.
Na nowej, bożej drodze może i brak mu hajpu fanowskiego i odpowiedniej ekspozycji w mediach, ale to wszak jedynie dobra doczesne.
No Malice nie jest w swojej rymowanej pobożności tak przekonujący jak znakomici Lecrae czy Trip Lee, ale nie od razu przecież gorejący krzew zapłonął. Cd jest naprawdę przystępne i przyjazne każdemu userowi i nieźle prezentuje przemianę rapera, który jakiś czas temu robił płyty w 100% o dillowaniu twardymi dragami.
Ok, takie przemiany już wcześniej następowały- Ma$e, Mc Hammer, Kurtis Blow, nawet biedny, pamiętany już zapewne przez niewielu Loon, którego konwersja na islam nie uchroniła przed karą za bycie urwisem w wierze poprzedniej. No Malice ma jednak szansę być pierwszym, którego przemiana będzie brana na poważnie.
Ulubiony track- Bury That
No Malice to, jak pamiętacie, 1/2 Clipse i brachol Pushy, który to na pewno wzorem cnót chrześcijańskich nie jest. Jego brat grzeszył- ćpał, cudzołożył, a może nawet popierał in vitro i ewolucjonizm (!!!) analogicznie aż do czasu swego nawrócenia.
Na nowej, bożej drodze może i brak mu hajpu fanowskiego i odpowiedniej ekspozycji w mediach, ale to wszak jedynie dobra doczesne.
No Malice nie jest w swojej rymowanej pobożności tak przekonujący jak znakomici Lecrae czy Trip Lee, ale nie od razu przecież gorejący krzew zapłonął. Cd jest naprawdę przystępne i przyjazne każdemu userowi i nieźle prezentuje przemianę rapera, który jakiś czas temu robił płyty w 100% o dillowaniu twardymi dragami.
Ok, takie przemiany już wcześniej następowały- Ma$e, Mc Hammer, Kurtis Blow, nawet biedny, pamiętany już zapewne przez niewielu Loon, którego konwersja na islam nie uchroniła przed karą za bycie urwisem w wierze poprzedniej. No Malice ma jednak szansę być pierwszym, którego przemiana będzie brana na poważnie.
Ulubiony track- Bury That
Prodigy x Alchemist- Albert Einstein
2 zdania o średniaku
Dziwnie czasem się czuję, gdy P na swoich płytach nawiązuje do/sampluje 2Paca czy Hovę, ale zdążyłem się do tego dziwnego obyczaju już przyzwyczaić. Na nowej płycie, drugiej z serii kolabsów z Alchemistem, trzecim tak naprawdę członkiem Mobb Deep karzeł z anemią na szczęście nie robi takich cyrków, jak na legalnym "H.N.I.C." dzięki czemu dwóch teoretycznych nudziarzy potrafi przytrzymać zainteresowanie słuchacza do końca. Dla hardkorowych fanów Mobb Deep, na pewno bardziej "mobb-deepowe" niż "Trzynastka" Havoca.
Ulubiony track- Death Sentence
Ulubiony track- Death Sentence
CES Cru- Constant Energy Struggles
Uprzejmie sformułowana niechęć
Różnie to bywa z tymi "interracialiami" (bywalcy redtube wiedzą), ale poprzedni projekt nowej ekipy Strange Music, nazwany "13", był daleko bardziej intensywny i ekscytujący niż to, co usłyszeliśmy na tegorocznym legalu. Za ... miękko to wyszło, chłopaki są znacznie mniej predysponowani do rozkmin niż Rittz, przez co przez większość "CES" przysypiałem, zamiast wychwytywać istotne czasem nawet apostrofy do narodu (jak choćby track ekologiczny, Prozak na płycie z 2012 też pamiętam miał track pro-nature). Spodziewałem się czegoś znacznie lepszego, nie ukrywam. Liczę, że N9ne trochę ziomów zachęci do rozwoju.
Ulubiony track- Skip (nomen omen)
Ulubiony track- Skip (nomen omen)
Rich Boy- Break the Pot
Uprzejmie sformułowana niechęć
Rich Boy gości tu raczej dla śmiechu, pewnie większość z was nie wie nawet, kto to jest, tymczasem jego debiut miał naprawdę duże nazwiska zaangażowane w swoje powstanie, uznałem więc za wartościowe i wychowawcze poinformować was o zmianach w jego karierze.
O ile po debiucie Boy faktycznie mógł być Rich, to drugie cede wygląda z deka biednie, i niestety często tak brzmi. Przede wszystkim- chłopak za bardzo brzmi jak T.I., potem musimy wziąć pod uwagę nawałnicę wypełniaczy, które atakują mniej więcej w połowie płyty, w końcu jak spojrzymy na listę gości, to smutno nam się zrobi, bo najbogatszym niknejmem jest tam Bobby V.... Można sobie wyłowić parę nawet znośnych bangerów i na luzie wytrwać do końca, ale ostatecznie chyba można sobie pominąć akurat tę propozycję. Dlaczego tu się znalazła w takim razie? Patrz pierwsze zdanie.
Ulubiony track- Glasses In The Air
O ile po debiucie Boy faktycznie mógł być Rich, to drugie cede wygląda z deka biednie, i niestety często tak brzmi. Przede wszystkim- chłopak za bardzo brzmi jak T.I., potem musimy wziąć pod uwagę nawałnicę wypełniaczy, które atakują mniej więcej w połowie płyty, w końcu jak spojrzymy na listę gości, to smutno nam się zrobi, bo najbogatszym niknejmem jest tam Bobby V.... Można sobie wyłowić parę nawet znośnych bangerów i na luzie wytrwać do końca, ale ostatecznie chyba można sobie pominąć akurat tę propozycję. Dlaczego tu się znalazła w takim razie? Patrz pierwsze zdanie.
Ulubiony track- Glasses In The Air
French Montana- Excuse My French
Coś tam tworzyłem niedawno temu
Nie będziecie mieli racji, gdy powiecie, że Maroko znane jest tylko z "W Stronę Marrakeszu", klasyki kina lgbt (zwłaszcza g). Powinniście wiedzieć, że kraj ten wydał także takie nazwiska jak m.in. Just Fontaine, Juliette Binoche, Jean Reno, stamtąd pochodzi Cilvaringz, kiedyś nawet jasno świecąca gwiazda familii Wu-Tang.
Marokańskie korzenie posiada też, a jakże, French Montana, raper reprezentujący twardy i krwawy Bronx (ciekawskich uświadamiam- nie, Hannah Montana nie ma koneksji z Frenchem i nie jest z Maroka). Kolega cierpliwie budował swój hype, wydając mikstejpy, udzielając się gościnnie na lasujących mózgownice refrenach, pojawiał się w blasku fleszy tam, gdzie trzeba, i dostał nie jeden zacny kontrakt, ale aż trzy, dzięki czemu producentami wykonawczymi na debiucie są Rick Ross i Diddy. Jak to jednak często ostatnio bywa w naszym światku, nawet to nie wystarczyło...
Nie wiem doprawdy już, czy istnieje prosta recepta na dobrą sprzedaż w amerykańskim hip hopie. Skoro nie pomaga już nie jedna, ale trzy potężne wytwórnie (Bad Boy + MMG + na dokładkę Interscope), nie pomagają featuringi najpopularniejszych ludzi w biznesie, nie pomaga lans w mediach, nie pomógł nawet mini-beef z 50 Centem. Zastanawiam się, co jeszcze mógł zrobić Frenchy, by prognozowana sprzedaż w pierwszym tygodniu wyniosła więcej, niż 50.000?
Zrobić chybiony stage diving jak Miguel? Sfałszować własną śmierć jak Tim Dog? Może zaszarżować na paparazzich jak Yeezus Kardashian? Cokolwiek, co mogłoby zmienić odbiór "Excuse My Sales"? Tym zajmiemy się w tej recenzji, no, i coś tam pewnie o samej płycie też napiszemy.
Wszyscy ci, którzy mieli okazję zobaczyć parę odcinków pierwszego sezonu serialu „How I Met Your Mother” doskonale pamiętają, że jeden z bohaterów, cwaniak i podrywcz Barney (grany skądinąd przez ponoć homoseksualnego N.P. Harrisa), na pytanie o to, co właściwie robi w pracy, odpowiadał zawsze lekceważącym i ironicznym „pleaaaase”. Mam podstawy, by przypuszczać, że jakby któryś z was podszedł do Frencha Montany i odezwał się takimi oto słowy:
- Cześć, jestem cebulakiem z byłej prowincji ZSRR, słucham OSTR’a i Eldoki, i chciałem się ciebie Frenchu spytać, co tak właściwie czyni ciebie godnym uwagi raperem?
Odpowiedź Frencha mogłaby być bardzo podobna do sitcomowego przykładu, trudno mi bowiem wskazać jakiś aspekt rapowego rzemiosła, w którym FM kasowałby konkurencję.
Teksty? Negro please.
Flow? Są lepsi.
Technika? … jaka technika?
Ma za to French trochę charyzmy i siłę przebicia, co zapewne (z braku innych zalet) pozwoliło mu wyszarpać wspomniany, naprawdę dobry jak na ten kaliber rapera, kontrakt.
Wydawałoby się nam, przeciętnym śmiertelnikom, że raperów z podgatunku… dilerskiego, jest już na rynku wystarczająco. Rozay, Diddy i gdzieś tam z oddali Iovine uważają jak widać inaczej, i do królestwa tego pierwszego, Jeezy’ego, Pushy T czy Gucciego (a pamiętajmy też o zasługach o zasługach Jaya i Ghostface’a) wkracza kolejny zawodnik.
Ulubiony track-Fuck What Happens Tonight
Marokańskie korzenie posiada też, a jakże, French Montana, raper reprezentujący twardy i krwawy Bronx (ciekawskich uświadamiam- nie, Hannah Montana nie ma koneksji z Frenchem i nie jest z Maroka). Kolega cierpliwie budował swój hype, wydając mikstejpy, udzielając się gościnnie na lasujących mózgownice refrenach, pojawiał się w blasku fleszy tam, gdzie trzeba, i dostał nie jeden zacny kontrakt, ale aż trzy, dzięki czemu producentami wykonawczymi na debiucie są Rick Ross i Diddy. Jak to jednak często ostatnio bywa w naszym światku, nawet to nie wystarczyło...
Nie wiem doprawdy już, czy istnieje prosta recepta na dobrą sprzedaż w amerykańskim hip hopie. Skoro nie pomaga już nie jedna, ale trzy potężne wytwórnie (Bad Boy + MMG + na dokładkę Interscope), nie pomagają featuringi najpopularniejszych ludzi w biznesie, nie pomaga lans w mediach, nie pomógł nawet mini-beef z 50 Centem. Zastanawiam się, co jeszcze mógł zrobić Frenchy, by prognozowana sprzedaż w pierwszym tygodniu wyniosła więcej, niż 50.000?
Zrobić chybiony stage diving jak Miguel? Sfałszować własną śmierć jak Tim Dog? Może zaszarżować na paparazzich jak Yeezus Kardashian? Cokolwiek, co mogłoby zmienić odbiór "Excuse My Sales"? Tym zajmiemy się w tej recenzji, no, i coś tam pewnie o samej płycie też napiszemy.
Wszyscy ci, którzy mieli okazję zobaczyć parę odcinków pierwszego sezonu serialu „How I Met Your Mother” doskonale pamiętają, że jeden z bohaterów, cwaniak i podrywcz Barney (grany skądinąd przez ponoć homoseksualnego N.P. Harrisa), na pytanie o to, co właściwie robi w pracy, odpowiadał zawsze lekceważącym i ironicznym „pleaaaase”. Mam podstawy, by przypuszczać, że jakby któryś z was podszedł do Frencha Montany i odezwał się takimi oto słowy:
- Cześć, jestem cebulakiem z byłej prowincji ZSRR, słucham OSTR’a i Eldoki, i chciałem się ciebie Frenchu spytać, co tak właściwie czyni ciebie godnym uwagi raperem?
Odpowiedź Frencha mogłaby być bardzo podobna do sitcomowego przykładu, trudno mi bowiem wskazać jakiś aspekt rapowego rzemiosła, w którym FM kasowałby konkurencję.
Teksty? Negro please.
Flow? Są lepsi.
Technika? … jaka technika?
Ma za to French trochę charyzmy i siłę przebicia, co zapewne (z braku innych zalet) pozwoliło mu wyszarpać wspomniany, naprawdę dobry jak na ten kaliber rapera, kontrakt.
Wydawałoby się nam, przeciętnym śmiertelnikom, że raperów z podgatunku… dilerskiego, jest już na rynku wystarczająco. Rozay, Diddy i gdzieś tam z oddali Iovine uważają jak widać inaczej, i do królestwa tego pierwszego, Jeezy’ego, Pushy T czy Gucciego (a pamiętajmy też o zasługach o zasługach Jaya i Ghostface’a) wkracza kolejny zawodnik.
Ulubiony track-Fuck What Happens Tonight
Tyga- Hotel California
Uprzejmie sformułowana niechęć
Mainstreamowa waga ciężka dla odmiany... Z Tajgą (Tajgiem?) nigdy wielkich nadziei nie wiązałem, nie ma rozrywkowych skillsów Wayne'a czy umiejętności zjednywania sobie kobiecego targetu Drake'a, zbyt inteligentny jest na target Birdmana i prawdopodobnie zbyt "NIE ZNACZY NIE" na target Mystikala. Nowy album miał być z założenia hołdem dla zachodnich korzeni rapera, który przecież urodził się nie gdzie indziej, tylko w niesławnym Compton...
Wyszło to bardzo średnio, Tyga zaliczył liryczny regres w stosunku do niespecjalnie genialnego przecież debiutu, naćkał tu wypełniaczy, oszukał wszystkich ze zwrotką 2Paca, sprofanował "Deep Cover" i "Feelin' It" i na dodatek zaprosił jednego zaledwie gościa z zachodu na gościnną 16-kę. Całe szczęście, że produkcja ratuje trochę końcową ocenę, parę naprawdę zacnych, pogodnych i klimatycznych aranżacji udało mi się z "Hotel California" zapamiętać.
Ulubiony track- It Neva Rains
Wyszło to bardzo średnio, Tyga zaliczył liryczny regres w stosunku do niespecjalnie genialnego przecież debiutu, naćkał tu wypełniaczy, oszukał wszystkich ze zwrotką 2Paca, sprofanował "Deep Cover" i "Feelin' It" i na dodatek zaprosił jednego zaledwie gościa z zachodu na gościnną 16-kę. Całe szczęście, że produkcja ratuje trochę końcową ocenę, parę naprawdę zacnych, pogodnych i klimatycznych aranżacji udało mi się z "Hotel California" zapamiętać.
Ulubiony track- It Neva Rains
N.O.R.E.- Student of the Game
Uprzejmie sformułowana niechęć
N.O.R.E., który jest w trakcie zmieniania tożsamości na "Papi", co nie tylko wg mnie chyba brzmi odrobinę remizowo i reggeatonowo (z którym to 1/2 CNN romansował intensywnie) wydał płytę, która nie jest całkowitym gniotem, wiem, że nie tylko mnie to zaskoczyło niezmiernie.
"Student Of The Game" ma jeden problem- jest zbyt... uniwersalne, raper chciał dogodzić zarówno swoim hardkorowym fanom, zapraszając Large Professora, Havoca czy Raekwona, jak i spróbować zrobić mały cross-over do zupełnie nowej strefy zainteresowań- stąd zapewne aż dwukrotnie komiczny French Montana czy 2 Chainz, no i próbował też być alternatywny, inaczej bowiem featuringu Tech N9ne'a i ¡Mayday! nie da się wytłumaczyć.
Wśród producentów też Wieża Babel- Pharrell i Jahlil obok wspomnianego Large Pro i Pete'a Rocka. Tekstowo, może poza "Dreaming", no i może jeszcze poza rozmową telefoniczną z kolegą-urwisem lubiącym lizanie tej mniej do tego przeznaczonej kobiecej dziurki, nie znajdziecie tu niczego nowego, za to warto na pewno zatrzymać się przy efektach pohukiwana sowy czy muzyczki wydobytej z jakiejś zakurzonej pozytywki, które można usłyszeć przy okazji owej menażerii podkładów.
Jest spoko, mogło być gorzej, naprawdę- polecam, chujowe.
Ulubiony track- Built Pyramids (L.Pro- szacun)
"Student Of The Game" ma jeden problem- jest zbyt... uniwersalne, raper chciał dogodzić zarówno swoim hardkorowym fanom, zapraszając Large Professora, Havoca czy Raekwona, jak i spróbować zrobić mały cross-over do zupełnie nowej strefy zainteresowań- stąd zapewne aż dwukrotnie komiczny French Montana czy 2 Chainz, no i próbował też być alternatywny, inaczej bowiem featuringu Tech N9ne'a i ¡Mayday! nie da się wytłumaczyć.
Wśród producentów też Wieża Babel- Pharrell i Jahlil obok wspomnianego Large Pro i Pete'a Rocka. Tekstowo, może poza "Dreaming", no i może jeszcze poza rozmową telefoniczną z kolegą-urwisem lubiącym lizanie tej mniej do tego przeznaczonej kobiecej dziurki, nie znajdziecie tu niczego nowego, za to warto na pewno zatrzymać się przy efektach pohukiwana sowy czy muzyczki wydobytej z jakiejś zakurzonej pozytywki, które można usłyszeć przy okazji owej menażerii podkładów.
Jest spoko, mogło być gorzej, naprawdę- polecam, chujowe.
Ulubiony track- Built Pyramids (L.Pro- szacun)
LL Cool J- Authentic
Uprzejmie sformułowana niechęć
Wszyscy wiemy co prawda, że wujkowi LL'owi, ulubionemu raperowi TRUSKAWY, lepiej aktualnie idzie łapanie urwisów w NCIS czy też nokautowanie złodziei w życiu całkowicie realnym, ale jakoś tam z sentymentu zawsze sprawdzamy to, co Wódz Licks-His-Lips raczy nam podrzucić pod drzwi.
Zarzuty będą tu podobne jak przy okazji albumu N.O.R.E., pakier za bardzo chciał dogodzić zbyt różnym środowiskom i zapewne przez tę chęć ludzie bardziej niż o płycie rozmawiali o "No Accidental Racist", którego to pamiętnego kawałka druga połowa pojawia się zresztą tu gościnnie. Poza tym mamy Charliego Wilsona, Eddiego Van Halena (wow), kosmitę jak na te standardy Chucka D, Travisa Barkera, innego wiecznego wujka Snoop Dogga, wujka wujków Bootsy'ego Collina no i skamielinę Seala- za dużo wujostwa tutaj jak na moje standardy. Dodać do tego imponującą, różnorodną, czasem świetnie funkującą muzykę to dla gospodarza, który powinien być przecież głównym wydarzeniem na swoim albumie, zaczyna nieraz brakować miejsca.
Niemniej- jak człowiek się wsłucha, to usłyszy czasem ostrego, zdecydowanego rapera, który kiedyś nie bał się niczego i wysiudał Kool Moe Dee i Canibusa z biznesu, no i nie da się ukryć, że LL zniszczyłby tak samo łatwo każdego świeżaka z ostatnich 5 lat.
Ulubiony track- We Came To Party
Zarzuty będą tu podobne jak przy okazji albumu N.O.R.E., pakier za bardzo chciał dogodzić zbyt różnym środowiskom i zapewne przez tę chęć ludzie bardziej niż o płycie rozmawiali o "No Accidental Racist", którego to pamiętnego kawałka druga połowa pojawia się zresztą tu gościnnie. Poza tym mamy Charliego Wilsona, Eddiego Van Halena (wow), kosmitę jak na te standardy Chucka D, Travisa Barkera, innego wiecznego wujka Snoop Dogga, wujka wujków Bootsy'ego Collina no i skamielinę Seala- za dużo wujostwa tutaj jak na moje standardy. Dodać do tego imponującą, różnorodną, czasem świetnie funkującą muzykę to dla gospodarza, który powinien być przecież głównym wydarzeniem na swoim albumie, zaczyna nieraz brakować miejsca.
Niemniej- jak człowiek się wsłucha, to usłyszy czasem ostrego, zdecydowanego rapera, który kiedyś nie bał się niczego i wysiudał Kool Moe Dee i Canibusa z biznesu, no i nie da się ukryć, że LL zniszczyłby tak samo łatwo każdego świeżaka z ostatnich 5 lat.
Ulubiony track- We Came To Party
Talib Kweli- Prisoner of Conscious
Uprzejmie sformułowana niechęć
Nie ma co, Talib Cweli zdradził truskulowców, nie po raz pierwszy. Najpierw romanse z dirty southem, teraz płyta, która wcale nie brzmi jakby nagrana w 1999... Pewnie niejeden ołtarzyk spłynął łzami i spłonął tragicznie.
Na nowym cd jest odrobinę bezzębny i nieciekawy, nie mówi zbyt wielu kontrowersyjnych rzeczy i na dodatek nazywa własną partnerkę "słodkim ziemniaczkiem". Brakuje tru chyba trochę wizji i poza "Favela Love" oraz "Come Here" ciekawych lirycznie kawałków. Czasem Kweli ucieka w taką sztampę, że aż membrany goreją.
Niemniej zazwyczaj dobre, choć czasem dziwne featuringi (Nelly? Curren$y?), znośna produkcja i jakaś tam jednak charyzma Taliba może was zachęcić do dania szansy tej płycie, zostaje tylko pytanie- po co?
1/2 Black Star wyraźnie szuka swojego miejsca w rapgrze, na razie niestety tkwi na rozstaju.
Ulubiony track- Favela Love
Na nowym cd jest odrobinę bezzębny i nieciekawy, nie mówi zbyt wielu kontrowersyjnych rzeczy i na dodatek nazywa własną partnerkę "słodkim ziemniaczkiem". Brakuje tru chyba trochę wizji i poza "Favela Love" oraz "Come Here" ciekawych lirycznie kawałków. Czasem Kweli ucieka w taką sztampę, że aż membrany goreją.
Niemniej zazwyczaj dobre, choć czasem dziwne featuringi (Nelly? Curren$y?), znośna produkcja i jakaś tam jednak charyzma Taliba może was zachęcić do dania szansy tej płycie, zostaje tylko pytanie- po co?
1/2 Black Star wyraźnie szuka swojego miejsca w rapgrze, na razie niestety tkwi na rozstaju.
Ulubiony track- Favela Love
A$AP Ferg- Trap Lord
Uprzejmie sformułowana niechęć
Co ja wam dobre mordeczki będę mówił, jak wiecie o co chodzi.
Obok bełkotu, który robi tu za rap można przejść co najwyżej obojętnie, Ferg bowiem to raczej pocieszny cudak, którego dentystyczne kreacje są daleko bardziej ciekawe niż jego linijki, warto jednak na pewno zwrócić uwagę na nietypowe featuringi- B-Real, Onyx (!) czy wreszcie Bone Thugs-N-Harmony (jeszcze z Layzie) i, oczywiście, świetną, przepełnioną THC muzykę. "Trap Lord" oczywiście w ogóle nie brzmi trapowo, prędzej cloudowo, ale na pewno ciekawie.
Niemniej, Rocky, sam niebędący geniuszem, jest dużo lepszym raperem, a cd jego kolegi wylatuje trochę drugim uchem.
Skoro najbardziej zapadają w pamięć dynamiczne zwrotki chłopaków z Cleveland, a gospodarz jest gdzieś w tle, to niewiele z tego da się wyciągnąć, nawet jak się starasz jak Siaba Ranks, główkujesz jak Siaba Ranks, cierpisz jak Siaba Ranks.
Ulubiony track- Let It Go
Obok bełkotu, który robi tu za rap można przejść co najwyżej obojętnie, Ferg bowiem to raczej pocieszny cudak, którego dentystyczne kreacje są daleko bardziej ciekawe niż jego linijki, warto jednak na pewno zwrócić uwagę na nietypowe featuringi- B-Real, Onyx (!) czy wreszcie Bone Thugs-N-Harmony (jeszcze z Layzie) i, oczywiście, świetną, przepełnioną THC muzykę. "Trap Lord" oczywiście w ogóle nie brzmi trapowo, prędzej cloudowo, ale na pewno ciekawie.
Niemniej, Rocky, sam niebędący geniuszem, jest dużo lepszym raperem, a cd jego kolegi wylatuje trochę drugim uchem.
Skoro najbardziej zapadają w pamięć dynamiczne zwrotki chłopaków z Cleveland, a gospodarz jest gdzieś w tle, to niewiele z tego da się wyciągnąć, nawet jak się starasz jak Siaba Ranks, główkujesz jak Siaba Ranks, cierpisz jak Siaba Ranks.
Ulubiony track- Let It Go
Cappadonna- Eyrth, Wynd & Fyre
Uprzejmie sformułowana niechęć
Nie ma co, porwał się taksiarz z motyką na Słońce nadając płycie taki tytuł i na dodatek robiąc z tego dwupłytówkę.
Naturalnie wyszło tak, jak wyszło, Cappachino nie ma takich lirycznych skillów jak KP, nie potrafi więc utrzymać uwagi słuchacza przez dłuugi czas trwania albumu.
Osiedlowy, uliczny cd, bez ambicji wychylania nosa poza własne podwórko. Cappadonnie nawet nie chciało się nikogo z właściwego Klanu zaprosić na featy, mamy więc tu festiwal, głównie dwóch, nołnejmów. Druga płyta słabowita, ale pierwsza naprawdę niezła, bitowo świetnie pomyślana. Szkoda, że Cappachino nieciekawy, cóż, komunałów cała masa, wytarty już i nudny thugging, nie nagra chyba ten MC już niczego godnego. Można jednak naprawdę posłuchać sobie cd 1 i nieźle się rozerwać, nawet wtedy, gdy Cappa podejmuje ryzykowną i bolesną decyzję o śpiewaniu.
Ulubiony track- God Forgive Me For My Sins
Naturalnie wyszło tak, jak wyszło, Cappachino nie ma takich lirycznych skillów jak KP, nie potrafi więc utrzymać uwagi słuchacza przez dłuugi czas trwania albumu.
Osiedlowy, uliczny cd, bez ambicji wychylania nosa poza własne podwórko. Cappadonnie nawet nie chciało się nikogo z właściwego Klanu zaprosić na featy, mamy więc tu festiwal, głównie dwóch, nołnejmów. Druga płyta słabowita, ale pierwsza naprawdę niezła, bitowo świetnie pomyślana. Szkoda, że Cappachino nieciekawy, cóż, komunałów cała masa, wytarty już i nudny thugging, nie nagra chyba ten MC już niczego godnego. Można jednak naprawdę posłuchać sobie cd 1 i nieźle się rozerwać, nawet wtedy, gdy Cappa podejmuje ryzykowną i bolesną decyzję o śpiewaniu.
Ulubiony track- God Forgive Me For My Sins
DLA JANUSZY
The Demigodz- KILLmatic
Z przykrością zawiadamiam, że
Nie wiem doprawdy, na co komu taka supergrupa, która nie potrafi nawet średnio zadowalającej płyty wydać. Skoro udało się to posklejanej z różnych ludzi ekipie Slaughterhouse, to czemu pięknie przecież wyglądający na papierze skład: Esoteric, Apathy, Celph Titled, Ryu i Blacastan nie dał rady nawet dobić do średniego poziomu?
Całość brzmi jakby jakiś uparty fan zbierał ich tracki na przestrzeni lat i potem wrzucił do sieci bootleg tylko po to, by pamięć o chłopakach nie umarła w narodzie.
Być może album cierpi też przez syndrom Detox/DNF i nie pomoże nawet wycutowany Biggie czy... cpt. Caveman. Słuchanie tego, głównie przez powtarzalność i schematyczność bitewnego rapu, było uciążliwe. Nie ratuje też sprawy produkcja, zbyt sztampowa jak na tło dla takich monsterów na majkach, dla których być może ktoś zechce jednak się odrobinę pokatować i sprawdzić "KILLmatic". Chyba można odczuć rozczarowanie tym, że hajpowana podziemna płyta okazała się taka sama, jak tysiące innych. Być może zabrakło im takiego producenta, jak 7L przy okazji Zarfejsa.
Ulubiony track- The Summer Of Sam
Całość brzmi jakby jakiś uparty fan zbierał ich tracki na przestrzeni lat i potem wrzucił do sieci bootleg tylko po to, by pamięć o chłopakach nie umarła w narodzie.
Być może album cierpi też przez syndrom Detox/DNF i nie pomoże nawet wycutowany Biggie czy... cpt. Caveman. Słuchanie tego, głównie przez powtarzalność i schematyczność bitewnego rapu, było uciążliwe. Nie ratuje też sprawy produkcja, zbyt sztampowa jak na tło dla takich monsterów na majkach, dla których być może ktoś zechce jednak się odrobinę pokatować i sprawdzić "KILLmatic". Chyba można odczuć rozczarowanie tym, że hajpowana podziemna płyta okazała się taka sama, jak tysiące innych. Być może zabrakło im takiego producenta, jak 7L przy okazji Zarfejsa.
Ulubiony track- The Summer Of Sam
Slaine- The Boston Project
Z przykrością zawiadamiam, że
Z dwóch powodów jestem zdziwiony po wysłuchaniu nowego albumu Slaine'a i dwa pytania cisną mi się na klawiaturę:
1) Boston naprawdę ma aż tylu raperów?????
2) Czyżbym "A World With No Skies" dał za wysoką ocenę, czy to "The Boston Project" wyznacza tak naprawdę faktycznej ambicji twórczej Slejna?
W każdym razie jestem rozczarowany, nie patrzyłem w ogóle na tracklistę przed zdarciem tego z sieci, naciąłem się na festiwal nołnejmów (poza paroma oczywistymi ksywkami jak Edo G, Esoteric, Reks czy Jayasun) i przeciętną niestety produkcję, zupełnie niezwiązaną niczym z dusznym, klaustrofobicznym klimatem "Świata bez nieba". Tu w ogóle nie ma żadnego klimatu, a nawet jak już Slaine go stworzy, jak na "Bloodthirsty" to skutecznie i ochoczo niszczą go ciskające po nim murzaje.
Ulubiony track- Bad Guy
1) Boston naprawdę ma aż tylu raperów?????
2) Czyżbym "A World With No Skies" dał za wysoką ocenę, czy to "The Boston Project" wyznacza tak naprawdę faktycznej ambicji twórczej Slejna?
W każdym razie jestem rozczarowany, nie patrzyłem w ogóle na tracklistę przed zdarciem tego z sieci, naciąłem się na festiwal nołnejmów (poza paroma oczywistymi ksywkami jak Edo G, Esoteric, Reks czy Jayasun) i przeciętną niestety produkcję, zupełnie niezwiązaną niczym z dusznym, klaustrofobicznym klimatem "Świata bez nieba". Tu w ogóle nie ma żadnego klimatu, a nawet jak już Slaine go stworzy, jak na "Bloodthirsty" to skutecznie i ochoczo niszczą go ciskające po nim murzaje.
Ulubiony track- Bad Guy
Joe Budden- No Love Lost
Długa recenzja z szuflady
Wiz Khalifa? Jestem tu!
A$AP Rocky? Jestem tu!
Drake? Jestem tu!
Jay-Z? Jestem tu!
No ok, ale gdzie jest Joe Budden? Pojawia się w połowie płyty, a potem znowu raz znika, raz zanika, raz wypływa, nachalnie przeplatając to wcielaniem się w wyżej wymienione persony. Neurotyk po przejściach postanowił pożonglować konwencjami, i, jak to czasem bywa, przeżonglował.
Nie pamiętam już gdzie, kto i kiedy, ale jakiś tandenty polski raper spytał się kiedyś- jeśli rap jest zły, to jaki jest terroryzm? Jako żem fan trawestacji to po raz kolejny was takową uraczę- jeśli swag i bangery są złe, to jacy są east coastowi raperzy, którzy próbują je robić? Smutną prawdą bowiem, prawdą praktycznie nie do przyjęcia jest to, że do robienia bangerów, cykaczy, trapów, crunków, snapów, hyphy, baunsów i temu podobnych szatanów trzeba mieć predyspozycje. Najbardziej plastycznym przykładem tej zależności będzie sir Nasir Jones i jego smutne próby robienia hitów na densflory, uczi łoli czy przyjęcie dzielnych serc to jedna z bardziej wstydliwych kart w karierze Escobara. Tą samą drogą podążył też Prodigy, który na koszmarnych „HNIC 3” uraczył nas cała masą zapychaczy, dla niepoznaki nazwanymi „hardcore female songs”, na niebezpieczną ścieżkę zboczył też swego czasu Talib Kweli, swego czasu grożąc wydaniem mikstejpu inspirowanego dirty southem.
Krocząc tym szlakiem napotkamy też Joe Buddena, i co ciekawe, nie jeden jedyny raz. W 2003 bowiem wyszedł jego debiut, nazwany mało oryginalnie „Joe Budden”. Cd ten wzbudził setny ubaw Jaya-Z, który był tak rozbawiony, że aż rozesłał go po reszcie pokojów w Def Jam, gdzie dało się słyszeć podobny rechot (stąd zresztą wziął się dawno zapomniany już konflikt między Buddenem i Hovą). Uciechę budziły wtedy suche, jarmarczne imprezowe hity, którymi Joe próbował wbić się na zdominowany przez G-Unit rynek. Wyszło jak wyszło, cd został obśmiany przez fanów i krytyków, poległ na listach sprzedaży płyt (mimo dobergo wyniku pamiętnego „Pump It Up”), Joe poobrażał się na cały świat, skonfliktował z połową sceny i zaczął wydawać digitale. Z tej agresji i goryczy narodziła się bardzo interesująca osobowość, tworząca mroczne, duszne i klimatyczne teksty i takowe bity dobierająca. Naiwniak mógłby pomyśleć, że nie wejdzie do tej samej rzeki po raz drugi. Jak jednak widać po „No Love Lost” historia go niczego nie nauczyła.
Jak bowiem inaczej odczytać tak rozpaczliwe próby zwrócenia uwagi tych bardziej „współczesnych słuchaczy” (mniej eufemistycznie zwanych amerykańskimi gimbami), jak „NBA”, które po rozwinięciu znaczy „Never Broke Again”, na którym Joe dopasowuje się do poziomu reprezentowanego przez gości (Wiz Khalifa, French Montana), i, co gorsza, próbuje ciskać wersy w ich stylistyce,podobnie jak w innym błagającym o uwagę tracku, „She Won’t Put It Down”, na którym budyniak wymiotuje na nas jednymi z najgorszych zwrotek, jakie w historii miały zostać napisane:
[cytat]
Niestety, nie jest to koniec przywar, jakie można „No Love Lost” wytykać. „Top Of The World” to kolejny spartolony klubowy wypełniacz, a „Tell Him Somethin” i „Switch Positions” to absolutnie zbędne i czerstwe tracki o płci pięknej i Buddena z nimi, mniej lub bardziej obscenicznych, poczynaniach. Widać, czy może raczej słychać po tych utworach, że Joe wkroczył na obce, nieprzyjazne mu tereny. Nie każdy raper jest na tyle wszechstronny, by wiarygodnie brzmieć na bangerach. Jak sobie przypomnę cierpiętniczego, skrzywdzonego przez cały świat i pokaźną grupę raperów, pełnego żółci, pobitego przez ekipę związaną z Wu-Tang (konkretnie Hanza) i wyznającego zasadę „fuck the world”Buddena, i zestawię go z wirażkowatymi, nastawionymi na zysk i podryw zwrotkami z tych wszystkich kawałków wymienionych powyżej, to pojawia się jedynie złośliwy grymas na twarzy.
Pamiętacie te zdanie o predyspozycjach z początku recenzji? No właśnie. Budden sprawdza się bardzo dobrze w klimatach, których na szczęście dla nas nawet tutaj, na płycie tworzonej wyraźnie pod publiczkę, nie zabrakło. Można powiedzieć, że przynajmniej do wykonania połowy niniejszej płyty raper podszedł uczciwie.
Na „Castles” i „My Time” usłyszałem wreszcie to, czego tak niecierpliwie od premiery ostatniego, naprawdę imponującego mikstejpu („Loose Quarter” konkretnie) rapera z Jersey czekałem. Tak bardzo czekałem na coś a’la „Loose Quarter”, że aż… dostałem „Loose Quarter”,dosłownie. „All In My Head” to bowiem właśnie track z rzeczonego mikstejpu, rozgrzeszenie jednak może być wydane, gdyż jest to zdecydowanie najwybitniejszy kawałek z tamtego projektu. No, ale sami przyznacie, dziwny zabieg.
Słuchając go zrozumiecie, dlaczego niespecjalnie jaram się Buddenem w innych klimatach. Zwrotki o hejterach, ciężkich przeżyciach z przeszłości, rozkminy na temat kariery i zmienności ludzkiej natury, odejściach kumpli i ujawnieniu ich prawdziwej twarzy, wszystko to tutaj znajdziemy, i dopiero tutaj poczujemy się jak w domu. Na „Skeletons” z kolei ciekawscy poza tym wszystkim powyżej znajdą też kilka wersów skierowanych w stronę niespecjalnie przykładnego ojczulka Buddena:
[tu były te wersy]
Taki właśnie ból, gorycz, złość, zamknięcie w czterech ścianach, mrok i duszność charakteryzują najlepiej tego rapera, jest to jego naturalne środowisko, i wobec wyraźnych braków w talencie do eksperymentowania, powinien właśnie w takich klimatach się artystycznie poruszać. Nie jest mu obca też uliczna tematyka, co pokazuje w „Ghetto Burbs”, opisującym niebezpieczne ulice NJ, i co się tam może przeciętnemu amerykańskiemu zjadaczowi Coca Coli stać. No nie wiem Dżołi,mi NJ kojarzy się jedynie ze „śmietnikiem Nowego Jorku”… Tak czy siak, warto jeszcze wspomnieć „Runaway” z gorzkimi wspomnieniami walki z własnymi słabościami i uzależnieniami:
[słabości i uzależnienia]
oraz o dość zastanawiającym wersie z „Last Day”:
[zastanawiający cytat]
hmmmm, podejrzane, przyznacie, niemniej dzięki tym utworom jakoś tam usiedziałem podczas odsłuchu „No Love Lost”. Siedziałem niestety cały czas z uczuciem rozczarowania i bycia oszukanym, nie tak miało bowiem być, nie o takego Budjena walczyłem. To uczucie zostało mi do dziś, a głeboki niesmakdalej zdobi moją szlachetną fizys, pewnie dlatego dzieci w autobusie na mój widok ciągle uderzają w płacz.
Nie o take featuringi też walczyłem-lubię Wiza, lubię Juicy’ego, lubię bardzo Wayne’a, lubię Kurko Bangza… no dobra żartuję, wkurwia mnie Kirko Bangz, ale całą resztę lubię, nie jest to jednak wymarzona lista gości, jaką na płycie Buddena bym widział. Koledzy z SH, Nas, Eminem, Kool G Rap, może Slaine, może jakieś całkowite zaskoczenie typu Kno albo Sadistik. A tak mamy co mamy, ktoś może czerpać perwersyjną radość ze zwrotek Wayne’a czy Banksa,ale po co…
Zwykle z raperowcami jest tak, że kulejącej warstwie tekstowej towarzyszą świetne podkłady, w końcu coś musi twą uwagę odciągnąć od faktu, że raper nie potrafi skonstruować poprawnego gramatycznie zdania. W przypadku „No Love Lost” niestety bywa różnie. Bangery zapodane tu przez znane nazwiska są nierówne. „Top Of The World”, nawiązujące klawiszami i klimatem do, a jakże, modnego cloudu (co mówiłem o robieniu pod publiczkę?) jest świetne, tak samo cykający, wybitnie południowy „Last Day”, ale już „She Don’t Put It Down” i „NBA” brzmią dość… tanio, jak na takie nazwiska (odpowiednio T-Minus i Boi-1da).
„You and I” odrobinę smęci pianinkiem, za to „All In My Head” owym pianinkiem zachwyca, jak widać, raz plus, raz minus, raz góra, raz dół, raz Seszele, raz Tychy. Mamy też bity, które choć lepiej sprawdziyłby się u A$AP Rocky’ego (Castles, My Time), tu nie straszą i ładnie wchodzą w mózgownicę, ale zaraz potem mamy „Ghetto Burbs”, które po prostu jest, i nie wzbudza żadnych emocji, co u tak bazującego na emocjach rapera dobrym zjawiskiem nie jest. Zabrakło mi na tym albumie w bitach odrobiny mroku, klaustrofobii, duszności, niepokoju znanego z jego poprzednich dokonań. Rozumiem, że koncepcją było uderzenie w tony bardziej mainstreamowe, ale niestety dla Buddena, są raperzy, którzy ciekawiej brzmią na cykaczach i pościelówach, takich jak „Switch Positions” czy ‘Tell Him Somethin” choćby.
Tyga, Khalifa, Curren$y, Devin, DZA, A$AP, Chevy Woods, K.R.I.T., B.o.B… można by wyliczać raperów, którzy lepiej wypadliby na takich podkładach od lekko zawsze spóźnionego w stosunku do werbla Buddena, niedysponującego działającym na kobiety głosem, nieposiadającego tej bezczelnej i cwaniackiej charyzmy swaggerów. Nie, nie jestem klimatem, muzyką, wykonaniem na tej płycie zachwycony. Musicie to sobie, za przeproszeniem, zwizualizować: wyobraźcie sobie Jarosława Kaczyńskiego, któremu kazano wykonać układ taneczny do „Ona tańczy dla mnie”… tak mniej więcej koślawo wyszły te próby ukręcenia mainstreamowego chleba z buddenowskiej mąki (a mówiłem, używać kurwa „Mąki babuni”).
Pełna pokracznych, hustlersko-imprezowo-podrywowych bajek niegodnych tak utalentowanego człowieka, „No Love Lost” oznacza właśnie całkiem sporo straconej miłości.
Nie mam ochoty do tej płyty wracać, nie usłyszałem tu niczego godnego uwagi (przynajmniej nowego, bo track z „Loose Quarter” dalej piękny), i chcę o niej szybko zapomnieć.
Schadenfreude z mojej strony jest taka, że zamach na mainstream się nie powiódł. Joey tradycyjnie poległ na listach sprzedaży, sprawiedliwości stało się zatem zadość, przyjaciele.
Nie wiem jak reszta recenzentów, ja nie zamierzam udawać, że nic się nie stało, od tego jest Fornalik [WYKRAKAŁEM].
A$AP Rocky? Jestem tu!
Drake? Jestem tu!
Jay-Z? Jestem tu!
No ok, ale gdzie jest Joe Budden? Pojawia się w połowie płyty, a potem znowu raz znika, raz zanika, raz wypływa, nachalnie przeplatając to wcielaniem się w wyżej wymienione persony. Neurotyk po przejściach postanowił pożonglować konwencjami, i, jak to czasem bywa, przeżonglował.
Nie pamiętam już gdzie, kto i kiedy, ale jakiś tandenty polski raper spytał się kiedyś- jeśli rap jest zły, to jaki jest terroryzm? Jako żem fan trawestacji to po raz kolejny was takową uraczę- jeśli swag i bangery są złe, to jacy są east coastowi raperzy, którzy próbują je robić? Smutną prawdą bowiem, prawdą praktycznie nie do przyjęcia jest to, że do robienia bangerów, cykaczy, trapów, crunków, snapów, hyphy, baunsów i temu podobnych szatanów trzeba mieć predyspozycje. Najbardziej plastycznym przykładem tej zależności będzie sir Nasir Jones i jego smutne próby robienia hitów na densflory, uczi łoli czy przyjęcie dzielnych serc to jedna z bardziej wstydliwych kart w karierze Escobara. Tą samą drogą podążył też Prodigy, który na koszmarnych „HNIC 3” uraczył nas cała masą zapychaczy, dla niepoznaki nazwanymi „hardcore female songs”, na niebezpieczną ścieżkę zboczył też swego czasu Talib Kweli, swego czasu grożąc wydaniem mikstejpu inspirowanego dirty southem.
Krocząc tym szlakiem napotkamy też Joe Buddena, i co ciekawe, nie jeden jedyny raz. W 2003 bowiem wyszedł jego debiut, nazwany mało oryginalnie „Joe Budden”. Cd ten wzbudził setny ubaw Jaya-Z, który był tak rozbawiony, że aż rozesłał go po reszcie pokojów w Def Jam, gdzie dało się słyszeć podobny rechot (stąd zresztą wziął się dawno zapomniany już konflikt między Buddenem i Hovą). Uciechę budziły wtedy suche, jarmarczne imprezowe hity, którymi Joe próbował wbić się na zdominowany przez G-Unit rynek. Wyszło jak wyszło, cd został obśmiany przez fanów i krytyków, poległ na listach sprzedaży płyt (mimo dobergo wyniku pamiętnego „Pump It Up”), Joe poobrażał się na cały świat, skonfliktował z połową sceny i zaczął wydawać digitale. Z tej agresji i goryczy narodziła się bardzo interesująca osobowość, tworząca mroczne, duszne i klimatyczne teksty i takowe bity dobierająca. Naiwniak mógłby pomyśleć, że nie wejdzie do tej samej rzeki po raz drugi. Jak jednak widać po „No Love Lost” historia go niczego nie nauczyła.
Jak bowiem inaczej odczytać tak rozpaczliwe próby zwrócenia uwagi tych bardziej „współczesnych słuchaczy” (mniej eufemistycznie zwanych amerykańskimi gimbami), jak „NBA”, które po rozwinięciu znaczy „Never Broke Again”, na którym Joe dopasowuje się do poziomu reprezentowanego przez gości (Wiz Khalifa, French Montana), i, co gorsza, próbuje ciskać wersy w ich stylistyce,podobnie jak w innym błagającym o uwagę tracku, „She Won’t Put It Down”, na którym budyniak wymiotuje na nas jednymi z najgorszych zwrotek, jakie w historii miały zostać napisane:
[cytat]
Niestety, nie jest to koniec przywar, jakie można „No Love Lost” wytykać. „Top Of The World” to kolejny spartolony klubowy wypełniacz, a „Tell Him Somethin” i „Switch Positions” to absolutnie zbędne i czerstwe tracki o płci pięknej i Buddena z nimi, mniej lub bardziej obscenicznych, poczynaniach. Widać, czy może raczej słychać po tych utworach, że Joe wkroczył na obce, nieprzyjazne mu tereny. Nie każdy raper jest na tyle wszechstronny, by wiarygodnie brzmieć na bangerach. Jak sobie przypomnę cierpiętniczego, skrzywdzonego przez cały świat i pokaźną grupę raperów, pełnego żółci, pobitego przez ekipę związaną z Wu-Tang (konkretnie Hanza) i wyznającego zasadę „fuck the world”Buddena, i zestawię go z wirażkowatymi, nastawionymi na zysk i podryw zwrotkami z tych wszystkich kawałków wymienionych powyżej, to pojawia się jedynie złośliwy grymas na twarzy.
Pamiętacie te zdanie o predyspozycjach z początku recenzji? No właśnie. Budden sprawdza się bardzo dobrze w klimatach, których na szczęście dla nas nawet tutaj, na płycie tworzonej wyraźnie pod publiczkę, nie zabrakło. Można powiedzieć, że przynajmniej do wykonania połowy niniejszej płyty raper podszedł uczciwie.
Na „Castles” i „My Time” usłyszałem wreszcie to, czego tak niecierpliwie od premiery ostatniego, naprawdę imponującego mikstejpu („Loose Quarter” konkretnie) rapera z Jersey czekałem. Tak bardzo czekałem na coś a’la „Loose Quarter”, że aż… dostałem „Loose Quarter”,dosłownie. „All In My Head” to bowiem właśnie track z rzeczonego mikstejpu, rozgrzeszenie jednak może być wydane, gdyż jest to zdecydowanie najwybitniejszy kawałek z tamtego projektu. No, ale sami przyznacie, dziwny zabieg.
Słuchając go zrozumiecie, dlaczego niespecjalnie jaram się Buddenem w innych klimatach. Zwrotki o hejterach, ciężkich przeżyciach z przeszłości, rozkminy na temat kariery i zmienności ludzkiej natury, odejściach kumpli i ujawnieniu ich prawdziwej twarzy, wszystko to tutaj znajdziemy, i dopiero tutaj poczujemy się jak w domu. Na „Skeletons” z kolei ciekawscy poza tym wszystkim powyżej znajdą też kilka wersów skierowanych w stronę niespecjalnie przykładnego ojczulka Buddena:
[tu były te wersy]
Taki właśnie ból, gorycz, złość, zamknięcie w czterech ścianach, mrok i duszność charakteryzują najlepiej tego rapera, jest to jego naturalne środowisko, i wobec wyraźnych braków w talencie do eksperymentowania, powinien właśnie w takich klimatach się artystycznie poruszać. Nie jest mu obca też uliczna tematyka, co pokazuje w „Ghetto Burbs”, opisującym niebezpieczne ulice NJ, i co się tam może przeciętnemu amerykańskiemu zjadaczowi Coca Coli stać. No nie wiem Dżołi,mi NJ kojarzy się jedynie ze „śmietnikiem Nowego Jorku”… Tak czy siak, warto jeszcze wspomnieć „Runaway” z gorzkimi wspomnieniami walki z własnymi słabościami i uzależnieniami:
[słabości i uzależnienia]
oraz o dość zastanawiającym wersie z „Last Day”:
[zastanawiający cytat]
hmmmm, podejrzane, przyznacie, niemniej dzięki tym utworom jakoś tam usiedziałem podczas odsłuchu „No Love Lost”. Siedziałem niestety cały czas z uczuciem rozczarowania i bycia oszukanym, nie tak miało bowiem być, nie o takego Budjena walczyłem. To uczucie zostało mi do dziś, a głeboki niesmakdalej zdobi moją szlachetną fizys, pewnie dlatego dzieci w autobusie na mój widok ciągle uderzają w płacz.
Nie o take featuringi też walczyłem-lubię Wiza, lubię Juicy’ego, lubię bardzo Wayne’a, lubię Kurko Bangza… no dobra żartuję, wkurwia mnie Kirko Bangz, ale całą resztę lubię, nie jest to jednak wymarzona lista gości, jaką na płycie Buddena bym widział. Koledzy z SH, Nas, Eminem, Kool G Rap, może Slaine, może jakieś całkowite zaskoczenie typu Kno albo Sadistik. A tak mamy co mamy, ktoś może czerpać perwersyjną radość ze zwrotek Wayne’a czy Banksa,ale po co…
Zwykle z raperowcami jest tak, że kulejącej warstwie tekstowej towarzyszą świetne podkłady, w końcu coś musi twą uwagę odciągnąć od faktu, że raper nie potrafi skonstruować poprawnego gramatycznie zdania. W przypadku „No Love Lost” niestety bywa różnie. Bangery zapodane tu przez znane nazwiska są nierówne. „Top Of The World”, nawiązujące klawiszami i klimatem do, a jakże, modnego cloudu (co mówiłem o robieniu pod publiczkę?) jest świetne, tak samo cykający, wybitnie południowy „Last Day”, ale już „She Don’t Put It Down” i „NBA” brzmią dość… tanio, jak na takie nazwiska (odpowiednio T-Minus i Boi-1da).
„You and I” odrobinę smęci pianinkiem, za to „All In My Head” owym pianinkiem zachwyca, jak widać, raz plus, raz minus, raz góra, raz dół, raz Seszele, raz Tychy. Mamy też bity, które choć lepiej sprawdziyłby się u A$AP Rocky’ego (Castles, My Time), tu nie straszą i ładnie wchodzą w mózgownicę, ale zaraz potem mamy „Ghetto Burbs”, które po prostu jest, i nie wzbudza żadnych emocji, co u tak bazującego na emocjach rapera dobrym zjawiskiem nie jest. Zabrakło mi na tym albumie w bitach odrobiny mroku, klaustrofobii, duszności, niepokoju znanego z jego poprzednich dokonań. Rozumiem, że koncepcją było uderzenie w tony bardziej mainstreamowe, ale niestety dla Buddena, są raperzy, którzy ciekawiej brzmią na cykaczach i pościelówach, takich jak „Switch Positions” czy ‘Tell Him Somethin” choćby.
Tyga, Khalifa, Curren$y, Devin, DZA, A$AP, Chevy Woods, K.R.I.T., B.o.B… można by wyliczać raperów, którzy lepiej wypadliby na takich podkładach od lekko zawsze spóźnionego w stosunku do werbla Buddena, niedysponującego działającym na kobiety głosem, nieposiadającego tej bezczelnej i cwaniackiej charyzmy swaggerów. Nie, nie jestem klimatem, muzyką, wykonaniem na tej płycie zachwycony. Musicie to sobie, za przeproszeniem, zwizualizować: wyobraźcie sobie Jarosława Kaczyńskiego, któremu kazano wykonać układ taneczny do „Ona tańczy dla mnie”… tak mniej więcej koślawo wyszły te próby ukręcenia mainstreamowego chleba z buddenowskiej mąki (a mówiłem, używać kurwa „Mąki babuni”).
Pełna pokracznych, hustlersko-imprezowo-podrywowych bajek niegodnych tak utalentowanego człowieka, „No Love Lost” oznacza właśnie całkiem sporo straconej miłości.
Nie mam ochoty do tej płyty wracać, nie usłyszałem tu niczego godnego uwagi (przynajmniej nowego, bo track z „Loose Quarter” dalej piękny), i chcę o niej szybko zapomnieć.
Schadenfreude z mojej strony jest taka, że zamach na mainstream się nie powiódł. Joey tradycyjnie poległ na listach sprzedaży, sprawiedliwości stało się zatem zadość, przyjaciele.
Nie wiem jak reszta recenzentów, ja nie zamierzam udawać, że nic się nie stało, od tego jest Fornalik [WYKRAKAŁEM].
Ugly Heroes- Ugly Heroes
Jak jest na łazarskim rejonie?
Kolejny ustrzelony na liście "prawdziwych chib-chobów", do bólu sztampowy i na dodatek trochę budżetowy. Jeśli jeden z raperów (brzmiący trochę jak Talib dla ubogich) uczestniczących w tym projekcie szczerze przyznaje, że napisał wiele rymów, większość średnich, to co ja mam dodawać i po co niby.
Nuda, drętwe, suche braggadocio wzbogacone o bezduszne, płaskie bity Apollo Browna, który po raz kolejny udowodnił, że miewa solidne wahania formy. Szybko się o tym zapomina.
Ulubiony track- Impaired Judgement
Nuda, drętwe, suche braggadocio wzbogacone o bezduszne, płaskie bity Apollo Browna, który po raz kolejny udowodnił, że miewa solidne wahania formy. Szybko się o tym zapomina.
Ulubiony track- Impaired Judgement
Mike Stud- Relief
Jak jest na łazarskim rejonie?
Ten akurat cede znajduje się tu tylko dlatego, że ktoś mi go kiedyś tam usilnie polecał.
Za niedoskonałą kopię Drake'a, suche pancze i ogólną nijakość całości już oczywiście tamtej osobie podziękowałem, poszedłem z własną kopią "Relief" na jego pogrzeb.
Mike Stud to niedoszły baseballista, który postanowił spróbować sił w muzyce rap. Teraz jest niedoszłym raperem. Fajnie chociaż, że otwarcie przyznaje się do normalności, wobec zalewu Fergów, Lil B'ich czy innych tam Riff Raffów to miła odmiana.
Płyty da się słuchać i nawet nie zgrzytać zębami, no, ale od debiutów można oczekiwać jednak większej ambicji.
Ulubiony track- brak
Za niedoskonałą kopię Drake'a, suche pancze i ogólną nijakość całości już oczywiście tamtej osobie podziękowałem, poszedłem z własną kopią "Relief" na jego pogrzeb.
Mike Stud to niedoszły baseballista, który postanowił spróbować sił w muzyce rap. Teraz jest niedoszłym raperem. Fajnie chociaż, że otwarcie przyznaje się do normalności, wobec zalewu Fergów, Lil B'ich czy innych tam Riff Raffów to miła odmiana.
Płyty da się słuchać i nawet nie zgrzytać zębami, no, ale od debiutów można oczekiwać jednak większej ambicji.
Ulubiony track- brak
Edo. G- Intelligence & Ignorance
Jak jest na łazarskim rejonie?
zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz
Ulubiony track- chrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr
Ulubiony track- chrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr
Durag Dynasty- 360 Waves
Jak jest na łazarskim rejonie?
Trzech nudziarzy na majku (m.in. Planet Asia, ten od gonga, tak) + nudziarz producent. Jaki content? Uliczne braggadoccio...
Jakie bity? Klasyczne, typowe, bez żadnej nie daj boże atrakcyjności.
Ech, ciężkie życie recenzenta.
Ulubiony track- hmm... no dobra, niech będzie "Fish Meat" za feat. Prodigy'ego
Jakie bity? Klasyczne, typowe, bez żadnej nie daj boże atrakcyjności.
Ech, ciężkie życie recenzenta.
Ulubiony track- hmm... no dobra, niech będzie "Fish Meat" za feat. Prodigy'ego
Eve- Lip Lock
Jak jest na łazarskim rejonie?
Szkoda, naprawdę szkoda. Eve ma predyspozycje do tego, by być Pierwszą Damą Rapu, nie musi próbować gonić i, co gorsza, udawać Nicki Minaj. Tymczasem na nowej płycie rozpaczliwie próbuje wykreować się na plastikową lolitkę, a tu już ani lata nie te, ani warunki fizyczne i wokalne. Przykro patrzeć na to, co Ewa zrobiła ze swoją marką. Bezsensowne featuringi i ogólna miałkość i cukierkowatość contentu tylko dobijają ten trumienny gwóźdź.
Ulubiony track- Mama In The Kitchen
Ulubiony track- Mama In The Kitchen
Ka- The Night's Gambit
Jak jest na łazarskim rejonie?
Nie rozumiem fenomenu tego "rapera", i choć dostrzegam poprawę fatalnego flow (teraz jest już tylko/aż marne) i faktyczną poprawę słuchu (bity są już naprawdę, naprawdę znośne) to dalej nie mogę w całości przebrnąć przez ten bełkot, a już o wystawieniu wysokiej oceny nie chcę słyszeć.
Ka rapuje jak emeryt konający z bólu z powodu jakiegoś wyjątkowo paskudnego nowotworu na tyle, że featurujący tu arcydrętwy Roc Marciano wydaje się przy nim Tech N9ne'em.
Błagam wyłączcie to.
Ulubiony track- 30 Pieces of Silver
Ka rapuje jak emeryt konający z bólu z powodu jakiegoś wyjątkowo paskudnego nowotworu na tyle, że featurujący tu arcydrętwy Roc Marciano wydaje się przy nim Tech N9ne'em.
Błagam wyłączcie to.
Ulubiony track- 30 Pieces of Silver
7 G.E.M.S.- Golden Era Music Sciences
UWAGA! RADIOAKTYWNE!!!
Kolejny tajemniczy projekt skrywa usilne starania weterana Tragedy Khadafiego z nołnejmami z Tragic Allies, usilne starania ukrycia faktu, że nie mieli dolarów na porządne podkłady i nawet porządny mastering. Trzeba przyznać, że udają całkiem nieźle, Khadafi to niezły nawijacz, a jego koledzy co prawda nie zachwycają, ale można ich zdzierżyć.
Jednak wobec jałowości ich liryki i całkowitego pustostanu duszy warstwy muzycznej nie ma tu niczego, na czym można by ucho zawiesić. Omijać z daleka.
Ulubiony track- brak
Jednak wobec jałowości ich liryki i całkowitego pustostanu duszy warstwy muzycznej nie ma tu niczego, na czym można by ucho zawiesić. Omijać z daleka.
Ulubiony track- brak
Papoose- The Nacirema Dream
UWAGA! RADIOAKTYWNE!!!
Jeszcze wam mało mojego jadu w stronę Papuza?
Propsy dla Papa jednak za pociski w stronę Lemura, szkoda, że i tak mu to nie pomoże w karierze.
randomowy gif:
Propsy dla Papa jednak za pociski w stronę Lemura, szkoda, że i tak mu to nie pomoże w karierze.
randomowy gif:
Crooked I- Apex Predator
UWAGA! RADIOAKTYWNE!!!
Największe rozczarowanie tego roku przypada 1/4 mocnej ekipy SH.
Nie mogę powiedzieć, że spodziewałem się klasyka, ale jednak apetyt miałem zaostrzony, bo na płycie Rzeźników to Crooked świecił najjaśniej, oczekiwałem więc mocnego, ulicznego rapu na mocnych, ulicznych bitach i oceny 4/5 dla końcowego projektu.
Dostałem tymczasem zagubionego trochę rapera na przedziwnych, syntetycznych bitach, których nie wziąłby żaden poważnie traktujący się raper, nawet na mixtape. Sądzę, że tylko Porter i Streetrunner wzięli jakieś poważniejsze siano za swój wkład w warstwę muzyczną, i słychać to niestety. Wiele rzeczy jest tu śmiesznych w ten przykry sposób, fakt, że Tech N9ne pożarł gospodarza i że gospodarz ze strachu dopisał trzecią zwrotkę, tandetne wypełniacze o tematyce damsko-męskiej i w końcu symptomatyczny tytuł tracka "Nobody Cares".
Mam nadzieję, że to tylko jednorazowa wpadka i w końcu ktoś poważny Crookeda zapisze do poważnej wytwórni, należy się to temu niemłodemu przecież już wiekiem i stażem raperowi.
Ulubiony track- brak
Nie mogę powiedzieć, że spodziewałem się klasyka, ale jednak apetyt miałem zaostrzony, bo na płycie Rzeźników to Crooked świecił najjaśniej, oczekiwałem więc mocnego, ulicznego rapu na mocnych, ulicznych bitach i oceny 4/5 dla końcowego projektu.
Dostałem tymczasem zagubionego trochę rapera na przedziwnych, syntetycznych bitach, których nie wziąłby żaden poważnie traktujący się raper, nawet na mixtape. Sądzę, że tylko Porter i Streetrunner wzięli jakieś poważniejsze siano za swój wkład w warstwę muzyczną, i słychać to niestety. Wiele rzeczy jest tu śmiesznych w ten przykry sposób, fakt, że Tech N9ne pożarł gospodarza i że gospodarz ze strachu dopisał trzecią zwrotkę, tandetne wypełniacze o tematyce damsko-męskiej i w końcu symptomatyczny tytuł tracka "Nobody Cares".
Mam nadzieję, że to tylko jednorazowa wpadka i w końcu ktoś poważny Crookeda zapisze do poważnej wytwórni, należy się to temu niemłodemu przecież już wiekiem i stażem raperowi.
Ulubiony track- brak
Charles Hamilton- Catholic Illuminati: Papal Infallibility
Przyczyna zgonu:
Co mnie wzięło, że to w ogóle ściągnąłem...
Katastrofalna, nudna produkcja, takie same czerstwe zwrotki i leniwe flow, na dodatek wszystko brzmi jakby nagrywane w piwnicy.
Ogólnie to Charles był we Freshmenach 2009, wikipedia twierdzi, że szykuje jakiś tam album, ale nie wiem, czy będzie mi się chciało w ogóle to sprawdzać wobec takiej pogardy okazanej mi omawianym tu projektem.
Ulubiony track- no nie żartuj
Katastrofalna, nudna produkcja, takie same czerstwe zwrotki i leniwe flow, na dodatek wszystko brzmi jakby nagrywane w piwnicy.
Ogólnie to Charles był we Freshmenach 2009, wikipedia twierdzi, że szykuje jakiś tam album, ale nie wiem, czy będzie mi się chciało w ogóle to sprawdzać wobec takiej pogardy okazanej mi omawianym tu projektem.
Ulubiony track- no nie żartuj
Nowy Big Sean w sieci, polecam, jest zdecydowanie lepiej niż myślałem.
OdpowiedzUsuńSprawdzimy.
UsuńDamn dzięki za info kolego ! Wszedłem zobaczyć kto zhejtował sieaha a tu takie info, lecę obczaić, co za rok!
OdpowiedzUsuńSieah wrócisz jeszcze kiedyś na ślizg czy już raczej nie?
OdpowiedzUsuńA po co?
UsuńBo brakuje tam prawilnych typów, którzy mieli coś do powiedzenia i ktoś musi w końcu powiedzieć hadero, że jego prowa są suche. Poza tym można by częściej przeczytać Twoje opinie o większej ilości płyt/artystów/występków/ubioru raperów/dziwaków jak KRS-One/o wytwórniach, biznesie i metodach działania majorsów/ilościach sprzedanych płyt. Poza tym miło było czytać jak zaginałeś jak agrafkę tych mądrali.
UsuńNo cóż, jak wam faktycznie tak tego brakuje, to może kiedyś wrócę.
UsuńForum przestało istnieć bo siedzą tam same niedojebane przygłupy nieumiejące sformułować opinii dłuższej niż jedno ogólnikowe zdanie, a te nieliczne wyjątki mające jakąś wiedzę siedzą cicho bo nie ma z kim dyskutować. Kiedy tam siedziałeś przynajmniej beka z Grabiszczego była
UsuńA Archie chociaż nie trzyma poziomu? Rzadko tam teraz zaglądam.
UsuńSą szanse na premierę przed końcem drugiej połowy 2013? No ale dobrze, że w ogóle bierzesz się wreszcie do roboty, liczę na przeprosinowe pogłaskanie po wibratorze Tylera
OdpowiedzUsuńAkurat tu mógłbyś wykazać zrozumienie bo napisanie nawet krótkich recenzji do takiej ilości płyt to nie lada wyzwanie.
UsuńPrzeca wykazuję zrozumienie, w końcu od 3 lat bez przerwy na rapbzdury wchodzę
Usuń3 lata już? A kiedyś pamiętasz posty na hip-hop.pl i e-dissy, teraz wszystko się skomercjalizowało i nawet na glamrap teksty piszę.
Usuńsprzedałeś siebie i hibhob Sieah, 2pac płacze przez ciebie na swojej chmurce
UsuńNo no sieah ostatnio nas rozpieszczasz. Nawet track na dziś codziennie zmieniasz, choć fenomenu E-40 to ja nigdy nie zrozumiem. Przecież on i bit idą dwoma różnymi torami.
OdpowiedzUsuńTylko, że u niego to celowy zabieg, nie kwestia braku umiejętności. Podobnie mógłbyś stwierdzić, że Busta nie trafia w bit (co istotnie czyni, no, ale wiemy dlaczemu).
UsuńSieah, a teraz pytanie milenium. Dlaczego Busta Rhymes rzuca genialne technicznie, dobre tekstowo zwrotki na featuringach ("Welcome to my hood remix", "Outro" Carter IV, "Sleep When I'm Gone" u Khaleda itd. itd.) a nie nagrał płyty godnej właśnie człowieka rzucającego takie zwrotki?
UsuńCzyli godnej kogo? Rapera rozpierdalającego featuringi? Sądzę, że nagrał parę naprawdę świetnych płyt, może pozostanie raperem bez klasyka, ale wielu tak ma, a Busta przynajmniej wyrobił sobie niepowtarzalny image.
UsuńOglądałeś już wywiad jakieś polskiej wytwórni z KRS One? według mnie, dobrze wyszedł.
OdpowiedzUsuńOglądałem wywiad chyba na cgm, nawet dobrze wypadł, może dlatego, że pytania były z promptera i nie musiałem słuchać jakiegoś Janusza dukającego pytania polgliszem.
UsuńTego drugiego, z Redem, nie widziałem.
poczułem się spłukanym śmieciem po przesłuchu ( ogień ) :
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=5a_Gr2MNORo
koniecznie sprawdź sieah. takich trapów dawno nie było!
Jak oceniasz nowy shit od A$AP Rocky na potrzeby gry GTA V:
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=eVJAoRZB-rs&feature=youtu.be
Jakbym usłyszał sam bit, to w ciemno powiedziałbym, że powinien na nim być Rocky.
UsuńNie jestem fanem takich podkładów, ale trzeba przyznać, że A$AP pięknie ciśnie.
Co tam A$apy. Eminem puszcza we wtorek nowy singiel. Link >> http://www.eminem.com/new-album/berzerk_watch2 << Mega zajawka jak dla mnie. Czekasz Sieahu?
OdpowiedzUsuńPiękny snippet. Zazwyczaj ich nie sprawdzam, tak samo jak trailerów, trailerów zapowiedzi, snippetów trailerów i temu podobnych, ale tym razem się przemogłem i nie żałuję.
UsuńKurwa, ta płyta nie może nie rozpierdolić, coś czuje ,że w tym roku Kanye I Jay będą musieli uznać wyższość białasa.
Usuńhttp://www.popkiller.pl/2013-08-26,eminem_podal_date_premiery_i_tytul_nowego_albumu
OdpowiedzUsuńnie wierzę w ten rok.
Sieah, jak oceniasz Run the Jewels - Run the Jewels. Jak robiłeś recenzje RAP MUSIC to dałeś jeden minus za rap EL-P..
OdpowiedzUsuńWytrzymaj jeszcze kilkanaście godzin, a się dowiesz.
UsuńNie mów tylko, że zrobisz artykuł o El-P w serii król hip-hopu o_0
UsuńJa nie mogę jednej zwrotki od niego wytrzymać a ty mi tu o królach.
UsuńMinęło trochę więcej niż kilkanaście godzin i dalej nic. Nie wiem czym się jarać :(
Usuńhttp://www.youtube.com/watch?v=359na4NeaVA Barzo prosze, nowy Eminem KRUL w oficjalnym odsłuchu na jutube. Ogień przeokrutny!
OdpowiedzUsuńNo nie wiem, są już jacyś sceptyczni Janusze z tego co widzę, ale ja też wierzę, że Shady po raz kolejny rozpierdoli scenę.
UsuńNie wiem czy skończyłem jako Janusz, ale zupełnie nie czuję tych nowych tracków Eminema. Wierzę, że to tylko słaby singiel z dobrej płyty; tekst jest spoko, widać, że rap gra od wersu Kendricka robi się agresywniejsza, ale kurwa ten podkład brzmiący jak najgorszy odrzut z Limp Bizkit; sposób w jaki rapuje Em tutaj jest wkurwiający, nie ma to polotu, a przede wszystkim co chyba najważniejsze: nie jest to przyjemne w odsłuchu.
UsuńChuj, wyszło Survival wszyscy płaczą, że poważny Eminem jak na Recovery i że chcą powrotu w stylu Silm Shady'ego. Wyszło Berzerk, które jest trochę w stylu starszych bekowych numerów Slima, to znowu kurwa hejty, że Survival było lepsze. Oj, niełatwo sławnemu białasowi na tym ziemskim padole. Ja się kurwa jaram i polecę po płytę do sklepu, bo dla mnie ogień jest tu grany, choć druga zwrotka troszku średniawa. Ale:
Usuń"Say "fuck it!" before we kick the bucket.
Life's too short to not go for broke."
Tyle w temacie.
A Em nie nazwałby nowego projektu MMLP2, profanując klasyka, gdyby miał to być chujowy materiał.
Po prostu podkłady do obu singli nie są w połowie na takim poziomie, do jakiego Eminem przyzwyczaił odbiorców, nie ma co doszukiwać się konspiracji, januszyzmu i hejterów
Usuń"Sceptyczni Janusze" - hahahaha, dobry tekst!
Usuńna pewno wielu przygłupów skreśli płytę, bo tamta część to klasyk, a od relapse to em jest chujowy.
OdpowiedzUsuńRelapse byla dobra. Recovery starala sie byc jakas na sile mainstremowA, i ciagle ten ryj darl nie wiem po co. Ale en nowy singiel naprawde potezny.
UsuńDziwnie brzmi, jak ktoś najbardziej komercyjnego rapera w historii nazywa mainstreamowym na siłę, ale rozumiem twoje zarzuty (singiel z Rihanną itp, nie każdy musiał to pochwalać).
UsuńByć może to kwestia błędnego nazewnictwa z mojej strony, przyznaje. Sam rihanne nawet lubie, singiel z nią też nie był zły. Po prostu oczekując Recovery nie na takiego eminema czekałem. Mało tam szaleństwa, bezkompromisowości. A przedewszystkim brak tam typowego klimatu obecnego na każdym innym jego albumie. Może to kwestia tego że to jedyny album którego nie wyprodukował dre, ani sam Em żadnego bitu nie dorzucił.
UsuńRelapse była dobra, a każdy kto nazywa ją najgorszą płytą Ema jest za Peją. Najgorszy album Ema to stanowczo Encore.
UsuńNo co Ty! a kawałki takie jak Rain man i my 1st single? gdzie kompletnie łamamie schematy poruszania sie po bicie. Albo big weenie czy puke. Dla mnie encore było całkiem niezłe ;)
Usuń"Encore" to trochę takie "Kingdom Come", sporo fajnych tracków ale i trochę fillerów niepotrzebnych.
UsuńPopkiller jeszcze nie dostał odpowiedzi od Papusa na pytania, chyba się "obsrał" nimi.
OdpowiedzUsuńNa jakie pytania?
UsuńNie wiem na jakie pytania, ludzie mieli im je wysłać na skrzynkę, z których mieli wybrać te "lepsze", ale ten portal jest znany z prostych pytań, zadawanych w wywiadach, więc tym razem nie wiem jakiego typu mu zadali. Swego czasu odpisałeś mi, jakie pytania byś zadał Papusowi, wysłałem je im. Jak wysłali do niego niektóre z nich, to mógł się obsrać i nie odpowiedzieć, albo zwyczajnie olał sprawę.
UsuńA, tamte, ja nie wiem czy sam bym je zadał z racji grzecznościowych, nie dziwię się, że popkiller spękał.
UsuńSieah widziałeś wywiad ze Spice 1 na popkillerze? To było już jakiś czas temu, ale nietypowo jak na popkillera bo wywiad bardzo dobrze przeprowadzony z wariatem z East Bay.
OdpowiedzUsuńNie widziałem, jak rzeczywiście dobry, to propsy dla popkillerowców.
UsuńMoże byś poświęcił jakiś artykuł Wu Tangowi? ;>
OdpowiedzUsuńAle co konkretnie byś chciał?
UsuńA konkretnie jakiś porządny artykuł,chyba im się należy nie? przedstawienie tych 9 emce,ich płyt.
UsuńZestawienie z drugą tak rewolucyjną ekipą jaką jest OFWGKTA.
Usuńhttp://www.lastfm.pl/user/MrsTonyStark
OdpowiedzUsuńZobacz, pani stark! a jej o mnie mógłbyś z powodzeniem chyba zastosować do samego sie(ah)bie.
*Też go po części do siebie stosuje, bo wiz khalifa ;)
Wysłałem zapro do znajomych.
Usuńsieah jak się wypowiada Twoją ksywę bo mam z tym problemy
OdpowiedzUsuńNie wypowiada się mojej ksywki nadaremno, ale witam z uznaniem każdą inicjatywę, sądzę, że nickname w miarę prosty i nie potrzeba wykładni.
UsuńJak już musicie mówić to mówcie po prostu po polsku, tak jak się czyta i będzie ok.
Sieah czym się różni MGK od Yelawolfa?
OdpowiedzUsuńTym, że jeden z nich jest już starym capem, a niektórzy uważają go za freshmana.
UsuńTym, że jeden z nich wychodząc poza swoje poletko i spektrum, do którego przyzwyczaił ludzi narobił sobie sporo wrogów i musiał wrócić do starego stylu na mikstejpie, by Janusze polubiły go na nowo. Drugi nagrał równie komercyjny debiut nie tracąc starych fanów i jednocześnie zyskując nowych.
Obaj są w każdym razie wysoko przeze mnie oceniani.
Jak już jesteśmy w temacie, który mixtape oceniasz lepiej? Black Flag czy Trunk Muzik Returns ? Osobiście jak między raperami postawiłbym znak równości, tak na dłużej w moich głośnikach zagościł Yela i chyba aktualnie mimo wieku(chociaż nie jest na tyle stary aby miano freshmana było nadużyciem) ma więcej do powiedzenia niż MGK.
UsuńWrzuć coś, nie ma co czytać w całych internetach.
OdpowiedzUsuńJeśli sieaha nie ma to skrajną alternatywą są książki of course.
UsuńAlbo książki napisane przez sieaha.
Usuńdwa zdania o 'Stay Trippy'? o ile słuchałeś oczywiście. 5
OdpowiedzUsuńJeszcze nie, na razie próbuję przebrnąć przez "Trap Lord"
UsuńCholera, zbyt mroczna ta kolorystyka trochu, oczy bolą zwłaszcza na moim przedpotopowym monitorku. To mnie zabija...
OdpowiedzUsuńhttp://www.datpiff.com/Lil-Wayne-Dedication-5-mixtape.525016.html
OdpowiedzUsuńWYSZŁA PIĄTA DEDYKACJA!!!!!!!!!
jak tam podeszło "Doris" Earla? pamiętam, że wolfa chwaliłeś (sam uważam ten materiał za bardzo dobry)
OdpowiedzUsuńZobaczysz na glamrapie, jak opublikują.
UsuńSieah, zmień wygląd tego bloga na przyjemniejszy, coś równie prostego tylko przyjemnego dla oka, bez bezsensownego wielkiego obrazku na górze kompletnie psującego cały wygląd, uwierz dzięki temu można zyskać czytelników
OdpowiedzUsuńMyślałem nad zmianą, nie wiedziałem, że obrazek jest nieprzyjemny, ale pomyślę, nie wiem jednak, czy bez obrazka się obędzie.
Usuńsam fakty bycia obrazka jest ok, tylko jest bardzo nieproporcjonalny do całości
UsuńObrazki na propsie właśnie.
UsuńA tło według mnie bez zarzutu, nie jest oczojebne, nie odwraca uwagi od tekstu.
Mam nadzieję że się ten tekst pojawi do moich urodzin, będzie prezencik że hoho. Masz czas do 19.09, jak nie będzie tekstu to hadero przywiąże cię do krzesła i pierdolnie Riff Raffa na cały regulator. Wiem że to straszna groźba, ale nie mam innego wyjścia.
Pis jou.
nie że jest nie przyjemny tylko za duży trochę, jakby go trochę zmniejszyć to by było ok
UsuńJebać te pedalskie detale, jest klasycznie, stonowanie oraz dobrze i nawet normalnie, dawaj artykuł lepiej
UsuńCash dobrze rzecze
UsuńCzyli pół na pół w opiniach i bądź tu człowieku mądry.
UsuńAle są białe napisy na czarnym tle, zawsze się mówiło że taki układ najbardziej męczy oczy. Faktycznie jak tak rzucić okiem co w komentach to nie przeszkadza, ale jak czytam jakiś dłuzszy artykuł to czasem męczy. A obrazki są własnie fajne wg mnie.
UsuńA ja wiem czy pół na pół, opinia typu "jebać te pedalskie detale" znaczy raczej że pan nie ma zdania, a ta zmiana wyglądu to tylko taka dobra rada, zdecydowanie na plus, raczej nic na tym nie stracisz, ewentualnie możesz zyskać
UsuńKażda opinia się liczy, choć, jak wiadomo, zrobię jak chcę tak czy siak.
UsuńBiałe na czarnym może faktycznie męczyć, może taki kolor (szary) jak we wstępie? Bo szczerze mówiąc nie chcę zmieniać czarnego tła.
Szary faktycznie mógłby być lepszy, mniejszy kontrast, może będzie mniej męczyć oczy.
UsuńNo jeśli miałoby zostać czarne tło, to szary jest chyba najlepszą opcją. Ale z drugiej strony nie bedzie wtedy zbyt ponuro? mozesz zobaczyc jak wyjdzie i najwyzej jak będzie chujowo, to zmienisz znów na biały.
UsuńKurwa rozwodzicie się nad tym jak projektanci wnętrz nad kolorem śmietnika w kuchni. Strona jest czarno-biała przez to czytelna i przejrzysta, artykuły są pisane na tyle rzadko, że chyba wasze królewskie oczy nie zmęczą się aż tak bardzo, czytając coś przez 15 minut, raz na miesiąc lub rzadziej.
Usuńale później nas oczka bolą jak oglądamy coś innego bo faluje nam ta strona sieaha. Niech będzie szary
UsuńNa RYM nie ma Twojej oceny solówki Sticky Fingaza "Kirk Jones: Autobiografia Czarnego Śmiecia".
OdpowiedzUsuńSłuchałeś kiedyś? Warta oceny? Jeśli tak, to jak byś ją z grubsza ocenił ?
Słuchałem kiedyś, pechowo nie wystawiłem oceny jednak i teraz nie bardzo wiem, co ci odpowiedzieć.
UsuńW każdym razie z tego beka: http://www.youtube.com/watch?v=x3HCksdQiLI W sensie pozytwnym. ;D
UsuńSieah, kiedy w końcu rzucisz ten tekst? Wbrew pozorom parę osób czeka.
OdpowiedzUsuńPotwierdzam.
UsuńJak jeszcze nie zauważyłeś to jest The Darkside III Grubasa (tego od Puna, nie tego z cyckami) do zdarcia na datpiffie, warto przesłuchać.
OdpowiedzUsuńsieah widziałeś bitwe Canibusa, w której nie dość, że poległ, to jeszcze w ostatniej rundzie zaczął rapować z rhymesbooka?
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=l9KjsBIsr2g
Chyba każdy to widział. Mam nadzieję, że z klasycznym tłumaczeniem się Canibusa też każdy jest zaznajomiony.
UsuńNowy 2 Chainz w necie hula, dobre bangiery.
OdpowiedzUsuńBeka z Meeka trochę co? http://www.youtube.com/watch?v=sw4I8B5cIXU&feature=player_embedded
OdpowiedzUsuńA dlaczego beka? Może trochę z tego, że ciśnie na bitach ze znanych dissów, ale w końcu nie on pierwszy.
UsuńTo jest prawdziwy hip hopowy beef, z WYMIENIANIEM RYWALA Z KSYWKI (K-S-Y-W-K-I) I MÓWIENIEM MU, CO SIĘ O NIM MYŚLI prosto w (prawie) twarz, z przytaczaniem niewygodnych faktów z życia i niemiłych insynuacji. Pedzio T powinien z tego konfliktu wyciągnąć wnioski, wóz albo przewóz, ostre zagrywki albo niech wypierdala do Malice'a robić chrześcijan-rap.
Nie jestem przesadnym fanem Meeka, ale ma chłopak warunki do nagrywania wkurwionych dissów, Cass z kolei ma wersy znacznie lepiej wyglądające na kartce, pod względem, pod względem panczy Mill raczej nie ma co startować.
W Stanach wiedzą co to beef, a w Polsce nadal chujnia...
UsuńA nawet nie wiem, jaki poziom aktualnie w Polsce jest, ostatni beef, który śledziłem, to UMC vs. reszta świata.
UsuńW Polsce ostatnio jedyne co się wydarzyło, to pojedynek Laika, króla Ślizgu, z Solarem, a poszło o wpis na FB tego pierwszego
UsuńAno właśnie, Meek Mill zarzuca Cassidy'emu, że nigdy nikogo nie zamordował i że nie jest królem wielkiego miasta, a u nas zarzewiem jest wpis na facebooku. Polactwo.
UsuńZaznaczam, że nie mam pojęcia kim jest/są (na wypadek, jakby to były ekipy) Laik ani Solar.
Sieah szanuję twoje zdanie o polskich raperach, ale od kiedy to dissy/beefy na facebooku/twitterze są domeną naszych dukaczy? Przecież sam z pamięci mogę przytoczyć kilka twitterowych rapowych wojen ze Stanów; jestem pewien, że jako osoba bardziej ogarnięta w rapie, pamiętasz ich dużo więcej i to pewnie nawet z ostatniego roku. I ty takie zachowanie kwitujesz terminem "polactwo"? Wytłumacz mi pls.
UsuńA gdzie widzisz moje zdanie sugerujące, że to domena polskich "raperów"?
UsuńMówiłem tylko o tym przypadku, który przytoczył anonim przed tobą.
Jeśli szanujesz moje zdanie, to pewnie zdarza ci się czytać niektóre moje wpisy i wiesz, że żywię głęboką pogardę do wszystkich twitterowych beefów i subliminali, nie wyłączając nikogo, z USA włącznie, a może nawet przede wszystkim.
Dlatego zawsze będę za "Hit Em Up", nie przekonuje mnie, że Biggie luzacko i inteligentnie podszedł na płycie Jaya do tego, że Shakur sugerował dymanie jego żony.
I jak diss Cassidiego oceniasz? https://soundcloud.com/fleetdjs/cassidy-catch-a-body-r-i-p-1
Usuń2_Chainz-B.O.A.T.S_II-Metime-(Deluxe_Edition)-2013-CR
OdpowiedzUsuńalbum roku.
Ciekawe, czy i tym razem album w złoto uderzy. 2 Chainz, jakkolwiek by go nie hejtować, pracuje super-ciężko, należy mu się.
UsuńDawaj wpis. Fani czekajo.
OdpowiedzUsuńmoże jakieś 3 słowa o płytce Leanin' On Slick (musiałem skopiować ten tytuł)?
OdpowiedzUsuńhttp://rapgenius.com/discussions/35085-Jay-z-diving-like-a-bitch :)
OdpowiedzUsuńDobre.
UsuńOczywiście przeróbki zaczęły się na niezawodnym Ill Community.
http://www.youtube.com/watch?v=poaEPh5C4lY Shady zupełnie jak z dwutysięcznego, dobre co? Nie mogę się doczekać tego albumu w chuj, jeszcze 5 listopada 2013 kończę 18 lat, idealny prezent :)
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy będą jacyś Panowie Andrzeje, którzy tym razem będą narzekać, że Eminem świruje i zachowuje się jak gówniarz.
UsuńPowiedział Krzysztof
UsuńNa szczęście moje imię nie ma chyba żadnych negatywnych, młodzieżowych konotacji jak Janusz czy Andrzej, choć pewnie coś niedługo się pojawi.
UsuńEminem wrócił do ćpanka?
OdpowiedzUsuńNie no, byłby artystyczny nieładm już wyczerpał nazwy, było Relapse, Recovery, w sumie może zrobić Relapse 2, potem Rehab i na końcu, w 2023 na koniec kariery Recovery 2, przy nagrywaniu którego będzie nadawał ze szpitalnego barłogu, ubezwłasnowolnoiny przez Hailie.
Usuńhttp://www.youtube.com/watch?v=ab9176Srb5Y Wjechał klipon do Berzerka, ale młodo się poczułem oglądając go. Też tak masz?
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=8PLifPUIuic W jeden dzień klip od Eminema i Macklemore, not bad.
OdpowiedzUsuńjak wyjdzie E.L.E. 2 Busty i Marshall Mathers 2 Eminem'a, to weź zrób taką listę porównawczą płyt sequelowych np. Afu-Ry, Raekwona czy tam innych, co sądzisz o takim pomyśle?
OdpowiedzUsuńDobry pomysł.
UsuńSieah, to prawda, że dopiero od 150 komentarzy pod zapowiedzią nowego wpisu, zaczynasz ten wpis pisać?
OdpowiedzUsuńTo wy chłopaki na jakiś wpis czekacie?
OdpowiedzUsuńNaiwniacy, nie?
Usuńcały sieah.
Usuńhttp://www.glamrap.pl/2/16524-eazy-e-powrocil-zza-grobu-video a co sieah myśli o tym?
Nie, wchodzimy regularnie na ten blog tylko po to żeby czytać stare wpisy :)
Usuń1. Sądzę, że miało to swoją magię, ale raz. Teraz zaczną robić to masowo i zacznie to denerwować, w 2014 Grubson będzie fikał na scenie z hologramem Magika.
UsuńO wpis jest w końcu, miło.
OdpowiedzUsuńLeanin' on Slick piękny album, właśnie przesłuchałem przed lekturą niespodziewanego tekstu (teraz wiem co myśleć, nawet ocenę na RYM odgapiłem).
Tak sobie przeczytałem (wszystko nawet) i wiem co jeszcze przesłuchać by wypadało.
Propsy za tekst (i gify).
Pis Jou.
P.S
Sprawdź Tu Czejnza, dobre bity, raper wiadomo jaki, ale nie przeszkadza, ode mnie 4/5 za same bity właśnie. ;)
Jest w kolejce 2 Chainz.
UsuńTakie jedno pytanie mnie nurtuje. Co robisz z płytami z każdej kategorii po przesłuchaniu i wystawieniu oceny ? Tzn wiadomo, że te z mniej niż 3/5 to lecą w zapomnienie i opróżnij kosz. Ale np. te 3/5, które przecież jakieś tam pozytywy mają (więcej niż mniej), czy w ogóle do nich wracasz, czy raczej też f8, ewentualnie może zostawiasz sobie na dysku jakieś lepsze kawałki z nich ? 4/5 i wyżej to zapewne kupujesz...
OdpowiedzUsuńNie kupuję niczego poniżej 3,5, no, chyba że to jakiś Jay/Em/Nas/inny z listy ulubionych przedstawionej tu kiedyś.
OdpowiedzUsuńNa niżej niż 3 to nawet nie patrzę, na 4/5 poluję, 4,5/5 robię wszystko co w mej mocy, by nabyć, no a 5/5 to wiadomo.
O bardzo ładny wpis, dzięki, zabieram się do czytania :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z tym umiejscowieniem w kolejności mniejwięcej płyt tylko ja mam nieco inną skale w ocenianiu.. Średnim płytą daje zwykle 2.5/5 a tym słabym 0.5-1/5. Ale ok, miło się czytało :)
OdpowiedzUsuńTo zdanie o Mesie to była irona czy jednak coś tam szanujesz z pl rapu?
OdpowiedzUsuńNowy jesteś tutaj, co?
UsuńTak, stosunkowo nowy. Przeczytałem tylko w FAQ ,że nie dzierżysz polskich raperów.
Usuńsieah odpokutował za niedokończoną książkę o płycie Montany :)
OdpowiedzUsuńsieah uważasz się bardziej za recenzenta czy raczej entertainera?
OdpowiedzUsuńDobre pytanie. Nie traktuję swojej osobowości internetowej zbyt poważnie, ale nie ukrywam, że fajnie by było, jakby ludzie myśleli "rap z USA" i kojarzył im się ten blog z jakimś tam źródłem opinii.
UsuńWolałbym być raczej recenzentem niż dostarczycielem rozrywki, wiadomo jednak, że to głównie zależy od tego, jak wy mnie postrzegacie.
Nie mów sieah, że Crook N Porter z Apex Predator cię nie powaliło. Przecież piękny bit, linie zajebiste, zajebiście złożone i zajebiście nawinięte. Aż track nie warty tej marnej EPki.
OdpowiedzUsuńFakt, to akurat dobry bit.
UsuńWygląda na to ,że Eminem poszedł w ślady Jaya i też chce platynkę od razu po premierze. Ale i tak wątpię ,że sprzeda 7 milionów jak Recovery skoro niby nie będzie radio friendly songów ,które są grane po pierdyliard razy dziennie.. http://glamrap.pl/2/16551-kup-gre-dostaniesz-nowa-plyte-eminema
OdpowiedzUsuńMyślę, że w ogóle Shady gra w innej lidze niż inni raperzy i pytanie o multiplatynę nie brzmi "czy", tylko "kiedy". Ja stawiam na mniej niż miesiąc, i mówię tu o trzykrotności.
UsuńPS: Glamrap jak zwykle błyskawicznie przekazuje newsy zza oceanu.
UsuńPrzecież Jay to ta sama liga, maja inny fanbase, Eminema słucha o wiele więcej sezonowców, którzy nie są wiernymi fanami. Poza tym jak 13 latki mają się dowiedzieć o nowej płycie Eminema? Bez hitu w radiu sprzedaż będzie baaardzo zbliżona do MCHG. Oczywiście chodzi o tą realną sprzedaż
UsuńNie są w tej samej lidze patrząc na sprzedaż "Recovery" i "BP3", ten pierwszy ponad 4 bańki, drugi, wg wiki prawie 2 (mógł dobić do dwóch, RIAA milczy o tym w każdym razie)- czyli dwukrotne przebicie. Wikipedia mówi też, że "Recovery" poszło w 10 baniek licząc cały świat, założę się, że Jay nie dobił nawet do 6.
UsuńObaj mają jedną piękną cechę- są jedynymi raperami z karierami 15 lat+, którzy ciągle są na topie. Shady jednak, z racji koloru skóry, zawsze będzie sprzedawał więcej niż Hov.
Ja myślę ,że Jay i Eminem mają podobną ilość prawdziwych fanów tylko Eminem jako najbardziej rozpoznawalny raper na świecie ma postronnych słuchaczy liczonych na dziesiątki milionów (76 mln fanów na samym Facebooku). Przy potencjalnej sprzedaży płyt należy też pamiętać ,że z roku coraz trudniej się je sprzedaje, teraz niedawno popularne stało się Spotify wiele ludzi do tej pory kupujących muzykę przestało ją kupować płacąc abonament na jej streamowanie itd. Sorry ale już nikt nie sprzeda 110 milionów jednej płyty jak Michael Jackson. Eminem jak chce chociaż zbliżyć się do sprzedaży Recovery musi puścić tak hitowy radio friendly singiel jak Love The Way You Lie czy Not Afraid.
UsuńTo jak to jest ,że Jay-Z jest na liście 100 najbardziej wpływowych ludzi na świecie a Eminem nie?
Usuń2 posty wyżej, dokładnie o to mi chodziło. Jay Z ma fanbase zbudowany w większości z wiernych fanów w różnym wieku i jakiś tam odsetek sezonowców. Eminem ma o wiele więcej fanów ale tutaj jest odwrotnie, jeśli nie wytworzy jakiejś mody na siebie wśród nastolatek(po poprzedniej zostały tylko lajki na fb) to nie sprzeda tyle co recovery. Liczby na fb nie zawsze są dobrym wyznacznikiem, starsi odbiorcy często go nie mają, co nie znaczy że nie kupują płyt. Sądze,że Jay ma o wiele więcej tego typu słuchaczy niż Shady. Oczywiście wiadomo, że platyna to kwestia paru dni, ale nie sądzę by jakoś szczególnie przeskoczył Hov'a
Usuń1. "To jak to jest ,że Jay-Z jest na liście 100 najbardziej wpływowych ludzi na świecie a Eminem nie?"
UsuńZapewne z racji tego, że Hov ma dziesięć pobocznych biznesowych projektów, równie potężną komercyjnie i medialnie/wizerunkowo żonę.
Shady poza okazyjnym promowaniem jakiegoś nowego asa jest w cieniu
2. Dlatego porównałem "BP3" i "Recovery", a nie "BP3" i "Relapse", które przecież obie wyszły w 2009 roku. "BP3" i "Recovery" są do siebie bardziej podobne- chodzi mi o 2 wszechobecne single. W tym wypadku Eminem wygrał wyraźnie wyścig o postronnych, którzy woleli wybrać jego cd. Nie ma się co oszukiwać, że "Life After Death" czy "All Eyez On Me", nawet "Please Hammer, Don't Hurt 'Em" kupowali tylko prawdziwi chib-choberzy a sezonowcy narodzili się dopiero przy okazji kariery Eminema. Oni zawsze byli i każdy raper tworząc przyjazne radiu single (Hov dumb-downując i zlewający rymowanie jak Common Sense, Eminem robiąc niepasujące mu tracki jak "Crack A Bottle" czy nawet wbijając na "Smack That") próbuje do nich puszczać oko. Shady po prostu robi to skuteczniej. Hov ma za to na pewno stały, stricte hip hopowy fanbase, który jeszcze ani razu go nie zawiódł, co było widać przy okazji "American Gangster", które bez hitowych singli poszło w platynę (coś, co innemu panu od sukni ślubnych na okładkach nie wyszło od 2004), ale sądzę, że Em takowy również ma, i nie mówię tu o rosolakach z Polski ale o ludziach, którzy faktycznie cenią jego skillsy.
Jay jakoś po prostu nie wzbudza sympatii przypadkowych słuchaczy, większość z moich niehiphopowych znajomych w wieku 25-35 lat uważa go za buraka z brooklynu a 90% twórczości (poza hitami jak 99 Problems czy Empire State of Mind) im nie odpowiada. Eminemem jarają się natomiast dosyć konkretnie sprawdzając każdy kolejny album. Nie mam pojęcia z czego to wynika, chyba faktycznie z Tego ,że Eminem jest biały.
UsuńWłaśnie premiera ostatniej płyty Jaya ukazała ilość jego wiernych fanów, bez singli przy samych zapowiedziach poszła platyna(nie liczac dealu z samsungiem) tak jak American Gangster, Hov może ufać swoim fanom. Eminem nie miał jeszcze tego sprawdzianu, oczywiście na pewno jest wielu doceniających jego skillsy a nie popularność ale odpowiedz i tak poznamy dopiero po premierze, chociaż wątpię aby promocja skończyła się na 1 singlu i dołączaniu płyty do CoDa.
UsuńSądzę, że miał już sprawdzian także i Shady- wątpię, by przeciętny cebulak wiedział, co to/kto Bad Meets Evil bez przyjrzenia się okładce/sprawdzenia w necie. Odliczając te 2 miliony ludzi, którzy kupili samo "Lighters", to zostaje 700 tys., którzy kupili EP, sądzę, że raczej dla Eminema, niż Royce'a. Przypuszczam, że płyty D12 też kupował solidny fanbase Eminema.
UsuńMożemy też rozważyć "Curtain Call"- kto kupuje takie składaki? Jeśli przyjmiemy, że fani, to 3 miliony fanów wydało amerykańskie złote, by jeszcze raz usłyszeć te same songi, które mogą spotkać na płytach leżących u nich na półkach.
Nikt z raperów nie zarobi takiego siana na swoich greatest hitach, no, oczywiście poza tymi, którzy aktualnie biorąc procenty za 2Paca, który ma za swoje diament, nie tylko dzięki "Changes".
WARTO BYŁO CZEKAĆ ! Ogólnie zajebiście jak zawsze, nie ma co ukrywać. Nie zgadzam się tylko co do oceny "Apex Predatora". Mi akurat podeszła ta stylistyka. Wiadomo, mogło być o wiele lepiej ale aż takiej tragedii nie ma. Sieah jak będziesz miał chwilkę czasu to poświęć jeszcze trochę czasu aby do tej produkcji wrócić. Możliwe że twoja ocena lekko się zmieni. Przypomnę że nie zgadzam się aż taką wysoką oceną "Yeezusa" ale o tym już wspominałem w poprzednim artykule o Kanye. Czekam na następne twoje recenzje ;)
OdpowiedzUsuńMoże po prostu czego innego oczekiwałem, co wpłynęło na mój odbiór. Z tego co widzę recenzje w necie też dalekie od przychylnych, ale wrócę jeszcze i spróbuje spojrzeć na świeżo.
UsuńSieah można z Tobą gdzieś porozmawiać gdzieś na inne tematy niż muzyka czy już wystarczająco dużo czasu tracisz na ogarnianie bloga?
OdpowiedzUsuńZawsze możesz napisać maila (jest w zakładce "Polecam").
UsuńNie jestem jednak ciekawą personą i na pewno nie będzie mi się chciało z tobą prowadzić korespondencji, no chyba że jesteś kobietą, masz 20-30 lat, 90-60-90 i intensywnie myślisz o trójkącie k+k+m.
Nie dość, że mi punktujących cie komentarzy nie opublikowałeś o Riff Raffie to teraz jeszcze na stare lata wyłapałeś sklerozę i zamiast dobre południe to mi jakieś smęty polecasz. Oszalałeś jak Gucci Mane.
OdpowiedzUsuńDałem ci przecież szansę poględzenia trochę o tym obciachowcu, wystarczy.
UsuńAcid Rap nie sprawdzałeś czy szykuje się grubsza recenzja? Album warty uwagi moim zdaniem, gość jest obiecujący
OdpowiedzUsuńSprawdzałem, i już dawno o tym zapomniałem.
Usuńhttp://www.glamrap.pl/1/16584-umarl-krol-niech-zyje-krol
OdpowiedzUsuńJakaś wspominkowa mowa od sieaha?
Ale że co, seba i hex zwinęli biznes?
UsuńObojętne mi by to dziś było, zajrzałem kiedyś tam na foruma i przykro było patrzeć.
forumek umarł dobrych parę lat temu przecież, nawet ja na slizg stamtąd spierdoliłem, choć w sumie tylko po to by odkryć, że kretynizm userów nie jest jedynie domeną forumka. Zrób sieah jakieś forum blogowe to będzie gdzie pisać i wylewać żale bez przekopywania się przez posty w stylu co sądzisz o płycie X i czy Ty tak na poważnie o polskim raperze X?
UsuńTaka różnica była, że na ślizgu byli moderatorzy, oczywiście mówię o dziale zagranicznym tylko, który był prowadzony naprawdę dobrze, nie wypowiadam się o pozostałych, no ale wiadomo, że na każdym forum w dziale o polskim hip hopie zwykle najbardziej denne bydło i pustostan siedzi, więc trzeba ostrożnie dobierać zakładki.
UsuńSuma summarum- lepiej się czytało ślizg, lepiej się dyskutowało, h-h.pl to raczej opcja na wyżycie się była.
Popieram pomysł, stworzenia forum
UsuńOstatnio w końcu przesłuchałem zeszłoroczny Slaughterhouse, wcześniej znałem tylko Royce'a(shame on me). No i chwyciła mnie zajawka. Co polecasz od nich, w grupie jak i solowo? Wliczając Royce'a bo nigdy go nie sprawdzałem i nie znam nic poza BME i paroma singlami.
OdpowiedzUsuńRoyce- Death Is Certain, Succes Is Certain, mam ogólnie problem z docenieniem twórczości Rojsa poza tymi 2 płytami
UsuńCrooked- nie wiem
Joe Budden- A Loose Quarter, Padded Room, Escape Route, seria MM (może być czwórka)
Ortiz- nie masz za dużego wyboru jeśli chodzi o legale, a mikstejpów szczerze mówiąc nie słyszałem.
Street Hop jeszcze od Royca sprawdź. No i rzecz jasna debiut grupy zatytułowany jakże oryginalnie Slaughterhouse, moim zdaniem dużo lepszy od WtOH
Usuń"Street Hop" jakieś takie drętwe było...
UsuńDzięki chłopaki, podczas czekania sprawdziłem ostatniego Royce'a i nie powiem mocno siadła mi ta płytka. Przy słuchaniu singli Crookeda natrafiłem też na HorseShoe G.A.N.G.(ukradli mu drum murder) i ich mixtape http://www.datpiff.com/Horseshoe-Gang-RB-Rap-Bitches-mixtape.496946.html Raperzy co najmniej dobrzy a na pewno charyzmatyczni(C.O.B. zdecydowanie najlepszy). Po połowie klimat zamienia się na nieco Drakowo-Cole'owy na kilka kawałków co mnie zaskoczyło. Spodziewałem się stylu Crookeda na trueschoolowymi bitami, ale materiał okazał się o wiele bardziej zróżnicowany. Od siebie polecam.
Usuńkomentarz w necie mnie zmylił C.O.B to oczywiście label, chodziło mi o Capone'a
Usuńczepiasz się, już pierwsze na płycie Gun Harmonizing było świetnym trakckiem i to mimo pianinka plumkającego w refrenie
Usuńhttp://www.porcys.com/Playlist.aspx?id=1218 Beka z takich typów co? Dla mnie Eminem najlepszy gracz w rapgrze przez ostatnią dekadę niezmiennie.
OdpowiedzUsuńBłagam kurwa nie dawajcie mi żadnych linków do porcysa, toż to zbrodnia taka sama jakbyście mi tu wklejali gejporny.
UsuńNo ale przeczytałem już z rozpędu, i tak naprawdę chodzi chyba kucowi o to, żeby Eminem był Kendrickiem Lamarem, a ironicznie proklamowany przez niego powrót do prawdziwego hip hopu kończył się na jakimś tandetny, Premierowskim samplu i linii basów.
Wiadomo ,że na porcysie piszą debile over 9000. Przypominam ,że The Eminem Show oceniono na 2.4/5 pisząc ,że twórczość Eminema jest "połączeniem zwykłego pajacowania, debilizmu i grafomanii przekraczającej wszelkie dopuszczalne granice". http://www.porcys.com/Reviews.aspx?id=188
Usuńto jest 2.4 w skali 10 stopniowej :D
UsuńNo kurwa, chyba sobie żartują z oceną dla TEM.
Usuń2,4/10 dla "TES" a pewnie jakiś Creator 10/10
UsuńTo chyba jakaś nonsensopedia rapu, nie wierzę ,że można na serio pisać takie idiotyzmy.
UsuńOglądałeś sieah ten wywiad z J-Ro?
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=2TZd8yPk8L8
Nie. Coś ciekawego tam mówi?
UsuńNie.
UsuńPropsy Sieah, jaranko, było co czytać, pozdro
OdpowiedzUsuńokładka watching movies with the sounds off nie jest absurdalna, naprawdę nie umiesz zinterpretować tych banalnych metafor?
OdpowiedzUsuńJest absurdalna, a co do "metafor" to musisz je wymienić, bym stwierdził, czy rozumiem.
UsuńMac jest goły a w jego otoczeniu jest jabłko co jest nawiązaniem do Adama i Ewy. Adam w raju był goły, tak jak Mac na obrazku. po prawej widać kwiaty w złotym wazonie co jest nawiązaniem do bogactwa, splendoru i zapachu pieniędzy . cała treść płyty jak zapewne wiesz jest o tym, że mac czegoś szuka ale nie wie czego, że pieniądze szczęścia nie dają itp. okładka współgra z treścią płyty, bo ma za zadanie zmusić słuchacza do zrozumienia tych metafor i zastanowienia się co Mac (lub sluchasz) wybierze - jabłko czyli metaforyczny powrót do natury, czy wazon z kwiatami, które również nawiązują do natury, ale są w złotym wazonie, którego symboliką jest bogactwo samo w sobie, które Macowi nie przyniosło szczęścia, mimo że zarobił 7 milionów w rok wydania blue slide park.
UsuńKwiaty w wazonie symbolem bogactwa- nie doceniłem głębi przekazu.
UsuńMetafor skomplikowanych na płycie Miller nie zawarł, więc bliższa mi jest opcja wazonowa.
Mysle ze tam kolega wyżej mówiąc o "metaforach" na okładce popadł w lekką nadinterpretację :)
Usuńciężko żebyś dostrzegł metafory jak ty słuchasz płyt dwa albo 3 razy i to pobieżnie bo gonisz do kolejnej i kolejnej. na tej płycie jest multum metafor
Usuńpoza tym nie kwiaty w wazonie tylko złoty wazon, złoto to symbol bogactwa. ale chuj, nie ma metafor, sieah shame on u
Czuję się głupio w takim razie.
UsuńZapodaj tu ze 3 metafory konkretne, które tak cię urzekły, a które ja z racji pobieżności w oczywisty sposób zlekceważyłem.
Kurde świat się zmienia, kiedyś to platynowy/złoty kajdan był symbolem bogactwa, teraz złoty wazon. Jak mam w domu pozłacany to też jakoś tam mogę się czuć Rockefellerem?
Nowe MMG w sieci, osobiście jaram się niezmiernie dwoma poprzednimi składankami, więc i na tą czekałem, ale poczekam jeszcze do wtorku, na bonusy z deluxe'a.
OdpowiedzUsuńSieahu, kto to ten cały Riff Raff jest? To jakiś nowy zawodnik czy stary wyga, o którym nie słyszałem nigdy? Widziałem na SLG, że ten koleś ma tam adoratorów, którzy śledzą każdy jego ruch. To jakaś prowokacją czy RiFF RaFF dobrym raperem jest?
OdpowiedzUsuńTo, jak już gdzieś napisałem, ASAP Rocky dla polskich Januszy (przy założeniu, że A$AP to A$AP dla tych amerykańskich), parę rzeczy od niego słyszałem- raper przeciętny, nie wiem doprawdy o co chodzi z tymi spustami na SLG nad wizerunkiem Riff Raffa, wszystko wtórne i mało ciekawe.
UsuńNo ale z drugiej strony patrzcie, kto tam się nad nimi spuszcza, hader- fan Ka i Roca Marciano, Chojny- wg którego Chance Rapper najleprzy no i biedny Archie który szukał duchowego przewodnika odkąd Pusha T zawiódł jego serduszko przy okazji beefu z YMCMB.
Sieah może z okazji powoli zbliżającej się premiery płyty roku (Marshall Mathers LP 2, żebyś mi nie wyskoczył, że już była i Yeezus się nazywa) byś zrobił taki krótki przegląd płytowych dokonań Ema? Od Ignite do Bad Meets Evil 2?
OdpowiedzUsuńJeśli nic z tego to chociaż skrobnij (choćby i tutaj w komentarzu) czy też hejtujesz Relapse i Encore? Wszędzie hejty na te krązki lecą, nawet Em sam mówił że to ćpuńska lipa była, a mnie oba krążki bardzo do gustu przypadły. Może nie był to poziom ES ale wciąż solidne 4/5, jeśli nie 4,5/5.
Co to jest Ignite?
UsuńDobry pomysł, szkoda, że już Nasa zapowiedziałem, a w moim tempie może się nie udać dwóch części zrobić.
Właśnie brzydka jak noc jest okładka mac millera, fajna ta czerwień, i rockendrollowa nagość, ale ta martwa natura wygląda tak, że prawie pierwszy raz bym się porzygał nad okładką płyty. A teraz hardcore, wypisz mi wszystkie emtafory z tej okładki: http://limitedrun.com.s3.amazonaws.com/images/1015345/487863038-1.jpg (oczywiście jeśli jej głębia cię nie powali na wejściu :)
OdpowiedzUsuńZ interpretacją sztuki u mnie cienko panie. Mam parę pomysłów, ale wolę ich nie ujawniać z obawy przed kompromitacją (a no bo oni to wyjaśnili tu http://link.com i co ty kurwa sieah).
UsuńCo powiesz na temat Wreka ze Strange Music?
OdpowiedzUsuńMasz opinię o jego solówce w tym wpisie, nie wiem, co jeszcze mógłbym napisać.
Usuńhttp://glamrap.pl/2/16651-krs-one-walczy-z-radiem KRS-One, tak bardzo niezależny, tak mało ważny w dzisiejszych czasach
OdpowiedzUsuń