Bryan "Birdman" Williams, gdy zostanie wzięty na tapetę, zazwyczaj budzi duże emocje. Jest to jedna z tych postaci, której nienawidzą praktycznie wszyscy, za wszystko. Bo nie umie rapować, bo promuje marny rap, bo wstrzymuje premiery płyt pokaźnej ilości MC's z jego stajni, bo nie płaci ludziom, którzy mu pomogli, w ostateczności dlatego, że siedzi na górze dolarów, podczas gdy twój ulubiony raper musi grać 500 koncertów rocznie, by być na zero. Możecie jednak być spokojni, wasz hejting Birdman też ma wkalkulowany i odjęty od przychodu przez jego najbardziej zdolnego i najbardziej hebrajskiego księgowego.
Paradoksem może być, biorąc to wszystko pod uwagę, fakt, że wielka kariera braci Williams (bo jest jeszcze milczący przecie Slim) rozpoczęła się od wyraźnego "nie" rzuconemu w twarz 2 przedstawicielom dużych, bogatych wytwórni, którzy chcieli chłopaków uwiązać marniutkim kontraktem. Tasujecie się, jak robi to Macklemore, potasujcie się w takim razie pod podobny wszak czyn Birdmana, nie identyczny jednak, gdyż Cash Money wyszło na tym wszystkim znacznie, znacznie lepiej niż sympatyczny Irlandczyk. Dziś jego (Birdmana, nie Irlandczyka niezmiennie sympatycznego) nazwisko warte jest 170 milionów dolarów, jeździ Bugatti za 5 milionów i nosi biżuterię za 10 i nic nie wskazuje, by jego marsz miał ktokolwiek zatrzymać. A przecież zaczynało się od typowych, szarych i smutnych blokowisk...
No, ale po kolei. Oto przed wami ukochany hip hopowiec, umiłowany filantrop, troskliwy "ojciec" (może czasem aż za bardzo?) i drzazga w dupie wszystkich truskulowców. Prześledźmy jego drogę do fortuny, od samego początku. Oczywiście przyjrzymy się też historii jego wytwórni.
UWIE W TO! (no, nie wyszło)