Reprezentujący ten sam coast, ba, miasto, co Luda, T.I. czy Andre 3000, bohater dzisiejszego wpisu charakteryzował się mocnym kręgosłupem moralnym, zdecydowanymi poglądami politycznymi i takimiż samymi tekstami. Dziś, w dobie raperów nie mających do przekazania absolutnie nic, w zalewie A$APÓW, Wizów, 2 Chainzów czy Meek Millów, emce esi tacy jak Mike są towarem pożądanym, ile można w końcu zachwycać się tym, co robi Immortal Technique. Conscious rap jest w odwrocie, w narożniku, ale wzorem dogorywającej bestii kąsa tym mocniej. Nie przeszkodziło to co prawda samemu Majkowi zaprosić na poprzedni album pomnik przygłupiego rapu, Gucia Mejna, ale fani wybaczają wiele... Mike zrezygnował ze wsparcia Grand Hustle Records, zaprosił do współpracy znanego w podziemnym światku producenta El-P, zaostrzył pióro, ołówek, słownictwo, i postanowił powbijać je w oczy wszystkim tym, którzy wyrządzają porządnym ludziom krzywdy. Jego Wu Xing wzbogaciło się właśnie o kwas i garotę.
Warstwa liryczna na "R.A.P. Music" jest wyrazem poglądów Mike'a na sprawy przeróżne, nawet takie bliskie sercu polaka katolika.
Poglądów zdecydowanych, podanych w bardzo przystępny sposób, niech cię El-P nie odstraszy.
Jedną z rzeczy, od których można zacząć jest to, że polscy raperzy niespecjalnie potrafią emocjonalnie przekazać treści polityczne i społeczne, może to być wina albo ogólnej drętwości rapu znad Wisły, albo tego, że polska polityka rzeczywiście sprowadza się tylko do złodziei w sejmie, którzy nie chcą porządnym ćpunom dać popalić (w dosłownym sensie tylko i wyłącznie). Amerykańsy MC's problemu z tym nie mają.
Killer Mike brzmi na tej płycie jak połączenie Ice Cube'a z Geto Boysami, jak Chuck D, jadący niepozornym sedanem by odstzelić Evana Mechama w okresie niepokoju największego.
Ogólny wydźwięk płyty, choć pesymistyczny, jest spójnym strumieniem myśli zatrzymanego w czasie człowieka, zdolnego do szczegółowej, mocnej, często kolokwialnej obserwacji otoczenia.
W "
Reagan" odnoszącym się w części, co oczywiste, do tej jakże kontrowersyjnej postaci politycznej historii, Mike mówi m.in.
The ballot or the bullet, some freedom or some bullshit
Will we ever do it big, or keep just settling for little shit
We brag on having bread, but none of us are bakers
We all talk having greens, but none of us own acres
- gdzie już dwa pierwsze wyrazy mają drugie dno.
Raperzy ogólnie pana Reagana nie lubią, fakt to znany, Mike dokłada tylko dopieca (o czym później)
Innym świetnym przykładem społecznego komentarza jest "
Anywhere But Here", wzbogacony o wywiad udzielony serwisowi spin.com, zyskuje zupełnie nową, sugestywną jakość. Chce się wierzyć raperowi, że ATL to miejsce dobre dla każdego czarnego, a NYC to wymarzony start dla młodego, widzi się jego oczyma ich mroki wszelakie.
Z kolei w "
Don't Die" na ziemię w postaci Mike'a zstępuje duch młodego Ice Cube'a, by uraczyć nas dość burzliwą i tragiczną historią obrony honoru przed sprzedajnymi, brudnymi glinami. W normalnym życiu Mike skończyłby w z kulką w potylicy wyrzucony na brzeg przez któryś kaprys rzeki Hudson, tutaj udaje mu się nie dość, że z nimi rozprawić, to jeszcze uciec, powiedzieć rządowi "proszę się odczepić :) :)" i bujać się dalej.
Ciekawostką jest zdanie rzucone w bridżu, że ojciec Mike'a był gliną. Ciekawe, czy jeszcze żyje i czy popiera rapsy synalka...
"
Ghetto Gospel" zamyka temat potyczek czarnego brata z nieprzyjaznym mu światem, przyzywając do boju ksywki wielkich bojowników o ich prawa.
Jasne, zdecydowane, ciekawe spojrzenie na świat to bardzo mocna strona tej płyty, Mike, podobnie jak K-Rino na "No Redemption", nie boi się karkołomnych porównań (
Untitled) oraz stawiania ostatecznych, brutalnych stwierdzeń, których inni raperzy mogą się bać:
I'm dropping off the grid before they pump the lead
I leave you with four words: I'm glad Reagan dead
(tak, to ten piec)
Takim to raperem jest Mike, przemycającym te godne cenzury teksty w eleganckiej formie, flow jest zmienne, dopracowane, idealnie trafiające w każdy podkład, głos jest poważny (poza "Jojo's Chillin"), mocny, zdecydowany, a na dodatek jeszcze bardzo dobrze radzący sobie w refrenach.
Jeżeli wg ciebie brakuje w dzisiejszym rapie zza oceanu ludzi wyrazistych, to Mike jest wyborem wręcz wybitnie właściwym, (co) więcej wspaniale wybornym!
Poważnych tematów nie zostawiając na długo, MC odpływa totalnie na luzie w "JoJo's Story"- kawałka, którego konceptu nawet sam na spinie nie był w stanie dobrze wyjaśnić. Ot, ziomek porusza się z punktu A do punktu, przeżywając absolutnie nieistotne, choć z deka szalone przygody, a ty oblicz w jakim czasie tam się dostanie przy założeniu, że konduktor Wiesław czuje pociąg do szefowej składnicy Zawiercie.
Przypomina sobie zaraz o swoich południowych korzeniach, sprowadzając wielkie ksywki (Bun B i T.I.) na esencjonalny, szybki, gorący "
Big Beast" (szczęśliwie nie Big Breast), poprawiając to równie żwawym, pędzącym "
Go" czy doprawdy świetnym "
Untitled". Bardzo, bardzo przekonująco ten miks wyszedł, nie da się słuchać tego obojętnie, wypuszczać drugim uchem, w sytuacji, gdy najpierw mamy klasyczne braggadocio z ATL, gdy Bigga łamie świetnie język w "
Southern Fried" a potem ciemne, brudne, krwawe rozliczenia z niesprawiedliwością w getcie, nad niekonsekwencjami systemu prawnego i tym, co trzeba w nim poprawić.
Nie wiecie?
Cos slavery was abolished, unless you are in prison
You think I am bullshitting, then read the 13th Amendment
Involuntary servitude and slavery it prohibits
Sprawdziłem.
Przemowa Regana z okresu afrey Iran-Contras, naśladowanie KRS-One'a w tracku z szefem i 1/2 UGK, porównanie się do Paca, Biggiego i Basquaita, przemykający się MX i MLK, iście ice-cube'owskie klimaty, nawiązania do Public Enemy, nawet, o ironio (dla T.I.) skrytykowanie listy Forbesa i nazwania jej listą kurew- wszystko to składa się na buntowniczą, ekspresyjną, uderzającą w pysk opowieść nie dla każdego.
Można się zastanawiać, czemu prawica nie istnieje w amerykańskim rapie (no, Hova kiedyś promował Christiona), czemu praktycznie nikt, no, może poza Nasem i jego niefortunną linijką o małpach, nie reprezentuje jakiejś przyściennej, hardkorowej katolicko-opętańczej ideologii.
Serio, temat jest ciekawy, np. Jay-Z ostatnio stwierdził, że popiera małżeństwa gejów, w Polsce od razu odezwałoby się stado ogrów z ujadaniem, że ma być normalnie, Polska tylko pod krzyżem zaczyna się na "p", jakiś Pih, Chada albo inny przygłup nagrałby o tym dwa krytyczne wersy na którejś z ich tandetnych płyt, i byłaby dyskusja.
A tu... cisza.
Szkoda, na pewno ciekawa byłaby dyskusja muzyczna Mike'a, K-Rino albo Immortal Technique'a z takim świętoszkowatym indywiduum.
A tak, z racji braku takiego mościa jego, moje lewackie serce może spokojnie przyjmować balsam od rapera z ATL.
Oj, ty masz serduszko po prawej stronie? To może czas wypierdalać na inną stronę? Taka luźna sugestia cymbale jeden z drugim.
Truskul na dirty sałtach :0
Sprowadzenie znanego m.in. z Company Flow i Cannibal Ox producenta El-P, na pierwszy rzut oka mocno kontrastującego z wizerunkiem twardego czarnucha z redneckiej Atlanty, okazało się strzałem w dziesiątkę. I o ile przez solówkę tego pana z tego roku, "Cancer 4 Cure", nie przebrnąłem, z powodu wyjątkowo bełkotliwego, nietrafiającego w bit i prostackiego flow (coś jak Necro), to tutaj, w sytuacji, gdy na szczęście rapem raczy nas tylko raz, psując przyjemność słuchania znacznie, a koncentruje się na boardach, to zaczyna być dobrze... niebezpiecznie dobrze.
Przede wszystkim bardzo, bardzo klimatycznie, często klaustrofobicznie, niepokojąco.
Mój ulubiony "Anywhere But Here", to mocny, psychodeliczny wręcz aranż idealnie komponujący się z mało wesołą opowieścią głównego bohatera "R.A.P. Music" , za to "Untitled" kapitalnymi bębenkami cieszy ucho do samego końca w refrenie dodając zaskakującą piszczałkę, coś niesamowitego.
Fajnie też, że El-P nie wepchał się tu z buciorami awangardy, nie zapchał zlewu syfiastą, nerdziarską substancją, przy której zdarza się ronić łezki studentom w arafatkach i golfach w romby. "Jojo's Chillin" to twór przypominający radosne czasu oldskulu, surowości produkcji, "Reagan" jest mroczne i monumentalne, "Don't Die" klasycznym i jednocześnie syntetycznym jest, a żywe, mocne, wzbogacone gitarką "
R.A.P. Music" nie traci ani na chwilę kontaktu z rozpędzonym gospodarzem.
Co ciekawe, produkcja raczej nie ma nic wspólnego ani z dirty southem, ani z klasycznymi, nowojorskim pierdami, mamy tu raczej autorską, lekko alternatywną wizję bitmejkera na to, co będzie pasować do tak niegrzecznych tekstów.
Zaskoczyło mnie trochę, jak dobrze obaj panowie się zgrali, jaka chemia między nim nastąpiła, to, że brzmią tu jakby nagrywali ze sobą już kilka ładnych lat. Są diablo przystępni, niespodziewanie łatwo wpadający w ucho, zachowując jednocześnie niezależność od tego, co trzęsie mainstreamem.
Może to dobra droga? Killer Mike to prawdziwy krwisty raper, nie nabzdyczony, anty-konsumpcjonistyczny, mamroczący Wawrzuś jak Aesop Rock albo panowie z Can Ox... Takie kollabo może się skończyć tylko obopólna korzyścią.
Wiedziałem o tym, jak usłyszałem już pierwszy track, brzmiący jak jakiś kosior z pierwszych płyt Public Enemy albo Geto Boys.
Produkcja jest równa, dość różnorodna i w pełni satysfakcjonująca. Nie sądzę, by podobny efekt dali Majkowi "tradycyjni" producenci, jakby na trackliście byli Justice League, T-Minus albo Drumma Boy, to może i byłoby znośnie, ale na pewno nie tak ciekawie.
Bitwa pod Austerlitz:
+ Świetna warstwa tekstowa
+ Wyborne warunki warsztatu rapera
+ Piękne, klimatyczne bity
+ Unikatowy, często mroczny klimat budowany wszystkimi czynnikami powyżej
+ Przystępna!
+ Bardzo dobre refreny
Pojedynek lokalnych kołków o względy jedynej dziewicy we wsi:
- rap El-P
Kokokoko Majki sporo, ocena leci hen wysoko.
Wspomagany przez duszne, przytłaczające, acz niemiłosiernie wpadające w ucho i pamięć podkłady, Killer Mike jest nie do zatrzymania. W roku 2012 to on jest Chuckiem D, Ice Cube'em i Parisem w jednej, dość obszernej przyznajmy (dieta kurwa!) osobie. Większość raperów pytania o politykę zbywa milczeniem, wymijającą odpowiedzią albo stekiem komunałów. Mike otwarcie mówi o niewygodnych faktach, swoich faktycznych poglądach, przez co staje się niezwykle wyrazisty na tle, dość mdłego dodajmy, pejzażu światopoglądowego dzisiejszego hip hopu. A to, że hip hopowa prawica na szczęście jest niemrawa i niezorganizowana powoduje, że normalne poglądy Mike'a trafią do jeszcze szerszego grona osób, w końcu Trayvon Martin musiał umrzeć, bo czarni są leniwi, prawda, koledzy konserwatysto-korwinowcy?
Szukasz niegrzecznego, prawdomównego, nieprzejednanego, a jednocześnie świetnego pod względem warsztatu (flow, głos) zawodnika, stęskniłeś się za consciosu rapem, nie lubisz tekstów o niczym, wkurwia cię pokolenie marihuanowo-hustlerskich dziamgaczy a.d. 2011 i 2012, jesteś w domu.
Poczujesz się w nim dobrze, na pewno lepiej niż sam Mike we własnym, dalekim od perfekcji dirty southowym getcie.