poniedziałek, 19 marca 2012

Ja Rule- Pain Is Love 2 [February 28, 2012]


Ocena:


Rap

Muzyka

Klimat


Są w życiu rzeczy, których normalny człowiek, normalnie wychowany nie może popełnić. Większość z nas ma naturalne hamulce.
Jak pomyślisz o szaleństwie, to co przychodzi ci na myśl?
Obłąkany terrorysta wysadzający się w przepełnionym autobusie?
Szarża konnicy na czołgi?
Ekshumowanie zwłok Przemka Gosiewskiego?
Zmiana płci i zostawienie na lodzie rodziny?
"Though this be madness, yet there's method in't" raczył stwierdzić pewien staroświecki wierszokleta.
Nie ma żadnych norm, każdy wychył można wytłumaczyć, zrozumieć, umiejscowić na mapie psychicznej człowieka i naukowo opracować.
Jedna jest wszak, ach jedna sprawa, która analitykom spać nie daje. Pustogłowie niewyjaśnione do dziś, nie mające uzasadnienia logicznego na żadnym gruncie.
Czynem zaiste szalonym było atakowanie Shady/Aftermath w momencie ich największych sukcesów i potęgi. Porwać na to mógł się człowiek albo pozbawiony zdrowych zmysłów, albo szalenie odważny.

Jakichkolwiek motywów Jeffrey Atkins by nie miał, poniósł gigantyczną klęskę, z której do dziś nie może się pozbierać, a łatka przegrańca i fejka ciągnie się za nim niezmiennie przez te wszystkie lata. Został błyskawicznie wysiudany z rapgry, pozbawiony jakiegokolwiek wsparcia wielkich mediów, a jego, i Irv Gottiego, imperium rozpadło się z wręcz koszmarną prędkością.
Z człowieka, który sprzedał trzy miliony kopii "Pain Is Love", który pojawiał się na płytach takich urwisów jak Mic Geronimo (którzy nie brali na featy frajerów), który wg wstępnych planów miał wejść w skład supergrupy z Jayem-Z i DMX'em i którego ten sam Jay ponoć uczył techniki niepisania tekstów, który wreszcie na serio uważał się a następcę 2Paca, stał się pośmiewiskiem i synonimem fałszywego gangstera. A to wszystko przez błahy w sumie konflikt, który rozegrał się pomiędzy nim a kolegą z tej samej ulicy, niejakim 50 Centem.
Tym razem mechanizm znany z beefu LL Cool J vs. Canibus nie zadziałał, i to początkujący Curtis Jackson, wspierany przez miażdżącą moc osobowości Eminema, Busta Rhymesa, DMX'a i potęgę Dr Dre złamał karierę i strącił zawodzącego karła z piedestału,który potem sam zajął na dość długi okres.
Ja Rule, choć już raczej samotny i wytykany palcami, nie złożył broni, i w dalszym ciągu istniał na muzycznej scenie. Już nie na taką skalę jak wcześniej,
praktycznie z zerową promocją, bez specjalnie rozbudowanego fanbase'u tkwił uparcie i nie chciał uznać wyższości losu.
Sądząc wyłącznie po poziomie "Pain Is Love 2", może jeszcze czekać Ja Rule'a jakaś radość z tworzenia muzyki.
Postanowiłem całkowicie zapomnieć o tym, że recenzuję płytę samobójcy, i dać Jefferyowi całkowicie czystą kartę i kredyt zaufania.



Cios pierwszy- popularniejszy murzyn

Po pierwsze- płyta ma lekko gorzki posmak. Słychać w tekstach żal i wkurwienie Ja Rule'a na to, co mu się stało.

"I never thought Gotti would leave the game like d r e
Never thought 'shanti would ever stop reppin the team
And how the the fuck is Lloyd hooking up with the enemies?
If this was 03 I would have told you
You was crazy if you told me this is what it would be
"

To całkiem szczere wyznanie w "Real Life Fantasy", będącym przy okazji singlem, przejawia się pod różnymi formami przez praktycznie całość wydawnictwa.
Ktoś Ja Rule'a skrzywdził, może nawet nie dlatego, że jest irytującym karłem z piczowąsem, ale raczej z powodu jego sukcesu i prawdziwości.
"Parachute" rozprawia się z szalonym życiem na 100%, swoim grindem i tym, co się wydarzyło w przeszłości.
Rozliczeniowych tematów nie koniec, "Pray 4 The Day" i "Spun A Web" dokładają kolejną cegiełkę do muru pod tytułem- Ja to twardy zawodnik, ale cierpi.
Oczywistym jest, że Ja dalej inspiruje się twórczością innego karła, tyle, że z L.A., dawno już gryzącego piach. Po tylu latach projektowanie swojego albumu na schematach już przebrzmiałych świadczy albo o wyjątkowym lenistwie, albo wizjonerstwie.
"Pain Is Love 2" nie jest wizjonerskie, więc... sami wiecie.
Nie wiem jak dla was, ale mimo wszystko dla mnie Ja brzmi szczerze, słychać u niego pasję, zaangażowanie i autentyczny sprzeciw wobec tego, co go spotkało.
Jak słucha się jego prawdziwego żalu w "Never Had Time" czy "Pray 4 The Day" to bynajmniej nie ma się wrażenia, że stoi oto przed nami fałszywy gangster i wykręca pozersko paluchy, byle tylko kamera uchwyciła.
Takie prawdziwe, operujące na żywych emocjach płyty zawsze dostają u mnie więcej, niż robione na kolanie- "ale techniką pozamiatał" + pedalska emotka i idiotyczna sygnatura z półnagimi murzynami we wzajemnych objęciach.
Nie nazwałbym tej płyty zaawansowaną tekstowo, raczej momentami ciekawą.
Rozkminy, choć solidne nie do końca potrafią trzymać napięcie, a tracki bardziej wirażkowe (jak "Drown to the Top") wypadają drugim uchem.
Kawałki o kobietach też niestety nierówno, świetne "Black Vodka" czy "Never Had The Time" kontrowane jest dość marnym "Strange Days", autentyczne i wciągające "Parachute" mniej ciekawym "Superstar".
Ta nierówność tekstowa to chyba największa bolączka "Pain Is Love 2". Za mało zrobił Ja Rule, by zróżnicować i zintensyfikować emocje w jednakowym stopniu w przekroju całego albumu. Paradoksalnie jakiś prześmiewczy track czy skit mógłby pomóc. A tak, poza 2 kawałkami o kobietach mamy 100% powagę potęgowaną przez trochę płaczliwy głos samego rapera.
Szukałeś OST do samobójstwa? Coś tu dla siebie znajdziesz. Znaczy się, fajnie że jest szczerze i poważnie, ale to wymusza porównania Rule'a do raperów, którzy z powagi uczynili swój znak rozpoznawczy, jak Brother Ali czy Black Thought, i tu zaczyna już być dla nowojorczyka niedobrze.



Cios drugi- białas z poparciem mediów

Na szczęście nie zawsze ciekawemu raperowi w sukurs przychodzi świetny producent.
7 Aurelius, bo o nim mowa, ma mocne CV (do sprawdzenia na wikipedii) spisał się prawie wszędzie na medal nawet nie złoty, a platynowy.
Pal licho sens samplowania Coldplay, ważne jest, że chemia między panami jest niezmienna od ponad dekady.
Na ratunek Og Locowi prezentuje nam całą gamę doznań- od mocnych, żywiołowych wajbów w "Real Life Fantasy" przez dudniącą gitarkę w "Parachute" po jej stonowaną, niesamowicie klimatyczną i sugestywną siostrę w "Black Vodka".
Jedynie chyba "Superstar" wyszedł tak sobie, niespecjalnie imponując na tle bardziej wyrazistych, dzisiejszo-brzmiących kolegów z tracklisty.
O ile aranżacje są praktycznie zawsze bez zarzutu, to chciałoby się, by koszące momenty były częstsze, by nie wkradała się czasem i do poczynań Aureliusa pewnego rodzaju rutyna (Never Had Time, Strange Days, To The Top, Spun A Web).
Powyższe podkłady są i to jest jedyna cecha charakterystyczna ich jestestwa.
Sama tylko ontologiczna, banalna prawda o ich istnieniu nie wystarczy, by nadać im miano czegokolwiek lepszego niż "poprawne".
Jakby pozostał konsekwentnie przy gitarowych inspiracjach, to za produkcję by dostał 5, bo to nawet słychać, że na takich kosach nawet Ja Rule zyskuje, zupełnie jak twoja kombo grubej koleżanki z pracy i 5 piw.
No, a jakby jeszcze zabronił raperowi używać atutoune'a... to już bym brał rozwód.


Cios trzeci- nieobliczalny ćpun



Wakacje z Ashanti:
+ Bardzo fajne, kopiące w pysk momenty
+ Mocne podkłady
+ Osobisty, rozliczeniowy klimat

Bycie pierwowzorem OG Loca:
- choć chyba zbyt poważny
- nierówna
- autotune? w 2012? serio?
- niespecjalnie innowacyjna
- czasem Ja się leni


Cios czwarty- transwestyta- ikona


"Pain Is Love 2" nie jest albumem przełomowym, jest absolutnie za mało imponujący, by nazwać go wielkim comebackiem, zawodzi w zbyt wielu miejscach, by utorować Jeffrey'owi drogę z powrotem na listy przebojów, brakuje mu nawet jakiegoś megasingla, który kariery ożywiać ma w zwyczaju.
Nie, czas Ja Rule'a w rap biznesie się skończył już dawno temu, tego nic nie zmieni.
On sam to chyba nawet wie, sądząc po gorzkiej i rozliczeniowej postawie w kilku trackach.
W przypadku tego rapera już raczej na zawsze będzie Tam i z powrotem niż Coś się kończy, coś się zaczyna.
Nie znaczy to jednak, że nie wystarczy mu ambicji do tworzenia wartościowej, słuchalnej muzyki. Taką właśnie znajdziecie na nowej płycie.
Jeśli znacie Ja Rule'a tylko z prześmiewczych postów z forów internetowych, to może być dobry moment, by to zdanie zmienić.
Bo potem może być za późno.

13 komentarzy:

  1. CoCieToObchodzi20 marca 2012 17:24

    Co to kurwa ma znaczyć, że work in progress?

    Hehe, miało być o kontrowersyjnym a nie wyśmianym. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To ma znaczyć, że recenzja nadchodzi i żebyście wiedzieli, że coś się dzieje.
    Płyta już dziś sprawdzona, zarys recenzji w głowie, będzie coś o szaleństwie i powrotach z zaświatów.
    może jakieś zdjęcie fajnych cycków wrzucę, pewnie tradycyjnie oszczerstwa w stronę religii i polskiego rapu, choć jak będzie pasować do tematyki recki- to jeszcze pomyślę.

    OdpowiedzUsuń
  3. sieah, zaczynasz działać jak rodzimy Step Records. Trailer making-ofu jeszcze daj.

    MGK słuchać, o!

    OdpowiedzUsuń
  4. ""ale techniką pozamiatał" + pedalska emotka i idiotyczna sygnatura z półnagimi murzynami we wzajemnych objęciach."

    Czy miałeś na myśli tę fotkę?

    http://1.bp.blogspot.com/_GY-pp_k-bso/TTNeKybzPYI/AAAAAAAAAZo/DcSqPrz_Mes/s1600/Keith%252BMurray%252B%252Band%252BCanibus.jpg

    OdpowiedzUsuń
  5. haha nie wyszło to zdjęcie Bisowi i Keithowi, ten pierwszy zresztą ma wyjątkowo podłą mordę więc nie dziwne, ciekawe jak wygląda jak się uśmiecha, chyba nie ma fot z jego smajlem na necie. Zdjęcie z Tysonem chyba najlepsze. Gdzieś też latały zdjęcia Canibusa jako modela, jak ktoś znajdzie to wielkie propsy.
    Powiem ci, że płyta Keitha i Canibusa fajna była.

    OdpowiedzUsuń
  6. CoCieToObchodzi24 marca 2012 20:14

    Po pierwsze i najważniejsze - gdzie cycki?
    Po drugie - fajnie że nowa recka.
    Po trzecie - OG Loc fajna postać. Najlepsza cutscenka jak w Burger Ki... Shocie nawijał do mopa. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. kurde zapomniałem. na pewno jeszcze będą, spokojnie.
    Fajna fajna, ale ciekawe co Ja czuł, jak się dowiedział, że wycwelony w pierdlu fejk-gangster z gry komputerowej będzie nosił jego imię.

    OdpowiedzUsuń
  8. CoCieToObchodzi25 marca 2012 00:05

    http://s3.amazonaws.com/rapgenius/Mike-Tyson-Canibus-e1290033068889.jpg

    to ta fota z Tysonem?
    Modela za cholerę nie mogłem znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ta, właśnie to. Ekspresyjne w juch i na dodatek z czasów, w których ludzie jeszcze się nim interesowali.

    OdpowiedzUsuń
  10. CoCieToObchodzi26 marca 2012 21:01

    Pojebały się gwiazdki.
    Hehe.

    OdpowiedzUsuń
  11. CoCieToObchodzi27 marca 2012 07:57

    Ano już mi się naprawiły, może jakaś chwilowa awaria, bo ja byłem trzeźwy jak coś.

    OdpowiedzUsuń