piątek, 12 sierpnia 2011

Jay-Z & Kanye West- Watch The Throne [August 8th, 2011]



Pt. 2- Jay-Z :/ :/


Ocena:



Illuminati's lyrics :/

Illuminati's flow :/

Illuminati's wealth :/ :/ :/



Część druga recenzji najnowszej płyty królewskiej ekipy traktować będzie o tej lirycznej, mocniejszej, ulicznej części duetu, czyli Shawnie Carterze. Kojarzony przede wszystkim z sukcesem i udaną drogą od zera do milionera, a także ze swoim niezrównanym flow budzi skrajne emocje u każdego, kto jakiś kontakt ze światem rapu posiada.
Nie tylko u internetowych fanów, którzy pędzą na każde wezwanie jakiegoś swojego Lidera i potrafią strącić jeszcze wczoraj ulubionego MC z tronu na bruk. Raperzy też zazdroszczą Hovie. Game bez zażenowania przyznaje, że raz na jakiś czas puszcza jakieś linijki w niego wymierzone, Sage Francis przerobił nawet "99 Problems" w nadziei, że ktoś się zainteresuje jego twórczością (przepadł marnie niestety), a Beanie Sigel, człowiek, który bez Hovy anonimowo upuszczałby mydło w jakimś zakładzie penitencjarnym w Filadelfii, wypuszcza sekwencje dissu-przeprosiny-negowanie przeprosin. Każdy coś ma, zawsze coś wyskakuje, wypływa.
Z zainteresowaniem obserwowałem więc reakcje na formę Jaya, czytając opinie krytyków. Mam na temat performensu God MC na "Watch The Throne" własne, odrębne zdanie. Chcesz je poznać, musisz czytać dalej. Ewentualnie zjedź na dół na zestawienie plusów i minusów.



Łaska fanów na pstrym koniu jeździ?
Jakiekolwiek zdanie o Jayu byś nie posiadał, miej świadomość, że to on opłacił konia, trenera, wybieg i stajnie .
Więcej, koń pewnie cwałuje tak, bo Jigga tak przykazał na "The Blueprint" albo "The Black Album". Słuchasz dziś amerykańskiego rapu, bo w 2001 mr. Carter pokazał zapatrzonym jeszcze w No Limit grajkom, że rap można robić inaczej.
Przyznam się, trochę śmiesznie czyta się opinie fanów z Polski, ludzi czekających na "Radio Pezet" czy prowadzących dyskusję o Młodych Wilkach z Popkillera, oburzających się na to, że "Jay-Z śpiewa tylko o kasie :/ ".
Śmiesznie trochę się czyta recenzje, w których recenzenci narzekają, że Kanye i Jay nie przemycają ważnych, głębokich treści, tylko wychwalają swój status.
W końcu skoro nazwali swój album "Deep Thinkers Approach", to powinni zadowolić statystycznego polskiego przygłupa i powiedzieć, że mamusię należy kochać, ziomeczka dobrego szanować, na komendzie nie sprzedawać i wrzucić między to jakiś wspaniały, rozczulający wspominkowy track, jak to im ciężko było, jak robią rap, jacy są prawdziwi i jak mogą odwiedzać te same dzielnice, co 10 lat temu.
Potem oczywiście dolać do tego coś o polityce, jakąś błyskotliwą myśl w stylu Ostrego ("politycy to kurwy!") i już, płyta idealna lirycznie.
Jest przekaz, nie ma sprzedania się, sample tylko z jazzu, nic na parkiet broń Boże, a refreny powinny składać się z pociętego przedśmiertnego charczenia J Dilli. My God, jakaż to piękna muzyka!

Niestety, Jay-Z nie czeka na "Radio Pezet", okupuje listy Forbesa, ma inny samochód na każdą godzinę każdego dnia, i nie chce rapu z przekazem robić :/
Śpiewa ciągle i śpiewa o kasie i laskach, nie chce jak Sean Price albo Guru rymować o swoim szacunie na ulicy.
Forbes go zaślepił, mówię wam! A Nasir Jones siedzi w poczekalni Def Jamu, obok sprzątaczki ubiegającej się o pracę, czekając na podpis zezwalający na wydanie "Lost Tapes 2".
Świat jest zaiste kurewsko niesprawiedliwy, na dodatek jeszcze pierwsze prognozy wskazują, że "Watch The Throne" sprzeda ok. 400.000 kopii w pierwszym tygodniu...

Coś chciałeś dodać Paweł?

sieah pisze tylko o laskach i kasie!

Ok, wiem, że wstęp długi, ale dzięki Archie, że chociaż ty dotrwałeś.
Należałoby kontynuować kwestię tematyki na płycie, bo to temat na dość dłuższą dygresję. Oczywiście skupię się na Jayu, jak chcesz znać moje zdanie na temat tekstów Westa, zerknij na poprzedni wpis.
Jest chyba dla każdego dość oczywiste, że raper wybiera sobie własną niszę, w której się porusza, w której się czuje najlepiej, w której ma doświadczenie.
K-Rino najlepiej czuje się w niekonwencjonalnych storytellingach i panczach opartych na porównaniach, Lil Wayne lubuje się w karkołomnych, nierzadko komicznych onelinerach a Canibus to niekwestionowany mistrz wychwalania własnych umiejętności przy pomocy wszelkiej dostępnej nomenklatury historyczno-naukowej (historia to światopogląd, nie nauka, w końcu w kronikarskim opisie wydarzeń sprzed 3 wieków prawdziwe mogą być tylko nazwiska, a i to nie zawsze).
Jay-Z to raper, który od wielu lat raczy nas panczlajnami i grami słownymi, w większości o tym, co udało mu się zdobyć, ile przeżył, i jak pokonał drogę od dilera do milionera.
Logicznym jest więc, że sięgając po "Watch The Throne", recenzent/fan biorąc cd do ręki mógł się spodziewać dalszego ciągu filozoficzno-politologicznych rozważań na temat uwarunkowań i przyczyn materialistycznego stosunku współczesnego człowieka do zagadnienia wiary i rodziny...
Co jest? Widzę zdziwione mordy?
Coś nie pasuje?

No właśnie.
Ale nic tam, jedziemy z koksem, koncept na ten wpis to:

Szukamy przekazu!!!!

Ekhem, skoro logicznym więc jest, że nikt normalny nie mógł się tu spodziewać nagłego zwrotu tematycznego o 180 stopni, to zastanawiam się, czemu niektórzy uznają to za wadę?
Young Hova solidnie podszedł do swoich obowiązków, nagrywając zwrotki na ten album, mieszając eleganckie, glamourowe pancze z przepięknym flow, udostępniając swoją charyzmę rapera-biznesmena, dokładając do tego parę innych, ciekawych akcentów.
Na pewno Jay-Z ma więcej linijek godnych zapamiętania na tej płycie, niż kolega West.
Już sam tekst do pierwszego kawałka:

Tears on the mausoleum floor
Blood stains the Colosseum doors
Lies on the lips of priests
Thanksgiving disguised as a feast
Rolling in Rolls Royce Corniche
Only the doctors got this, I’m hiding from police
Cocaine seats, all white
Like I got the whole thing bleached
Drug dealer chic
I’m wondering if a thug’s prayers reach
Is Pius pious cause God loves pious?
Socrates asked whose bias do y'all seek?
All for Plato, screech
I’m out here balling, I know yall hear my sneaks
Jesus was a carpenter, Yeezy he laid beats
Hova flow the Holy Ghost, get the hell up out your seats, preach


zapada w pamięć jako najlepsze wejście na całej płycie. Akcentowanie, dykcja, flow, przekorne wersy pomieszane z niesamowitym bujającym podkładem, po chuj ci nigger przekaz?
Kanye brzmi po tym już absolutnie nieimponująco.

Idziemy dalej, "Niggas In Paris":

Ball so hard let’s get faded, Le Meurice for like 6 days
Gold bottles, scold models, spillin’ Ace on my sick J’s
Ball so hard bitch behave, just might let you meet Ye
Chi town's D. Rose, I’m moving the Nets to BK


Technika, "fuck you I'm famous" attitude, charyzma, zadziorne panczlajny, esencja tego, co w Hovie najlepsze. Tego od niego tu oczekiwałem, Kanye miał sobie wyć, stękać, czasem dołożyć coś fajnego, a Jay miał twardo stąpać po ziemi, i przypominać o tym, kim jest, kim się stał, i kim będzie.
Prawda jest taka, że jak to robi, to niewielu ma szansę się z nim równać.
No, chyba, że każdy potrafi napisać coś takiego:

Black excellence, opulence, decadence
Tuxes next to the president, I’m present
I dress in Dries and other boutique stores in Paris
In sheepskin coats, I silence the lambs
Do you know who I am, Clarice?
No cheap cologne whenever I “shh-shh”
Success never smelled so sweet
I stink of success, the new black elite
They say my Black Card bears the mark of the beast
I repeat: my religion is the beat
My verse is like church, my Jesus piece


Wiemy, że nie potrafi, nie trudź się.
Ale, ale...


Przekaz nieznaleziony :/

Szukamy więc dalej, może coś w "Gotta Have It"?

I wish I could give you this feeling, I’m planking on a million
I’m riding through yo hood, you can bank I ain’t got no ceiling


Kozacki pancz, trza przyznać, niestety znowu traktujący o kasie...
Ale nie poddajemy się.
"H*A*M", znany wcześniej już singiel, tu musi coś być

Fuck y'all mad at me for? Y'all don't even know what I've been through
I played chicken with a Mack truck, y'all muthafuckas woulda been moved
I swam waters with Great Whites, y'all muthafuckas woulda been chewed
I hustled with vultures late nights, y'all muthafuckas woulda been food


O sorry, nie. Znowu braggadocio o tym, jaki to on niby jest twardy.

Ostatnia szansa, "Primetime", a tam:

Switched it for Ciroc to give Puff's stocks a boost
New money, I found a fountain of youth


Obrzydliwe sugerowanie, że fani kupią to, co Jay im palcem pokaże, że niby jak on zaczął to kupować, to toole podążyły za liderem.
Kwintesencja przepychu i braku odpowiedzialności za 13-letniego słuchacza z Parczewa, który może po tym mieć niepoprawne priorytety w życiu swym!
A, skoro o priorytetach mowa, to na "Gotta Have It" jest jeszcze:

Bueller had a Muller but I switched it for a Mille
Cause I’m richer and prior to this shit was moving free base


Fantastyczna gra słowna, fani najlepszego czarnego komika wiedzą, o co chodzi.
Tylko Hova potrafi jeszcze takie niuanse i smaczki do swoich wersów pakować.

Ale, ale...


Przekaz nieznaleziony :/

Ok, zostawmy pancze, flow, charyzmę na boku, bo wiadomo było, że Jay-Z pod tym względem nie zawiedzie. Czy istotnie jest tak, że Jay-Z rapuje tylko i wyłącznie o laskach i kasie? ( :/ )
Nie jest to do końca prawdą, ludzie, którzy słuchają muzyki, a nie tylko ją przewijają w przerwach między normalnym życiem, znajdą tu zarówno głębszy, dedykowany nienarodzonemu jeszcze synowi "New Day", rozkminkowy, zastanawiający się nad światem "Welcome to the Jungle" czy jeszcze bardziej ckliwy "Made In America", w których składa hołd matce, babci. Na "Why I Love You" słyszymy jego spostrzeżenia na temat fałszu, głównie wśród ludzi, bo chyba o fałszu wśród jamników będzie na "Watch The Throne 2", czuć tu gorycz i wkurzenie, i mogę się założyć, że

I tried to teach niggas how to be kings
And all they ever wanted to be was soldiers
So the love is gone 'til blood is drawn
So we no longer wear the same uniform


jest skierowane w stronę Beanie Sigela.
Sama prawda zresztą. Jak zawsze zresztą.
Cóż, musisz tu odpowiedzieć sam sobie, czy matka, babcia, rodzina, syn, życie, gorycz po zdradzie przyjaciela łapią się do kategorii "kasa i laski".

Co ty na to Nas?

Przekaz nieznaleziony :/

No żesz kurwa ty...

Ok, pomijając żarty, nie jestem w stanie zgodzić się z tym, że Jay brzmi monotonnie na tym albumie. Nie zgodzę się, że jego dobór tematów może nużyć, że słuchając go chce się przełączyć na coś innego.
Lirycznie sprawdził się prawie doskonale, nie pozwolił Kanyemu się rozbestwić i uniknął przyćmienia przez coraz bardziej rozpędzonego superproducenta z Chicago.
Jego najlepsze cechy, jego raperskie przymioty, zalety, są tak samo nieskazitelne jak 10 lat temu. Jego pancze są dalej świeże, jego flow w dalszym ciągu dostosowuje się do każdego podkładu...
Właśnie, flow. Hova to jeden z nielicznych raperów, który nagra pod każdy podkład.
Jak już wiadomo, podkłady na tym albumie czerpią z całkiem zróżnicowanych gatunków muzycznych. "Who Gon Stop Me" który w pewnym momencie przechodzi na inne tony brzmieniowe, na pewno złamałby Kanyego, który wziął sobie łatwiejszą część. Jay podjął rękawicę, i popłynął nieziemsko. Kto jeszcze by tak potrafił? Ja wymienię może z 5, z czego 1 nie żyje już. Ot, paradoks.
Właśnie, flow. To jest element, który odróżnia Jiggę od Gayfisha.

Przekaz nieznaleziony :/

Ale że mam kurwa przekazu szukać we flow? :(
Ok, niech będzie, flow Hovy przekazuje więcej emocji, więcej niuansów niż flow Kanyego.
Chuj wie, co to niby mogłoby znaczyć, więc przejdę płynnie do dalszego ciągu.
Warto się zastanowić nad tym, kto na płycie wypadł lepiej.
Powiem tak, jak lubisz trochę stękania, przeciągania końcówek, bardziej żywiołowy, nadawany z serca szczery, acz egocentryczny rap, to spodoba ci się bardziej Kanye.
Jeśli z kolei szukasz w rapie raczej nokautujących panczy, spokojnej, rzeczowej opowieści o walorach samego MC, pewności siebie, nasyconej grami słownymi i charyzmą, to pójdziesz za Hovą.
Ja należę raczej do tych drugich, i choć mogę stwierdzić obiektywnie, że Kanyemu lepiej idzie pisanie rozkminkowych tekstów, ma więcej do przekazania, to Jay-Z jest lepszym raperem patrząc na całokształt.
Coś jak pojedynek Nas vs. Jay, Nas lepszy tekściarz, Jay lepszy raper. Emanacją Nasa w innym wymiarze byłby storytelling, a Jaya jakaś paskudnie celna, bezczelna linijka.
O ile więc dla mnie kwestią bezsporną jest, że Jay wypadł tu lepiej, to indywidualizm każdego z nas daje swobodną przestrzeń do interpretacji i doboru swojego faworyta we własnym zakresie.
Na pewno prędzej znajdziesz przekaz mityczny ów w tekstach Westa.
Jeśli tylko tak bardzo tego pragniesz.
Dla mnie to God MC pozostaje przykładem tego, jak należy składać wersy.




In Neeeeeeeeew Yoooork:
+ Świetne linijki, pancze
+ Niezrównane flow
+ Charyzmy na tony
+ Lepiej ogólnie wypadł niż West


You can stand under my umbrella, ella:
- na "Lift Off" to się nie postarał, serio
- ciągle się chwali kasą
- jest na liście Forbesa
- nie czeka na "Radio Pezet"


Przekaz znaleziony!!!!

Jay-Z i Kanye West dostarczyli mi to, czego oczekiwałem. Chciałem płytę, która będzie zróżnicowana, lekka, przyjemna, ale jednocześnie ciekawa muzycznie, napełniona wypadkową osobowości obu panów, która będzie raz bujać, raz zachęcać do rzucenia się w fotel i spalenia czegoś grubszego, aż w końcu uspokoi i wprowadzi w błogi nastrój jakimś ciekawym samplem. Muzycznie wyszło to praktycznie perfekcyjnie.
Tekstowo wyszło to także prawie perfekcyjnie.
Perfekcja to słowo klucz, jestem w stanie zgodzić się, że płyta taką nie jest. Nie podoba mi się to, że Beyonce przyćmiła ich obu na "Lift Off", nie podobają mi się, jak wspomniałem, chipmunki na "Why I Love You So", znośny tylko jest "Welcome To The Jungle". Są to jednak niewielkie w sumie wady.
Płyta jest spójna, chemia między panami niebotyczna, pomysł i wykonanie go bezbłędne, a vibe, klimat, i chęć na powtórne wysłuchanie każdego z kawałków uderzające.




Ocena:



Liryka

Muzyka

Klimat

Ocena najwyższa, bo wiem, że będę tego słuchał w grudniu, konkretnie w grudniu 2013 roku.
Ma ten cd zadatki na coś naprawdę ponadczasowego, jest zróżnicowany, ciekawy, wciągający. Jego wady tylko nadają mu kolorytu, pobudzają dyskusję, zachęcają do kolejnego sprawdzenia tych tracków i ponownej oceny.
Wystawiam więc ocenę 5/5, choć ze świadomością, że "My Beautiful Dark Twisted Fantasy" bardziej mi się podobało, ale to chyba nie problem, pojedynki i nierówność "piątek" to u mnie normalka, "Reasonable Doubt" bardziej mnie cieszy niż "Illmatic", a "Me Against The World" bardziej niż "Ready To Die".
Wystawiam ocenę 5/5, mimo, że wiem, że to nie ta płyta jest taka przegenialna, ale dlatego, że konkurencja tak słaba.
























A przekazu sobie sam dalej pokurwieńcu szukaj.



33 komentarze:

  1. Beat brzmi co najwyżej jak przygrywka do czegoś... skoro sztab wysoko opłacanych producentów czy też sam west sie wypalili to mogli wziąć pierwszego lepszego polskiego beatmakera który swoje prace wkłada do szuflady i byłoby dużo lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  2. I tak Mes leprzy.

    OdpowiedzUsuń
  3. beka z radia pezet i spiny urazonych forumowiczow

    OdpowiedzUsuń
  4. Reno lepszy a Mes ma lepsze flow!!!11

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten nieżyjącego z flow zbliżonym poziomem do Hovy to który Big wg. ciebie?

    OdpowiedzUsuń
  6. No dokładnie, np. Hensona albo człowieka, który wynalazł jazz, Jeru The Damaję, Evidence'a i Keitha Murraya. A nie jakieś melodyjne pitu pitu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Big Pun albo B.I.G. (gie Smalls) oczywiście. Nie ma innej opcji.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czyli wychodzi już 2 nieżyjących. Big L'a w sumie też można podpiąć. A z tych żyjących to?

    OdpowiedzUsuń
  9. A z żyjących to sporo raperów jest w tej samej lidze flow, co Hov.
    Tak na szybko to Kool G Rap, Big Daddy Kane, Eminem, Tech N9ne, Rakim, Black Thought, Monch, Busta...

    OdpowiedzUsuń
  10. "Właśnie, flow. Hova to jeden z NIELICZNYCH raperów, który nagra pod każdy podkład."

    A z żyjących to SPORO raperów jest w tej samej lidze flow, co Hov.

    Hmmm?

    OdpowiedzUsuń
  11. Zapomniałeś dodać do tego grona Reno i Adama OSTR Ostrowskiego.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie no takich magików flow to może z 15 jest.
    Policz, jaki to procent wszystkich raperów, i zobaczysz, że "nieliczni" to chyba nawet za dużo powiedziane.

    OdpowiedzUsuń
  13. W sumie to muszę Ci przyznać rację.

    OdpowiedzUsuń
  14. A ja czekam na radio Pezet, a Watch the throne i tak kupię ;D
    Pozdro Sieah

    OdpowiedzUsuń
  15. Co do Jaya to w "Who Gon Stop Me" bit w jego część brzmi jakby nagrali zapierdalające po studio Lamborghini. Ładnie się wybronił, a nie jest speedsterem jak Twista, Busta czy inny Eminem. Rispekt. Tu też dobrze sobie poradził, ale miał ładie wybity rytm: http://soundcloud.com/imjustsaying/m-i-a-xxxo-remix-feat-jay-z

    Mnie rozpierdoliło jak czytałem recenzje na stronie Machiny i na Onecie w których czepiano się, że tu nie ma przekazu. Nie wiem co trzeba mieć pod deklem, żeby sięgać po album ze złocistą okładką zwany "Watch The Throne" i czepiać się, że treściowo to jest ołtarzyk sukcesu.

    OdpowiedzUsuń
  16. CoCieToObchodzi15 sierpnia 2011 22:32

    Eminema to do speedsterow raczej bym nie zaliczyl, potrafi nawinac nawet dosc szybko, ale nie jest to szybkosc Twisty czy Busty.

    OdpowiedzUsuń
  17. Tyle, że Twista i Busta często te szybkie rapy uskuteczniają tak jakby przy okazji bitu, niekoniecznie ich płynięcie jest w 100% zbieżne z podkładem. Shady zawsze jest on point. Hova też.
    Ale wszystkich 4 lubię bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  18. sieah, twoje zdanie przypomniało mi punch Royce'a:

    "I'm on point like Chris Paul
    You're on point like Atlantic City's hooker that licks balls"

    I myślę, że jego też można by dodać do tych magików flow, o których mówiłeś. Rozumiem, że nie będzie recki "Success Is Certain"? Na laście widziałem, że dałeś jej 4/5 a chciałbym przeczytać twoją recenzję tej płyty.

    OdpowiedzUsuń
  19. Co do Twisty i Busty to potrafią nawinąć 3-4 razy szybciej od bitu mieszcząc się w odpowiednich ramach. Dzięki czemu to brzmi trochę dziwnie, ale nie wypadają. Oni mają takie dzikie umiejętności, że bawią się w masę udziwnień, żeby stawiać sobie nowe przeszkody i zaraz je pokonywać.

    Co do Eminema to wiadomo, że nie ma na koncie rekordu Guinnessa jak Twista dlatego też dałem go na końcu ;-). Jeśli chodzi o mainstreamowych speedsterów Twista i Rhymes są czołówką, ale szkoda ograniczać kategorię tylko do nich. Em potrafi ładnie przyśpieszyć np. w takim "Welcome 2 Hell" i jak dla mnie można go tutaj spokojnie dodać.

    sieah, skończ już słuchanie tych masońskich rytmów i bierz się za prawdziwy R-A-P! Gucci Mane i Waka Flocka Flame czekają ze swoim "Ferrari Boyz"!!1!1oneone!

    PS
    Również czekam na "Radio Pezet". Może coś zagrozi pierwszemu miejscu (na naszej rodzimej scenie) jakie okupuje nowa solówka Zeusa. Tak, słyszałem nowego Mesa i Bonsona. Nie, nie ma mowy, żeby go przebili. Serio.

    OdpowiedzUsuń
  20. Rojsa raczej nie będzie, ciężko tak wszystko recenzować, zwłaszcza, jak pogoda na zewnątrz nie zachęca do długich sesji z muzyką.

    Archie- sam sobie zaprzeczasz. Wolniejsze nawijanie od bitu (jak GZA)- offbeat, szybsze- offbeat.
    DO speedsterów należy dodać też E-40

    OdpowiedzUsuń
  21. Wydawało mi się, że offbeat ma mieć jakiś konkretny podział rytmiczny i sposób akcentowania, ale nie będę się spierał.
    Jakby E-40 wybijał ok. 11 sylab na sekundę to spokojnie można byłoby go dopisać :-P. Co do szybkości Ema to warto wspomnieć o "Biterphobii" i tym http://www.youtube.com/watch?v=m0s1CXgICCQ

    OdpowiedzUsuń
  22. Dla mnie offbeat to każdy przypadek, w którym raper istnieje jakby obok bitu, zarówno w jedną, jak i drugą stronę.
    Nie wiem ile E-40 wybija sylab na sekundę, ale też szybko rapuje, choć oczywiście poziom Twisty zwłaszcza z pierwszej płyty to nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  23. Bajdełej, stawianie E-40 w jednym rzędzie z Bustą i Twistą jest dość mocno bekowe. Toć on nawija zupełnie inaczej niż oni.

    Yelawolf prędzej pasuje.

    OdpowiedzUsuń
  24. Tak samo na szczęście dla siebie nie nawija, ale nawija szybko.
    Jego szybkie flow i sławny offbeat zbudowały mu niezłą markę w Bay Area. A jego cd z tego roku, Revenue Retrievin': Overtime Shift , jest lepszy od wszystkiego, co Twister nagrał od czasów debiutu.

    OdpowiedzUsuń
  25. Właśnie wiem, i sam lubię jego rap (a Overtime Shift sprawdziłem przez Ciebie ), ale nie stawiałbym go razem z tamtymi grajkami właśnie przez ten offbeat. Przez zupełnie inne podejście do rytmu.

    OdpowiedzUsuń
  26. No tak, ale w sumie ten offbeat zbudował mu już niezłą legendę.
    I można zauważyć ciekawą rzecz- szybki offbeat praktycznie nie drażni, a czasami jest zaletą, a wolny drażni nieziemsko, wystarczy sprawdzić rodzimych dukaczy.

    OdpowiedzUsuń
  27. CoCieToObchodzi18 sierpnia 2011 16:48

    No przeicie wiadomo, ze OSTer zjadl Rojsa na wspolnym kawalku, co ty chcesz, slow flow, biaatch.
    ^
    Sorry, zapomnialem ze tak nieladnie smiac sie z Boga Rapu, poprawe obiecuje.

    OdpowiedzUsuń
  28. Propsuję dobre spostrzeżenie odnośnie tego szybkiego i wolnego offbeatu, jeszcze Wildchilda ubóstwiam z tych szybkooffbeatowych

    OdpowiedzUsuń
  29. etam, DOOM mnie kompletnie nie razi swoim offbeatem

    OdpowiedzUsuń
  30. MF Doom nie ma flow po prostu. Brak flow nie zawsze równa się offbeatowi, który może być przecież celowym zabiegiem.

    OdpowiedzUsuń
  31. no to w takim razie najlepszy nie-flow jaki słyszałem :)

    OdpowiedzUsuń
  32. sieah ziomeczku kiedy recenzja nowego cartera?

    OdpowiedzUsuń
  33. Trochę zjebałem, długo pisałem reckę Game'a, więc pewnie Weezek za tydzień. Będzie więcej czasu do osłuchania się.

    OdpowiedzUsuń