Ocena:
Cunnilingus (łac. cunnilinctio) – metoda seksu oralnego polegająca na stymulowaniu (pieszczeniu) narządów płciowych partnerki, zwłaszcza jej łechtaczki, za pomocą ust, warg oraz języka. Cunnilingus występuje zarówno w kontaktach heteroseksualnych, jak i u kobiet bi- oraz homoseksualnych. Dla części kobiet oralne pieszczoty łechtaczki są techniką ułatwiającą osiągnięcie orgazmu.
Takim właśnie patusem jest omawiany tu pan, znany głównie z zespołu Cunninlynguists (oczywiście dwa, nomen omen, człony tej nazwy nie mają nic wspólnego z seksem oralnym, ale jakiś wstęp musiał być).
A zespół ten znany jest głównie właśnie nie z tego, że rymuje o seksie, ale z reprezentowania tzw. spiritual hip hopu- głębokich przemyśleń, smutnych sampli, refrenów chwytających za serce i takich tam opcji dla niedowartościowanych.
Ja co prawda jestem zazwyczaj oporny jeśli chodzi o wzruszenia i łzy, no, ale mój avatar z Tibii niestety zakończył swój żywot po wysłuchaniu "The Gates" z płyty "A Piece Of Strange". Są więc na pewno ludzie, którzy ekipę tę pokochają od pierwszego wejrzenia.
Baaardzo mocną stroną Cunninlynguists są świetne produkcje Kno, trudno znaleźć kogoś innego, kto potrafi zrobić z sampli taki klimat. Te właśnie bity podciągały trochę oceny płyt tria z dirty southu, bo nie ma się co oszukiwać, że Kno czy Deacon dysponują jakimś potężnym warsztatem technicznym. Stawiali raczej na wspomniany klimat i koncepty, i dzięki temu ich mjuzik ma coś magicznego w sobie.
Można powiedzieć więc, że klimatu i paru zacnych konceptów spodziewałem się, zaczynając odsłuch "Death Is Silent".
Music To Cut Your Wrist To
Jeśli potraktować "Death Is Silent" jako koncept album o życiu i śmierci, albo no chociaż kurwa o przygłupach nie radzących sobie z życiem i przyprawiających starych o problem zbierania ich ścierwa z chodnika/czyszczenia wanny z krwi, to spisał się autor albumu nad zwyczaj dobrze.
Historia opowiedziana w "La Petit Morte", mówiąca o śmierci, przechodzeniu na drugą stronę, jest naprawdę magiczna, aż szkoda, że taka krótka. Zwraca uwagę wysamplowany Kanye na końcu, mogliby coś nagrać razem w sumie.
Tak samo zresztą ciekawie napisane "Loneliness", mistyczniej trochę o kobiecie, szerzej niesprecyzowanej, jest na tyle interesujące, by poświęcić temu trackowi więcej uwagi. Czy na pewno rapuje o kobiecie? Może o czymś innym? Do rozkminienia we własnym zakresie.
O depresji, radzeniu sobie z nią, uczuciach, całym twoim wnętrzu opowiada "Rhythm Of The Rain", a temat śmierci porusza "They Told Me", natomiast smutne dzieje miłości i związków znajdziesz w "Spread Your Wings".
Całkiem sporo tutaj tych przygnębiających tematów. Przygnębiający jest nawet całkiem zacny storytell pod tytułem "I Wish I Was Dead", Tonedeff wkurzony złem świata zmierza w stronę światełka w tunelu, zaś Kno poznaje, czym kończą się złe wybory partnerek życiowych. Fajne, i zaskakujące nawet na końcu.
Są (na szczęście dla wrażliwych ślizgowców) także bardziej pozytywne akcenty na tym cd. "Graveyard" prezentuje bardziej bitewną wersję Kno... i na szczęście jest samotne w tej konwencji, za to "Not At The End" motywuje, roztacza wizje przyszłości, i to bardziej pozytywne niż pozostałe tracki na płycie.
Wszystko to daje nam zdecydowanie jedną z ambitniejszych tekstowo pozycji w tym roku. Nie ma tu może fajerwerków jakie znajdziemy u K-Rino czy Canibusa, Kno daleko do Eminema, ale jak dasz szansę jego wizji rapu, to może cię to wciągnąć.
Może zresztą lepiej, że nie atakuje tu jakimiś z dupy wielokrotnymi, że nie próbuje zabijać flow? Do konceptu płyty należy się dostosować, głupio by było, jakby nagle po jakimś głębokim tracku zaczął świrować battle rappera i oczyszczać miasto z tych, którzy są nie najsest, ale łorst. Tak mi się przynajmniej wydaje.
MOJE ŻYCIE JEST CHUJOWE!!!!!:(:( ////ANIU JESTEŚ CAŁYM MOIM ŻYCIEM :*~~
Ocenę tej płyty podnosi jednak wybitna produkcja. Wiedziałem oczywiście, że Kno potrafi swoim samplingiem budować atmosferę, ale tutaj wzniósł się już na prawdziwe wyżyny, jego aranżacje prezentują się tutaj jak twoja ulubiona dolinka z huśtawkami na tle Doliny Marinera.
W "If You cry" pięknie przygrywa sampel z jakiegoś jazzowego kocura, w "Loneliness" mamy do czynienia z genialnym bassline'em, w "Petit La Morte" jeden z lepszym sampli gitarowych, jakie dane mi było słyszeć. "Graveyard" z kolei na początku atakuje klimatami folkowymi, by potem doprawić to silnymi synthami. Dodać do tego starannie dobrane sample wokalne/refreny i mamy obraz całości.
Mistrzowsko połączył syntezatory z gitarami, pianinami, skrzypcami, instrumnentami dętymi, czasem nawet rytmami orientalnymi, zrobił z tego kolaż lepszy niż twój lokalny dostawca parówek, stworzył coś ze zlepku wielu gatunków.
Brzmi to wszystko wspaniale, na pewno najlepiej wyprodukowana płyta w tym roku.
Dziś cierpię na Facebooku, jebać naszą klasę!!1one
Miałem wahania przy ocenianiu tej płyty. W końcu Kno nie jest wielkim raperem, nie ma megaflow ani wielokrotnych, a płyta może zmulić tych bardziej odpornych na takie klimaty.
W sumie jednak tacy odporni po ten album i tak nie sięgną, a koncept płyty i jej klimat są idealną wymówką do tego, by nie robić z siebie drugiego Kool G Rapa. Jak jest melancholia i refleksja, to ma być melancholia i refleksja, a nie flow i wielokrotne. Wymówka zapewne stworzona nie do końca celowo, bo byłoby to bardzo chytre i pomyślane po mistrzowsku, chyba zbyt chytre jak na zwykłego dobrego zioma z południa.
Podsumowując:
Megan Fox
+ najlepiej wyprodukowana płyta w tym roku
+ sporo refleksji, zadumy, melancholii
+ ładne koncepty i fajny storytell
+ brak poważnych wad (tak, to też należy wymienić)
Pierwsza Dama RP Anna Komorowska
- ?
- no, może co twardsze głowy znudzić
- innych z kolei zbyt mocno przygnębi
Dodam też, że jakby każdy undegroundowy album był tak przystępny a jednocześnie ambitny jak ten, to bez wątpienia porzuciłbym dirty south i wrócił do tych wariatów których kochają na ślizgu.
Jeżeli dla ciebie kwintesencją rapu są mocne linijki i klasyczne bity, to musisz szukać innych płyt (choćby najnowszy 7L & Esoteric).
Natomiast jeśli jesteś wrażliwym chłopcem o delikatnej psychice, któremu zdarza się poronić łzę przy ulubionym wykonawcy, to...
wypierdalaj z tego bloga cioto.
Natomiast, po trzecie primo, jeśli cenisz sobie klimat, refleksję, piękną produkcję i bardziej ambitne teksty oscylujące wokół życia i śmierci, to ten cd jest dla ciebie wręcz idealny.
Powiem ci tak, jak ta muzyka cię nie ruszy, to już nic cię nie ruszy. Ale pamiętaj, życie jest piękne nie? Odłóż to.
5/5- bo to zdecydowanie majstersztyk produkcyjny i również liryczny, piękny, ambitny, a jednocześnie przystępny dla zwykłego zjadacza chleba (w odróżnieniu choćby od uderzającego w podobne tony na "Li(f)e" Sage'a Francisa). Są refreny, są normalne teksty, nie ma żadnej jebanej postmoderny, po której paru przygłupów przykleiłoby temu albumowi łatkę "awanghardowy" i lista fanów na tych paru przygłupach by się skończyła. Tymczasem "Death Is Silent" może się jarać każdy, a uniwersalność to piękna cecha.
PS: wysłałem kopię "Death Is Silent" do Justina Biebera z dopiskiem "ZRÓB TO, Magik zrobił i dalej żyje". Oczywiście nie dodałem, że Magik żyje w naszych sercach, mam nadzieję, że to nie robi różnicy.
Uskutecznię tu mały dickriding, ale muszę przyznać, że znakomicie się czyta Twoje recenzje Ziom. Co do albumu - nie potrzebuję oczywiście recenzji ani zachęty do przesłuchania, bo Cunninlynguists i KNO to DIAMENTY. Jaram się, nie wiedziałem w ogółe, że taki projekt był w przygotowaniu.
OdpowiedzUsuńJa też nie wiedziałem, dopiero jak linki zobaczyłem. Oby jak najwięcej takich diamentów z nieświadomki.
OdpowiedzUsuńDzięki za polecenie, piękna płyta.
OdpowiedzUsuńCiekawy blog, bede czesciej tu zagladac :)
OdpowiedzUsuńno jak nawet boty czytają moje recki, to jest ok.
OdpowiedzUsuń