Ocena:
Powiedziałem wtedy, że 11 września 2001 miało wpływ na nich, bogatych, potężnych, tych, którzy prześladują nas jako reprezentantów naszej kultury. Sony, RCA lub BMG, Universal, stacje radiowe, Clear Channel, Viacom z BET i MTV, to są nasi oprawcy, ci, których próbujemy pokonać reprezentując hip hop codziennie, to jest rzecz na porządku dziennym.
Cieszyliśmy się, kiedy samoloty uderzyły w WTC w Nowym Jorku i mówimy to z dumą tu i teraz. Ponieważ jak byliśmy tam, na dole, przy wejściu do dwóch wież, to obrywaliśmy po głowie od glinarzy, z wyjaśnieniem, że nie możemy wejść do budynku, zaciągano nas na dworzec jak żuli, z powodu naszego ubioru i naszego slangu, i tak dalej, byliśmy prześladowani pod względem rasowym.
Więc gdy samoloty uderzyły w budynek, my zareagowaliśmy mniej więcej tak "Mmmm, sprawiedliwość".
Z powodu tego właśnie cytatu było właśnie o Krisie Parkerze, aka KRS-One, ostatnimi laty głośno. Blastmaster przestał nas zachwycać swoim rapem, albumami, guest shotami, zaczął nauczać. Kwestie tych nauk, sens robienia z hip hopu religii, ruchu politycznego, pisania "Biblii hip hopu", to temat na odrębną dyskusję.
Wróćmy do kwestii raperowskich. Ostatnie wydawnictwa Blastmastera mnie nie zachwycały, jestem zdania, że zamiast tych kilku, ośmiu dokładnie, płyt identycznych pod względem treści (ten 9, "Spiritual Minded" zbaczał niebezpiecznie już w rejony pierdolenia farmazonów z ambony, no ale był inny, nie zamierzam tego negować) można było zrobić 4 solidne, nietuzinkowe albumy. Poprzednia płyta, "Survival Skills" z Buckshotem, wyleciała mi drugim uchem zaraz po przesłuchaniu, i dziś pamiętam tylko komiczną okładkę robioną w Paincie.
Do dziś uważam, że Krisowi należy się pierwsze miejsce w historii rapu (gdyż licząc od czasów BDP do płyty "Sneak Attack", to wydał pod rząd 9 świetnych płyt, klasyków, mniejszych klasyków, ale oferujących wiele świetnych momentów.
A fakt, że potem się stoczył, to jeden z najdramatyczniejszych upadków w historii rapu, od króla mikrofonu do smęcącego komunały staruszka, od króla publiki do fanatycznego błazna, od F-22 do Tu-154 (beka co zimny Leszku) i tak dalej.
Niemniej sprawdzam większość tych jego projektów nowych, z sentymentu po prostu.
Tak też zrobiłem z nowym si-di pod tytułem "Przeciwko kurestwu i upadkowi zasad" czy jak tam jej było, "Meta-Historical" chyba (twoje zażenowanie moim poczuciem humoru durniu wiesz jak mnie rusza nie) i oto macie na temat tej płyty przed sobą moją myśl uwolnioną.
Przedtem jednak zasiadłem nad zimnym Leszkiem, i zastanawiałem się, czy do tej recenzji podejść od dupy strony i obrzucić, niczym Eugeniusz P, płytę stolcem, czy może podejść inaczej.
Sporządziłem sobie 5 wyznaczników Krisa, czyli elementów, które zawsze, od lat, obecne są na cedekach tego rapera. Oto, co wynikło:
Występuje. Na płycie, na 20 songów, jest dwóch raperów gościnnie, obaj reprezentują Wu-Tang Clan zresztą. Czy to dobrze? "Illmatic" miał w końcu tylko Sosę na gościnnym występie, ale... no cóż, czegoś jednak brakuje, choćby po to, by porównać możliwości Krisa na tle młodych kotów, bo RZA i taksówkarz to jednak inna liga.
A jakże. Już jeden z pierwszych songów, "Murda Ya" pokazuje, że KRS lirycznie eksperymentować nie zamierza zbytnio, i daje to, co zwykle. Potem to samo w "Knowledge Reigns Supreme" "Old School Hip Hop" i paru innych kawałkach. Omawiany album jest, krótko mówiąc, powtórką z rozrywki, odgrzewanym kotletem, który może, i chyba powinien przejść niezauważony nawet w kontekście dyskografii Krisa.
KRS utknął mentalnie w 1993, co prawda wynurza się czasem z tego zaschniętego bajora i pokrzykuje, ale żyje na obrzeżach, na przedmieściu, poza centrum wydarzeń, ma zapewne zdanie na temat tego, co robi Wacka Flocka i czy Guru był gejem, ale nikt tych opinii nie chce słuchać, nawet raperzy, którzy w 1993 byli na topie (założę się, że Wayne i Drake będą na "Detox").
Dla tych, co zapomnieli jednak jak to się kiedyś robiło rap dla zabawy i zajawki, mamy "Gimmie Da 90's". Tytuł mówi sam za siebie.
Oczywiście porad dla czarnuchów tu nie zabrakło, jest cała seria skitów, w których Kris po raz nie wiadomo który wykłada swoją ideolo, doprawioną sporą ilością moralizatorstwa, nawet rozbieraniem na części pierwsze słowa "nigga" (otóż odmiana "naga" jest ok, "nigger" jest natomiast fe, weźcie sami to rozkmińcie). Jak brakuje wam w życiu ojca, szkoły, księdza/popa/mułły to tu możecie nasiąknąć całkiem sporą ilością propagandy. Rady co prawda głównie dla czarnych, ale co tam dla nas.
Boom Bap na całego, True Master mnie nie zachwycił, ale dobrze wpisał się w konwencję, w jakiej rapuje Blastmaster. Podkłady są solidne, w większości nie odrzucają, ale Mount Everestu klimatyczności raczej nie zdobędą. Czy naprawdę nie można spróbować trochę innych podkładów? Bardziej może nawet efekciarskich, ale JAKICHŚ, wyrazistych, konkretnych, zapadających w pamięć? Wątpię, żeby nawet truskulowcy z ughh.com rozpływali się nad poziomem produkcji. Może na następnej płycie? Ta, jasne.
Tragicznie w sumie nie jest, można odhaczyć podpunkt jako niespełniony.
Mamy ciekawe "Unified Field" zahaczające o budowę świata i naszych umysłów, poruszający kwestie ontologiczne, mamy fajną wstawkę w "Gimme Da 90's" (pomijając jego wtórną tematykę) polegającą na wstawieniu zamiast wersów autorskich Krisa cytaty ze znanych w latach 90-tych kawałków. Jest mniej jednoznaczne "Palm & Fist" które zachęca do samodzielnego myślenia, dla fanów rozkmin bardziej teologicznych mamy niezłe "He's Us", by zakończyć na zawsze ciekawych interpretacjach historii w wykonaniu raperów w ""Meta-Historical". Przeplata się to niby z mniej imponującymi, wtórnymi songami o skillsach Krisa i fatalnym stanie mainstreamowego rapu, ale wyróżnia się, i cieszy, bo Kris naprawdę potrafi, jak chce.
Większość płyty to jednak tradycyjne już dla tego rapera smęcenie o swoich zasługach i o braku zasług tych, którzy zamiast smarować szprejem pociągi i mury wolą oglądać przybywające zera na koncie po premierze ich nowego hedonistycznego teledysku.
Chciałeś tu jakiegoś wielkiego lirycznego zaskoczenia? Łups, zły adres, spróbuj Killah Priesta albo Blacastana.
Wypada jednak nadmienić, że parę przemyśleń tu Kris przemycił, w tracku historycznych czy tym o dłoni i pięści, trzeba chyba jednak odwagi, by w poprawnym politycznie świecie A.T.C. (Anno Typical Cats, sorry ty na górze, panowie z T.C. was zdetronizowali z nowym, świetnym albumem, ochłońcie lepiej) 2010 mieć jakieś wyraziste poglądy. To idzie chyba na plus dla KRS'a, choć innych mogą te popisy erudycji w skitach i wspomnianych songach odrzucać.
Nie da się też powiedzieć, żeby ten album był świadectwem ewolucji u Teachera. Ot, kolejny cd w jego bogatej dyskografii.
Powiecie, że można by zrobić taki kanon dla Ricka Rossa czy T.I., ale chyba od legendy z okresu boom bapu wymagamy więcej, co panowie boombapowcy?
Zapewniam was, że jak Rick Ross wypuści 20-tą taką samą płytę, to ja, albo mój syn, który będzie ten blog kontynuował w 2020, również wytknie to jako wadę.
Jak widzicie, tylko jeden podpunkt z "Kanonu Robienia Słabych Oraz Nudnych Egzaltacji" nie został spełniony. Dostaliśmy znów taki sam album.
W sumie można podsumować:
Plusy
+ Parę niezłych songów!
+ KRS to KRS, potężny głos, charyzma
+ pasująca do konceptu płyty produkcja, True Master zdał egzamin
+ odważne prezentowanie swoich poglądów (dla jednych)
Minusy
- znowu to samo, nie macie wrażenia, że KRS się powtarza?
- znowu to samo, nie macie wrażenia, że KRS się powtarza?
- znowu to samo, nie macie wrażenia, że KRS się powtarza?
- znowu to samo, nie macie wrażenia, że KRS się powtarza?
- nachalne atakowanie swoją ideologią (dla drugich)
- dziwaczna okładka
- zero progresu
Ile jeszcze tak można? Ile czasu mu zajmie dojście do wniosku, że może 50-ta taka sama płyta jest światu i wszechświatu niepotrzebna, i zawiesi majka na kołku?
Pól biedy by było, jeśli KRS by istotnie całkowicie się wcielił w pastora hip hopu i rozdawał ten cedek w kościołach za darmo. Jednak KRS czeka na wasze pieniądze, i liczy, że nie wydacie ich jak srebrników na 50 centa i Lil Wayne'a.
Nie wiem, ile ten album będzie kosztował, i czy będzie warty swojej ceny, ale jestem pewien, że wymieniłbym cały nakład tego zbytecznego bełkotu na zwrócenie choć jednego życia zgaszonego w World Trade Center. I to bez zastanowienia.