wtorek, 28 lutego 2012

I bóg stworzył kobietę...



I zobaczył, że jest dobra. Niestety, ona spojrzała się chłodno i powiedziała, że przydałaby się w domu nowa zmywarka i kiedy wreszcie pogada z szefem o podwyżce.

W którąkolwiek Bozię/Boga byś nie wierzył, zainteresuje cię moja całkiem świeża, wszak wczorajsza, rozkmina.
Trafiłem otóż na wikipedyczną stronę pewnej aktorki porno (przypadkiem, serio, wiem, że nie uwierzycie i tak) i przeglądając jej arcyciekawą bio, zobaczyłem, że jest owa zacna pani nominowana do nagród AVN- Adult Video New, czyli ichnich (znaczy tych obleśników zboczeńskich) Oskarów, Lwów czy tam innych Orłów.
Z ciek... znaczy przypadkiem znowu sprawdziłem sobie te nominacje, i nie zawiodłem się, choć jednocześnie trochę zasmuciłem.


Nie zawiodłem się, bo dzięki temu miałem fajny temat do rozmyślań i niekoniecznie poważnych wniosków. Postawiłem przed sobą pytanie- co ocenia recenzent/szacowne grono jury wybierając ewentualnych zwycięzców takiej, dajmy na to, kategorii "Best Double Penetration Sex Scene", czym się kierują, czy wpadają w rutynę, czy oceniają, jak my, fani rapu, jakieś konkretne elementy produkcji, czy mają jakieś swoje "Illmatiki" i "Nastradamusy", czy są produkcje pomnikowe, z których potem czerpią potomni? Po czym poznaje się, że aktor porno X jest lepszy od aktora Y, a po czym z kolei aktorki? Co zostanie uznane za hipsterstwo a co za trzymanie się zasad, korzeni, słowem kto jest Drejkiem pornobiznesu, a kto Evidence'em? Czy jest gangsta porno, pop porno, mafioso porno albo alternative/indie porno?
He? Odpowiedz bez złośliwego uśmieszku to pogadamy.

Zasmuciłem się, bo owa rozkmina musiała nieuchronnie prowadzić do pewnych porównań- i cóż, robota recenzenta płyt z gadaniem do sampli, zwanym czasem rapem, w porównaniu do zadań smakosza filmów "z pieprzykiem" (określenie znają już tylko starzy ramole jak ja) nie może być ciekawa i perspektywiczna...
Dlatego też postanowiłem odwalić na odpierdol się jakąś tam recenzję i następnie zająć się brakami w kinie XX. Blog o tej tematyce już niedługo, możecie czekać.

------------------------------------------------------------------------------

vs.

Nie odejdziemy daleko od motywu mojego przydługiego wstępu, o nie. Kobieta to wdzięczny temat, seks to piękny temat, miłość to temat zjechany jak żaden inny, ale dalej wieczny.
Jest takie powiedzenie, które wymyśliłem w XIII wieku- O miłości dobrze, albo wcale (Piasek to do ciebie), i którego się od tego czasu trzymam. Raperzy niestety mają z tym problem, stąd zapewne na płytach usłyszycie tak wiele marnych, zbędnych wypełniaczy poświęconych płci pięknej. Ciężko w tej tematyce nie przekroczyć cienkiej granicy między realnie wyrażoną emocją a tandetą i kiczem.
Słowem, po twoim popisie ona albo rzuci ci się w ramiona, albo staniesz się pośmiewiskiem także jej koleżanek. Rozważ to przed napisaniem dla niej wiersza. Obie sytuacje będziemy mogli przestudiować na bazie dwóch recenzowanych tu płyt.


Brother Ali już gościł na łamach tego bloga (linkował nie będę bo moje stare recenzje są już komiczne), pozostaje powiedzieć tym, którzy ostatnie 25 lat spędzili w jaskini, kim jest Too Short.
Jest to otóż faktycznie niewysoki raper z Oakland, znany głównie z tego, że nagrywa płyty o seksie. Cóż, to jest fakt, nie ma oczywiście co z tym dyskutować, niemniej jak ktoś zadał sobie trud sprawdzenia całej dyskografii, to wie, że Short Dog na samym początku nie był wcale świntuchem, a nawet raczył nas nauczać o szkodliwości narkotyków... koliduje to z twoim pojmowanie jego persony co?
Cóż, rapbzdury uczą i bawią.
Szkoda, że Too Short już ani nie uczy, co akurat trudno traktować u niego jako wadę, ale co gorsza, wcale, ale to wcale nie bawi.
Jego dość neandertalskie podejście do kobiet symbolizuje nie tylko niedawna afera z XXL, ale także warstwa tekstowa nowej płyty.
W tym aspekcie jego rywal, albinos z Miasta Jezior, wypada zdecydowanie lepiej.
Płyta Shorta to jakby obleśny, zapijaczony tatuś wiecznie tłukący swoją żonkę.
U Brata znajdziesz o wiele więcej ciekawych tekstów, znacznie ciekawszy klimat i chyba jednak więcej momentów, z którymi możesz się identyfikować. Narracja prowadzona jest po prostu z perspektywy zwykłego zjadacza chleba, a nie oszalałego samca alfa.
No, ale konkrety... Przyda się znajomość tracklist obu płyt, bo nazwy tracków, będą padały luźno.
Interesującą, wielowątkową historię poznawania kobietki z "Shine On" porównajmy z "Shut Up Nancy"w której to Short radzi pewnej klientce, by zamknęła pysk, bo z gadania nie ma nic, a z ruchania jest coś. Ot, proste wnioski dla prostego chłopaczyny.
Traktujące o niewątpliwych zaletach trójkącików "Double Header" skontrujemy rozmyślanckim, głębokim "Years", czyli wspominaniem historii związku, błędami, wypaczeniami ale i rzeczami, które przez te lata się zazębiły i stanowią teraz całość, a gorzką, realistyczną historię groupie z "Electric Energy zestawimy z "I’m a Stop", zabawną opowieść o tym, jak upierdliwa taka groupie może się stać.
Jak widać, kobiety mogą być traktowane na dwa zupełnie odmienne sposoby. Pytanie tylko, który biegun tobie bardziej odpowiada.
Album Too Shorta będzie dobrym wyborem dla niespełnionych jeszcze seksualnie młodzieniaszków, EP-ka Aliego dla zgredów, którzy nie mogą już na starą spojrzeć bez splunięcia (a była taka ładna w dniu ślubu...).
Oba podejścia są dobre, niemniej oba wydawnictwa nie są zrealizowane na takim samym, dobrym poziomie.




Przede wszystkim solidny zawsze w tej kategorii Short Dog przysnął kilka razy przy doborze bitów, przez co dostajemy kilka poważnych kandydatów do paździerzy roku. Rozumiem, że następujące tracki: Money On The Floor, Double Header, Da Boom Cha miały być kosami, bangerami i pokazywać, jak dobrze Oaklandowicz czuje się także na terenach bliższych młodszym urwisom z list przebojów.
Cóż, nie są kosami, nie pokazują niczego tym bardziej. "Shut Up Nancy" także niekoniecznie zagości na repeacie...
Problem to istotny i fundamentalny, bo bez dobrych podkładów niewiele da się z albumu Too Shorta wycisnąć. Nie jest on specjalnie emocjonującym raperem, nie ma potężnego głosu, nietuzinkowych tekstów, nawet jakiegoś nieziemskiego flow.
Marnej jakości bity każą słuchaczowi skupiać się na tekście, a to nie wróży dobrze poczciwemu raperowi z Zachodu. Sytuacji nie ratują udane momenty, takie jak np. mocne, rockowe "What The Fuck", choć tekstowo nawiązuje do "rad" Shorta dotyczących radzenia sobie z dziewczynami w szkołach, jest wspaniałym, energicznym początkiem. Polecam też "Cush Cologne", ciekawy, leniwszy, ale dalej radośnie syntetyczny mini-banger akurat na wiosenną imprezkę.
Są na tej płycie zalety, jasne strony, pytanie tylko, czy opłaca się zadawać sobie trud kupowania/nawet ściągania, by je spośród niestety marnej reszty wyłowić.



Znacznie łatwiej znajdziesz coś dla siebie na EP od gościa z Rhymesayers.
Śmiem twierdzić, że Brother Ali, na spółkę z Commonem, najlepiej porusza się w związkowej tematyce, tych wszystkich uczuciach, zdradach, ukradkowych uśmiechach, pierwszych randkach, miłościach od pierwszego włożenia i innych takich. To chyba ten często płaczliwy, świetny głos...
Dlatego jak siedzisz już, obleśny ośle jebany w samych gaciach po fikuśnych, krwistych seksualnie rozkminach Too Shorta z nadzieją na coś więcej, to się rozczarujesz.
Ali proponuje bardziej podmiotowe spojrzenie na te kreatury, którym nie chce dyndać. Historia z udawaniem kelnera, by tylko zbliżyć się do atrakcyjnej pani, z całym tym wewnętrznym rozgardiaszem, nie jest ciekawa dla fanów rapów hustlerskich.
Fajnie współgra z tym wszystkim produkcja, stonowana, spokojna, soulowa, akcentująca w piękny sposób wszystko to, co Brother Ali chce nam przekazać.
Wielkie brawa tutaj dla nowego nabytku albinosa, Jake One'a, który zrobił aż 5 z 7 tracków, dzieląc się zaszczytem ze starym znajomym fanów Aliego, Antem.
Bity są klimatyczne, melodyjne, często wzniosłe, ale jednak niewybijające się ponad jasny, emocjonalny przekaz płynący ze słów.
A jako, że całą EP jest praktycznie taka, to wiadomo mniej więcej, czego tu nie znajdziesz. Jest tu jednocześnie i nadzieja, i trochę zniszczonych marzeń, jest ból, ale jest i radość, są upadki, ale i momenty, w których liczą się tylko oni.
Lektura zdecydowanie dla dorosłych, ba, obie płyty to lektury dla dorosłych, ale każda z innych powodów.
Płyta Shorta jest rubaszna, obsceniczna, dosłowna, hedonistyczna, EP-ka Aliego subtelna, delikatniejsza, łatwiejsza do zidentyfikowana się z jej przekazem.
Oba podejścia są dobre, nie ma tutaj żadnego wartościowania, musisz sam wybrać, którą drogę wybierzesz.

Oceny
Too $hort-No Tresspassing 2,5/5
Brother Ali- The BIte Marked Heart EP 4/5


Nie jest ten wpis bynajmniej porównaniem możliwości Brata i Małego, byłoby to mylące i bezsensowne, obaj są z dwóch różnych światów. Nie byłoby fair w stosunku do rapera z zachodu porównanie tekstów, Ali z kolei przegrałby w każdym podsumowaniu rozrywkowości.
Można jednak się pokusić o stwierdzenie, kto lepiej się sprawdził w konwencji, jaką sam sobie narzucił.
Tutaj wyjątkowo szpetny albinos wygrywa zdecydowanie. Too Short zatracił nosa do tworzenia luźnych, świetnie wyprodukowanych płyt, których słucha się z przyjemnością.
Girls just wanna have fun u obu, ale u niego jakoś tak bardziej festyniarsko.