Ocena ogólna:
Muzyka
Klimat
Nie dokochałyście mnie, wszystkie kobiety...
( Tutaj sobie z cicha westchnę. Rym: " niestety").
Ja bym przy waszej pomocy
nie znał bezsennych nocy,
budziłbym się rano, radosny
i szukałbym rymu do " wiosny",
tomów wierszy byłoby więcej,
mniej alkoholu
( za to nie ręczę, ale bym wolał).
Mniej pod Villona,
mniej pod Baudelaire'a,
ale wielu bym rzeczy dokonał...
Cholera!
Jakkolwiek wątpliwym jest, by Murs i Terrace Martin, czyli postacie kojarzone przez wszystkich fanów zachodniego rapu, wiedzieli, kim jest Władysław Broniewski (autor wiersza powyżej), to na pewno nieobce są im problemy z kobietami. Masz czasem ochotę przywalić panczem twojej drugiej połówce o cellulicie albo o nieumiejętności parkowania? Rzucić w ten kpiący uśmieszek na jej twarzy jakąś parszywą obelgę? Masz dość bycia ciotowatym pantoflem? Jesteś tłustą pierdołą w okularach i dziwisz się, że twoja dziewczyna cię zdradza z hydraulikiem?
Ten cd jest dla was, jak Wu-Tang is for the kids.
Raperów, którzy obrali sobie za cel nagranie płyty o kobietach nie brakuje w historii. Niektórym wychodziło to zacnie (Akinyele czy ostatni Kanye) innym gorzej (paradoksalnie przedostatni Kanye, ostatnie dokonania LL'a czy średni Ludacris z 2010 roku).
Tematyka jest nośna, w końcu każdy facet myśli o seksie średnio co 5 minut. A jak seks, to kobieta, a jak kobieta, to problemy- fakt znany nie tylko z filmów. Na tym truizmie postanowili zbudować fundament recenzowanego albumu panowie z LA.
A jak im wyszło? Dowiecie się, skoro tak bardzo chcecie.
Zaczyna się całkiem niewinnie, dość luźne "We On Melrose" traktujące o tym, jak chłopaki się wożą nie zwiastuje późniejszych żali. Rzuca się też oczy (czy raczej uszy) fakt, że Terrace, który również udziela się tu jako raper, odstaje trochę od Mursa, pod względem flow zwłaszcza (bo linijki obaj składają podobne).
Ma jednak ten album taką dość specyficzną cechę, że gdzieś tak w połowie przestaje się na to zwracać uwagę, teksty panów spajają się w jedną całość. Kończąc odsłuchiwanie "Melrose" w ogóle nie pamiętałem, że Terrace to żaden raper. Dość chytrze zamaskował się pod tymi wszystkimi chórami i wstawkami instrumentalnymi. Brawo Terrace!
Jakby się jednak pochylić nad warstwą liryczną, to oczywiście na pierwszy plan wysuwa się szkalowanie płci pięknej. W "Hoodrat Blues" panowie są w toksycznych związkach z paniami, które wybitnie działają im na nerwy, mają dość ich widoku i tego, jak nie okazują im, swoim facetom, należytego szacunku, na tyle, by życzyć im śmierci.
W ""Thank U 4 Love Ur Gf" wstydzą się nawet pokazać je swoim rodzicom, i "zajmują" się zaniedbanymi przez ojca córeczkami.
Bawią się w Wujka Dobrą Radę (She's A Prostitute) i ostrzegają przed hajsożernymi kobietami, nazywanych w pewnych kręgach dziwkami, choć trochę chłopaki sami są sobie winni, w końcu by coś wiedzieć o paniach zawodu nieczystego, to trzeba z ich usług korzystać, no, chyba, że mają wiedzę świętą, jak księża na temat seksu i prezerwatyw.
O świętość jednak Mursa nie posądzam, ale o kryminalne myśli może jednak, w końcu w "(Super Duper Extra Secret Song)" na końcu kawałka, ponownie traktującego o złu kobiet (tym razem zdradzających ich na lewo i prawo), antagonistka ginie niczym w eminemowskim "Kim", przez zaduszenie.
Całości dopełnia "She's A Loser", ponownie traktujący o tym, jak bardzo dupeczki w życiu nie spełniły idealnego o nich wyobrażenia ze strony Mursa i Terrace'a. I po co to wam było?
Obraz kobiet, jak się z ich przemyśleń tworzy, nie jest dla tych pierwszych dobry.
Puszczalskie, niewierne, głupie, pazerne, lecące na kasę- jestem ciekaw, co o takim postawieniu sprawy sądzą czytelniczki tego bloga?
Ok wiem, nie ma takich, żartowałem tylko durnie, uciszcie ten rechot, tego bloga czytają tylko pedały i przygłupy z gimnazjum, niemniej ciekawy jestem mimo wszystko.
Wobec takiego obrotu spraw trzeba poprosić o opinię eksperta:
Ta płyta to wylaz wyjątkowej aglesji panów, ich seksualnego niespełnienia. Bolało mnie wysłuchiwanie ich dalemnych ataków na kobiety, które zapewne nie chciały spełnić ich samczych żądań. Odladzam ten album wszystkim szanującym się kobietom, walczących o zniesienie patlialchalnego stausu lodzin w Polsce.
Pozdlawiam, Kazimiela Szczuka.
PS: cipka > kutas, hehehehehhehehehehehehehe lechotam jak dziecko hehe
...
Warto wspomnieć, że nie wszystkie tracki emanują frustracją panów, o pierwszym tracku wspominałem, ale są też propsy dla dobrych butów (Fresh Kicks) czy też motywacyjne, całkiem dobre braggadocio na sam koniec (Handz In The Sky).
By nie tworzyć wizerunku mizoginizmu totalnego, w "Thing For You" panowie prezentują już całkiem zdrowe zainteresowanie pozytywnymi aspektami istot z dwoma chromosomami X, czyli okrągłościami i wklęsłościami. W końcu każdy wie, że liczy się wnętrze, ale jak jest ładnie opakowane, to jeszcze lepiej.
Znacznie spokojniejszy, pościelowy track trochę rozładowuje ZNP Mursa i Terrace'a z poprzednich tracków.
Zróżnicowanie liryczne, czy jakiekolwiek zaskoczenie konceptem na "Melrose" nie występuje, ale trudno było tego oczekiwać. Chłopaki dawno temu zapowiedzieli luźny album, nie ma więc co narzekać, ale tak samo nie ma co szukać wymówek i zawyżać sztucznie oceny liryki, którą znajdziecie na samej górze.
Zwraca też uwagę śladowa ilość gości, nie odczułem jednak z tego powodu tęsknoty za jakimś gościnnym wersem. Cieszą za to refreny, wykonane profesjonalnie, niekolidujące z melodyjnością poszczególnych utworów.
Skoro liryka jest średniawa, to co składa się tak naprawdę na wysoką wartość artystyczną recenzowanej płyty?
Odpowiedź jest prosta, i składa się z dwóch czteroliterowych wyrazów- Terrace Martin.
Koleżka stworzył tu niepowtarzalny, letni, radosny klimat. Może nie taki radosny jak u Fasolek, ale nawiązujący do funku, elektro, soulu, rmb i czego tam jeszcze amerykańce nie wymyślili. Składa się to wszystko na świetną mieszankę, która powoduje topnienie śniegu, który nieubłaganie zalega na twoim tarasie.
Usłyszymy zarówno grube basy tworzące sążnego bangera (Fresh Kicks), jak i piękne, stylizowane na piękne czasy lat 80-tych "(Super Duper Extra Secret Song)", delikatne, spokojne "Thing For You" jak i używające rockowego sampelka "She's A Prostitute".
Jak lubisz taką słoneczną, multigatunkową, melodyjną produkcję, to nie mogłeś w 2011, póki co, lepiej trafić.
Niestety, jest łyżka Kelisowa w beczce Beyonce'owej, i znalazły się dwa potwory, które zachęcą nawet największego twardziela do zawiązania pętli i zarzucenia sobie na szyję. Atakujące kakofonią i koszmarnymi dźwiękami "It's No Suprise" i "She's A Loser" z wysamplowanym budzikiem z bazaru nadają się wyłącznie do kosza.
Cóż, nic nie może być idealne chyba, no, może poza wizerunkiem abp. Życińskiego kreowanym w mediach.
Pozostałe podkłady jednak to najwyższa klasa sztuki bitmejkerskiej, i dowód na to, że zacne nazwiska w jego katalogu producenckim wiedziały, co robią, zatrudniając właśnie jego.
Te bity sprawdziłyby się bez problemu na jakimś hiciarskim mainstreamowym projekcie, to chyba najlepsza rekomendacja.
Porównując to, co zrobił dla Mursa Terrace, i to, co mu dał 9th Wonder, dochodzi się do prostego wniosku- 9th, czas zawiesić gramofon na kołku i zająć się czymś innym, np. pojechać do Iraku jako amunicja do haubic.
Okej, powoli czas kończyć, należy się chyba małe podsumowanie:
Orgia z dziesięcioma modelkami w jacuzzi:
+ Piękna (w większości) produkcja
+ Świetny klimat
+ Dobrze zrealizowany koncept
+ Mocne refreny
Nocne walenie pod fotka.tv:
- niezbyt dobra lirycznie
- 2 fatalne podkłady
- truskulowcy będą płakać, że Murs się sprzedaje
- jak jesteś kobietą, to nie spodoba ci się
Kończąc już, warto się zainteresować tym wydawnictwem, nie wydaje się to raczej jakimś stałym projektem, zapewne na kolejnych płytach Murs powróci na bity od jakichś nudziarzy, tym bardziej więc należy to sprawdzić.
Ale uważaj, po wysłuchaniu "Melrose" możesz zupełnie inaczej spojrzeć na kobietę u twojego boku, może się zastanowisz, co ty jeszcze z nią tu robisz.
I WTEDY DOŁĄCZYSZ DO NAS!
No może nie aż tak, trzeba w końcu pamiętać, że zarówno ta płyta, jak i muzyka, to sfera, którą należy traktować z dystansem. Nie zdziwię się, jak się okaże, że te wszystkie historie opowiedziane tutaj to ściema i żart.
Nie takie zonki już były świrowane w historii muzyki, Milli Vanilli mi świadkiem.