Ocena:
Na wstępie, przepraszam, John Regan *. Wspomnę cię jeszcze, nie panikuj.
Muzycznym wydarzeniem listopada jest jednak premiera nowego albumu Kanye Westa.
Wcześniej zatytułowana była ona "Good Ass Job", a większość kawałków znana już była od jakiegoś czasu dzięki nieocenionemu internetowi. Jestem jednak spokojny o sprzedaż "My Beautiful Dark Twisted Fantasy", raz, że jest teraz na topie, wymienia zdania z Dżordżem Dablju i wysyła fotki kutasa kobietom e-mailem, dwa, że ma poparcie środowisk homoseksualnych, a ci nie pozwolą mu umrzeć.
Oceniając płytę można stwierdzić, że "Good Ass Job" było adekwatnym tytułem, ten cd jest wręcz idealnym przykładem tego, jak powinna brzmieć mainstreamowa płyta w 2010 roku. Pisałem to już wcześniej przy okazji innych płyt recenzowanych tu? Czepiasz się kurwiu szczegółów, no ale trza chyba to doprecyzować. Były owszem w tym roku w mainstreamie płyty równie dobrze wyprodukowane, Skillz choćby czy Curren$y, ale jakoś żadna z nich nie tworzyła takiej idealnej całości (Skillz był blisko). Kanye spędził sporo czasu nad konceptem płyty, doszedł do słusznego wniosku, że nie będzie robił z siebie tekściarza stulecia na siłę, dodał do tego wspaniałe podkłady, i oto mamy, "The Chronic" midwestu.
Spokojnie, jak się zastanowisz czym silny był debiut Doktora, to może jednak po części przyznasz mi rację. Dre nawet własnych tekstów tam nie pisał, więc Kanye go tu rozkłada na łopatki. Te płyty były potęgą muzyczną, idealnym wyrazem pewnych nurtów w rapie, Dre- gangsterskiego podejścia do życia i nonszalanckiego do godności kobiet, Kanye- nieco hedonistycznego, acz niepozbawionego okazyjnej zadumy i spojrzenia wstecz. Ten album na nowo rozpali chęć raperów na bity od Kanyego, i jestem pewien, że nikt wcześniej takiego albumu w tym regionie nie stworzył.
Nie utoruje raczej tylu dróg i ścieżek rozwoju, co debiut Dre, dlatego też wyżej w rankingu nie stanie, lecz, zachowując owe proporcje, można powiedzieć, że Kanye tworzy historię.
Możesz sobie płakać do Taliba Kweliego i Deltrona, ale teraz to Lil Wayne, Eminem, Kanye i Jay-Z wyznaczają, co jest godne w mainstreamie. Nie pasuje? Wiesz, gdzie są drzwi.
^ Tak właśnie, mam nadzieję jeden z drugim, że ta płyta u was w posiadaniu jest, i to bynajmniej nie z rapidshopu.
Wracając do "My Beautiful Dark Twisted Fantasy" (mógł jakiś łatwiejszy tytuł wziąć, na szczęście jest ctl c-ctrl v, no i na szczęście jest OSTR) nie da rady powiedzieć, że Kanye zaskoczył czymś szczególnym w kwestii liryki, ba, śmiem twierdzić, że bardziej skupiony na linijkach i kreatywny był na "Graduation", jednak jak się przyjrzeć koncepcji płyty, to jasnym się staje, że nie potrzeba tutaj jakichś kozackich panczy, pasowałyby tu jak pięść do kożucha czy tam wół do rosołu.
Dowiesz się tu, choćby z "Dark Fantasy", jak Kanye wspinał się na szczyt kariery. Niezbyt pouczające może dla takiego wyrobnika za 2000zł brutto jak ty, ale jako początek opowieści sprawdza się nawet nieźle.
Tematem przewodnim jest, jak wspomniałem, kobieta. W większości przynajmniej kawałków (kurwa jeszcze łososia w Biedrze muszę kupić) można usłyszeć, co Kanye myśli o takiej, czy innej pani.
Bywają te rozkminy poważniejsze, jak w "All Lights", gdzie West wspomina problemy z żoną i córką, czy w "Devil In A New Dress" gdzie mamy opis wyjątkowo pięknej, ale i niebezpiecznej lady, przechodząc w bardziej hedonistyczne klimaty np. na "Hell Of A Life".
Można czasem się chyba zastanowić, czy tak zacne klimatycznie songi jak np. "Lost In The World" nie zasługiwały może na jakieś ambitniejsze treści, ale pamiętajmy, że to Kanye, nie K-Rino.
Bez podjarki wysłuchałem tego niby politycznego komentarza Herona, rozczłonkowanego między przedostatni i ostatni song. Niby dobrze, że jakieś poglądy są, ale nie prezentuje tam żadnej ciekawej myśli. Już chyba bardziej bekowa jest linijka
I treat the cash the way the government treats AIDS
Trzeba jednak przyznać, że parę razy Kanye przejawia oznaki progresu, np. na "Power", nawet jeśli pominąć trochę nieheteroseksualny wers:
I don't need your pussy bitch, I'm on my own dick
to jego wersy są naprawdę mocne.
Tak samo na "So Appaled".
Coś jeszcze? A. "Runaway" jest tak fatalnie zaśpiewany, że aż... doskonały.
I do tego klimatyczny, z bardzo dobrą zwrotką zioma z Clipse. Pewnie też tak czasem masz, że wspominasz z łzami błędy które popełniałeś w relacjach z laskami... serio tak masz? To beka z ciebie miękka cioto.
Jednak najlepsze zwrotki na tym albumie, w liczbie dwóch, zarapował... Jay-Z.
Nie pierwszy raz zresztą pokazuje Hova, gdzie jest miejsce innych. Wspomniał też tych wszystkich jego byłych przydupasów, którzy zapomnieli, dzięki komu w ogóle ktoś chciał ich słuchać. Beanie Sigel, Camron, to dla was
All I see is these niggaz I made millionnaires
Millin about, spillin they feelings in the air
u mad doggy?
W ogóle goście na ctrl-c-ctrl-v są wybitni. Nie znalazłem żadnej słabej zwrotki od nich (no, może zwrotka CyHiego lekko oodstaje). Raekwon trochę brzmi jakby z innej bajki na "Gorgeous", ale nie zniszczył tego, co stworzył wcześniej Kańje.
Świetnie wypadła Nicki Minaj, Jay-Z to po prostu Bóg rapu, ładnie rymuje Pusha T, nawet Oficer Bawse dał radę.
To wszystko daje mieszankę strawną w moim mniemaniu, oczywiście, jak liczyłeś na koncepty i techniczne wersy, to będziesz psioczył niczym stara gruba wiejska kwoka na grzędzie widząca studentów gadających o wczorajszej szalonej imprezie "dudes only" przy Radiohead, ale daj szansę Kanyemu na oczarowanie cię klimatem, bo fotek kutasa przez maila zakładam z góry, że nie chcesz.
Płynnie tym sposobem przechodząc do warstwy muzycznej:
te brudasy u góry to King Crimson, "brytyjska grupa z kręgu awangardowego i progresywnego rocka" bla bla bla bla, czyli ogólnie muzyka dla gejów. Jednak przydali się tym razem, bo sampel od nich w "Power" jest wspaniały. Prosty podkład, a jednak doskonały, na pewno jeden z lepszych w tym roku.
Potem jednak słyszymy "Hell Of A Life", i szczena opada niżej. Tak napierdalać po klawiszach może tylko Kanye (i oczywiście jakiś zjebany podziemny producent, którego mi tu zaraz durniu wymienisz, a który chuj mnie obchodzi, "a M-Phazes? ;( ;(" -pyta ze łzami w oczach pedał ze ślizgu-, tak on też mi lata), taki pomysł może mieć tylko Kanye, by zmieszać to z ciężkim syntetykiem przy zwrotkach. Wg mnie najlepszy track na całym albumie. Zaraz po nim "Lost In The World", z niesamowitym auto-tune'owym refrenem i klimatem elektro-funku lat 80-tych.
Usłyszysz tu też trochę Westa w starym stylu, samplującego soul, choćby w "Devil In A New Dress", "Dark Fantasy" i "Blame Game".
Aranżacja jest doskonała, każdy sampel, każdy instrument ma swoją rolę (w "Runaway" pianinko niby potem schodzi na dalszy plan, ale jest tam, i ty wiesz o tym), dopracowaną i dopilnowaną w każdym calu.
Sampel z "Gorgeous" jest po prostu wybitny, za to w "All Of The Lights" Kanye pięknie połączył nowoczesność z tym, co już znamy, i nawet Rihanna tego nie była w stanie zepsuć (a nawet ładnie wypadła), a "So Appaled" brzmi kosmicznie i niepokojąco niczym... no kurwa nie wiem (może jak huknięcie sowy w lesie w nocy? ach te wspomnienia z ognisk na koloniach). Zabrakło konceptu. Posłuchajcie sami.
Została wytworzona ładna równowaga między bangerami (Power, Hell of A Life, Monster) a spokojnymi kompozycjami (Runaway, Blame Game), także jak masz problemy z Ying i Yang to zamiast iść w ślady Magika spróbuj zaaplikować sobie ten cd jako lekarstwo.
Słucha się tego po prostu świetnie, przyjemnie, bez żadnego skipa. Każdy podkład jest inny, charakterystyczny, nie do podrobienia, i zostanie w pamięci na pewno.
Replay value określam na poziomie 5/5.
Kanye powinien wrócić na tron i znów stać się człowiekiem najczęściej produkującym płyty w mainstreamie, nawet Eldo powinien się zgłosić, chyba.
Muszę wspomnieć o naprawdę wybitnie zrobionych refrenach, w sumie "Lost In The World" słucham głównie właśnie dla tej części muzycznego utworu. Od razu stajesz się happy. I kto powiedział, że auto-tune umarło? Auto-tune > Mf Doom.
Jakby to zawrzeć w formacie zero-jedynkowym:
Plusy
+ niesamowita produkcja
+ świetne koncepty muzyczne, sample, instrumenty, aranżacja
+ parę zacnych zwrotek Kanye'ego
+ doskonałe featy (Jay-Z zwłaszcza)
+ świetny klimat
+ wybitne refreny
+ przewiduję też, że replay value będzie ogromny
+ i plus dla mnie za kolejną doskonałą reckę
Minusy
- lirycznie to nadal nic wielkiego
- jakby się uprzeć, to "Blame Game" można by odrzucić
- RZA i Rae chyba nie pasują tu
- a pozostali goście w zasadzie zgodnie zjedli Kanye'ego na jego własnym cd
Można się spierać, czy "My Beautiful Dark Twisted Fantasy" zasługuje na taką ocenę.
Pamiętajcie jednak pastuchy jebane, że moje 5/5 nie równa się niestety piątkom dawanym płytom przez "The Source", mimo, że bardzo by mi taki stan rzeczy pasował.
Jak wg was należy się tu ocena 0/5 bo nie ma Damu The Fudgemunka, to wasze prawo, choć wiedzcie, że obiłbym wam te zapryszczone oszklone minus-czwórkami mordy bez zastanowienia. Dlaczego?
Dlatego, że Kanye wydał prawdopodobnie swój najlepszy album, najbardziej dopracowany pod względem muzyki, a ty tutaj zrzędzisz. Chciałeś pewnie pięknych ciepłych sampli jazzowych w sam raz do wspólnych kolacji przy świecach z chłopakiem. Zły adres.
Chcesz coś pięknego? Masz:
Chcesz dobrej muzyki, tak po prostu, będącej dobrą bez żadnej dozy pretensjonalności i durnego świrowania złego chłopca?
Już wiesz, co sprawdzić (podpowiedź- tak, recenzowaną tu płytę).
Jak koniecznie chcecie się znęcać nad warstwą liryczną, to pamiętajcie o koncepcie płyty, o której przypomina choćby okładka, na której nie znajdziesz Kanyego w zadumie nad winylami i gramofonem. Porównaj to choćby do innej płyty również celującej w taki hedonistyczny image, czyli "Battle Of The Sexes", a zobaczysz, że w tym stylu nikt nie nagrał lepszej płyty, i nie nagra, chyba, że nazywa się Kanye West.
* John Regan wydał debiut roku a ty kurwa przygłupie jakąś Hi-Fi Bandą się jarasz.