Ocena:
Muzyka
Klimat
Okres przedwakacyjny to niejako ogórkowy sezon, jeśli chodzi o premiery płytowe, toteż wybaczcie, że nie pojawia się tu ostatnio wiele. Wybitnych płyt do recenzowania coś ostatnio mało, zastanawiałem się nad Blue Scholars, ale komu by się to chciało czytać?
Zapewne zostawiłbym was pastuchy, w związku z tym, bez kolejnego wpisu na tygodniowy okres mojego urlopu. Stała się jednak rzecz ważna, a zarazem smutna. Rzecz, o której każdy fan rapu powinien wiedzieć. Na tyle ważna, by złamać tradycję tego bloga polegającą na recenzowaniu nowości.
27 maja odszedł Gil Scott-Heron, postać nieco już zapomniana, ale dla rapmuzyki niezwykle istotna.
Ten urodzony w 1949 roku muzyk, artysta, i poniekąd myśliciel, przyczynił się do powstania, ubrania w ideę, wyodrębnienia nurtu afrocentrycznego w muzyce. Co ów nurt oznaczał dla hip hopu, nie trzeba chyba nikomu wyjaśniać...
Ale ja nie wię, co to za gil znowu, taki z nosa?
...
No tak, załóżmy więc, że jesteś przygłupem słuchającym durnego polskiego "rapu".
Zabiorę cię więc matole w podróż do bajkowego 1971, w którym to roku kobiety były piękne, drogi proste i równe, a politycy uczciwi.
W tym to roku Gil Scott-Heron, mający już za sobą bardzo udany debiut "Small Talk at 125th and Lenox", również ładnie plasujący się wśród dokonań mających wpływ na powstanie rapu, wypuszcza swój drugi album, znane już z tytułu "Pieces Of A Man". Na tym to cedeku ówczesny przeciętny murzyniec mógł znaleźć całkiem sporo przemyśleń dotyczących codziennego życia innego, bardziej znanego murzyńca.
Do głębi prezentowanej przez poetę Eldokę czy Syntezator Iwonę znanego też jako Reno może i daleko trochę mu było, niemniej odnotowany został ten album jako jedna z najważniejszych podwalin pod to, co potem robił Jay-Z, Nas, 2Pac, Biggie, a zwłaszcza Public Enemy czy KRS-One.
Nie jest to może bezpośredni, idealny przykład schematu ojciec-naśladowca, w końcu poza jednym kawałkiem w formie spoken-word, reszta jest tu śpiewana, funkowo-jazzowa, to niemniej ten jeden kawałek, kultowy już dziś "The Revolution Will Not Be Televised", należy umieścić jako jeden z najbardziej interesujących, najbardziej wyrazistych i szczerych wyznań afroncentryzmu ery przedrapowej.
Kto wie, może bez tego Barrack nie byłby dziś prezydentem USA?
Nie zaryzykowałbym może stwierdzenia, że bez Gila Scotta tacy ludzie jak Nas czy Jay zamiast za majka chwyciliby za mopa czy kierownicę tira, bo rap jako zjawisko rozwijał się także niezależnie od tej niezadowolonej części czarnej społeczności.
Grandmaster Flash czy Run-D.M.C. i tak by swoje zrobili, niezależnie od tego, czy Malcolm X by im tego zakazał.
"The Revolution Will Not Be Televised" jest jednak tak bardzo rapowa, tak bardzo anty systemowa, że można określić jako jedną z cegiełek, która stworzyła zwarty, kolorowy i zróżnicowany mur, który zwie się rapem.
Dlatego właśnie Heron powinien być ci znany, nawet jeśli jesteś niedzielnym słuchaczem, nawet jeśli wg ciebie rap zaczął się od Liroya.
No dobra, pierdu pierdu, a recenzja dalej niepełna?
Pewnie czekasz obciachowcu w okularach i swetrze na jakąś muzyczną wiwisekcję.
Ciężko będzie napisać coś nowego w kwestii płyty, która wyszła prawie 40 lat temu, ale postaram się zaprezentować wam jej jasne strony.
9 września 1971– ukazał się album Imagine Johna Lennona.
Jasnych stron na tej płycie może trochę mniej niż pesymizmu, ale klimatycznie jakoś jednak każe ten cd uwierzyć w przyszłość, w tęczę, w słoneczko i takie tam.
Ok, pierwszy song traktuje o dość mrocznych kwestiach przeżyć czarnoskórych w tamtych latach, ale nie jest chyba najbardziej przekonującym trackiem.
Wydarzenia, które opisuje, są już dawno przebrzmiałe i większość ludzi bez google nie będzie wiedziała, co to "The Beverly Hillbillies", ale czy samo hasło się zestarzało? Do rozważenia w zakresie każdego z was.
Bardziej przekonująco uderza w nas "Home Is Where The Hatred Is", w którym Heron opisuje realistycznie to, co pamięta z domu, powody, dla których nie ma ochoty powracać właśnie w to miejsce, które, rozumując logicznie, powinno akurat być przystanią, do której każdy chce wrócić. Ale nie tym razem, dom kojarzy się z narkotykami, traumą. Ile tu aluzji, wspomnień, autentycznego bólu, nawet dziś potrafi to zainteresować.
Tak samo "A Sign Of The Ages", akcentujące trochę bardziej pesymistyczną naturę Herona (jakoś pisać o nim per "Gil" mi dziwnie, sorry):
The questions can't be answered
You're always haunted by the past
The world's full of children
Who grew up too fast
by zakończyć:
But there ain't no peace on Earth, man
Maybe peace when you die, yeah
Twój ulubiony emoraper pewnie słuchał tego właśnie kawałka.
"The Needle's Eye" to z kolei kolejny społeczny komentarz, wypominający rządowi, światu i ogólnej niesprawiedliwości m.in. to, że dzieciaki głodne, a kasa na wojny jest. Ludzie z kolei są przytłoczeni, apatyczni, nie wyrażają swoich uczuć jak należy.
Nie zestarzał się ten przekaz, te problemy, nawet jeśli czarni mają dziś już inną pozycję niż w 1971, to pewne aspekty życia na naszym globie się nie zmieniają. Słuchając Herona nawet dziś możesz identyfikować się z jego linijkami, o ile oczywiście masz taką potrzebę. Ja jestem zwolennikiem raczej zdystansowanego podchodzenia do każdego słowa śpiewanego/pisanego/rapowanego.
Ale Chuck D, Immortal Technique czy M1 na pewno nie są. Tym bardziej ukłon dla Herona.
Cd nie wyciska łez, ale każe się zastanowić nad światem, nad społeczeństwem, nad samym sobą. Bez wątpienia jest to płyta dla dorosłych, ukształtowanych już ludzi, mających na tyle wyrobiony światopogląd, że nie jest dla nich trudne opowiedzenie się po jednej ze stron barykady.
Drugie oblicze tej płyty to tracki bardziej pozytywne, sugerujące, że może jednak coś dobrego czeka nas na tym padole.
"Save The Children" wysuwa roszczenie, byśmy żywili, chronili i dbali o dzieciory, które to jakoby mają być przyszłością. Tak, te same bachory, które dziś narzekają, że muszą pracować na twoją emeryturę, te same, które za 10 lat będą robić burdy na stadionach i nagrywać na komórkę gwałt na koleżance.
Ma prawo jednak Heron do swojego zdania na ten temat, nie?
Idziemy dalej, "When You Are Who You Are" to track o kobiecie, pewnego rodzaju apel. Wyobraź sobie, że twoja dziewczyna, nieważne, czy ta z redtube, czy z reala, bardzo stara się ci zaimponować. Hehe, to samo w sobie jest zaskoczeniem, w końcu kto by chciał zaimponować takiemu durnemu tłuściochowi jak ty, i po co. Ale załóżmy tak. Scott-Heron wykłada otóż takiej damie, że rzekomo jest piękna taką, jaką jest, że nie musi się zmieniać, udawać, świrować kogoś innego, niż w istocie jest. Jakby w tamtych latach modne były operacje powiększenia cycków, też by pewnie szacowny artysta coś o tym napomknął. Wiem ziom, że już jesteś w domu pana i ruchasz dobre anielice/hurysy (nie chciało mi się sprawdzać wyznania Herona w necie) ale jak się obudzisz obok takiego ogra, który jeszcze wczoraj wyglądał olśniewająco, to czasem musisz jej wręcz rzucić w twarz- IDŹ SIĘ KURWA DOPROWADŹ DO PORZĄDKU. Dlatego tematykę odnotujemy, choć nie do końca może ją popieramy.
Jako ostatni do tablicy wywołany zostanie "I Think I'll Call It A Morning".
Tu mamy już rozkminy na wyższym poziomie, w tym pewnego rodzaju zapewnienie:
And I know there is no sense in crying
I know there ain't no sense in crying
Obietnica korzystania z życia, wzorowania się na ptakach, pokazanych jako ideał wolności, nastraja trochę bardziej optymistycznie.
Cd co prawda kończy się trochę mniej radosnym "The Prisoner", ale Heron nie zostawia słuchacza zdołowanego.
Tekstowo ta płyta nie jest zorientowana na słuchacza, który słucha muzyki dla muzyki. Tak samo, jak słuchasz rapu, bo bity są fajne, a "o tekstach napiszę później" (mój ulubiony cytat z forum SLG), to możesz nie zrozumieć znaczenia "Pieces Of A Man" dla współczesnej muzy.
15 listopada 1971– firma Intel wypuściła pierwszy na świecie mikroprocesor Intel 4004.
Osobna kwestia to warstwa muzyczna. Cóż, to nie jest rapowa płyta, więc nie wystarczy tu ocenić, czy wycięty sampel jest dobry, i czy pętla nie denerwuje.
Wkraczamy tu na trochę wyższy poziom, laikom pewnie nieznane jest nazwisko Huberta Lawsa (nie bójcie się, mi też), Bernarda Purdie czy Briana Jacksona (który także pomagał pisać niektóre teksty). A takie nazwiska, istotne w historii instrumentów, które obsługiwali, się tu pojawiają.
"The Revolution Will Not Be Televised" może służyć swoją surowością jako kolejny przykład tego, jak się będzie kiedyś robić podkłady w rapie.
Pozostałe tracki są żywsze, niekiedy szybkie, intensywne (np. "Lady Day and John Coltrane") funkowe i jazzujące w fajny, budujący sposób, inne wolniejsze, spokojniejsze, prawie soulowe("I Think I'll Call It A Morning").
Luźna, nieograniczana żadnymi ramami sztuka wykonywana przez instrumentalistów została zresztą doceniona przez krytyków, chwalona za niesztampowe i free-jazzowe wycieczki.
Na pewno muzycznie album nie był na tyle przełomowy, jak w kwestii tekstów, ale jest naprawdę perfekcyjnie wykonany.
Mi w pamięć najbardziej zapadły te momenty, w których Laws wchodzi z fletem ("Or Down You Fall") i saksofonem ("When You Are Who You Are").
Zróżnicowanie aranżacyjne sprawia, że płyta jest dobra zarówno do rozmyślań w fotelu, jak i letnich wypadów w plener.
Nie wiem, czy to funk jest tak uniwersalny, czy po prostu ludzie dobrani przez Herona tak dobrze spełnili swoje zadanie. Zapewne i jedno, i drugie.
20 grudnia 1971– powstała organizacja Lekarze bez Granic.
Nie ma się co ośmieszać w kwestii wyliczania plusów i minusów.
"Pieces Of A Man" jest klasykiem i jedną z tych nierapowych płyt, którą musisz znać, nawet jeśli nie ciągnie cię do innych gatunków.
Po co się potem wstydzić w towarzystwie, że nie znasz tego a tego urywka z jednego z pierwszych spoken-wordów.
Oczywiście wiemy, że debiut Herona był jeszcze bardziej spoken-wordowy, a "Winter In America" jeszcze bardziej doceniony przez krytyków, ale "Pieces Of A Man" to jasno świecąca gwiazda na nieboskłonie wielkich, zapomnianych już dokonań praojców rapu.
Także należy się chyba:
Dzięki Ci, Gil.
R.I.P.