środa, 23 maja 2012

And Dear Mama...







Wiecie chłopaki postarałem się coś innego wam zafundować niż tradycyjnie "Dear Mama", "Dance" czy schizy Eminema. Tak by było mnie sztampowo.



piątek, 18 maja 2012

Czyim psychofanem jest sieah?




10 raperów, których krytykowanie może zakończyć twoje dobre relacje z autorem bloga.

Czyli, inaczej, kolejna ściana tekstu w której sieah pierdoli na temat, który nikogo nie interesuje.

Większość z was, przygłupy, szczyci się swoją rzekomą obiektywnością w spojrzeniu na muzykę, uważacie się za bezstronnych, rzeczowych krytyków dźwięków wszelakich. Do pisania o muzyce w internecie zakładacie nawet swoje najlepsze lakierki, a stara wam starannie prasuje mankiety dnia poprzedniego, dzień przed dniem świętym, który święcić w końcu musicie. Siadacie potem przed monitorem i pierdolicie te swoje smuty, których nawet sami potem czytać nie możecie, niepomni na słynne zdanie przypisywane m.in. Frankowi Zappa- Talking about music is like dancing about architecture. Mnoży się potem liczba cymbałów-blogerów, którzy nie kryją nawet swoich inspiracji pomysłami innych.

[w tle]

ekhem

A no tak, nie o tym miało być :)
W każdym razie, wracając do obiektywności, każdy z nas, szanowni koledzy, ma trudności z przyznaniem się, że w swoich recenzjach tego czy innego rapera faworyzuje go, bo ma do jego rapu stosunek sentymentalny, fanbojowski, psychofanowski. Zawsze trzeba wtrącić jakieś zdanie niby pokazujące nas w świetle bezpartyjnych fachowców. Praktyka pokazuje, że owi nie istnieją, każdy ma jakieś poglądy, jakieś autorytety, do których odwołać się musi.
Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy więc mamy takie sytuacje, że w obliczu konfliktu opowiadamy się po którejś ze stron, a fakt, że jedną konkretną wybieramy ślepo i często bez rozpatrzenia wszystkich za i przeciw przecież nie świadczy, że jesteśmy nieobiektywni, prawda?
Nie ośle, nieprawda.
Tobie pastuchu z Polski B zapewne brak odwagi, by się przyznać, za których raperów byś oddał swoje, i tak niewiele warte, życie.
Czas więc by zrobił to ktoś bardziej kompetentny od ciebie.
Oto raperzy, od których lepiej się odpierdzielić, o ile nie chcecie zrobić sobie wroga w postaci mojej. Wiem, że to nic groźnego i że ja też jestem tylko statystą ze strony internetowej, ale każdy podnieść swoją wartość czasem musi.



Idole
Pomniki, sieah nie widzi wad, nawet jeśli są.





Tu bez niespodzianek chyba co? W w większośći typów te ksywki padały. Nie ma co, znacie mnie dobrze.

Hov- człowiek sukcesu, genialny, długowieczny i wpływowy raper. Każdy (raper) chce być Hovą, ale Hov dalej żyje- pamiętacie z czego to? Co ciekawe, na początku swojej przygody z rapem nie byłem zwolennikiem tego pana, pamiętam pierwsze posty na hip-hop.pl i moje mini-wojenki z fanami... Jaya, w których wskazywałem na to, czemu Nas wygrał (były to jednak z perspektywy czasu dość głupie argumenty, nie będę cytował). Potem jednak przejrzałem na oczy, i od jakichś paru lat jestem najbardziej irytującym fanem Cartera nad Wisłą. Będę bronił wszystkiego, nawet płyt z R.Kellym, spróbuj mnie.
Thank you, the-step-the-fuck-back-Freeway God.

Face- mogę się poszczycić tym, że byłem jednym z pierwszych sajkofanów Face'a w Polsce, choć może w przypadku rapera dość, jak na dwie oceny 5/5 w "The Source", niszowego, może to się wydawać dziwne. Skromny człowiek z zasadami, przelewanymi w swoje zawsze emocjonalne i szczere rapsy- tak powinni się zachowywać wszyscy porządni ludzie. Cóż, choć moja kopia "The Fix" jest w tandetnej tekturze (wasza też?), niemniej wpływ Face'a na rap z południa, na rap w ogóle, respekt, świetna liryka, pogodne nastawienie, ciekawa osobowość, prawdziwy uliczny cred- to wszystko składa się na to, że dziś bez Scarface'a nie wyobrażam sobie swojej top 10, wszech czasów.
Thank you, the-not-caring-for-his-child God

K-Rino- w tym wypadku mogę śmiało powiedzieć, że byłem PIERWSZYM psychofanem Erica w Polsce. Rzadko się go widywało na forach przed "moją" erą. Wrócę znowu do początków mojej przygody z rapem- rok 2005, wkręcanie się w kulturę, raperów, fora internetowe poświęcone tej tematyce, budowanie swoich pierwszych rankingów. Jako, że wtedy byłem zawziętym zwolennikiem Nowego Jorku i konserwatystą (do tego stopnia, że prowadziłem anty-południowe krucjaty na ... allhiphop.com i ich Ill Community), negowałem praktycznie wszystko z rejonu spod linii Masona-Dixona. Dopiero K-Rino otworzył mi oczy. I dziś jestem po drugiej stronie barykady. Najlepsze storytellingi, koncepty, pancze, wybitna technika a przy tym pokorne trzymanie się swojego kursu przez dużo ponad 20 lat w raprze. Za Keja oddałbym wszystko, może poza życiem i zdrowiem, no i poza rodziną, no i poza rzeczami materialnymi, no i te niematerialne też oszczędźcie... No dobra, nie tak wiele znowu bym oddał, macie mnie. W każdym razie to jeden z moich prawdziwych, stałych ulubieńców. Nawet jak na okładkę swojej płyty znowu będzie pozował w ceracie.
Thank you, 20-albums-deep-still-no-success God

Giancana- era G Rapa w hip hopie już dawno minęła, kolejne pokolenia świeżaków mniej lub bardziej udanie próbowały albo go naśladować, albo zastąpić, a Luzacki Geniusz Rapu nie chce zejść z #1 w moim rankingu wszech czasów. Nawet nie wiem, od której zalety zacząć, od którego nurtu, który on zapoczątkował, od którego rapera, którego zainspirował. Każdy kto mnie zna, wie, że G Rap to mój prawdziwy psychoidol (?), prawdopodobnie większy od poprzednich 3. To G Rap, a nie Rakim, jest God MC.
Tutaj nigdy nie było żadnych zwrotów akcji, zawsze gościa lubiłem i lubić będę. Podstawowa lektura dla każdego fana rapu, nieważne, po której stronie w konflikcie truskul[klasyczność]-dirty south[swag] się opowiadasz.
Thank you, the-i-invented-everything God



Faworyci
Arcymistrzowie, specjalne miejsce w pamięci, na zawsze.





Tu już pewnie niektórzy zaskoczeni.

2Pac- wyjaśniłem we wpisie "top 10 wszech czasów". Niemniej- żaden zdechły raper nie wzbudza takich emocji, jak Pac. Jakby na scenie pojawił się hologram J Dilli, to byłoby to wydarzenie co najwyżej lokalne. Do dziś nikt nie pobił charyzmy i pewności siebie, jaką prezentował 2Pac. I nie widać nikogo na horyzoncie. Nie daj się zwieść armii zaślinionych nastolatków uznających Shakura za boga- raper ten to ikona, muzyki z jednej strony, bezsensowności przemocy z drugiej. Tyle lat po śmierci przemawia w dalszym ciągu z taką samą mocą.
Thank you, the-how-is-it-up-there? God

Shady- jedyny, poza Beastie Boys, biały raper z pasmem sukcesów to zarazem jeden z najbardziej utalentowanych ludzi w całej grze. Niepozbawiony dramatyzmu (uzależnienie, rodzina, Proof), Eminem w dalszym ciągu tak samo elektryzuje publiczność. W dalszym ciągu to Eminem okupuje listy sprzedaży, niezależnie od koniunktury, kryzysów i sukcesów innych. Ja już dawno się przekonałem, że składać wersy jak Shady potrafi tylko Shady. Dodać do tego spore grono wypromowanych raperów, niezły nawet film, niepodrabialną osobowość i prezencję sceniczną oraz niezrównany potencjał do wygrywania beefów- mamy prawdziwego idola nowożytności.
Thank you, the-did-you-really-burn-the-polish-flag God

Yeezy- Kanye to wyjątkowa postać na nieboskłonie, pamiętamy jego dość skromne początku na "Blueprint" czy "The Fix". Przez te 10 lat urósł do statusu jednej z największych gwiazd w historii tej muzyki. Przekorny, potrafiący stawiać naprawdę szokujące tezy (choćby te o sobie i Biblii) dodaje do tego naprawdę genialne pomysły na muzykę, jest najważniejszym producentem minionego dziesięciolecia i jednym z ważniejszych raperów, choć przecież raperem wielkim nie jest. Przyznam się, nie wróżyłem mu sukcesu w rywalizacji, kto sprzeda więcej, on swojego "Graduation" czy 50 Cent jego "Curtis". Zwycięstwo w tym prestiżowym pojedynku było prawdziwym momentem przełomowym w jego karierze i końcem pewnej ery w rapie. Od tamtej pory nie mogę żyć bez kolejnych projektów szaleńca z Chicago.
Thank you, the kim-kardashan-made-me-wear-man-thong God


Bis- to taka trochę stara, mocno zardzewiała sympatia, dziurawiona wieloma nie do końca niestety udanymi posunięciami Propane'a. Szkoda trochę kariery, jaką ten człowiek mógł zrobić, szkoda, że LL się na niego uwziął tak solennie... Szkoda, bo Canibus ma niezrównany potencjał liryczny, genialny zasób słów i naprawdę świetne koncepty. Do tego jadowity, wkurzony głos, pretensja do całego świata i drobną, nerdziarską budowę. Idol jak się patrzy, zwłaszcza dla zakompleksionych spaślaków marzących o posiadaniu swojej własnej martyrologii. Normalni ludzie, tacy jak my, cenią Canibusa zwłaszcza za okres 2000-2003, w których to latach Bis był prawdziwym geniuszem. Teraz jedyne co się zdarza, to przebłyski. Niemniej- na allegro "Rip The Jacker" jest za 10zł- DLACZEGO BAŁWANIE JESZCZE NIE KUPIŁEŚ?
Thank you, the stop-being-so-fucking-bitter-and-get-over-it-Eminem-won God



Bardzo lubię
Sprawdzę wszystko, co wydadzą..




Tunechi- znienawidzony przez całe masy, przez całe masy uwielbiany. Lubię takie postacie- albo kochasz, albo nienawidzisz nienawiścią szczerą. Tak zaskakujących, pozytywnie zakręconych postaci w rapie nie ma zbyt wiele. Czasem ma się naprawdę wrażenie, że to, co Weezy wypluwa w mikrofon to bezsens i bełkot, ale wartość rozrywkowa tych wynurzeń jest po prostu kolosalna. I nie chodzi tylko o komiczne pancze czy hashtag rap. Sama idea radośnie podskakującego, groteskowego karła robiącego multiplatynową karierę kontrastująca z twoim raperem sprzedającym 35k płyty w pierwszym tygodniu jest warta zachodu.
Pamiętaj, sprawdź sam jego twórczość, nie sugeruj się zdaniem hejterów.
Thank you, the i-kissed-my-daddy-on-the-lips-and-remain-shameless God

Yellow Nigga- nikt się pewnie nie spodziewał. Tym lepiej. Jedynym problemem z Chino jest.. znalezienie jakiegoś reprezentatywnego zdjęcia w internecie (serio, sprawdźcie,99% nie przejdzie na tym heteroseksualnym blogu). Poza tym same pozytywy- piękna liryka, karkołomne, obrazoburcze pancze, mroczny, introspektywny brutalny design wszystkich jego projektów.
Można sobie mówić, że Chino tak koncentruje się na panczach, że resztę tekstu traktuje jako dodatek do nich jedynie, ale ja czekam na jego nowy album już 6 lat i doczekać się nie mogę, zapewniam was jednakże już dziś- jak to wyjdzie, to będzie czołówka roku.
Thank you, the fuck-you-too God


Warci wspomnienia:
Immortal Technique
Pharoahe Monch
Young Jeezy
Paris
Chuck D
Killah Priest
Big Daddy Kane
Ice Cube
GZA
Ghostface
Notorious B.I.G.
Nas


-------------------------------------------------------------------------

Gratulacje, padły chyba wszystkie odpowiedzi. Znaczy to, że:
a) jestem przewidywalny
b) macie dogłębną wiedzę na temat postaci z internetu. Tak, to może o was źle świadczyć.

Poza tym psujecie kurwa zabawę, mogliście napisać- nie wiem, powiedz.

sobota, 12 maja 2012

Killer Mike- R.A.P. Music [May 15, 2012]



Ocena:


Meaningless Rap vs. Conscious Rap, bling bling vs. boom bap, Lil Wayne vs. Talib Kweli, Billboard vs. Ughh.com, Donek vs. Jarek, Jay-Z vs. Nas, 2Pac vs. Biggie, Cola vs. Pepsi, woda vs. ogień, Polska reprezentacha vs. ta angielska- niektóre rywalizacje się nie starzeją. I choć niektóre bynajmniej nie stają się z wiekiem lepsze, to coś z winem wspólnego miały- uderzały do głowy fanom różnych obozowisk niczym kobiety. Cóż, polski raper może i jeździ Autosanem, ale amerykański wsiada do niego z własnej woli, mimo, że obok stoi jego własny Maybach z szoferem. Tak zrobił reprezentujący brudne południe (przecież) Killer Mike, zrezygnowawszy z wystawnych przyjęć na koszt T.I., ściągnął za grosze offowego, acz uznanego producenta, i zagrał mainstreamowi na nosie. I to jak pięknie.

Reprezentujący ten sam coast, ba, miasto, co Luda, T.I. czy Andre 3000, bohater dzisiejszego wpisu charakteryzował się mocnym kręgosłupem moralnym, zdecydowanymi poglądami politycznymi i takimiż samymi tekstami. Dziś, w dobie raperów nie mających do przekazania absolutnie nic, w zalewie A$APÓW, Wizów, 2 Chainzów czy Meek Millów, emce esi tacy jak Mike są towarem pożądanym, ile można w końcu zachwycać się tym, co robi Immortal Technique. Conscious rap jest w odwrocie, w narożniku, ale wzorem dogorywającej bestii kąsa tym mocniej. Nie przeszkodziło to co prawda samemu Majkowi zaprosić na poprzedni album pomnik przygłupiego rapu, Gucia Mejna, ale fani wybaczają wiele... Mike zrezygnował ze wsparcia Grand Hustle Records, zaprosił do współpracy znanego w podziemnym światku producenta El-P, zaostrzył pióro, ołówek, słownictwo, i postanowił powbijać je w oczy wszystkim tym, którzy wyrządzają porządnym ludziom krzywdy. Jego Wu Xing wzbogaciło się właśnie o kwas i garotę.




Warstwa liryczna na "R.A.P. Music" jest wyrazem poglądów Mike'a na sprawy przeróżne, nawet takie bliskie sercu polaka katolika.
Poglądów zdecydowanych, podanych w bardzo przystępny sposób, niech cię El-P nie odstraszy.
Jedną z rzeczy, od których można zacząć jest to, że polscy raperzy niespecjalnie potrafią emocjonalnie przekazać treści polityczne i społeczne, może to być wina albo ogólnej drętwości rapu znad Wisły, albo tego, że polska polityka rzeczywiście sprowadza się tylko do złodziei w sejmie, którzy nie chcą porządnym ćpunom dać popalić (w dosłownym sensie tylko i wyłącznie). Amerykańsy MC's problemu z tym nie mają.
Killer Mike brzmi na tej płycie jak połączenie Ice Cube'a z Geto Boysami, jak Chuck D, jadący niepozornym sedanem by odstzelić Evana Mechama w okresie niepokoju największego.
Ogólny wydźwięk płyty, choć pesymistyczny, jest spójnym strumieniem myśli zatrzymanego w czasie człowieka, zdolnego do szczegółowej, mocnej, często kolokwialnej obserwacji otoczenia.
W "Reagan" odnoszącym się w części, co oczywiste, do tej jakże kontrowersyjnej postaci politycznej historii, Mike mówi m.in.

The ballot or the bullet, some freedom or some bullshit
Will we ever do it big, or keep just settling for little shit
We brag on having bread, but none of us are bakers
We all talk having greens, but none of us own acres


- gdzie już dwa pierwsze wyrazy mają drugie dno.
Raperzy ogólnie pana Reagana nie lubią, fakt to znany, Mike dokłada tylko dopieca (o czym później)

Innym świetnym przykładem społecznego komentarza jest "Anywhere But Here", wzbogacony o wywiad udzielony serwisowi spin.com, zyskuje zupełnie nową, sugestywną jakość. Chce się wierzyć raperowi, że ATL to miejsce dobre dla każdego czarnego, a NYC to wymarzony start dla młodego, widzi się jego oczyma ich mroki wszelakie.
Z kolei w "Don't Die" na ziemię w postaci Mike'a zstępuje duch młodego Ice Cube'a, by uraczyć nas dość burzliwą i tragiczną historią obrony honoru przed sprzedajnymi, brudnymi glinami. W normalnym życiu Mike skończyłby w z kulką w potylicy wyrzucony na brzeg przez któryś kaprys rzeki Hudson, tutaj udaje mu się nie dość, że z nimi rozprawić, to jeszcze uciec, powiedzieć rządowi "proszę się odczepić :) :)" i bujać się dalej.
Ciekawostką jest zdanie rzucone w bridżu, że ojciec Mike'a był gliną. Ciekawe, czy jeszcze żyje i czy popiera rapsy synalka...
"Ghetto Gospel" zamyka temat potyczek czarnego brata z nieprzyjaznym mu światem, przyzywając do boju ksywki wielkich bojowników o ich prawa.
Jasne, zdecydowane, ciekawe spojrzenie na świat to bardzo mocna strona tej płyty, Mike, podobnie jak K-Rino na "No Redemption", nie boi się karkołomnych porównań (Untitled) oraz stawiania ostatecznych, brutalnych stwierdzeń, których inni raperzy mogą się bać:

I'm dropping off the grid before they pump the lead
I leave you with four words: I'm glad Reagan dead


(tak, to ten piec)

Takim to raperem jest Mike, przemycającym te godne cenzury teksty w eleganckiej formie, flow jest zmienne, dopracowane, idealnie trafiające w każdy podkład, głos jest poważny (poza "Jojo's Chillin"), mocny, zdecydowany, a na dodatek jeszcze bardzo dobrze radzący sobie w refrenach.

Jeżeli wg ciebie brakuje w dzisiejszym rapie zza oceanu ludzi wyrazistych, to Mike jest wyborem wręcz wybitnie właściwym, (co) więcej wspaniale wybornym!
Poważnych tematów nie zostawiając na długo, MC odpływa totalnie na luzie w "JoJo's Story"- kawałka, którego konceptu nawet sam na spinie nie był w stanie dobrze wyjaśnić. Ot, ziomek porusza się z punktu A do punktu, przeżywając absolutnie nieistotne, choć z deka szalone przygody, a ty oblicz w jakim czasie tam się dostanie przy założeniu, że konduktor Wiesław czuje pociąg do szefowej składnicy Zawiercie.
Przypomina sobie zaraz o swoich południowych korzeniach, sprowadzając wielkie ksywki (Bun B i T.I.) na esencjonalny, szybki, gorący "Big Beast" (szczęśliwie nie Big Breast), poprawiając to równie żwawym, pędzącym "Go" czy doprawdy świetnym "Untitled". Bardzo, bardzo przekonująco ten miks wyszedł, nie da się słuchać tego obojętnie, wypuszczać drugim uchem, w sytuacji, gdy najpierw mamy klasyczne braggadocio z ATL, gdy Bigga łamie świetnie język w "Southern Fried" a potem ciemne, brudne, krwawe rozliczenia z niesprawiedliwością w getcie, nad niekonsekwencjami systemu prawnego i tym, co trzeba w nim poprawić.
Nie wiecie?

Cos slavery was abolished, unless you are in prison
You think I am bullshitting, then read the 13th Amendment
Involuntary servitude and slavery it prohibits


Sprawdziłem.

Przemowa Regana z okresu afrey Iran-Contras, naśladowanie KRS-One'a w tracku z szefem i 1/2 UGK, porównanie się do Paca, Biggiego i Basquaita, przemykający się MX i MLK, iście ice-cube'owskie klimaty, nawiązania do Public Enemy, nawet, o ironio (dla T.I.) skrytykowanie listy Forbesa i nazwania jej listą kurew- wszystko to składa się na buntowniczą, ekspresyjną, uderzającą w pysk opowieść nie dla każdego.

Można się zastanawiać, czemu prawica nie istnieje w amerykańskim rapie (no, Hova kiedyś promował Christiona), czemu praktycznie nikt, no, może poza Nasem i jego niefortunną linijką o małpach, nie reprezentuje jakiejś przyściennej, hardkorowej katolicko-opętańczej ideologii.
Serio, temat jest ciekawy, np. Jay-Z ostatnio stwierdził, że popiera małżeństwa gejów, w Polsce od razu odezwałoby się stado ogrów z ujadaniem, że ma być normalnie, Polska tylko pod krzyżem zaczyna się na "p", jakiś Pih, Chada albo inny przygłup nagrałby o tym dwa krytyczne wersy na którejś z ich tandetnych płyt, i byłaby dyskusja.
A tu... cisza.
Szkoda, na pewno ciekawa byłaby dyskusja muzyczna Mike'a, K-Rino albo Immortal Technique'a z takim świętoszkowatym indywiduum.
A tak, z racji braku takiego mościa jego, moje lewackie serce może spokojnie przyjmować balsam od rapera z ATL.
Oj, ty masz serduszko po prawej stronie? To może czas wypierdalać na inną stronę? Taka luźna sugestia cymbale jeden z drugim.



Truskul na dirty sałtach :0

Sprowadzenie znanego m.in. z Company Flow i Cannibal Ox producenta El-P, na pierwszy rzut oka mocno kontrastującego z wizerunkiem twardego czarnucha z redneckiej Atlanty, okazało się strzałem w dziesiątkę. I o ile przez solówkę tego pana z tego roku, "Cancer 4 Cure", nie przebrnąłem, z powodu wyjątkowo bełkotliwego, nietrafiającego w bit i prostackiego flow (coś jak Necro), to tutaj, w sytuacji, gdy na szczęście rapem raczy nas tylko raz, psując przyjemność słuchania znacznie, a koncentruje się na boardach, to zaczyna być dobrze... niebezpiecznie dobrze.
Przede wszystkim bardzo, bardzo klimatycznie, często klaustrofobicznie, niepokojąco.
Mój ulubiony "Anywhere But Here", to mocny, psychodeliczny wręcz aranż idealnie komponujący się z mało wesołą opowieścią głównego bohatera "R.A.P. Music" , za to "Untitled" kapitalnymi bębenkami cieszy ucho do samego końca w refrenie dodając zaskakującą piszczałkę, coś niesamowitego.
Fajnie też, że El-P nie wepchał się tu z buciorami awangardy, nie zapchał zlewu syfiastą, nerdziarską substancją, przy której zdarza się ronić łezki studentom w arafatkach i golfach w romby. "Jojo's Chillin" to twór przypominający radosne czasu oldskulu, surowości produkcji, "Reagan" jest mroczne i monumentalne, "Don't Die" klasycznym i jednocześnie syntetycznym jest, a żywe, mocne, wzbogacone gitarką "R.A.P. Music" nie traci ani na chwilę kontaktu z rozpędzonym gospodarzem.
Co ciekawe, produkcja raczej nie ma nic wspólnego ani z dirty southem, ani z klasycznymi, nowojorskim pierdami, mamy tu raczej autorską, lekko alternatywną wizję bitmejkera na to, co będzie pasować do tak niegrzecznych tekstów.
Zaskoczyło mnie trochę, jak dobrze obaj panowie się zgrali, jaka chemia między nim nastąpiła, to, że brzmią tu jakby nagrywali ze sobą już kilka ładnych lat. Są diablo przystępni, niespodziewanie łatwo wpadający w ucho, zachowując jednocześnie niezależność od tego, co trzęsie mainstreamem.
Może to dobra droga? Killer Mike to prawdziwy krwisty raper, nie nabzdyczony, anty-konsumpcjonistyczny, mamroczący Wawrzuś jak Aesop Rock albo panowie z Can Ox... Takie kollabo może się skończyć tylko obopólna korzyścią.
Wiedziałem o tym, jak usłyszałem już pierwszy track, brzmiący jak jakiś kosior z pierwszych płyt Public Enemy albo Geto Boys.
Produkcja jest równa, dość różnorodna i w pełni satysfakcjonująca. Nie sądzę, by podobny efekt dali Majkowi "tradycyjni" producenci, jakby na trackliście byli Justice League, T-Minus albo Drumma Boy, to może i byłoby znośnie, ale na pewno nie tak ciekawie.



Bitwa pod Austerlitz:
+ Świetna warstwa tekstowa
+ Wyborne warunki warsztatu rapera
+ Piękne, klimatyczne bity
+ Unikatowy, często mroczny klimat budowany wszystkimi czynnikami powyżej
+ Przystępna!
+ Bardzo dobre refreny


Pojedynek lokalnych kołków o względy jedynej dziewicy we wsi:
- rap El-P


Kokokoko Majki sporo, ocena leci hen wysoko.
Wspomagany przez duszne, przytłaczające, acz niemiłosiernie wpadające w ucho i pamięć podkłady, Killer Mike jest nie do zatrzymania. W roku 2012 to on jest Chuckiem D, Ice Cube'em i Parisem w jednej, dość obszernej przyznajmy (dieta kurwa!) osobie. Większość raperów pytania o politykę zbywa milczeniem, wymijającą odpowiedzią albo stekiem komunałów. Mike otwarcie mówi o niewygodnych faktach, swoich faktycznych poglądach, przez co staje się niezwykle wyrazisty na tle, dość mdłego dodajmy, pejzażu światopoglądowego dzisiejszego hip hopu. A to, że hip hopowa prawica na szczęście jest niemrawa i niezorganizowana powoduje, że normalne poglądy Mike'a trafią do jeszcze szerszego grona osób, w końcu Trayvon Martin musiał umrzeć, bo czarni są leniwi, prawda, koledzy konserwatysto-korwinowcy?
Szukasz niegrzecznego, prawdomównego, nieprzejednanego, a jednocześnie świetnego pod względem warsztatu (flow, głos) zawodnika, stęskniłeś się za consciosu rapem, nie lubisz tekstów o niczym, wkurwia cię pokolenie marihuanowo-hustlerskich dziamgaczy a.d. 2011 i 2012, jesteś w domu.
Poczujesz się w nim dobrze, na pewno lepiej niż sam Mike we własnym, dalekim od perfekcji dirty southowym getcie.